„Mój facet miał wszystko: był męski, atrakcyjny i zamożny. Nie powstrzymało mnie to przed zerwaniem zaręczyn”

Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, MangoStar_Studio
„Bez wahania zrozumiałam, który naszyjnik ma na myśli. To ten, który otrzymałam od Tobiasza. Formalnie to był prezent dla mnie, ale patrząc na twarz mojej mamy, wiedziałam, że właśnie straciłam ostatnią sojuszniczkę. Już zdecydowała, że ten człowiek jest odpowiednim wyborem na męża dla jej córki”.
/ 15.03.2024 19:15
Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, MangoStar_Studio

Mój nastrój nie był najlepszy, gdy niespodziewanie usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo i pragnęłam w ciszy zastanowić się nad swoim życiem. Za drzwiami zjawiła się nieznajoma kobieta. Była elegancko ubrana, wysoka, z gustownym kapeluszem na głowie i nosiła wełniany, doskonale skrojony szaro–niebieski płaszcz.

– Nie jestem teraz w stanie rozmawiać na tematy religijne – powiedziałam znużonym głosem. – I niczego nie chcę kupować.

Miałam zamiar zamknąć drzwi, ale kobieta oznajmiła:

– Przyszłam w sprawie naszyjnika. To istotne.

Bez wahania zdawałam sobie sprawę, który naszyjnik miała na myśli. Ten, który otrzymałam od Tobiasza, mojego przyszłego męża, tydzień temu podczas uroczystej kolacji z rodzicami. Choć to był prezent dla mnie, po spojrzeniu mojej matki zrozumiałam, że właśnie straciłam ostatnią sojuszniczkę. Ostatecznie zaakceptowała, że Tobiasz to odpowiedni pretendent do roli męża dla jej córki.

Naszyjnik był chorendalnie drogi, przepiękny i niepowtarzalny. Z jednej strony prezentował starodawną, misterną pracę, z drugiej zaś, jego kształt – zręcznie połączone ze sobą złote i srebrne nici – wydawał się być nowatorski. Dodatkowego uroku dodawały wiszące złote kule.

– Przez długi czas szukałem czegoś podobnego – wyznał łagodnie Tobiasz, kiedy obserwowałam błyszczący na aksamitnym materiale klejnot w ozdobnej szkatułce. – Kobieta, do której należał, stwierdziła, że nie jest do sprzedania, jednak ja zawsze dostajęto, na co mam ochotę.

Z mojego własnego doświadczenia dobrze o tym wiedziałam.

Nie chciałam go za męża

Miał urodę, inteligencję, był wykształcony. Dobrze wychowany. Zasobny. Ale było w nim coś, co nie dawało mi spokoju. Tobiasz zauważył mnie na koncercie w filharmonii. I zdecydował, że mnie chce. Przez cały rok otaczał mnie swoją siecią zainteresowania, prezentów, drobnych uprzejmości dla moich rodziców. Oni byli nim oczarowani. Tata, pełen zachwytu, namawiał mnie do małżeństwa. Jedynie mama dostrzegała w nim coś drapieżnego, ale naszyjnik przechylił szalę na korzyść Tobiasza.

– Skarbie – wypowiedziała te słowa pewnego wieczoru, kiedy zostałyśmy same. – To prawdziwy facet, więc zupełnie naturalne jest, że nieco się go boisz. Twoja delikatna kobiecość odczuwa w nim potężną męskość. Ale czyż to nie jest ekscytujące? Zdecydowanie życie z nim będzie ciekawsze niż z jakimś bezpiecznym mięczakiem. A co do seksu... – puściła do mnie oczko. – Założę się, że w sypialni jest jak Grey.

– Nie zamierzam z tobą rozmawiać na temat seksu – skrzywiłam się.

– Zastanówmy się nad życiem – zmodyfikowała swoje podejście. – Jest przedsiębiorcą, który zatroszczy się o godziwe warunki dla żony i dzieci. Twoje fantazje o „kumplu”, z którym można prowadzić luźne rozmowy i przytulać się pod kocem oglądając serial, są naiwne. Masz już dwadzieścia osiem lat, powinnaś dorosnąć. Tobiasz to idealny kandydat na męża.

W sumie matka miała trochę racji. Od zawsze wydawało mi się, że pragnę kogoś takiego jak on – przystojny, silny i zasobny. Był intrygujący i sprawiał, że czułam dreszcze. To, że nie lubił przytulania? Nie da się mieć wszystkiego. Ale jednak coś mnie dręczyło, nie dawało mi spokoju. Z drugiej strony, nie odrzuciłabym propozycji małżeństwa od takiego mężczyzny tylko dlatego, że „coś mnie gryzie”. Musiałam... znaleźć konkretne powody.

Zrozpaczona, pędziła do warsztatu

Nagle pojawia się nieznajoma, która ma zamiar opowiedzieć mi coś o naszyjniku. Zaprosiłam ją do salonu, usiadłyśmy na kanapie i zaczęłam słuchać.

– Moja praprababka o imieniu Florentyna nie była jak jej starsza siostra Róża, która pragnęła znaleźć męża i haftować obrusy na swoje wesele. Zamiast tego, Florentyna marzyła o współtworzeniu pięknych rzeczy w złotniczym warsztacie swojego ojca – zaczęła mówić dojrzała kobieta.

– Kiedy była mała, uciekała od surowego wzroku swojej matki, żeby obserwować pracę ojca. Nasz prapradziadek Konstanty nie miał żadnych synów, więc nie odganiał ciekawskiej dziewczynki z warsztatu. Kiedy odkrył, że jego córka wykazuje autentyczne zainteresowanie i talent, zaczął ją uczyć. Nie dlatego, że chciał przekazać jej rodzinny biznes, bo w końcu była tylko kobietą, ale dlatego, że sprawiało mu to radość. Z czasem Flora zaczęła pomagać ojcu w coraz bardziej zaawansowanych projektach. Tworzyła pierścionki, broszki i spinki do mankietów, które były wysadzane kamieniami – mówiła patrząc mi prosto w oczy. 

Trochę mnie ta kobieta przerażała. 

– Mimo to, ojciec nadal poszukiwał mężczyzny, któremu mógłby przekazać swój rodowy majątek. Pewnego dnia, do jego pracowni wszedł młody uczeń, inteligentny i przystojny, który pod opieką mistrza uczył się tajników rzemiosła. Florentyna, na polecenie ojca, również edukowała młodzieńca, i nie wiadomo kiedy, w jej sercu zaczęły tlić się uczucia do chłopaka. Dość późno zdała sobie z tego sprawę, ale kiedy już to zrozumiała, zaczęła snuć plany na wspólną przyszłość z Rajmundem. Marzyła, że razem będą tworzyć arcydzieła jubilerskie, a ich wzajemne uczucie nada biżuterii niepowtarzalny blask.

Podobnie jak Róża, która przez lata haftowała obrusy i ślubną bieliznę nocną, Flora zdecydowała się na swój ślub przygotować naszyjnik. Chciała, żeby był to najpiękniejszy naszyjnik na świecie, wykonany z złotych i srebrnych nici, misternie i artystycznie splecionych, zatopionych w drobinkach klejnotów. To był zadanie wymagające precyzji, które wykonywała potajemnie, po nocach i w każdej wolnej chwili.

Wkładając w tworzenie naszyjnika całą swoją miłość i pragnienie, stała się nim tak zaabsorbowana, że przestała zauważać otaczającą rzeczywistość. Wiadomość, że ojciec zamierza wydać Różę za Rajmunda, była dla niej szokiem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, aż zobaczyła siostrę, która czerwieniła się pod gorącym spojrzeniem chłopca.

W momencie, gdy Florentyna rozkoszowała się marzeniami, Róża porwała jej ukochanego. Gdy oddawała się tworzeniu wytwornego arcydzieła, Rajmund uległ zwykłej i pretensjonalnej pannie. Ale to nie było najgorsze. Gdy Flora, w stanie rozpaczy i cierpienia, przybiegła do pracowni, zamierzając zniszczyć wisiorek, zobaczyła tam swojego rodzica. Ojciec z podziwem obserwował jej niemal ukończone dzieło. Wypowiedział słowa: "Twoja siostra będzie w nim wyglądać cudownie podczas wesela". Flora pragnęła krzyczeć, że to ona miała zostać żoną Rajmunda. Jednak stała sparaliżowana, niezdolna do wydobycia z siebie słowa protestu.

Niespodziewana śmierć siostry

Następne tygodnie spędzała na kończeniu naszyjnika, jej serce było przepełnione bólem, a dusza opanowana przez rozpacz. Poczuła nienawiść do wszystkich – rodziców, siostry, Rajmunda. Nawet do samej siebie. Łzy nieustanne płynęły, mimo że nikt nie zobaczył na jej obliczu choćby jednej kropli.

Pół roku później było wesele. Wszyscy goście byli oczarowani naszyjnikiem, a Róża z uśmiechem oznajmiła, że ma najbardziej niesamowitą siostrę na świecie. Flora, zrozpaczona wewnątrz, stała tuż obok nowożeńców, którzy składali przed kapłanem przysięgę miłości. Gdy Rajmund wypowiedział decydujące "tak", Flora uświadomiła sobie, że właśnie zgasła jej ostatnia iskra nadziei na cud. Jej serce prawie pękło.

Róża nagle złapała się za piersi, krzyknęła, a następnie zasłabła, tuż przed złożeniem Rajmundowi przysięgi miłości i posłuszeństwa. Lekarz stwierdził później, że jej serce nie wytrzymało. Flora jednak była przekonana, że Róża nie zmarła z powodu problemów sercowych. Flora czekała na ten cud, choć to diabeł zdecydował się spełnić jej marzenie. Namówiła rodziców, aby Róża została pochowana w swojej ślubnej sukni oraz z naszyjnikiem. "To jest mój prezent dla niej", zapewniała, "Należy do niej, i tylko do niej". I tak też się stało.

Róża już nie żyła, więc Rajmund ożenił się z Florą. Nie dbał, która dama dzieli z nim łoże, byle tylko odziedziczyć pracownię po mistrzu. Florentyna już nigdy nie chwyciła za złotnicze przybory. Cicha i przybita, poświęciła się swojemu mężowi, którego zaczęła nienawidzić, oraz swoim dzieciom, którym ofiarowała całe swoje pragnienie miłości. Zakończyła swoje życie w wieku czterdziestu ośmiu lat.

Nagle wszystko nabrało sensu

Życie nie zatrzymało się. W czasie okupacji utraciliśmy prawie wszystko. Katastrofa nadeszła w czterdziestym trzecim roku – gestapo pojmało najstarszego syna mojego prapradziadka, wujka Henryka.

Oficer, który mógł zaoferować pomoc, był wielbicielem sztuk pięknych. Moja babcia Malwina, zapalona fanka pamiętników Florentyny, które przeczytała niejednokrotnie, przypomniała podczas rodzinnej narady o naszyjniku, który został pochowany razem z Różą. Nikt nie sądził, że mógłby być szczególnie wartościowy, ale w stanie rozpaczy prapradziadek wraz z synami w nocy otworzyli rodzinny grobowiec i odgarnęli pokrywę trumny Róży. Naszyjnik tam był – błyszczał złotem, srebrem i brylantowym pyłem. Był niezwykły. Niemiecki oficer przyjął naszyjnik i uwolnił wujka Henryka. I tak dzieło Florentyny przestało należeć do naszej rodziny.

W latach dziewięćdziesiątych ja wraz z moim mężem pojechaliśmy do Niemiec, żeby zarobić na budowę domu. Mój mąż pracował na różnych budowach, a ja podjęłam pracę jako opiekunka i towarzyszka życia dla starszej pani w luksusowej rezydencji. Elsbeth, bo tak miała na imię, miała siedemdziesiąt lat i nadal uwielbiała organizować przyjęcia, podróżować oraz prowadzić dyskusje na temat książek, głównie romansów z XIX wieku.

Bardzo się polubiłyśmy. Pewnego wieczoru Elsbeth przygotowywała się do uroczystej kolacji rodzinnej. Poprosiła mnie, abym pomogła jej założyć kolczyki, które przechowywała w małym sejfie. Aby odnaleźć te kolczyki, musiałam przeszukać kilka pudełek. W jednym z nich natknęłam się na naszyjnik Florentyny. Znałam go z precyzyjnej ryciny, którą moja prababcia wykonała w swoim dzienniku.

Zapytałam staruszkę, skąd pochodzi naszyjnik. Odpowiedziała, że od czasów wojny jest w posiadaniu jej rodziny. Jej ojciec przywiózł go z frontu i podarował matce. „To jest przeklęty klejnot” – stwierdziła – „Na nim musi być krew niewinnych. Dwie damy, które go nosiły, umarły na atak serca po kilku godzinach. Moja mama była pierwszą. Nigdy go nie noszę”.

Wówczas opowiedziałam Elsbeth historię o Florentynie i naszyjniku, który uratował życie wujowi Henrykowi. Wtedy starsza pani powiedziała, że powinnam go wziąć. Może jeśli wróci do rodziny, klątwa przestanie działać. Ale ja wiem, czuję, że to nie jest takie łatwe. Że wrogość Flory nadal jest w nim obecna i uderzy w każdą kobietę, która go założy. Powinnam go zniszczyć, ale... nie mam na to odwagi. Jest to przecież pamiątka rodzinna.

– Ale pani go jednak oddała – zaznaczyłam. – Mojemu przyszłemu mężowi. Czy zaczęło panią gryźć sumienie i przyszła pani do mnie z ostrzeżeniem?

– Nie oddałam go – odparła cicho. – Został mi ukradziony.

– Ktoś go pani zabrał i sprzedał mojemu narzeczonemu? – Powiedziałam te słowa, jednocześnie w mojej głowie rozbrzmiewał dźwięk wypowiedzianych przez Tobiasza słów: „Właścicielka nie chciała go oddać, ale ja zawsze dostaję to, na co mam ochotę”.

– To on go zabrał– głos kobiety nabrał twardości.

Przyglądała mi się intensywnie. W jej oczach dostrzegłam desperację osoby, która nie ma już czego stracić.

– W ramach spłaty długu, jak to ujął. Mój syn stracił pieniądze. Twój przyszły mąż pojawił się w moim domu trzy dni temu, domagając się zwrotu gotówki. Nie posiadałam jej, więc jego pomocnik przetrząsnął cały dom, po drodze niszcząc wiele rzeczy, i odnalazł naszyjnik. Byłam pewna, że podaruje go swojej przyszłej żonie, bo tak mi  powiedział. Byłam bezradna, ale dwa dni temu zauważyłam was razem i tak dowiedziałam się, gdzie mieszkasz. Mogłabym milczeć, czekać, aż niewinna osoba umrze, ale nie jestem w stanie – podniosła się z kanapy.

– Teraz decyzja należy do ciebie. Nie przyszłam, aby odebrać naszyjnik, ale abyś poznała prawdę. Nie musisz mnie odprowadzać, znam drogę – skinęła głową i odeszła.

Dałam jej wiarę. Przyznam, że być może było to prostsze, ponieważ chciałam w to uwierzyć. Ale z drugiej strony, nagle wszystko nabrało sensu: moje wątpliwości dotyczące Tobiasza, jego niespodziewane milczenie, kiedy rozmawiał z kolegami. Oddychałam z ulgą, choć jednocześnie z pewnym smutkiem.

Szkoda, że mój przyszły mąż okazał się osobą, której nie chciałam na męża. Ale w końcu miałam solidny powód, aby z nim zerwać.

Naszyjnik oddałam jego właścicielce. Podjęła decyzję o jego zniszczeniu, aby energia zranionej kobiety, która była w nim zawarta, nigdy więcej nie zaszkodziła nikomu.

Czytaj także:
„Nie kochałem narzeczonej, a ślub wziąłem, bo jestem praktyczny. Liczył się dla mnie tylko cel, czyli luksusowe życie”
„Dziadkowie mnie wydziedziczyli przez plotkę mojej siostry. Intrygi tej łajdaczki nie powstydziłby się twórca fantasy”
„Nie miałam prawa głosu w sprawie swojego wesela. Wszystko zaplanowała teściowa, łącznie z bielizną na noc poślubną”

Redakcja poleca

REKLAMA