„Gdy zamieszkałam z facetem, czar prysł. Garów nie tyka, pralki nie potrafi włączyć, bo mówi, że to babski obowiązek”

leniwy mężczyzna fot. Getty Images, Tetra Images
„Problemem jest jego podejście. Mam pracować, a oprócz tego skakać wokół niego jak służąca? Niedoczekanie. Ciekawe co by było, gdybym zaszła w ciążę. Pewnie całodobową opiekę nad dzieckiem dopisałby do listy moich obowiązków”.
/ 28.03.2024 20:30
leniwy mężczyzna fot. Getty Images, Tetra Images

Rodzice powtarzali mi, że nie powinnam mieszkać z Mariuszem przed oświadczynami, a najlepiej byłoby, gdybyśmy zamieszkali razem dopiero po ślubie. „Tak byłoby po katolicku” – powtarzali.

Na całe szczęście, ja nie jestem zbyt religijna. Gdybym posłuchała ich rad, wpakowałabym się w niezłą kabałę. Tak jak nie kupuje się samochodu przed jazdą próbną, nie należy brać ślubu, zanim nie pozna się swojego wybranka na tyle dobrze, by wiedzieć, czego można się po nim spodziewać. Wspólne mieszkanie jest właśnie jak jazda próbna. Mariusz oblał ten sprawdzian na całej linii.

Chcieliśmy razem zamieszkać

– A może to? – zaproponowałam, pokazując Mariuszowi ogłoszenie dotyczące wynajmu mieszkania. – Ma całkiem przyzwoity metraż, jest położone w przyjemnej okolicy, a i odstępne jest chyba do zaakceptowania.

– Sam nie wiem – zastanawiał się. – Widziałem kilka tańszych propozycji.

– Ale mniejszych. Skoro pracuję zdalnie, dodatkowe pomieszczenie bardzo nam się przyda. Poza tym w cenie mamy już media, więc koniec końców wyjdziemy na tym całkiem nieźle.

– Dobrze. Skoro ci się podoba, niech będzie.

Od razu zadzwoniliśmy na podany w ogłoszeniu numer i jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy obejrzeć mieszkanie. Właściciel okazał się być twardą sztuką. Miał nieprzyjemne doświadczenia z poprzednimi najemcami i przed podpisaniem umowy wymagał okazania zaświadczenia o zarobkach. Na szczęście, oboje pracowaliśmy, więc nie było z tym najmniejszego problemu. Zgodził się nawet zejść nieco z kaucji. Dwa dni później podpisaliśmy umowę, choć moi rodzice mieli pewne obiekcje.

Rodzice mówili mi, że to grzech

– Aneczko, jesteś pewna? – zapytała mnie mama, jakby z nadzieją, że za chwilę powiem, że tylko się wygłupiam.

– Oczywiście, że tak. Jesteśmy razem od dwóch lat. Na co mamy czekać?

– Ale on przecież nawet nie dał ci pierścionka. Najlepiej byłoby, gdybyś po katolicku poczekała do ślubu, ale wstrzymaj się chociaż do oświadczyn.

– Mamo, tylko że ja nie wiem, czy Mariusz jest akurat tym, z którym spędzę życie. Nie spieszymy się z takimi decyzjami. Na razie chcemy razem zamieszkać i lepiej się poznać. A później... cóż, zobaczymy, co przyszłość przyniesie.

– I będziecie tak żyć w grzechu? Ja nie wiem, gdzie popełniłam błąd – stwierdziła i skryła twarz w dłoniach.

– Mamo, ty i tata macie swoje zasady i szanuję to. Ale musicie zrozumieć, że moje pokolenie jest inne. Teraz to normalne, że ludzie chcą ze sobą zamieszkać jeszcze przed ślubem.

– I co ja mam ci powiedzieć?

– Najlepiej po prostu życz mi szczęścia.

Matka i ojciec są tradycjonalistami. W ich czasach wspólne mieszkanie przed ślubem było bardziej wyjątkiem niż regułą. Rozumiałam jej obiekcje, ale czasy się zmieniają. Nie mogłabym wyjść za faceta, którego tak naprawdę nie zdążyłam poznać. Niebawem miałam się przekonać, że to słuszne podejście.

Cieszyliśmy się jak dzieci

Umowę podpisaliśmy w czwartek, a w sobotę zaczęliśmy instalować się w naszym nowym gniazdku. Zaczęliśmy od przemalowania ścian. Mieszkanie było z grubsza umeblowane, ale brakowało w nim kilku niezbędnych nam rzeczy. Dla mnie priorytetem był zakup biurka, przy którym mogłabym pracować. To, które miałam u rodziców było już stare i podniszczone, więc uznałam, że przeprowadzka na swoje to doskonała okazja, by kupić nowe.

No i łóżko. Każdy ma swoje drobne dziwactwa. Ja dla przykładu nie potrafię spać na łóżku, które wcześniej było używane przez kogoś obcego (nawet w hotelach mam z tym ogromny problem, dlatego na wakacyjne wyjazdy zawsze zabieram za sobą dmuchany materac). Oboje wzięliśmy urlop na poniedziałek i pojechaliśmy do marketu meblowego. Tego samego dnia przewieźliśmy wszystkie nasze rzeczy.

– No i stało się – powiedziałam z udawaną obawą.

– No... ekstra, prawda?

– Pewnie, że ekstra! – wykrzyczałam i rzuciłam się Mariuszowi na szyję.

Przed przeprowadzką, spotykaliśmy się przez dwa lata. Było mi z nim dobrze. Na tyle dobrze, że mniej więcej po roku uznałam, że to coś poważniejszego. Mariusz imponował mi swoją zaradnością. Dał mi się poznać jako odpowiedzialny facet, który nie boi się pracy. Mieliśmy takie same zainteresowania i nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów. W łóżku też nadawaliśmy na tych samych falach. Co mogłoby pójść nie tak? Po przeprowadzce okazało się, że całkiem sporo rzeczy.

Szybko pojawiły się problemy

Zarabiam na życie jako grafik. Mam szczęście, że mogę pracować zdalnie. Z natury jestem domatorką i taka forma zatrudnienia całkowicie mi odpowiada. Muszę mieć jednak ciszę i spokój i jeszcze przed przeprowadzką zapowiedziałam Mariuszowi, że gdy drzwi do pokoju są zamknięte, ma mi nie przeszkadzać, chyba że rozpęta się pożar albo inny kataklizm. Ten sprawdzian oblał już pierwszego dnia.

Gdy wrócił z pracy, wszedł do mojego „gabinetu” i dał mi buzi na przywitanie. Odwzajemniłam pocałunek i subtelnie go przegoniłam. „Uciekaj, muszę szybko skończyć ten projekt. Obiad będzie za godzinę”. Nie minęło piętnaście minut, a mój ukochany wrócił z pierwszym problemem.

– Głodny jestem. Zrobisz mi kanapkę?

– Chłopie, masz dwie ręce?

– No...

– To pytanie retoryczne. Jak nie chcesz czekać do obiadu, możesz sam sobie coś zrobić.

– Dobra, zrobię – powiedział i wyszedł.

Za pięć minut wrócił tylko po to, żeby poinformować mnie, że chyba wyjdzie na burgera. Musiałam zacisnąć zęby, żeby nie wybuchnąć.

To była dla mnie zawodowa szansa

Nazajutrz sytuacja się powtórzyła. Mariusz przerwał mi pracę, bo nie mógł znaleźć skarpetek, które sam sobie wypakowywał. Później przeszkadzał mi jeszcze czterokrotnie i zawsze przychodził z jakąś błahostką.

Naprawdę, nie mam wrednej natury. Ja po prostu potrzebuję spokoju, by móc pracować. Gdy ktoś wyrywa mnie ze stanu skupienia, potrzebuję sporo czasu, by znów się skoncentrować, a gdy gonią mnie terminy, każda minuta jest na wagę złota.

W drugim miesiącu naszego wspólnego mieszkania, zdobyłam zlecenie życia. Duży projekt dla znanej korporacji. „Z taką pozycją w portfolio, będę mogła pukać do drzwi dowolnej firmy” – pomyślałam. Czasu było niewiele, więc liczyłam się z zarwanymi nockami, ale sprawa była tego warta.

– Kotku, będziesz musiał mi trochę pomóc – zapowiedziałam Mariuszowi. – Przez jakiś czas musisz zajmować się gotowaniem i sprzątaniem.

– Możesz na mnie liczyć – zapewnił mnie.

Był nieporadny

Pracowałam w skupieniu, gdy wszedł do pokoju i oznajmił, że trzeba zrobić pranie.

– Przecież umawialiśmy się. Sam możesz zrobić.

– Nie bardzo wiem jak.

– Człowieku, jak ty sobie radziłeś wcześniej?

Mama się tym zajmowała.

– Dobra, po prostu wrzuć do bębna wszystkie kolorowe rzeczy. Ustaw program na piątkę i wlej do oznaczonych przegródek płyn do prania i do płukania. Reszta zrobi się sama.

Wrócił po pięciu minutach.

– Wiesz co? Jesteś kobietą, więc to właściwie twój obowiązek. Tak jak gotowanie.

– Mariusz, do jasnej ciasnej, ja za chwilę nie wytrzymam! Mamy takie same obowiązki. Albo poradzisz sobie z tym sam, albo będziesz chodził głodny i w brudnych rzeczach.

– No to zadzwonię do mamy, żeby przyszła.

Miałam dość

Tego było za wiele. Wstawiłam to przeklęte pranie i zrobiłam mu kolację. Nie powinnam ulegać, ale dostawałam drgawek na samą myśl, że za chwilę zjawi się jego matka i zaczną się głośne rozmowy.

– Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz.

– Nie skomentuję tego – powiedziałam i zamknęłam się w pokoju.

W ciągu kolejnych kilku dni skończyłam projekt. Na całe szczęście, bo Mariusz nie ułatwiał mi tego. Nawet śmieci nie wyrzucił. Miałam już spokojną głowę, więc mogłam z nim o tym porozmawiać.

– Dlaczego tak się zachowujesz?

– Nie rozumiem.

– Wiesz przecież, że w mojej pracy rządzą terminy. Prosiłam cię tylko, byś na kilka dni wziął na siebie domowe obowiązki. A ty nie potrafiłeś nawet prania wstawić.

– Anka, to ty w tym domu nosisz spódnicę. Facet nie musi zajmować się takimi rzeczami. Nie zamierzam sprzątać ani gotować. To twój obowiązek.

Przejrzałam na oczy

Dopiero przebywając z kimś dwadzieścia cztery godziny na dobę można poznać go na tyle dobrze, by stwierdzić, czy chce się z tą osobą wiązać swoją przyszłość. Mariusz udowodnił mi, że nie mogę traktować go poważnie. Nie chodzi nawet o jego dwie lewe ręce do prac domowych, bo to da się skorygować. Problemem jest jego podejście. Mam pracować, a oprócz tego skakać wokół niego jak służąca? Niedoczekanie. Ciekawe co by było, gdybym zaszła w ciążę. Pewnie całodobową opiekę nad dzieckiem dopisałby do listy moich obowiązków.

Nasz związek nie przetrwał próby wspólnego mieszkania. Nie chciał zmienić swojego podejścia, więc ja przestałam chcieć dzielić z nim życie. Po rozstaniu wrócił do mamy. Widać to mu odpowiada najbardziej. A ja? Zostałam na wynajmowanym mieszkaniu. Póki co jest mi dobrze samej.

Czytaj także: „Podczas porządków w piwnicy znalazłam torbę z kasą. Albo mąż wygrał w totka, albo wziął łapówkę”
„Odkąd mąż stracił pracę, stał się leniem. Twierdzi, że skoro ja dobrze zarabiam, to on sobie odpocznie”
„Pracowałam w firmie męża, ale mnie zwolnił. Mam siedzieć z dziećmi w domu, bo od robienia kariery jest on”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA