„Mój kumpel żył lepiej i zarabiał więcej ode mnie. Myślałem, że nasza znajomość pompuje mu ego, dlatego ją zerwałem"

Kłótnia z kolegą fot. Adobe Stock, Drobot Dean
Kiedy on wyjeżdżał na urlop na Bali, ja zastanawiałem się, czy stać mnie będzie na wyjazd z bliskimi na Mazury. Czułem się przy nim jak ubogi krewny, nic nieznaczący szaraczek. Dlaczego się ze mną zadawał? Pewnie, żeby poczuć się jeszcze lepiej ze sobą.
/ 12.07.2021 13:00
Kłótnia z kolegą fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Nie było w szkole lepszych kumpli niż nas dwóch. Razem podrywaliśmy dziewczyny, chodziliśmy na dyskoteki, razem zakuwaliśmy, gdy zbliżała się klasówka. Planowaliśmy, że po maturze razem pójdziemy na studia, a potem zawojujemy świat.

Niestety z tych planów nic nie wyszło. Gdy byłem w ostatniej klasie liceum, moja dziewczyna, Paulina, zaszła w ciążę i urodziła synka, Piotrka. Szybki ślub i jeszcze szybsze poszukiwanie pracy, bo przecież musiałem z czegoś utrzymać rodzinę. Kiedy więc Konrad składał papiery na uczelnię, ja wysyłałem CV do kolejnego pracodawcy. W końcu wylądowałem w niewielkiej, ale wtedy prężnie się rozwijającej hurtowni z artykułami spożywczymi.

Praca była ciężka, ale szef płacił w miarę uczciwie i na czas. Nie musiałem martwić się o to, że moi bliscy będą biedować. Mijały kolejne lata. Konrad skończył studia i zaczął pracę w znanej korporacji. Był przebojowy, zdolny, więc szybko awansował.

Tymczasem ja utknąłem w hurtowni

Myślałem, że jak Piotrek trochę podrośnie i żona pójdzie do pracy, to zapiszę się na studia zaoczne, a potem poszukam ambitniejszego zajęcia. Niestety, i z tych planów nic nie wyszło. Paulina znowu zaszła w ciążę i urodziła bliźniaki: Karola i Małgosię.

Kiedy więc mój kumpel obejmował kolejne kierownicze stanowisko i przeprowadzał się do przestronniejszego biura, ja brałem nadgodziny, by utrzymać trójkę dzieci. Kiedy on wyjeżdżał na urlop na Bali, ja zastanawiałem się, czy stać mnie będzie na wyjazd z bliskimi na Mazury. Nasze drogi coraz bardziej się rozchodziły.

Nie powiem, wciąż do mnie dzwonił, proponował wspólne wypady na piwo, ale chodziłem na nie coraz mniej chętnie. Czułem się przy nim jak ubogi krewny, nic nieznaczący szaraczek. I coraz bardziej mnie to irytowało i bolało. Zwłaszcza jak opowiadał o swoich sukcesach zawodowych, pieniądzach, które zarabia, podróżach.

W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać, dlaczego ciągle się ze mną przyjaźni. Przecież tak wiele nas teraz różniło. Tak mnie to męczyło, że któregoś wieczoru postanowiłem pogadać o tym z żoną.

– Naprawdę nie wiesz? To proste! Pompuje swoje ego. Tam, w tej korporacji, takich on jest wielu. A przy tobie może zabłyszczeć, pokazać, że jest lepszy – stwierdziła.

– Tak myślisz? – jęknąłem.

– No pewnie. Lepiej więc zakończ tę znajomość. Po co się masz stresować. Dla mnie jesteś najlepszy, najzaradniejszy i najbardziej odpowiedzialny. I to ci powinno wystarczyć – przytuliła się do mnie.

Byłem jej wdzięczny za te słowa. Kumple z hurtowni często narzekali na swoje żony. Skarżyli się, że zarzucają im brak ambicji i kręcą nosem na zarobki. A moja doceniała i mnie, i to, co ma. Po tamtej rozmowie z Pauliną mocno rozluźniłem znajomość z Konradem.

Kiedy dzwonił i proponował spotkanie, coraz częściej odmawiałem. Twierdziłem, że jestem zajęty, muszę pójść z dziećmi na plac zabaw czy do lekarza albo odebrać je z przedszkola, szkoły. Początkowo przyjmował to ze zrozumieniem, ale któregoś dnia nie wytrzymał.

– Słuchaj, mam już serdecznie dość tych twoich wykrętów – burknął do słuchawki.

– Jakich wykrętów? W przeciwieństwie do ciebie mam rodzinę, obowiązki w domu. Myślałem, że jesteś na tyle inteligentny, że to rozumiesz – zdenerwowałem się.

– Ok. W takim razie nie będę ci więcej zawracał głowy. Jak będziesz miał czas i ochotę na spotkanie, to daj znać. Numer znasz – odparował.

– Dobra, odezwę się. Pewnie na początku przyszłego tygodnia – odparłem.

Oczywiście nie zadzwoniłem. Ani w następnym tygodniu, ani później. 

W uszach ciągle brzmiały mi słowa żony

Oczywiście gdzieś po głowie kołatała mi się myśl, że to nie do końca prawda, ale szybko ją odpędzałem. Pogodziłem się z tym, że należymy do dwóch różnych światów, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Powoli zapominałem o istnieniu dawnego przyjaciela.

Ale los sprawił, że musiałem sobie o nim przypomnieć. To było tuż po moim powrocie z urlopu. Wszedłem do firmy i od razu zorientowałem się, że coś jest nie tak. Zwykle koledzy witali urlopowiczów okrzykami radości. A teraz siedzieli z nosami spuszczonymi na kwintę.

– Co macie takie smętne miny? Ktoś umarł? – chciałem zażartować.

– Tak. Nasza firma. Szef zbankrutował. Wszyscy lądujemy na zielonej trawce. Ty też – usłyszałem.

Zanim zdążyłem ochłonąć i oswoić się z tą wiadomością, już trzymałem w ręku wypowiedzenie. Nagła utrata pracy mną wstrząsnęła. Ale nie miałem czasu użalać się nad sobą. Musiałem utrzymać rodzinę. Paulina co prawda pracowała, ale tylko na pół etatu. Jej pensja wystarczała ledwie na czynsz za mieszkanie.

A reszta? Od razu zabrałem się za poszukiwanie nowego zajęcia. Wysyłałem CV, chodziłem na rozmowy kwalifikacyjne i wracałem do domu z niczym. Nie dlatego, że nie dostawałem propozycji. Owszem, dostawałem. Ale za najniższą pensję. Na cebulę i pietruszkę by nie wystarczyło. Tak mnie to dobijało, że postanowiłem pożalić się żonie.

– Przestań narzekać, tylko szukaj dalej. Może ktoś ze znajomych ci pomoże? Popytaj, podzwoń. Z polecenia łatwiej dostać dobrze płatną pracę – zaczęła mnie pouczać.

– Ale wymyśliłaś! Do kogo mam niby zadzwonić! Przecież ja nie mam żadnych ustawionych znajomych! – zdenerwowałem się.

Zastanawiała się przez dłuższą chwilę.

– A Konrad?

– Konrad? Żartujesz? Przecież posłuchałem twojej rady i zakończyłem tę znajomość. Nie widzieliśmy się od dobrych kilku lat – machnąłem ręką zrezygnowany.

– No wiem, ale może jednak spróbujesz? – naciskała.

– Nie ma mowy. Nie będę z siebie robił głupka – uciąłem.

Naprawdę nie chciałem dzwonić do dawnego przyjaciela.

Wstydziłem się prosić go o pomoc

Bałem się, że mnie spławi. Przez następne tygodnie nadal usilnie poszukiwałem w miarę uczciwie płatnej pracy. Niestety, bez rezultatu. Okres wypowiedzenia się kończył, na konto wpłynęła ostatnia pensja, a ja ciągle nie miałem zajęcia.

W końcu zrezygnowany i sfrustrowany postanowiłem zadzwonić jednak do Konrada. Gdy wystukiwałem jego numer ręce mi latały ze strachu. Czułem się jak ten tonący, który się brzytwy chwyta. Przyjaciel, o dziwo, szczerze ucieszył się z mojego telefonu. Nie robił mi jakichkolwiek wymówek, nie zadawał pytań w stylu: Potrzebujesz kasy? Tylko natychmiast zgodził się ze mną spotkać.

Gdy w pubie, po trzecim piwie, wykrztusiłem w końcu, jaki mam problem, od razu zrozumiał, że pilnie potrzebuję jego pomocy.

Cholera, u siebie w firmie żadnej roboty ci nie znajdę. Nie masz, że tak powiem, kwalifikacji – podrapał się po głowie.

– Przecież wiem, nie musisz mi o tym przypominać – naburmuszyłem się.

Co ty taki wrażliwiec jesteś? Masz jakieś durne kompleksy czy co? Przecież nie powiedziałem nic złego. Tylko głośno myślę – zaczął mi się dziwnie przyglądać. Zrobiło mi się głupio.

– I wymyśliłeś coś?

– Chyba tak. Mam takiego jednego znajomego… Właściciela wielkiej hurtowni części zamiennych do samochodów. Skarżył się ostatnio, że pracownicy wiecznie go okradają, że szuka kogoś zaufanego, kto przypilnowałby mu biznesu. I jest gotowy za to dobrze płacić. Interesuje cię taka robota?

– No pewnie. Ale jaką masz gwarancję, że mnie przyjmie?

– Teoretycznie żadnej. Ale jak mu powiem, że znamy się od dawna i łeb za ciebie kładę – a tak właśnie zamierzam zrobić – to raczej nie będzie się zastanawiał. To jak, jeszcze po piwku?

– Koniecznie! – uśmiechnąłem się.

Tamtego wieczoru wypiliśmy jeszcze dużo piw więc do domu wróciłem na mocno chwiejnych nogach. Paulina była oczywiście trochę zła, ale wcale się tym nie przejąłem. Cieszyłem się, że mimo oporów, zdecydowałem się poprosić przyjaciela o pomoc. Czułem, że nie zostawi mnie w biedzie, że rzeczywiście załatwi mi pracę.

Nie pomyliłem się.

Kilka dni później właściciel hurtowni zaprosił mnie na rozmowę

Nie wiem, co mu Konrad naopowiadał na mój temat, ale po krótkiej wymianie zdań i przeczytaniu mojego CV, przyjął mnie do pracy i zaproponował solidną pensję. Gdy wyszedłem, od razu zadzwoniłem do przyjaciela.

Dostałem tę robotę. Dzięki! Gdyby nie ty, ciągle szlifowałbym bruki!

– Nie ma za co! Przecież jesteś moim kumplem. A kumple sobie pomagają. Tak czy nie? – usłyszałem.

– No tak – wykrztusiłem i zamilkłem, bo było mi wstyd, że tak niesprawiedliwie oceniłem przyjaciela.

Od tamtej pory minął prawie rok. Świetnie czuję się w nowej, a właściwie już starej pracy. Szef mnie docenia, bo wyłapałem wszystkich złodziei i interesy idą lepiej niż kiedykolwiek. I oczywiście znowu spotykam się z Konradem. Choć te nasze spotkania przeciągają się często do późnej nocy, Paulina specjalnie się nie wścieka. Nigdy się do tego nie przyznała, ale chyba też jest jej wstyd…

Czytaj także: 
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA