Pobraliśmy się bardzo młodo. Oboje mieliśmy po 20 lat, ale w tamtych czasach było to standardem i nikogo nie dziwiło. Doczekaliśmy się dwóch córek – obie już jakiś czas temu wyfrunęły z rodzinnego gniazdka. Po namiętnym uczuciu, które kiedyś rozpalało nas do czerwoności, dziś nie zostało już ani śladu.
Po przejściu na emeryturę Staszek zamienił się w leniwego mruka. Nie interesują go żadne aktywności, najchętniej siedziałby tylko na kanapie ze wzrokiem utkwionym w telewizor. Ja jestem dla niego jedynie służącą, która ma tylko gotować, sprzątać, prać i robić zakupy. Zawsze tak było, ale teraz czuję to bardziej niż wcześniej.
Nigdy mnie nie chwali
On nie raczy palcem kiwnąć, nie wspominając o tym, że słowo „dziękuję” nie przechodzi mu przez gardło. Wystarczy jednak, że zrobię coś nie tak, jak on sobie tego życzy – wtedy nie ma problemu z tym, żeby się odezwać, rzecz jasna w strofującym tonie. W ogóle nie widzi we mnie kobiety i nie rozumie, że żona nie jest kimś, kto ma usługiwać mężowi. Czuję się bardzo przez niego zaniedbana i samotna, lecz wszelakie próby rozmów na ten temat nie przynoszą rezultatów.
Staszek uważa, że z igły robię widły, ale jakoś ani razu nie przyszło mu do głowy, że to on zachowuje się bardzo niestosownie. Nie mam już siły. Nie chcę gnić w czterech ścianach i spędzić reszty życia na zaspokajaniu zachcianek męża, który moich starań nie zauważa i ma je w nosie.
Nigdy nie narzekałam
Pierwsze lata małżeństwa mojego i Staszka były naprawdę cudowne. Miałam wrażenie, że złapałam Pana Boga za nogi. Mąż mnie rozpieszczał, obsypywał komplementami i drobnymi podarunkami. Byłam święcie przekonana, że tak będzie zawsze. Gdybym wtedy dała sobie za to rękę uciąć, dzisiaj byłabym kaleką. Oczywiście chciałam się odwdzięczyć i dogadzałam mężowi, jak tylko umiałam najlepiej.
Właśnie tak wpędziłam się w maliny, czyli w robienie w domu wszystkiego, co później odbiło mi się czkawką. Nigdy nie jednak się nie żaliłam i nie narzekałam, chociaż czasami miałam już serdecznie dość. Wolałam wypłakać się w samotności, niż komuś zwierzyć. Emocje tłumione przez długie lata zbierały obecnie ponure żniwo, ponieważ moje psychiczne samopoczucie pozostawiało sporo do życzenia.
Córka martwiła się o mnie
– Mamo, u ciebie na pewno w porządku? – dopytywała Marysia, moja starsza córka.
Niezwykle radowało mnie to, że mam z nią z nią świetny kontakt – z Hanią, jej młodszą siostrą, zresztą też. Miała własne sprawy, nie chciałam dokładać jej swoich rozterek. Z racji dzielącej nas odległości widywałyśmy się rzadko, ale za to przez telefon rozmawiałyśmy bardzo często.
– Staram się, kochanie, jak mogę – głos zaczął mi się łamać, nie byłam w stanie opanować drżenia rąk.
– Mamo, powiesz wreszcie, co się dzieje? – w głosie Marysi pobrzmiewała nuta zaniepokojenia.
– A o czym tu gadać, kochanie… – westchnęłam głęboko.
– Daj spokój, myślisz, że jestem ślepa? – córka nie dawała za wygraną.
Dała mi do myślenia
Ciągle zapominam, że dzieci dostrzegają więcej niż nam, rodzicom, się wydaje. Marysia powiedziała, że nietrudno zauważyć, iż jestem smutna i nieszczęśliwa. Wcale nie musiałam jej mówić, o co konkretnie chodzi – od razu odgadła, że o Staszka i moją relację z nim. Do tej pory nie zastanawiało mnie to, dlaczego stosunki Marysi i Hani z ojcem są raczej chłodne. Niemniej słowa córki dały mi sporo do myślenia.
– Ciężko mi pojąć, dlaczego ty się na to godzisz, przecież on cię nigdy nie doceniał.
Nie wiedziałam, jak zareagować. Niby zdawałam sobie z tego sprawę, ale dopiero, gdy słowa te padły z ust mego własnego dziecka, nabrały zupełnie innego wydźwięku.
– Mamo – kontynuowała Marysia łagodnie – nie możesz dawać się tak wykorzystywać. Nie zapominaj, że to dorosły człowiek, który ma dwie ręce.
– On sobie nie poradzi – nie mogłam uwierzyć w to, że jeszcze go tłumaczę.
– Do wygodnego szybko się przyzwyczajamy – podsumowała córka. – Ty powinnaś przede wszystkim zadbać o siebie. Im prędzej to zrobisz, tym lepiej.
– Masz rację – przytaknęłam.
– Jeśli chcesz, dam ci namiary na moją znajomą, która jest świetną terapeutką – zaproponowała Marysia.
Miałam mnóstwo obaw
Sama pracowała jako terapeutka, ale przecież ja nie mogłabym być jej pacjentką z racji na łączące nas więzi rodzinne i emocjonalne.
– A gdzie mi to potrzebne na stare lata… – sapnęłam zrezygnowana.
– Nie przesadzaj. Po prostu umów się z nią i pogadaj, chociaż raz, dobrze? – Marysia była uparta.
– Niech ci będzie – właściwie to nie miałam nic do stracenia.
Po pogawędce z córką zadzwoniłam do mojej koleżanki z zapytaniem, czy nie wybrałaby się na spacer. Nie miałam ochoty wysłuchiwać głupich tekstów ze strony Staszka, więc oznajmiłam mu, że wybieram się na zakupy.
Zwlekałam z wykonaniem do telefonu do terapeutki poleconej przez córkę. Miałam mnóstwo obaw i wątpliwości, ale chyba najbardziej bałam się reakcji męża. Sytuacja w domu strasznie mnie męczyła. Miałam nawet takie myśli, żeby po prostu zamknąć za sobą drzwi i nie wrócić. Traf chciał, że dopadło mnie przeziębienie. Nie miałam wyjścia, musiałam położyć się łóżka.
Musiałam odpocząć
Mąż był wielce niepocieszony, gdy zakomunikowałam, że przejmuje domowe obowiązki, bo ja nie dam rady zająć się czymkolwiek. Ciągle mamrotał coś pod nosem i robił mi ogromną łaskę, podając gorącą herbatę z cytryną. Przez trzy dni nie mogłam przełknąć niczego innego. Ciągle spałam, a on niezadowolony krzątał się po mieszkaniu. W końcu przestałam zwracać na niego uwagę i skupiłam się na tym, żeby odpocząć.
Nawet kiedy moje samopoczucie polepszyło się na tyle, że mogłabym przygotować skromny posiłek, udawałam, że jest inaczej. Nie dałam tego po sobie poznać. Okazało się, że Staszek potrafi zrobić coś do jedzenia i poodkurzać. Dotarło do mnie, że przez szereg lat pozwalałam mu się wykorzystywać. Nie zamierzałam do tego wracać.
– Na starość ci odbiło – usłyszałam od męża, gdy któregoś dnia oznajmiłam, że nie chce mi się gotować obiadu. – Co to w ogóle znaczy? Twoim obowiązkiem…
Nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Od ponad 40 lat podaję ci obiadki pod nos i piorę twoje gacie, a tobie ciężko podziękować – wszystko we mnie kipiało, ale zapanowałam nad nerwami. – Nic nie jest moim obowiązkiem.
– Ty chyba żartujesz – wciąż nie docierało do niego to, co mówię.
– To nie żart – odparłam poważnie. – A jeżeli ci się nie podoba, to trudno, będziesz siedział głodny.
Coś we mnie pękło
Mina Staszka w tym momencie była bezcenna. Skoro on własną żonę traktował niczym powietrze, postanowiłam odwdzięczyć się pięknym za nadobne. Zaczęłam częściej umawiać się z koleżankami – odświeżyłam parę znajomości, które zaniedbałam, bo byłam zbyt skoncentrowana na usługiwaniu mężowi. Zadzwoniłam też do tej terapeutki, aczkolwiek do rozwiązania w postaci terapii podchodziłam dość sceptycznie. Nie sądziłam, aby w moim wieku przyniosło to jakieś efekty, ale jeśli nie spróbuję, to się nie przekonam. W każdym razie wprowadzanie zmian idzie na razie opornie.
Staszek się nie odzywa, jakby chciał mnie w ten sposób ukarać. Staram się nie przykładać do jego fochów dużej wagi, bo jestem na sto procent pewna, że nie ustąpię. Zaszłam już za daleko i wycofanie się w tym momencie byłoby moją klęską. Pomimo że nie jest łatwo, czuję, że krok po kroku odzyskuję wolność i siebie. Dokąd mnie ta droga zawiedzie, nie mam bladego pojęcia, ale mam stuprocentową pewność, że obrałam słuszny kierunek.
Czytaj także: „Podczas porządków w piwnicy znalazłam torbę z kasą. Albo mąż wygrał w totka, albo wziął łapówkę”
„Odkąd mąż stracił pracę, stał się leniem. Twierdzi, że skoro ja dobrze zarabiam, to on sobie odpocznie”
„Pracowałam w firmie męża, ale mnie zwolnił. Mam siedzieć z dziećmi w domu, bo od robienia kariery jest on”