„Mój mąż był pracoholikiem, zależało mu tylko na karierze. Kiedy zaczął krzyczeć na dzieci, powiedziałam >>dość<<"

Mąż stawiał karierę nad rodzinę fot. Adobe Stock, Tiko
„Zmęczony i zdenerwowany Marek coraz częściej podnosił na nie głos. Wkurzało go, gdy Antosia coś od niego chciała, gdy Michaś płakał… Nasz dom stał się miejscem ciągłych zatargów i spięć. I gdy nadszedł czas mojego powrotu po urlopie wychowawczym do pracy, wiedziałam już, co powinnam zrobić".
/ 03.11.2022 08:25
Mąż stawiał karierę nad rodzinę fot. Adobe Stock, Tiko

Ludzie się zmieniają, i co za tym idzie, także ich plany i marzenia. Na szczęście mój mąż też już to wie!

Urodziłam się w dużym mieście i tu mieszkałam prawie do końca podstawówki. To wtedy moi rodzice nagle zadecydowali, że przeprowadzają się do małego miasteczka. Tata pracował jako technolog żywienia i dostał dobrze płatną pracę. A że w domu się nie przelewało, stwierdzili, że to dobry sposób na podreperowanie budżetu. Pamiętam, jak mi to tłumaczyli, gdy zrozpaczona protestowałam, że nie chcę wyjeżdżać.

– Córeczko, rozumiemy, że tu masz koleżanki, że w mieście jest więcej atrakcji – mówiła mi mama. – Jednak nie ma innego wyjścia. Mamy kredyt, ja zarabiam grosze, tata też. Jak się wyprowadzimy, będziemy mogli wynająć to mieszkanie, i wtedy wystarczy na raty. A tata będzie dobrze zarabiał, zobaczysz, będzie nas stać na wiele więcej niż teraz.

– I co mi po tych pieniądzach w jakimś zapyziałym miasteczku? – buntowałam się ze łzami w oczach. – Tam nawet kina nie ma!

– Kino akurat jest – mama za wszelką cenę próbowała wynaleźć jakieś pozytywne strony tej przeprowadzki. – Poza tym tam będziemy mieć domek z ogródkiem, spodoba ci się, zobaczysz.

Nie spodobało mi się

Chociaż obiektywnie musiałam przyznać, że w domku mieszka się o wiele wygodniej niż w bloku. Miałam duży pokój, własną łazienkę i wyjście na balkon. Nie było problemu z miejscem na rower i doceniłam fakt, że latem można było wyciągnąć leżak na trawę, a wieczorem zrobić grilla. Owszem, to było fajne, ale nic poza tym.

Tęskniłam za koleżankami, za rozrywkami, prawdziwą pizzą i wielkomiejskim gwarem. Od razu postanowiłam, że na studia wrócę do miasta. I kiedy rodzice doszli do wniosku, że sprzedają mieszkanie i kupują domek na własność (do tej pory go wynajmowaliśmy), byłam zrozpaczona.

– Mamo, ale jak będę studiować, to mogłabym tam mieszkać! Nie sprzedawajcie mieszkania!

– Nie ma sensu go trzymać – mama była nieustępliwa. – Z każdym rokiem traci na wartości, a musimy spłacić raty. A tak, starczy i na spłatę kredytu i na kupno tego domu. Będziemy mieli czyste konto, a my z tatą mamy już dość tego ciągłego stresu. Nie chcemy więcej żadnych kredytów. A do twoich studiów jeszcze zostało dużo czasu, będziemy martwić się później. Zawsze przecież możesz zamieszkać u babci.

No tak, babcia została w mieście i najbardziej lubiłam momenty, kiedy ją odwiedzałam. Latem zamiast na obozy, jeździłam do miasta. Tu miałam co robić, w miasteczku nudziłam się niemiłosiernie.

Zaraz po maturze złożyłam papiery na studia

A kiedy przyszło zawiadomienie, że się dostałam, o mało nie oszalałam z radości.

„Wreszcie będę mogła stąd wyjechać! I już nigdy tu nie wrócę” – myślałam.

Najpierw zamieszkałam z babcią, ale kiedy byłam na trzecim roku studiów, ona przepisała na mnie mieszkanie i stwierdziła, że wyprowadzi się do rodziców, do miasteczka. Nie chciała opuszczać miejsca, w którym żyła od urodzenia, tyle że była coraz słabsza i wymagała stałej opieki. Ja, studiując i pracując, nie mogłam jej tego zapewnić.

I w ten sposób w wieku niespełna 22 lat zostałam właścicielką mieszkania w mieście. Czy mogłam chcieć czegoś więcej? Nie uderzyła mi jednak woda sodowa do głowy i, w przeciwieństwie do wielu moich znajomych, nie rzuciłam się w wir zabawy.

Doszłam do wniosku, że muszę skończyć studia z wysoką lokatą, a potem znaleźć dobrze płatną pracę. A wszystko po to, żeby móc utrzymać się w mieście. Miałam szczęście. Nie tylko znalazłam odpowiednią pracę, ale i fantastycznego faceta!

Marek studiował zarządzanie i miał podobne podejście do życia jak ja. Oboje postawiliśmy na karierę. Z tym, że ja od razu planowałam w przyszłości mieć dzieci. On nie miał nic przeciwko temu, ale zastrzegł, że dopóki nie osiągnie odpowiedniej pozycji, będzie dawał z siebie w pracy, ile tylko możliwe.

Rozumiałam to, a nawet przyklaskiwałam jego planom

Pobraliśmy po jego obronie pracy magisterskiej, a po mojej – zaszłam w ciążę. Pracowałam już na etacie, więc nie było problemu z ubezpieczeniem ani pieniędzmi. Kiedy Antosia miała pół roku, wynajęliśmy nianię, a ja wróciłam do firmy.

Plan był prosty – oboje robimy karierę, kupujemy duże mieszkanie, a dla Antosi załatwiamy najlepszy żłobek, przedszkole, szkołę… Wiedzieliśmy, że to oznacza wyrzeczenia i harówę. Pracowałam codziennie do osiemnastej – dziewiętnastej, bo tylko siedząc po godzinach, miałam szansę na awans.

Niania na szczęście była cudowna i Antosia świetnie się z nią czuła. Prawdę mówiąc, byłam nawet zazdrosna. Bo kiedy wracałam do domu, moja córeczka nie wybiegała stęskniona, żeby przywitać się ze mną. Nieraz też słyszałam, jak na nianię mówi: mama. A kiedy przychodził weekend, płakała za nią.

Starałam się zapewnić jej jakieś atrakcje, zabierałam na lody, do kina, do sklepu, żeby wybrała sobie jakąś zabawkę. Czułam, że to nie tak powinno być, że w pewien sposób kupuję jej miłość, ale jakie miałam wyjście? Gdybym wracała do domu o szesnastej, długo bym miejsca w firmie nie zagrzała.

Jeszcze gorzej sytuacja wyglądała z Markiem

Bywało, że mała nie widywała go całymi tygodniami. Wychodził bladym świtem, wracał, kiedy już spała, a w weekendy albo odsypiał, albo też pracował. Ale było widać efekty tej harówki! Awansował, a na koncie stale przybywało pieniędzy. Jeszcze trochę i mogliśmy pomyśleć o dużym mieszkaniu. I wtedy okazało się, że znów jestem w ciąży.

Uważaliśmy, a jednak stało się. W pierwszej chwili myślałam nawet o aborcji. Bo przecież drugie dziecko niweczyło nasze plany! Marek też nie był zachwycony, jednak podjęliśmy decyzję, że urodzę. Choć wiązało się to z tym, że o awansie mogłam zapomnieć. Przynajmniej przez kilka lat.

– Trudno, najwyżej przesuniemy w czasie kupno mieszkania – stwierdził mąż. – A zresztą taki model rodziny – dwa plus dwa – to nawet dobrze robi wizerunkowo.

To chyba wtedy po raz pierwszy spojrzałam na niego, jak na wariata i pomyślałam, że ta cała korporacja, w której pracuje, rzuciła mu się na mózg. Ale nic nie powiedziałam. A może trzeba było? Może to był ostatni moment? Przegapiłam go.

Potem gorzko tego żałowałam

Po urodzeniu Michasia wszystko się zmieniło. Siedziałam pół roku w domu, z nim i z Antosią, i doszłam do wniosku, że lubię być mamą. Moja córeczka wreszcie zaczęła do mnie lgnąć, a ja z niechęcią myślałam o tym, że będę musiała porzucić spokojne życie i moje dzieci, żeby wrócić do kieratu w firmie.

Zwlekałam z tą decyzją. Antosia akurat kończyła cztery lata, powinna już iść do przedszkola, więc wytłumaczyłam Markowi, że poczekam jeszcze chwilę, pójdę na wychowawczy, żeby pomóc jej się zaaklimatyzować. Marek nie miał z tym problemu. Zarabiał tyle, że właściwie ja mogłabym sobie w ogóle darować pracę.

A czy siedziałam w domu czy nie, to nie stanowiło dla niego różnicy. I tak bywał tu tylko gościem. I to zaczęło przeszkadzać mi najbardziej. Ja odsuwałam się od korporacji, od pracy w szalonym tempie i pod presją.

Szukałam wytchnienia i spokoju

Zaczęłam doceniać to, czego wcześniej w ogóle nie potrzebowałam! I nagle zapragnęłam mieć taką zwyczajną rodzinę, żeby mój mąż wracał na obiad do domu, bawił się z dziećmi, a w weekendy gdzieś z nami poszedł. Tak, jak moi rodzice. Oni potrafili stworzyć dom. I tu, w mieście, i w miasteczku.

Pewnego dnia zatęskniłam za rodzicami. Widywaliśmy się w święta, czasem oni wpadali do nas na weekend. Jednak poczułam, że muszę zapakować dzieciaki do samochodu i pojechać do mamy i taty, by znów nabrać sił – naładować akumulatory. Rodzice byli zdziwieni, gdy nas zobaczyli, ale chyba nie bardziej niż ja.

Bo przecież nie lubiłam tego miasteczka, zastrzegałam, że zrobię wszystko, aby stąd uciec, że się tu nie pojawię, nigdy nie wrócę. A tymczasem siedziałam u rodziców kilka dni i wynajdywałam coraz to nowe preteksty, żeby posiedzieć jeszcze kilka. Zaczęli nawet dopytywać, czy między mną a Markiem aby wszystko w porządku. I to dopiero zmusiło mnie do powrotu.

Uświadomiłam sobie, że wcale nie tęsknię za mężem. I nie dlatego, że przestałam go kochać. Po prostu tak rzadko się widywaliśmy, że nawet nie zauważyłam, że go nie ma. Zrozumiałam, że jeżeli mamy być razem i tworzyć rodzinę, to trzeba to zmienić. Zaczęłam od razu po powrocie. No, może nie od razu, bo musiałam poczekać do weekendu.

W tygodniu Marek wracał późno i padał ze zmęczenia. Ale w sobotę, jak się wyspał, a dzieci poszły spać po obiedzie, od razu go zaatakowałam.

– Słuchaj, tak dalej być nie może – powiedziałam bez zbędnych wstępów. – Wiem, że mieliśmy plany i ustalenia, ale trzeba je zweryfikować. Nie możemy tak żyć.

– Ale o co ci chodzi? – zapytał, patrząc na mnie przekrwionymi oczami. – Nie rozumiem.

– O to, że cię nie ma – powiedziałam krótko. – Pracuję, tak jak ustaliliśmy, robię karierę i dobrze mi idzie.

– Ale ja i dzieci bardzo cię potrzebujemy – wzięłam głęboki oddech.

– Dlatego myślę, że trzeba coś zmienić. Trudno, nie kupimy wielkiego mieszkania, nie poślemy dzieci do prywatnych szkół.

– Ale dlaczego? – nie rozumiał.

– Bo chcę, żebyś wracał do domu o normalnej godzinie – podniosłam głos. – Żebyś chodził z nami na spacery i jadał z nami obiady.

– A pomyślałaś, czego ja chcę? – też się zdenerwował. – Marzyłem o tej pracy, o awansie. I prawie go mam. Nie zrezygnuję z tego, na co pracowałem przez dziesięć lat!

Nie doszliśmy do porozumienia. Gorzej – od tamtej rozmowy między nami powstał mur. Nawet jak mąż był w domu, nie starał się nami zainteresować. Miałam pieniądze i to było wszystko, co mi dawał.

Niestety cierpiały też na tym dzieci

Zmęczony i zdenerwowany Marek coraz częściej podnosił na nie głos. Wkurzało go, gdy Antosia coś od niego chciała, gdy Michaś płakał… Nasz dom stał się miejscem ciągłych zatargów i spięć. I gdy nadszedł czas mojego powrotu po urlopie wychowawczym do pracy, wiedziałam już, co powinnam zrobić.

– Wyprowadzam się do rodziców – oznajmiłam Markowi pewnego dnia. – Znajdę tam jakąkolwiek pracę, za mniejsze pieniądze, ale nie szkodzi. Kadrowa wszędzie jest potrzebna. A z moim doświadczeniem raczej mnie przyjmą.

– Zostawiasz mnie? – spojrzał na mnie ogłupiały.

– Nie – pokręciłam głową. – Chcę tylko, żeby moje dzieci miały normalny dom. Tu nie mam szans im go stworzyć. Więc albo zaczniesz funkcjonować jak mąż i ojciec, albo…

– Albo co? Rozwód?

– A widzisz inne rozwiązanie? W nosie mam pieniądze, chcę ciebie!

Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Czekałam jeszcze kilka tygodni, a potem doszłam do wniosku, że muszę coś zrobić. Spakowałam dzieci, zadzwoniłam do mamy z prośbą, żeby dowiedziała się, jak wygląda sytuacja w szkole, czy będzie tam miejsce dla Antosi. I wyjechałam…

Wpadłam w wir organizowania nowego życia. Było mi ciężko, ale i tak czułam, że żyję, że mam tu inny świat, spokojny, że dzieci już nie są nerwowe i płaczliwe. Znalazłam pracę w miejscowym ośrodku zdrowia. I czekałam. Na Marka. Brakowało mi go, kilka razy nawet byłam gotowa wsiąść w samochód i pojechać do niego.

Prosić, żeby przemyślał wszystko raz jeszcze. Ale stwierdziłam, że to nic nie da. Jeżeli sam nie zatęskni, nie opamięta się, ja nic nie wskóram. I bałam się, że tak właśnie się to wszystko skończy. Że zostanę sama, bez niego, że go stracę. Nie straciłam, chociaż musiało minąć dużo czasu.

Marek przyjechał dopiero po pół roku, na święta

Dzwonił oczywiście w międzyczasie, pytał, co u mnie, u dzieci. Nie wspominał, żebyśmy wrócili. W święta też nie mówił nic na ten temat. Ale było miło i spędziliśmy ze sobą dużo czasu, bo wziął urlop aż do sylwestra! Chyba po raz pierwszy w życiu. A potem przyjechał w lutym. Zapytał, czy wrócimy z nim do miasta.

– Antosia ma tu szkołę – przypomniałam mu. – To będzie trudne.

– A po wakacjach? – zapytał. – Rozmawiałem już w firmie. Powiedziałem, że rezygnuję ze stanowiska kierownika działu… O mało mnie nie wylali, grozili, że to koniec kariery. Oczywiście obcięli mi pensję, ale przecież i tak dużo zarabiam.

– To może ty przyjedziesz tutaj? – zapytałam nieśmiało.

Bałam się, że przeciągam strunę…

– Tu nie mam pracy… – zawahał się przez chwilę, ale zaraz dodał: – Ale może to dobry pomysł?

Na razie on nadal jest w mieście, a ja tu, w miasteczku. Jednak ostatnio zadzwonił i zapytał, co zrobilibyśmy z mieszkaniem, gdyby zdecydował się przyjechać. Oczywiście natychmiast zapytałam, czy podjął już decyzję, jednak powiedział, że jeszcze się zastanawia. Ale ja wiem – bo to małe miasteczko i nic się tu nie ukryje – że składał swoje CV do miejscowego biura rachunkowego…

Więc może dobrze zrobiłam? Może jednak mamy jeszcze szansę? 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA