„Mój mąż jest niewidomy. Nigdy mnie nie widział, ale kocha oczami swojej duszy. Poznałam go dzięki babci”

mężczyzna, który jest niewidomy fot. Adobe Stock, auremar
„Kiedy zajrzała do mojej sypialni, uśmiechnęła się tylko i szepnęła: – Będzie miał na imię Roman. Będziecie szczęśliwi razem, chociaż on nigdy cię nie zobaczy. Ale dla miłości nie ma to żadnego znaczenia”.
/ 05.10.2021 11:25
mężczyzna, który jest niewidomy fot. Adobe Stock, auremar

Przed czterema laty, po tragicznej śmierci moich rodziców, zamieszkałam z babcią w jej podwarszawskim domu. Byłam już pełnoletnia, a ponieważ nadal się uczyłam, przysługiwała mi renta po rodzicach. Dom babci był stary, od lat wymagał remontu. Nie miałyśmy na to odpowiednich funduszy. Na szczęście sąsiedzi pomagali nam w krytycznych sytuacjach, na przykład przy naprawie oberwanej rynny. Najwidoczniej dwie samotnie żyjące kobiety, stara i młoda, wzbudzały sympatię, Starałyśmy się nie nadużywać pomocy.

Nasz stary domek znalazł się w środku nowoczesnego osiedla willi jednorodzinnych, bo babcia nie chciała sprzedać działki deweloperowi.

Z czasem, rana po stracie rodziców się zabliźniła

Kiedy wreszcie otrząsnęłam się z tej wielkiej straty, nieoczekiwanie, po trzech latach wspólnego życia, pewnego dnia babcia nie zajrzała rano do mojego pokoju i nie powiedziała: „Już czas, Agatko, już czas. Wstawaj, słońce dawno świeci na niebie, by chwalić imię naszego Pana w niebiesiech”. Wstałam i weszłam do jej sypialni. Przez odsłonięte firanki do pokoju wpadał jasny promień słońca, który niemal sięgał łóżka. Babcia leżała przykryta kołdrą, a na jej twarzy malował się cień uśmiechu.

Gdy podeszłam bliżej, zrozumiałam, co się stało. Wiedziałam, że pewnego dnia może nadejść ten moment, ale nie spodziewałam się, że tak szybko. Zobaczyłam wówczas, że jedna z dłoni babci spoczywała na kołdrze otwarta, jakby oczekiwała, że za chwilę włożę do niej różaniec, z którym zawsze zasypiała. Przypomniałam sobie, jak poprzedniego wieczoru babcia przyszła do mnie.

– Popatrz, Agatko, co to się stało – położyła na szafce obok łóżka zerwany różaniec z drzewa sandałowego. – Myślę, że to nie jest dobry znak. Połącz, wnusiu, przerwane ogniwo, gdyż ja już mam na to oczy za słabe i ręce za bardzo mi się trzęsą. Potem przynieś mi do sypialni.

Babcia często opowiadała mi, że ten różaniec przywiozła aż z Turcji, gdzie na Wzgórzu Słowików, niedaleko starożytnego Efezu znajduje się dom, w którym przez lata mieszkała Matka Boska, i stamtąd właśnie została wzięta do nieba. Poszłam więc do siebie do pokoju i zabrałam się za naprawianie różańca. Znalazłam cążki i wreszcie udało mi się zacisnąć pęknięte ogniwo. Wróciłam do pokoju babci, włożyłam różaniec do jej dłoni i zacisnęłam na nim jej zimne palce.

Nie bałam się ani nie rozpaczałam. Nadszedł czas pożegnania, taka kolej rzeczy

Zanim wyszłam z pokoju, żeby zadzwonić po lekarza, poprosiłam babcię, żeby po tym, jak spotka się z rodzicami, nadal była dla mnie tak czułą, jak dotychczas, opiekunką. Kilka dni później odbył się pogrzeb. Przypilnowałam, żeby w dłoni babci był jej ukochany różaniec. Zostałam sama. Już pierwszej nocy w domu usłyszałam za ścianą ciężkie babcine kroki. Nie bałam się jednak, byłam dziwnie spokojna. Najwidoczniej – przyszło mi do głowy – babcia chciała jeszcze raz obejść stare kąty.

Ta myśl była tak naturalna i pozbawiona wszelkich emocji, że spokojnie zamknęłam oczy i usnęłam. Jednak te odgłosy powtarzały się przez kolejnych siedem nocy. Za każdym razem mówiłam sobie, że babcia jeszcze nie zdecydowała się odejść, po czym zapadałam w sen. Jednak siódmego dnia przyśniło mi się, że drzwi do mojej sypialni uchylają się i zagląda przez nie babcia. Ucieszyłam się, że znowu mogę zobaczyć jej ukochaną twarz.

– Wiem, duszko, że już śpisz – usłyszałam jej cichy szept. – Ale będę potrzebowała twojej pomocy.
– Co się stało? – nie wiem, skąd to pytanie przyszło mi do głowy.
– Stało się? Raczej stanie – stwierdziła babcia po chwili namysłu. – Chyba można tak to nazwać. Ale od wszystkiego ważniejsze jest coś innego: zgubiłam koralik od różańca i chciałabym, żebyś pomogła mi go odnaleźć.
– Mam wstać już teraz? – spytałam.
– Śpij spokojnie do rana. Przyjdź do mojej sypialni jutro o ósmej wieczorem.
– Dlaczego wtedy?
– Zapamiętasz? – zapytała babcia z naciskiem.
– Oczywiście. Jutro o ósmej wieczorem będę u ciebie.
– Śpij dobrze. Dobranoc.

Postać babci zniknęła, drzwi zamknęły się bezszelestnie. Obudziłam się chwilę później. Promień księżyca oświetlał wejście do pokoju, a ja utwierdziłam się w postanowieniu, że jutro zajrzę do babci zgodnie z daną jej obietnicą. Zamknęłam oczy i już do rana nic więcej mi się nie śniło. Przez cały następny dzień miałam wiele spraw do załatwienia na uczelni. Zbliżał się termin obrony mojej pracy dyplomowej, więc musiałam ustalić jeszcze kilka spraw z promotorem. Po wszystkim, kiedy już wyszłam z dziekanatu, spotkałam grupę przyjaciół. Trochę się z nimi zagadałam, a potem razem poszliśmy na przystanek autobusowy.

Przez to wszystko trochę straciłam rachubę czasu i do domu wróciłam kilka minut przed ósmą. Uświadomiłam to sobie, gdy w babcinym pokoju wybił tę godzinę zegar z kurantem. Myłam właśnie ręce w łazience. „Dziwne, że zegar bije, nie pamiętałam, żebym nakręcała go od dnia pogrzebu” – pomyślałam, i po raz pierwszy zrobiło mi się nieswojo.

Nadal jednak się nie bałam i śmiało weszłam do babcinej sypialni

Próbowałam zapalić światło, ale najwyraźniej wysiadły korki. Już miałam iść do przedpokoju, żeby je sprawdzić, gdy usłyszałam brzęk wybijanej szyby w drzwiach od tarasu. Poczułam, jak ogarnia mnie strach. Spanikowana, rozejrzałam się dokoła. Co zrobić? Moje spojrzenie padło na łóżko. Kiedy z przedpokoju dobiegło skrzypienie desek, byłam pewna, że ktoś skrada się za drzwiami. Na pewno nie miał dobrych zamiarów, więc niewiele myśląc, dałam nura pod babcine łóżko.

Równocześnie z przedpokoju usłyszałam szept rozmawiających ze sobą mężczyzn. Moment później skrzypnęły otwierane do sypialni drzwi.

– Jesteś pewny, że to tutaj?

W mroku błysnęło światło latarki. Ciemna postać przyklękła i omiotła nim całą podłogę, na koniec światło zatrzymało się… pod łóżkiem. „O Boże, teraz mają mnie na widelcu” – zamarłam z przerażenia.

– Czego szukasz? – rozległ się ochrypły szept drugiego oprycha.
– Wydawało mi się, że coś słyszałem z tego pokoju – powiedział ten, który oświetlał mnie latarką.
– I co?
– Nie ma tu nikogo.
– Może to kot?
– Może. Ale pod łóżkiem go nie ma. Pokój jest pusty.

Kiedy tamci rozmawiali, w szparze między deskami dostrzegłam koralik babcinego różańca. Jeszcze kilka minut włamywacze buszowali po domu, potem wszystko ucichło. Odważyłam się wyjść pół godziny później. Koło północy rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Przez okno zobaczyłam stojące na uliczce dwa radiowozy policyjne. Jak się potem okazało, dwóch włamywaczy pomyliło posesje. Najpierw włamali się do mojego domu, a potem próbowali naprawić swój błąd i dostać się przez taras do sąsiada. Ten na szczęście parę dni wcześniej założył w domu system alarmowy.

Prosiłam, by po śmierci nadal się mną opiekowała

Jeszcze tej samej nocy ponownie przyśniła mi się babcia. Kiedy zajrzała do mojej sypialni, uśmiechnęła się tylko i szepnęła:

Będzie miał na imię Roman. Będziecie szczęśliwi razem, chociaż on nigdy cię nie zobaczy. Ale dla miłości nie ma to żadnego znaczenia.

Potem drzwi się zamknęły. Długo próbowałam rozgryźć ostatnie słowa babci, ale udało mi się to dopiero jakiś czas później. Następnego dnia wsiadłam w autobus i pojechałam na miejscowy cmentarz. Po drodze kupiłam kwiaty i znicz, który zamierzałam zapalić na grobie. Kiedy dotarłam do rodzinnego grobowca, gdzie leżeli pochowani: dziadek, babcia i rodzice, wyciągnęłam z kieszeni koralik, którego duch babci szukał nocami. Przywiezionym z domu nożem wygrzebałam głęboki dołek przy boku grobu i wrzuciłam do niego koralik. Potem zasypałam go ziemią i dokładnie ubiłam nogą.

Od tamtej pory już nigdy nie słyszałam, żeby babcia krążyła po swoim pokoju. Jakiś czas później spotkałam mojego obecnego męża. Jest niewidomy, ale jak powiedziała babcia, dla miłości nie ma to żadnego znaczenia. 

Czytaj także:
Latami staraliśmy się o dziecko. Zaszłam w ciążę, gdy adoptowaliśmy Marysię
Mąż i synowie traktowali mnie jak służbę i nazywali ryczącą czterdziestką
Mój mąż nie dbał o siebie. Zmobilizował się dopiero, gdy poznał przyszłego teścia

Redakcja poleca

REKLAMA