Od kilku godzin, przechadzałam się bez celu po galerii handlowej. Od tego spaceru, rozbolały mnie nogi. Od grającej nieustanie muzyki świątecznej rozbolała mnie głowa.
Miałam zamiar odwiedzić perfumerie, z nadzieją, że znajdę tam coś odpowiedniego dla mojej siostry, może jakieś eleganckie perfumy, kiedy nagle poczułam drganie telefonu w kieszeni. Bez zastanowienia sięgnęłam po komórkę i odbierając połączenie, nie patrzyłam nawet na wyświetlacz.
– Witaj, to ja, Eryk – rozpoznałam głos, którego dawno nie słyszałam. Serce zaczęło mi mocniej bić.
– To ty – powiedziałam z trudem.
– Haniu, od dawna nie miałem okazji słyszeć twojego głosu. Tęsknię za tobą.
Nagle poczułam, że mam zawroty głowy. Obawiałam się, że stracę równowagę i upadnę. Rzuciłam okiem w stronę wolnej ławki i powoli zaczęłam podążać w jej kierunku. Eryk, nie zwracając uwagi na moje milczenie, kontynuował:
– Często o tobie myślę. Rozumiem, że po tym, co się wydarzyło, możesz być na mnie zła, ale musisz przyznać – nigdy cię nie okłamałem. W końcu od kiedy zaczęliśmy się spotykać, byłaś świadoma, że mam żonę...
Nie kłamał. To prawda Eryk nie próbował ukrywać faktu, iż ma rodzinę – żonę i synka. Mimo to, przez prawie kwartał, nie przestawał mnie podrywać. Spotykaliśmy się głównie w biurze sądu, gdzie wówczas pracowałam. Przyszedł po dokumenty, później wrócił z bukietem kwiatów, aby podziękować za sprawne załatwienie jego sprawy.
Naprawdę nie wiem, co skłoniło mnie do przyjęcia propozycji spotkania przy kawie. Tak, było przyjemnie, ale wiedząc już o jego małżeństwie, konsekwentnie odmawiałam kolejnych spotkań. On jednak nie odpuszczał: dzwonił, naciskał, sypał komplementami.
Gdybym nie straciła pracy, prawdopodobnie nic by z tego nie wyszło. Ale wówczas okazał się tak opiekuńczy... Dodawał mi otuchy, mówiąc, że mogę na nim polegać.
Nieszczęścia chodzą parami
Kilka dni później, zepsuł mi się samochód – a ja chcąc nie chcąc, poprosiłam o pomoc Eryka. Natychmiast przyjechał. Pomógł przetransportować samochód pod mój dom. Wypadało, w podziękowaniu, zaprosić go na filiżankę kawy. I w ten zostaliśmy kochankami...
Byłam świadoma, że ma żonę, ale twierdził, że od dawna nic poza synem ich nie łączy. Mówił, że nawet już ze sobą nie sypiają. Że to ja jestem jedyną, którą kocha. Ufałam mu, dlaczego miałabym nie uwierzyć? Przecież zawsze przyjeżdżał, kiedy tylko go o to poprosiłam. Często zostawał na noc. W lecie zabrał mnie nawet na kilkudniowy wyjazd nad morze. Czy tak się zachowuje mężczyzna, który jest szczęśliwy w małżeństwie? Zapytałam, czemu nie zdecyduje się na rozwód.
– To nie jest takie łatwe – odpowiadał. – Dom należy do żony, odziedziczyła go po swoich rodzicach. Nie mam innego miejsca, do którego mógłbym się przeprowadzić.
– Możesz przeprowadzić się do mnie – sugerowałam, jak każda kobieta, która jest głęboko zakochana.
Choć odziedziczona po babci kawalerka miała zaledwie dwadzieścia pięć metrów kwadratowych, udałoby nam się w niej pomieścić.
– Co z firmą? – pytał retorycznie, rozkładając ręce. – Jest zarejestrowana na moją małżonkę, a do tego mamy wspólny kredyt. Czy zdajesz sobie sprawę, co by się stało, gdybym zdecydował się odejść?
Byłam w stanie go zrozumieć, jednak z biegiem czasu coraz ciężej było mi znosić tę sytuację. Teoretycznie miałam partnera, którego kochałam i który odwzajemniał moje uczucia. W praktyce była z nami jeszcze jedna kobieta. Muszę przyznać, że troszczył się o mnie. Pomógł mi w zdobyciu nowej, o wiele lepszej pracy, niż ta, którą wcześniej wykonywałam. Był hojny. Kiedy trzeba, pożyczał mi bezzwrotnie pieniądze.
Często kupował prezenty. Niekiedy zabierał mnie do wyszukanych restauracji. Musieliśmy jedynie unikać tych miejsc, gdzie moglibyśmy spotkać jego znajomych. Raz się zdarzyło, że musieliśmy opuścić restaurację w połowie kolacji, gdyż do lokalu wszedł jego przyjaciel ze swoją żoną.
Poczułam się wtedy upokorzona, chciałam natychmiast przerwać naszą relację. Jednak zmieniłam zdanie, gdy Eryk zapewnił, że poruszy ten temat ze swoją żoną:
– Rozumiem, że nie możemy już tak dłużej funkcjonować. Muszę powiedzieć, że chce rozwodu.
To miał być cudowny wieczór
Niestety, tygodnie mijały, a sytuacja nie ulegała zmianie. Ciągle coś przeszkadzało Erykowi w konfrontacji z problemem. Albo kłopoty z urzędem podatkowym, albo choroba jego syna, a nawet włamanie do mieszkania. Dodatkowo zauważyłam, że coraz rzadziej się spotykaliśmy. W grudniu, kiedy w końcu pojawił się po dwóch tygodniach, postawiłam mu ultimatum: albo ona, albo ja.
– Doskonale wiesz, że to nie jest takie proste – odparł po raz kolejny.
– W życiu żadna decyzja nie jest łatwa – przerwałam mu. – Musisz dokonać wyboru! Za siedem dni jest Wigilia. Masz ją spędzić tutaj, ze mną.
– Rozumiem – odparł. – Spędzę trochę czasu w domu, mając na uwadze rodziców i syna, a potem do ciebie przyjadę.
– Naprawdę tak zrobisz? – nie mogłam uwierzyć, że wreszcie spełnia się mój sen.
– Tak zrobię – odpowiedział ze spokojem.
Po raz pierwszy miałam obchodzić Wigilie z dala od najbliższych… Jednak uznałam, że to stosunkowo niewielkie ustępstwo za naszą przyszłość z Erykiem. W Wigilię od wczesnych godzin byłam zapracowana, przygotowując świąteczną kolację.
Przygotowałam barszczyk z uszkami, pierożki z kapustą oraz karpia w galarecie. Upiekłam także makowiec. Przywiozłam choinkę. Ozdobiłam ją, udekorowałam też pięknie stół i czekałam. Minęła dziewiętnasta, dwudziesta i dwudziesta pierwsza. Przed dziesiątą próbowałam skontaktować się z Erykiem, ale miał wyłączony telefon. Godzinę później dostałam od niego sms:
„Kochanie, przepraszam, nie dałem rady. Bardzo cię kocham i za tobą tęsknię”.
Na początku się po prostu rozpłakałam. Byłam rozczarowana, że tak się nastawiłam na cudowny wieczór, a wszystko trafił szlag. Jak mogłam pozwolić na takie traktowanie mojej osoby. Poszłam do kuchni i zaczęłam wyrzucać przygotowane potrawy. Rybę, pierogi, ciasta...
Nie mogę popełnić znowu tego błędu
Nie poczułam ulgi z tego powodu, więc, w napadzie złości, rzuciłam półmiskiem w choinkę. Drzewko przewróciło się, miażdżąc i niszcząc delikatne bombki. Prezent, który kupiłam dla Eryka – elegancki skórzany portfel – w gniewie wyrzuciłam przez okno.
Poczułam, że muszę wyjść natychmiast z tego mieszkania. Szybko chwyciłam torebkę i płaszcz, po czym wybiegłam w pośpiechu. Była północ, kiedy zatrzymałam samochód na parkingu przed jego domem. Przyznam szczerze, nie mam pojęcia, co mnie tam zagnało. Wiedziałam, że nie będę miała tyle odwagi, aby wejść do środka.
Czy chciałam go zobaczyć ostatni raz? Wreszcie jest: wyszedł z domu z żoną i synem. Trzymała go za rękę, a mały co jakiś czas zatrzymywał się, aby uformować śnieżną kulę i rzucić nią w rodziców. Głośno się śmiali, kiedy strząsali z siebie biały puch. Zanim zniknęli mi z oczu, usłyszałam dzwony, które wzywały wiernych na pasterkę.
Eryk próbował się ze mną wielokrotnie skontaktować, lecz nigdy nie odebrałam od niego telefonu. Każda jego próba sprawiała mi ból... Naprawdę pragnęłam usłyszeć jego głos! Ale wiedziałam, że gdyby doszło do rozmowy, nie byłabym w stanie odmówić mu spotkania i cała sytuacja zaczęłaby się od początku.
– Jesteś tam jeszcze? – spytał nieco zaniepokojony Eryk, zauważając moje nieco długie milczenie.
– Tak, jestem – odparłam z westchnieniem.
– Powiedz mi kochanie. Może moglibyśmy się wspólnie napić kawy w przeddzień świąt?
Moje serce biło jak szalone
Jakby pragnęło zakomunikować całemu światu: „To kłamstwo, że o nim zapomniałaś! Nadal go kochasz!”. Z trudem oddychałam. Przymknęłam oczy. Pod moimi powiekami przewijały się jak sceny z filmu pojedyncze obrazy: Eryk, który do mnie uśmiecha się, macha mi z oddali, podaje mi kawę do łóżka... Poczułam, jak biorę głęboki oddech i mimo kłucia w sercu, odparłam obojętnie:
– Wesołych świąt!
Następnie natychmiast zakończyłam rozmowę.
Czytaj także:
„Mam 85 lat i podupadam na zdrowiu. Córka nawet nie poda mi herbaty. Mam oddzielną półkę w lodówce, a zakupy robi mi siostra”
„Przez 41 lat gryzły mnie wyrzuty sumienia, bo po porodzie zostawiłam córkę w szpitalu. A teraz ją spotkałam”
„Syn nazwał mnie dewotką, bo chciałam, by zawiózł mnie do Częstochowy. Utrę mu nosa przy spisywaniu testamentu”