„Mój mąż jest idealnym ojcem. Ma tylko jedną wadę - klnie jak szewc. Oczywiście przy dzieciach”

ojciec który przeklina przy dziecku fot. Adobe Stock, anoushkatoronto
Gdy dzieciom rozsypała się budowla z klocków, usłyszałam wiązankę siarczystych przekleństw. Zamarłam. Takie słowa w ustach czterolatka i dwulatki? Tak nie może być! Przecież oni będą się tak wyrażać także poza domem!
/ 16.06.2021 08:08
ojciec który przeklina przy dziecku fot. Adobe Stock, anoushkatoronto

– Zastanów się – mówił ojciec. – Stać cię na kogoś lepszego. Jesteś ładna, wykształcona i nie biedna… – zawieszenie głosu znaczyło, że ten ostatni argument jest najważniejszy. – A on co?
– Też jest wykształcony – broniłam Przemka jak lwica. – Jest inżynierem.
– Magistra już nie zrobił…
– Bo nie miał warunków! Musiał szybko iść do pracy, wiecie, że ma młodszego brata na utrzymaniu.

Zapędziłam się i popełniłam błąd taktyczny.

Temat rodziny Przemka, a w szczególności jego młodszego brata, wywoływał u rodziców alergię

Wypominali mi wtedy, że ojciec Przemka pije, a Adam jest „trudny”. No a jaki miał być przy takim dzieciństwie? Spędzanym albo z nieodpowiedzialnym ojcem, albo w pogotowiach opiekuńczych. Dopiero kiedy Przemek trochę stanął na nogi, wziął młodego do siebie i powolutku resocjalizował.

Mój narzeczony imponował mi we wszystkim. Odpowiedzialny, zaradny, pracowity; nie było rzeczy, której nie potrafiłby naprawić lub zrobić. Uparty, gdy mu zależało, ale błahostek się nie czepiał. Był doskonałym materiałem na męża i ojca. Miał w sobie mnóstwo ciepła i cierpliwości. Kochałam go bardzo i dlatego puszczałam mimo uszu obiekcje rodziców. Ja wiedziałam lepiej.

To, że nie mógł mi zapewnić na razie takiego statusu majątkowego, do jakiego przywykłam w domu rodziców, nie stanowiło dla mnie problemu. Wiedziałam, że damy sobie radę. Oboje będziemy pracować, z dziećmi trochę poczekamy, najwyżej wyjedziemy gdzieś na parę lat, by się dorobić. Nie mówiłam rodzicom o tym, że Przemek kończy studia magisterskie. Uparł się, że skoro ja mam pełne wykształcenie, on też powinien.

– Zrozum, Dziubasku – tłumaczył, przytulając mnie mocno, gdy czyniłam mu wymówki, że ostatnio w ogóle nie ma dla mnie czasu. – Ja to robię dla ciebie, a w zasadzie dla nas. Chcę zyskać szacunek twoich rodziców, nie chcę, żeby wstydzili się zięcia i wypominali ci, że mogłaś lepiej wybrać.
– Lepiej nie mogłam – zapewniałam go żarliwie. – Jesteś najlepszy.

Kiedy usłyszałam tę miłą pogawędkę, zatkało mnie

Przed ślubem miałam jeszcze niejedną dyskusję z rodzicami, ale pozostałam nieugięta. Zapowiedziałam, że wyjdę za Przemka, z ich zgodą czy bez niej, oraz wspomniałam o możliwości wyjazdu za granicę w celach zarobkowych. To ich przeraziło – jestem jedynaczką, nie sądzili, że mogę ich opuścić. A to nie był tylko szantaż emocjonalny; naprawdę byłam gotować wyjechać. Widząc, że zdania nie zmienię, pogodzili się z tym, że nie będą mieli za zięcia wziętego prawnika czy dentysty, i zaczęli przygotowania do ślubu.

Chcieliśmy skromnego przyjęcia i tym razem rodzice nie upierali się przy wystawnym weselisku. Może uznali, że takim zamęściem córki nie ma co się chwalić przed znajomymi. A może zrozumieli, iż lepiej przeznaczyć te pieniądze na sensowniejszy cel. Życie pokazało, że miałam rację. Nawet rodzice, wprawdzie powoli i niechętnie, ale przekonywali się do Przemka. A i on starał się doceniać ich drobne gesty dobrej woli czynione w naszą stronę, choć początkowo strasznie się oburzał, gdy proponowali nam pomoc finansową. Odbierał to jako krytykę swoich możliwości i długo nie chciał ustąpić w tej kwestii.

Złagodniał, gdy zaszłam w ciążę. Miewałam wtedy skoki ciśnienia, nie wolno mi się było niczym denerwować, bo każdy skok ciśnienia groził odklejeniem się łożyska. Przemek bardzo się tym przejmował i wtedy zawarł z moimi rodzicami coś w rodzaju paktu o nieagresji. Połączyła ich troska o mnie i dziecko. Michaś urodził się zdrowy, a po dwóch latach dołączyła do niego Zosieńka. Byliśmy szczęśliwi, a Przemek stanowił wzór męża i ojca. Poza jednym szczegółem…

Niby detal, ale strasznie irytujący. Mój mąż klął jak szewc. Nie urwałam się z choinki, zdawałam sobie sprawę, że na placu budowy, wśród ciężko pracujących mężczyzn, taki język jest na porządku dziennym, zwłaszcza gdy bywa trudno, nerwowo i niebezpiecznie. Ale w domu nie zamierzałam tego tolerować. Przemek niby rozumiał problem, przyznawał mi rację, ale to było silniejsze od niego i co rusz wymykało mu się jakieś jędrne słówko.

Zaczęłam się wstydzić tych jego przekleństw, wplatanych w zwykłe pogawędki i opowieści, choć nasi znajomi i rodzina – no, może poza moim rodzicami – przyzwyczaili się do tego i nie zwracali uwagi na jego słownictwo. Przemek był uczynny i powszechnie lubiany, więc wybaczano mu te językowe wpadki. Ja wciąż próbowałam go jednak okiełznać, lecz po jakimś czasie niemal się poddałam. Wydawało mi się, że wyczerpałam już wszelkie sposoby walki z tym okropnym nawykiem. I tu z pomocą przyszły mi dzieci…

Któregoś dnia, gdy gotowałam obiad, Michaś i Zosia bawili się klockami. W skupieniu i zgodnie budowali jakąś konstrukcję, podając sobie wzajemnie poszczególne elementy. Jestem szczęściarą – pomyślałam wtedy. Ledwie ta myśl przemknęła mi przez głowę, usłyszałam rumor, wywołany przez zwalenie się wznoszonej przez dzieci wieży.

– O kulwa – skomentował Michaś.
– Ja piedolę – zawtórowała Zosieńka.

Zamarłam. Takie słowa w ustach czterolatka i dwulatki? Tak nie może być! Przecież oni będą się tak wyrażać także poza domem! Na razie nie zareagowałam. Musiałam rzecz porządnie przemyśleć. Wiedziałam, że zwykły zakaz nie zadziała. Dzieci jak to dzieci – gdy wyczują, że wywierają na dorosłych wrażenie, będą rzucać „kwiatkami” przy każdej okazji.

Likwidację problemu powinnam zacząć od Przemka. Tylko jak to zrobić?

Nie mogąc nic samodzielnie wymyślić, zadzwoniłam do przyjaciółki. Znałyśmy się od lat i wiedziała, że walczę z wulgaryzmami Przemka niczym Don Kichot z wiatrakami. Obiecała przyjść i pomóc. Ponoć miała pomysł.

– No i jaki jest ten twój genialny plan? – zainteresowałam się, gdy usiadłyśmy koło bawiących się dzieci. Znowu budowały coś z klocków; to była ich ulubiona wspólna zabawa.
– Zaraz zobaczysz – to mówiąc, Asia z tajemniczą miną wyciągnęła telefon.
– Co? Jest na to jakaś sprytna aplikacja? – zażartowałam. – Kawy? Kiwnęła głową.
– Jakimś ciachem czy inną słodkością też nie pogardzę.
– Wiadomo… Przypilnuj młodych – poprosiłam, idąc do kuchni.

Najlepsza zabawa dla dzieci? „W tatusia”!

Niestety, umknęła mi cała akcja. Kiedy wróciłam obładowana tacą z lodami, sokami i kawą, Joanna wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie.

– Mam to! – oznajmiła triumfująco. – Musi zadziałać. Bo jak to nie pomoże, to już nie wiem… Zresztą sama zobacz i posłuchaj.

Podsunęła mi swój telefon, na którym włączyła odtwarzanie nagranego chwilę wcześniej filmiku. Obserwowałam, jak moje dzieci budują z klocków. Początkowo wszystko szło pięknie, budowla nabierała wysokości. Dopiero kiedy nieumiejętnie postawiony przez Zosię na szczycie klocek przeważył i konstrukcja się zawaliła, usłyszałam ponownie przekleństwa. Na głosiki dzieci, nałożył się głos Asi:

– W co się bawicie?
– W tatusia! – odparły zgodnie. W lot pojęłam zamysł przyjaciółki.
– Naprawdę jesteś genialna – wyraziłam swoje uznanie. – To rzeczywiście może być przełom. Jeśli Przemek to usłyszy na własne uszy, jeśli zrozumie, że one nasiąkają jego obyczajami i bezwiednie go naśladują…

Przegrałam filmik na swój telefon i z niecierpliwością oczekiwałam wieczoru. Chciałam odtworzyć mężowi dowód rzeczowy dopiero wtedy, gdy położymy dzieci spać. Aby jednak nie wyglądało to na jakiś szantaż, najpierw przygotowałam dobrą kolację, a dla Przemka wyciągnęłam piwo z lodówki.

– Z jakiej to okazji? – zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie, gdy wniosłam na stół tartę z kurkami. – Zapomniałem o czymś? Rocznica pierwszego pocałunku? – zgadywał.
– Pudło. Zjedz najpierw, a potem ci coś pokażę.
– Wiem! Zrobiłaś debet na karcie, kupując seksowną bieliznę. Jak wywrze na mnie spektakularne wrażenie, to ci wybaczę… – zaśmiał się.
– Znowu pudło. Ale wrażenie niewątpliwie będzie – zapewniłam go.

Widziałam, że jest zaintrygowany i czeka na niespodziankę. Po posiłku podsunęłam mu telefon.

– Ojej, jak się słodko bawią… – uśmiechnął się na widok zgodnie działających dzieci.

Jednak po chwili przestało być słodko. Uśmiech na jego twarzy zgasł, a kiedy dotarły do niego ostatnie słowa Michasia i Zosi, poczerwieniał ze wstydu.

– Nie miałem pojęcia… – wybąkał. – Przepraszam. Nie sądziłem, że tak to łapią… Takie maluchy… Kur… – złapał się za usta. – Kurka – poprawił się – faktycznie muszę uważać na to, co przy nich mówię.

Od tego czasu Przemek bardzo się stara. Oczywiście nie przestał kląć z dnia na dzień, przyzwyczajenie to wszak druga natura, ale walczy ze sobą. Przynajmniej w domu. Niecenzuralne słówka, nawet jak mu się jakieś wymknie przy dzieciach, urywa w połowie i szybciutko zmienia ich sens. Z dwojga złego wolę, by maluchy mówiły „kulka”, „kulcze blade” i „pielniki”, niż klęły dużo bardziej dosadnie i dorośle.

Czytaj także:
Mój biedny syn haruje na zachcianki żony i córki
Gdy mój mąż posprzątał z nudów mieszkanie, liczył na oklaski
Zgodziłam się, by imprezę organizować razem z kuzynką. To był błąd

Redakcja poleca

REKLAMA