Mój mąż zażyczył sobie, żebym zorganizowała przyjęcie w naszej ulubionej restauracji. To tam mnie zaprosił na pierwszą randkę, choć wtedy nazywała się inaczej, potem się oświadczył i dlatego tam świętowaliśmy kolejne uroczystości, jak chrzciny naszej jedynej córki, kolejne rocznice i jubileusze rodzinne.
Nie znosiłam tego miejsca
Amelia również. Ale żadna z nas nie kwestionowała poleceń męża i ojca.
– Dlaczego w ogóle za niego wyszłaś, mamo? – zapytała mnie kiedyś córka.
Chciałam odpowiedzieć, że byłam zakochana, ale to nieprawda.
– Nie wiem, dlatego, że wszyscy dookoła mówili mi, jakie mam szczęście… – powiedziałam szczerze.
Amelia była już dorosła, traktowałam ją bardziej jak przyjaciółkę niż dziecko.
– Dziadkowie uwielbiali tatę, zresztą sama o tym wiesz. Koleżanki otwarcie mi zazdrościły, kuzynka próbowała mi go odbić. Wydawał się ideałem. Opiekował się mną, o nic przy nim nie musiałam się martwić, o niczym decydować. Myślałam, że będę z nim szczęśliwa – tłumaczyłam.
Sam fakt, że Amelia o to zapytała świadczył o tym, że wiedziała, jak nieszczęśliwa byłam w małżeństwie. W przeciwieństwie do tych, którzy widywali nas, tę perfekcyjną parę, poza domem, ona wiedziała, co się działo w czterech ścianach. Dlatego od nas uciekła zaraz po maturze. Wmówiła ojcu, że chce studiować medycynę, wiedziała, że tylko to go przekona, żeby ją wypuścił z domu i przesyłał pieniądze na życie. Z kolei tylko ja wiedziałam, że córka wcale nie planuje być lekarką. Między kolokwiami i egzaminami trenowała sztuki walki, zdobywała kolejne stopnie. Chciała być instruktorką, prowadzić własne kursy, może w przyszłości otworzyć własną szkołę. Kibicowałam jej z całego serca.
Mąż nie miał o tym pojęcia
Przyjęcie, które sobie wymyślił Remigiusz, nie mogło być zwyczajne. Zażyczył sobie określonego menu, konkretnych dekoracji na stołach, zwiększonej liczby kelnerów. Moim zadaniem było skoordynowanie tego wszystkiego, dlatego umówiłam się na spotkanie z menedżerem i pojechałam do knajpy.
– Marcin, miło mi panią poznać – przywitał się ze mną wysoki brunet w garniturze.
Mógł mieć trzydzieści lat.
– Bardzo doceniamy państwa decyzję, by zorganizować tak ważną uroczystość rodzinną właśnie u nas. Oprowadzę panią…
– Jest pan tu nowy, więc pan nie wie – przerwałam mu zniecierpliwiona, bo wcale nie miałam ochoty robić tego, co mi kazał Remik. – Przychodzimy tu od lat, obawiam się, że znam tę restaurację lepiej niż pan. Możemy porozmawiać o szczegółach? – zapytałam.
Menedżer był w każdym calu profesjonalistą, ale nie umknęło mi, że moja obcesowość zrobiła mu przykrość. Owszem, uśmiechnął się i zapewnił, że jest tu po to, żeby spełniać moje życzenia, ale wyczułam, że lekko się zdystansował. I teraz mnie zrobiło się przykro. To nie była przecież jego wina, chciał być miły, a ja potraktowałam go dokładnie tak, jak zazwyczaj traktował ludzi mój mąż. Oschle i z góry.
– Przepraszam – rzuciłam pod wpływem nagłego poczucia winy. – Po prostu mam kiepski dzień – wiem, że nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie.
– Rozumiem – uśmiechnął się Marcin i nagle uznałam, że to jest najlepszy dzień od dobrych kilku tygodni. Nie, miesięcy! – Wie pani, co skutecznie poprawia nastrój? Kieliszek prosecco. Zapraszam, przy okazji możemy też zdegustować inne wina na pani przyjęcie.
Dwie godziny i trzy kieliszki musującego wina później mówiliśmy już sobie po imieniu, ja znałam imiona jego kotów, a on wiedział, że nie znoszę przyjęć i wcale nie mam ochoty hucznie świętować rocznicy ślubu. To niesamowite, jak dobrze rozmawiało mi się z tym młodszym o dwadzieścia lat facetem.
On mnie słuchał!
To było dla mnie coś tak nowego, że pozwoliłam sobie mówić i mówić… Remik nigdy nie był ciekaw, co miałam do powiedzenia. Zadawał mi tylko konkretne pytania i oczekiwał krótkich, treściwych odpowiedzi. Od dekady nasz związek przypominał bardziej układ pracodawca–podwładna niż szczęśliwe małżeństwo. O tym także – nawet nie wiem kiedy – powiedziałam Marcinowi, degustując kolejne wina na moją rocznicę ślubu.
– Boże, ile ja gadam! – w końcu zorientowałam się, że wino za mocno rozwiązało mi język. – Muszę już iść, jakby co, resztę dogramy telefonicznie.
Prawie stamtąd uciekłam. Byłam przerażona własną gadatliwością i tym, że wstawiłam się w obecności obcego, dużo młodszego mężczyzny. Ale to nie wszystko. Ja wcale nie czułam, żeby Marcin był obcy… Zadzwonił do mnie tego samego wieczora. Przedstawił się oficjalnie, imieniem i nazwiskiem oraz nazwą lokalu.
– Mojego męża nie ma w domu – powiedziałam w odpowiedzi i aż się zachłysnęłam własną otwartością.
– To chyba dobrze? – zapytał cicho. – Masz chwilę czasu na rozmowę. Pomyślałem, że może nawet niekoniecznie telefoniczną… – zawiesił głos.
Zgodziłam się z nim spotkać. To było jak igranie z ogniem. Wiedziałam, że Remik dostałby szału, gdyby się dowiedział, że jego idealna żona, którą uwielbiał przedstawiać wspólnikom i kontrahentom, wymyka się z domu, by spotkać się z obcym facetem, który mógłby być jej synem.
Bałam się iść do eleganckiego lokalu
Mój mąż miał masę wysnobowanych znajomych, którzy mogli mnie zauważyć. Marcin zabrał mnie więc do osiedlowej knajpy prowadzonej przez jego przyjaciela. Było tam ciepło, przytulnie, podawali piwo z kija i pyszne placki ziemniaczane z kwaśną śmietaną.
– Dziękuję, nie jem takich rzeczy – zareagowałam odruchowo na widok masy pysznych węglowodanów i tłuszczu.
Zapytał mnie, dlaczego i nagle zdałam sobie sprawę, że to Remik mi zabronił. Tak, to mój mąż pilnował tego, co na co dzień jadłam. Potrafił w obecności obcych ludzi powiedzieć kelnerce, że ma mi nie podawać sosu albo deseru. Cóż, żona z dodatkowymi kilogramami nie byłaby takim idealnym trofeum w oczach ludzi, którym chciał imponować. Skończyło się na tym, że pożarłam dwie porcje placków i poprawiłam domowym sernikiem. Boże, jaka ja byłam w tym momencie szczęśliwa! I właśnie przy takim menu zaczął się mój potajemny związek z Marcinem. Tak, wiem, jestem mężatką, przysięgałam wierność i uczciwość małżeńską i to, co robiłam przez trzy miesiące, to była zwykła zdrada. Ale naprawdę byłam wtedy szczęśliwa. Chodziłam z Marcinem na spacery i godzinami rozmawialiśmy. Jedliśmy kaloryczne i pyszne potrawy, piliśmy dobre wino. I owszem, uprawialiśmy też seks. Dopiero z nim odkryłam, że tak naprawdę nigdy w życiu nie doświadczyłam orgazmu. Dopiero on pokazał mi, że seks to nie wiernopoddańcze oddawanie się mężczyźnie, tylko cudowny akt, z którego radość i przyjemność mogą czerpać obie strony. Ale chyba najważniejsza była więź emocjonalna, która nas połączyła.
Mogłam mu powiedzieć o wszystkim
O swoim przegranym życiu z mężczyzną, który mnie posiadał, a nie kochał, o tym, że moja kochana córka uciekła do innego miasta przed ojcem despotą i o tym, że nawet nie mogę mieć kota, bo mój despotyczny mąż woli psy.
– Mamy dwa pitbulle. Remigiusz je uwielbia, ja się ich boję. Czasami mam wrażenie, że to jego szpiedzy – wyznałam. – Chodzą za mną po domu jak cienie i uważnie obserwują, a potem donoszą mu, że oglądałam serial zamiast ćwiczyć z hantlami. Boże, jaka ja jestem beznadziejna… – jęknęłam.
Wiedziałam, że mój romans z Marcinem musi się skończyć. Gdyby ktokolwiek znajomy nas nakrył, nie wiem, co by nam zrobił Remigiusz.
– Dlaczego go nie zostawisz? – zapytał Marcin. – Mogłabyś wprowadzić się do mnie. Mam trzy koty, na pewno byś je polubiła.
Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Nie chodziło tylko o różnicę wieku. Ale ja byłam nikim, nigdy nie pracowałam, umiałam jedynie ładnie wyglądać i organizować przyjęcia na życzenie męża. Miałabym znowu trafić na utrzymanie mężczyzny? I to takiego, wokół którego kręciła się cała masa atrakcyjnych dwudziestoparolatek? Nie, to był bardzo zły pomysł. Świat zawirował mi przed oczami…
W międzyczasie nadszedł termin tego cholernego przyjęcia jubileuszowego. Wszystko było perfekcyjnie przygotowane. Remik dostał to, czego wymagał: najlepsze wino, wyszukane potrawy, oryginalne dekoracje oraz robiącą wrażenie, wciąż olśniewającą pomimo przekroczonej pięćdziesiątki żonę na krześle obok. Wyglądał na zadowolonego.
Ja byłam potwornie zestresowana
Wiedziałam, że Marcin pilnuje wszystkiego ze swojego biura, ale bałam się nawet patrzeć w stronę drzwi. Tylko raz nasze spojrzenia się zetknęły, kiedy przyszedł osobiście nalać nam szampana i pogratulować jubileuszu.
– Wszystko w porządku, mamo? – zapytała szeptem Amelia.
Chciałam powiedzieć, że tak, oczywiście, ale zamiast tego poczułam pod powiekami pieczenie, a na policzku łzy. Złapała mnie pod stołem za rękę i wtedy już zupełnie się rozkleiłam. Nie wiem, co bym zrobiła bez niej. Amelia wyprowadziła mnie, rzucając do ojca jakiś żart, by odwrócić jego uwagę. Wyszłyśmy na tyły restauracji i usiadłam w tej swojej eleganckiej, drogiej i niewygodnej sukience na krawężniku za śmietnikami.
– Amelio, ja mam… romans – nie mogłam już dłużej trzymać tego w sobie. – Chciałabym się rozwieść z ojcem, ale ja… nic nie umiem. Nie znajdę pracy, a z ojcem mamy intercyzę. Nic nie dostanę, jeśli wystąpię o rozwód.
Zapytała, czy mój mężczyzna ma pracę i czy zaproponował, że się mną zaopiekuje. Przyznałam, że tak.
– Ufasz mu? – spojrzała mi w oczy. – Wierzysz, że naprawdę cię kocha i się tobą zajmie, jeśli się rozwiedziesz?
Wbiłam wzrok w swoje markowe szpilki, które wybrał dla mnie Remik.
– Tak, wierzę, że teraz mnie chce – odpowiedziałam cicho i spokojnie. – Ale, córcia, ja się starzeję, a on jest młodszy o dwadzieścia lat! To facet, który teraz na mnie leci, kręci go zakazany związek ze starszą kobietą, ale za chwilę spotka młodszą, ładniejszą i kopnie mnie w tyłek! Nie można budować przyszłości na czymś takim… Nie mogę zostawić całego mojego życia i za rok, dwa czy pięć zostać z niczym – powiedziałam i podniosłam się. – Wracajmy do gości. Jak wyglądam?
Wróciłyśmy
Do końca przyjęcia starałam się robić wrażenie szczęśliwej i ożywionej. Remik był usatysfakcjonowany, chwalił zwłaszcza wybór win.
– Poproś tu menedżera, chcę mu osobiście podziękować – polecił kelnerowi i chwilę później za moimi plecami stanął Marcin.
Remigiusz mówił coś o winach i świetnej organizacji, a ja siedziałam jak sparaliżowana. Marcin niemal mnie dotykał, bałam się poruszyć. Ale kiedy Remik skończył mówić, mój ukochany pogratulował mu rocznicy w imieniu restauracji, po czym zwrócił się z podobnym tekstem do mnie. Jednak kiedy spojrzałam na ukochanego, nie zobaczyłam już mojego Marcina. Miał w oczach lód, rysy ściągnięte w maskę zawodowej uprzejmości i sztuczny uśmiech niczym stewardessa w klasie biznes.
– Gratuluję wspaniałego jubileuszu – wycedził. – To niezwykle rzadkie w dzisiejszych czasach, tak trwałe i szczęśliwe małżeństwo. Nasza restauracja chciałaby uhonorować państwa zaproszeniem na…
Nie dotarło do mnie, co mówił dalej. Zrozumiałam, że usłyszał moją rozmowę z Amelią! Oczywiście, przecież siedziałyśmy pod oknami jego biura! Nie miałam okazji zadzwonić do niego tego dnia, Remik wciąż był przy mnie. Spróbowałam następnego dnia, ale nie odbierał. W końcu zadzwoniłam do restauracji.
– Pan Marcin jest dzisiaj nieosiągalny – powiedziała jakaś dziewczyna. – Właściwie to nie będzie go przez następnych kilka tygodni. Miał wypadek.
Świat zawirował mi przed oczami. Wypadek?! Wyciągnęłam z tej dziewczyny, w którym szpitalu leżał Marcin. Zjechał z pasa jezdni w drodze do domu nad ranem. Dachował. Miał połamane żebra i złamaną nogę. Był przytomny. Kiedy weszłam, odwrócił głowę.
Nie chciał mnie widzieć
– Słyszałeś moją rozmowę z córką, prawda? – bardziej stwierdziłam niż zapytałam. – Przepraszam cię, Marcin, naprawdę nie uważam, że…
– Kopnę cię w dupę i zostawię dla młodszej? – zapytał ze złością. – Serio tak uważasz? Masz mnie za lowelasa, który nie jest zdolny do prawdziwego uczucia? Jezu, ten twój mąż naprawdę zrył ci mózg. Wiesz co? Wracaj do niego. Siedź u niego na kanapie jako ozdoba pokojowa! Ja nie chcę mieć niż wspólnego z kobietą, która tak mnie widzi. Nie przychodź tu więcej! Nie życzę sobie!
To był ostatni raz, kiedy się widzieliśmy. Chciałam go odwiedzić, ale przeniesiono go na inną salę, a pielęgniarki dostały od niego przykaz, by nie mówić mi, gdzie go położyli. Marcin skutecznie zadbał o to, żebym więcej nie miała okazji z nim rozmawiać. Pogrążyłam się w depresji. Co jakiś czas jeździłam do jego restauracji, niby na lunch, niby na kawę, ale tak naprawdę miałam nadzieję, że tam na niego wpadnę. W końcu, po wielu tygodniach poznałam nowego menedżera lokalu. A raczej menedżerkę. Miała służbowy telefon Marcina. I tak mój ukochany zniknął z mojego życia.
Tutaj ta historia mogłaby się zakończyć. Pewnie mogłabym zostać przy Remiku i żyć wspomnieniami płomiennego romansu. Ale postanowiłam zrobić to, na co nie miałam odwagi wcześniej. Odeszłam od Remigiusza i wystąpiłam o rozwód. Wbrew jego groźbom i wysiłkom sąd przyznał mi trochę pieniędzy i mogłam za to kupić małe mieszkanie w mieście, w którym mieszka Amelia. Ona rzuciła w końcu medycynę i pracuje jako instruktorka samoobrony. Ojca o tym nie poinformowała. Ja znalazłam pracę w firmie organizującej wesela i przyjęcia. Okazało się, że potrafię robić to naprawdę dobrze. Amelia jakoś wyśledziła Marcina w internecie.
Ma dziewczynę i małe dziecko
Pisze, że bycie ojcem to dla niego największe szczęście. Przez moment było mi smutno, ale potem zrozumiałam, że ja już nie mogłabym dać mu takiego szczęścia. Nie żałuję, że go spotkałam ani tego, że się nam nie ułożyło. Dzięki Marcinowi zrozumiałam, że muszę coś zrobić ze swoim życiem i w końcu to zrobiłam. Mam nadzieję, że nie wspomina mnie źle, chociaż wiem, że moje słowa musiały bardzo go zranić. Ale czy naprawdę by się nam ułożyło? Czy nasz związek miał przyszłość? I czy byłoby słuszne, odejść od jednego mężczyzny pod skrzydła drugiego? Myślę, że nie. Tak naprawdę tylko ja jestem odpowiedzialna za siebie i swoją przyszłość. Zrozumiałam to i dzisiaj stoję na własnych nogach.
Owszem, niekoniecznie obutych w markowe szpilki, ale stoję naprawdę pewnie. Fakt, udało mi się to dopiero po pięćdziesiątce, ale co z tego? To świetny wiek, żeby coś zmienić! Nigdy nie jest za późno, by zostać panią własnego losu!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”