„Mój mąż jest niedotykalski. Zamiast gorącego kochanka, mam w łóżku nudnego i cnotliwego nieśmiałka”

zła kobieta fot. Getty Images, Letizia Le Fur
„– Nie wiem, co mam robić... Jestem coraz bardziej sfrustrowana – wyżaliłam się pewnego dnia Edycie. – Przecież nie mogę go zdradzić! – No, w każdym razie nie powinnaś... – mruknęła przyjaciółka. – Nie zasługuje na to, to przecież taki dobry facet – podkreśliłam rozpaczliwie”.
/ 03.04.2024 20:30
zła kobieta fot. Getty Images, Letizia Le Fur

Poznaliśmy się przez znajomych. Dostawałam sygnały, że od dawna mu się podobam, ale wstydzi się zagadać. Miałam wtedy jakieś dwadzieścia jeden lat i bardzo mi to schlebiało. „Skoro się wstydzi to znaczy, że widzi we mnie kogoś super”, pomyślałam podbudowana. Umówmy się, każdy czasem lubi być tak adorowany.

To ja poderwałam jego

– Hej! Słyszałam, że chciałeś mnie poznać? – zagadałam do niego któregoś razu.

Od razu się zarumienił. Celowo go zawstydziłam: im bardziej on się denerwował w moim towarzystwie, tym bardziej ja byłam pewna siebie. Kręciło mnie to. W końcu każdy lubi się komuś podobać.

– Tak, tak... Słyszałem o tobie same dobre rzeczy – odpowiedział nieśmiało, ale posłał mi uroczy uśmiech.

– Mówisz? Nie wierz we wszystko, co słyszysz – zaśmiałam się uwodzicielsko.

I tak to się dalej potoczyło. Poderwanie Roberta nie było wyzwaniem: praktycznie od początku jadł mi z ręki. Ponadto, traktował mnie tak, jak jeszcze nikt wcześniej. Kupował kwiaty, liczył się z moim zdaniem, okazywał uczucia i nie bał się przedstawić mnie swoim kolegom czy rodzicom.

– Trafiłaś na złotego chłopaka, Alina – zachwycała się moja przyjaciółka Edyta. – Naprawdę, my wszystkie użeramy się z draniami, a ty masz takiego księcia...

Wiedziałam, że ma rację i że powinnam być wdzięczna losowi za to, że zesłał mi tego poczciwego, zapatrzonego we mnie Robercika. I przez długi czas byłam. Szybko postanowiłam, że nie ma, na co czekać i że powinniśmy się pobrać. Oczywiście, to ja wyszłam z tą inicjatywą, ale nie był to dla mnie problem.

Na początku była sielanka

Jako że nasz związek rozwijał się szybko, nie mieliśmy czasu się sobą znudzić. Wiem, że dotyczy to wielu par, które przez wiele lat mieszkają razem, zanim zdecydują się pobrać. Wtedy małżeństwo faktycznie niewiele zmienia w codziennym życiu – może tylko daje chwilowe uniesienie.

U nas było inaczej: gdy zaczęliśmy ze sobą mieszkać, zaręczyliśmy się i pobraliśmy, nadal byliśmy w fazie zakochania. Robert nadal cieszył się mną i moim ciałem jak spragniony czułości młodziak. Tak, to ja inicjowałam większość zbliżeń, ale niesamowicie mnie kręciło, gdy Robert, nawet delikatnie sprowokowany, od razu rzucał się na mnie jak wygłodniałe zwierzę. Czułam się wtedy pożądana i podziwiana, a o tym przecież marzy każda kobieta.

– Na małżonka trzeba sobie wybrać osobę, która jest w nas zakochana odrobinę bardziej niż my w niej – mawiała kiedyś moja przyjaciółka.

– To okrutne! – śmiałam się.

– Może i okrutne, ale prawdziwe. W ten sposób masz gwarancję, że nie znudzisz się małżonkowi, że cię nie zdradzi i że zawsze będzie się starał.

Kiedyś wydawało mi się to być nie w porządku, bo w swojej młodzieńczej naiwności byłam przekonana, że kocha się zawsze po równo, na zabój i sprawiedliwie. Musiałam trochę dorosnąć, żeby przekonać się, że życie tak nie wygląda. Tak, nie wstydziłam się przyznać sama przed sobą, że Robert kochał mnie bardziej niż ja jego. To nie tak, że mi na nim nie zależało: absolutnie! Oczywiście, że go kochałam, ale... przyzwyczaiłam się do tego, że to on bardziej o mnie zabiega i że cały czas stara się mi udowodnić, że jest mnie godny. Myślałam, że tak będzie już cały czas...

Oburzał się jak stara dewotka

Oczywiście, spodziewałam się, że nasza faza wiecznego nienasycenia kiedyś się uspokoi, a zbliżenia staną się rzadsze i bardziej rutynowe. Nie zmieniało to faktu, że seks stanowił dla mnie ważną część związku i nie zamierzałam osiadać na laurach i cieszyć się kwadransem mechanicznych zbliżeń przy zgaszonym świetle. Gdy zauważyłam, że nasze pożycie nie jest już tak ekscytujące jak wcześniej, zaczęłam szybko działać. Na początku proponowałam urozmaicenia.

– Może byśmy spróbowali czegoś subtelnego? Jakieś opaski na oczy, smakowe kremy do ciała, świece do masażu... – wymyślałam.

Robert dał się namówić na świeczkę, która zamieniała się w pachnący olejek. I na tym skończyła się jego otwartość na urozmaicenia...

– Daj spokój, nie będziemy niczego z siebie zjadać... To dziwne – wzbraniał się.

Nie chciał o niczym słyszeć

Byłam zawiedziona, ale postanowiłam się nie poddawać. Gdy nuda w łóżku sięgnęła zenitu, postanowiłam wytoczyć ciężkie działa.

– Słuchaj, widziałam ostatnio w sklepie takie akcesoria, których można używać w łóżku... To zarówno dla ciebie, i dla mnie – dodałam natychmiast, żeby nie poczuł się zagrożony ani zawstydzony.

– No co ty, Alina, zwariowałaś? – oburzył się szczerze. – Przecież nie jesteśmy jakimiś maniakami seksualnymi!

– O czym ty w ogóle mówisz? – poirytowałam się.

– No bo kto kupuje takie rzeczy? Poza jakimiś maniakami, samotnikami albo gwiazdami filmów dla dorosłych?

– Bardzo wiele ludzi – zachichotałam. – To wcale nie jest już tabu!

– Zbliżenia chyba powinny polegać na cieszeniu się swoimi ciałami, a nie urządzeniami na baterie... Jaki w tym sens? To idiotyczne, daj spokój – żachnął się.

Wtedy po raz pierwszy zrobiło mi się przykro i poczułam się zawstydzona. Przez jakiś czas naprawdę zachodziłam w głowę czy może to ze mną jest coś nie tak. „Może jestem jakąś nienasyconą wariatką, której tylko jedno w głowie?”, martwiłam się. Ale czy było coś złego w tym, że chciałam mieć satysfakcjonujące życie seksualne ze swoim mężem?

Był zamknięty na wszystko

Niestety, gdy dawny szał i pożądanie odeszły w niepamięć, okazało się, że w łóżku nie łączy nas prawie nic. Dotarło do mnie, że całe nasze pożycie było zbudowane na jednej dynamice: jego kręciłam ja, a mnie: to, że on mnie tak bardzo pragnie.

Kiedy gorączka opadła, Robert okazał się zwykłym łóżkowym nudziarzem. Nie chciał próbować nowych pozycji, nie chciał się kochać w nowych, nietypowych miejscach, praktycznie zawsze się wykręcał, kiedy próbowałam zaproponować mu spontaniczny seks, tu i teraz. U niego wszystko odbywało się jak od linijki: wieczorem, w łóżku, gdy obydwoje byliśmy już po prysznicu, w częstotliwości jednego lub dwóch razów tygodniowo, zawsze w jednej z dwóch lub trzech pozycji. I tyle. Na koniec całował mnie w czoło i szedł spać.

– Nie wiem, co mam robić... Jestem coraz bardziej sfrustrowana – wyżaliłam się pewnego dnia Edycie. – Jak tak dalej pójdzie, to nie wiem, co zrobię. Przecież nie mogę go zdradzić!

– No, w każdym razie nie powinnaś... – mruknęła przyjaciółka.

– Nie zasługuje na to, to przecież taki dobry facet – podkreśliłam rozpaczliwie. – Ale nie powiem, myślę o tym coraz częściej. Zaczynają mi się śnić inni faceci, którzy przejmują inicjatywę i proponują mi najbardziej zwariowane pomysły...

– Ciężka sprawa – skwitowała Edyta. – Co mam ci powiedzieć, zgadzam się z tobą. Frustracja łóżkowa to poważna sprawa i może zniszczyć nawet najbardziej dobrane małżeństwo. Może powinniście to skonsultować z jakimś ekspertem? – zaproponowała.

Mąż się na mnie wściekł

– Jest to jakiś pomysł... Może on pomoże znaleźć nam rozwiązanie. Bo przecież, poza tym, wszystko jest OK. Kochamy się, szanujemy, lubimy.

Zgodnie z pomysłem Edyty, w domu zaproponowałam Robertowi konsultację ze specjalistą. Niestety, na to też zareagował tak, jak zwykle...

– Naprawdę chcesz omawiać tak prywatne sprawy z kimś zupełnie obcym? Mamy opowiadać nieznajomemu o najbardziej intymnych rzeczach? Chyba zwariowałaś! – obruszył się.

– Ale Edyta... – zająknęłam się, zanim przemyślałam to, co chcę powiedzieć.

– No nie! Rozmawiasz na te tematy z Edytą?! Alina, co ty wyrabiasz? – zdenerwował się nagle.

– Rozmawiam, bo z tobą nie mogę, ale to dla mnie bardzo ważne! – zaczęłam się bronić.

Życie nie kręci się wokół seksu!

– Oczywiście, że nie! Ale nie uważasz, że to ważny element małżeństwa?

– No ważny, ale co jest nie tak? Przecież to robimy! I zawsze jest dobrze – odparł naburmuszony.

– Dobrze, a nie wspaniale! Chcę, żeby znowu było wspaniale! – argumentowałam rozpaczliwie.

– I dlatego uciekasz się do jakichś desperackich sposobów? Ja ci już nie wystarczam? – mruknął gniewnie mąż.

„Nigdy mi nie wystarczałeś!”, chciałam mu wykrzyczeć, ale w porę ugryzłam się w język. Wiedziałam, że w gniewie można powiedzieć wiele rzeczy, których później się żałuje. Tylko co powinnam odpowiedzieć? I co dalej będzie z naszym małżeństwem, skoro tak bardzo różnimy się podejściem do tych spraw?

Czytaj także: „Chciałabym choć raz usłyszeć od męża komplement. Od 40 lat czuję się jak jego służąca, która gotuje i pierze gacie”
„Gdy zamieszkałam z facetem, czar prysł. Garów nie tyka, pralki nie potrafi włączyć, bo mówi, że to babski obowiązek”
„Po 30 latach zostawiłem żonę dla kochanki. Po co mi w łóżku stare próchno, jak mogę mieć rumianą Słowiankę?”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA