„Mój facet był agresywnym zazdrośnikiem. Odeszłam, gdy okazało się, że jestem kopią jego żony, a ona nie żyje przez niego”

kobieta ofiara męża fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Każde moje wyjście z koleżankami na kawę wywoływało u niego agresję. Zdarzało mu się nawet mnie śledzić. Dostał szału, gdy mu powiedziałam, że zapisałam się na angielski. Uważał, że mogę się uczyć w domu, a na zajęcia chcę chodzić, by znaleźć sobie kochanka”.
/ 17.10.2023 21:15
kobieta ofiara męża fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Gdy na jednym z wyjazdów branżowych poznałam Huberta, wydawał się najcudowniejszym człowiekiem pod słońcem. Przystojny brunet o niebieskich oczach na randki przychodził z kwiatami. Podawał mi płaszcz, nie pozwalał, żebym nosiła ciężkie torby. I patrzył na mnie jak na piękną księżniczkę, nawet gdy rano wstawałam z kukuryku na głowie. W wieku czterdziestu lat, po nieudanym małżeństwie i paru jeszcze gorszych związkach uwierzyłam, że wreszcie spotkałam tego jedynego.

To było dziwne

Wiedziałam tylko, że jest wdowcem, ale ten temat był dla niego bolesny, więc nie dopytywałam o szczegóły. Postanowiłam cieszyć się każdą chwilą. Aby wzmocnić nasz raczkujący związek, pojechaliśmy na tydzień w góry. Moja siostra powtarzała, że w górach poznaje się naturę człowieka. A Hubert okazał się fantastycznym kompanem. Niósł mój plecak, pomagał przy trudniejszych podejściach, organizował noclegi. Jedynie raz dziwnie się zachował.

Zrobił straszną awanturę w schronisku, w którym nie było prądu. Szalała wichura, była noc, zerwało linię. A on darł się na obsługę, że rozładowała mu się komórka, a właśnie musiał zadzwonić. Nie chciał zadzwonić z mojego telefonu, ani z żadnego innego… Następnego dnia wstał szczęśliwy jak skowronek. Nie przeprosił jednak za swoje zachowanie. Gdy mu zwróciłam na to uwagę, zmroził mnie spojrzeniem, a po chwili mocno pocałował. O wszystkim zapomniałam, bo znów był cudowny.

Był chorobliwie zazdrosny

Minęło kilka tygodni i niestety, wyszło na jaw, że Hubert jest chorobliwie apodyktyczny i zazdrosny. Każde moje wyjście z koleżankami na kawę wywoływało u niego agresję. Zdarzało mu się nawet mnie śledzić. Dostał szału, gdy mu powiedziałam, że zapisałam się na angielski. Uważał, że mogę się uczyć w domu, a na zajęcia chcę chodzić, by znaleźć sobie kochanka.

Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale te jego dziwne zachowania na początku trochę mnie śmieszyły, trochę rozczulały. Uważałam, że dlatego mu odbija, bo mnie tak kocha. Byłam pewna, że kiedy mu spowszednieję albo gdy upewni się, że jest dla mnie bardzo ważny, to się uspokoi.

Kiedy zauważyłam pierwsze pęknięcia w obrazie cudownego Huberta? Powiem szczerze, one były od początku, lecz je ignorowałam. Byłam ślepa z miłości. Dopiero później zaczęłam zbierać wszystkie kawałki do kupy.

Raz było dobrze, a raz źle

Poza dziwnymi zachowaniami były wspólne obiady, rozmowy przy porannej kawie, wieczorne oglądanie telewizji, pieszczoty przed zaśnięciem. Niczego mi nie brakowało do szczęścia. Hubert też wydawał się szczęśliwy. Wciąż uśmiechnięty.

Zastanawiało mnie tylko, jak ktoś tak wesoły może mieć tak głębokie, pionowe zmarszczki gniewu na czole. Wytłumaczyłam sobie, że ma stresującą pracę, i że to tam marszczy w złości czoło. Mało tego, tłumaczyłam sobie, że stres w pracy przynosi do domu i odreagowuje na mnie. Czasem nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czułości czy ataku zazdrości z błahego powodu? Zaczynałam się czuć jak na emocjonalnej huśtawce. Na szczęście, zmieniałam pracę. Hubert polecił mnie znajomemu kontrahentowi. I to było dla mnie powodem do radości w ostatnim czasie. I jak się okazało, tylko przez chwilę.

Czułam się niekomfortowo

To, czego dowiedziałam się przypadkiem w nowym miejscu pracy, dosłownie mnie zmroziło. W pierwszy dzień radośnie weszłam do nowego, przeszklonego budynku, prawie unosząc się nad ziemią. W powietrzu czuć było zapach pieniędzy, drogich perfum i ekologicznych środków czystości. Eleganccy pracownicy przechodzili przez bramkę, machając kartą magnetyczną, ja musiałam dostać ją w recepcji.

– Dzień dobry – uśmiechnęłam się.

Za wysokim kontuarem stała sympatyczna recepcjonistka. Spojrzała na mnie i powiedziała na głos siarczyste przekleństwo. Jej starsza koleżanka oderwała się od papierów, spojrzała na nią, potem na mnie i zastygła. Patrzyły na mnie obie, z jakiegoś powodu przerażone, nic nie mówiąc, aż podszedł jakiś facet.

– Czołem, dziewczyny, nie ma dla mnie listu od… O, cholera! – aż ode mnie odskoczył.

Teraz już cała trójka patrzyła na mnie jak na zjawę. Zrobiłam szybką analizę swojego wyglądu. Na pewno się nie pobrudziłam na twarzy. Nawet gdyby, to chyba raczej by się śmiali. 

– Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia – zwróciłam się do mężczyzny.

Miał okrągłą, trochę dziecięcą twarz. Zamrugał nerwowo i poczerwieniał.

– Nie, nie. Ja nie dam rady – uciekł szybko.

Popatrzyłam na recepcjonistki, ale one stały nieruchomo, jak zaczarowane.

Odezwałam się:

– Dziś jest mój pierwszy dzień pracy. Nazywam się Patrycja J. Mam się zgłosić do kierownika działu, pana Szymona L.. Poproszę o przepustkę.
Pierwsza ocknęła się ta starsza. Podała mi przepustkę.

– Pokój 53 – powiedziała.

Gdy przechodziłam przez bramkę, słyszałam, jak dziewczyny się naradzają, czy „uprzedzić ludzi”… Co za koszmar, pomyślałam. Co zrobił Hubert? Dlaczego wszystkich tak przerażam?

Szłam długim, przeszklonym korytarzem. Ktokolwiek mnie mijał, zatrzymywał się, wytrzeszczając oczy. Tylko jedna kobieta, starsza, krótko obcięta, w zielonej garsonce, zobaczywszy mnie, spytała:

– Iza?

– Nie – minęłam ją pospiesznie, chociaż pewnie mogłaby mi wyjaśnić całą sytuację.

Nie mogłam w to uwierzyć

Nie chciałam się jednak spóźnić na spotkaniem z szefem.
Dotarłam do pokoju 53. Gdy weszłam, mój nowy szef stał za biurkiem na szeroko rozstawionych nogach, jakby spodziewał się czegoś, co go może powalić. I rzeczywiście…

– O, matko – wyrwało mu się.

Przedstawiłam się i od razu poprosiłam o wyjaśnienie, czemu na mnie tak dziwnie patrzy. Bo chyba mi się nie wydaje?

– Nie, nie wydaje się pani. Bardzo panią przepraszam… Może usiądziemy?

Wstał od biurka, nalał wodę do dwóch szklanek, jedną podał mnie.

– Przyda się pani i mnie też… Czy zna pani Izę M.? Może to pani rodzina?

Nie znałam żadnej Izy M.

Popatrzył na mnie długo i przecząco pokręcił głową, nie mogąc chyba uwierzyć, że nie jestem rodziną te całej Izy.

– Nieprawdopodobne… Jest Pani taka podobna. Tylko życie potrafi tak… Nie wiem, jak to powiedzieć, chyba tylko życie potrafi tak okrutnie żartować sobie z ludzi.

– Iza pracowała w naszej firmie kilka lat, była żoną Huberta – kierownik wziął głęboki oddech. – Wszyscy ją tu lubili, bo była koleżeńska, pracowita, skupiona na innych. Tylko Hubert...

– Co tylko Hubert? – zapytałam.

– Najpierw to były plotki, ale potem coraz więcej wskazywało na to, że bije Izę. Coraz częściej brała zwolnienia, była przeraźliwie smutna. Znam Huberta od lat i wiem, że potrafi być agresywny, ale nie sądziłem, że aż tak. Nie pozwalał się Izie z nikim spotykać. Robił jej awantury, gdy tylko ktoś na nią spojrzał.

– Doskonale wiem, o czym Pan mówi... – powiedziałam nieśmiało.

– Zrozumiem, jeśli nie zechce Pani tutaj pracować. Wszyscy zobaczyli dziś w Pani Izę, a jej wspomnienie budzi mieszane uczucia.

– Dlaczego? Mówił Pan, że była miła i wszyscy ją lubili.

– To prawda, ale do dziś wszyscy pamiętają, jak zginęła. Hubert Pani nie mówił?

– Wiem tylko, że jest wdowcem.

– Iza nie wytrzymała psychicznie z Hubertem i popełniła samobójstwo – powiedział, patrząc mi w oczy. – Niech Pani uważa na siebie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Podziękowałam i wyszłam. Miałam mętlik w głowie i musiałam się zastanowić, czy rzeczywiście chcę tu pracować. A przede wszystkim musiałam porozmawiać z Hubertem. Myślał, że polecił mnie w firmie, w której pracowała jego żona, a ja się niczego nie dowiem?

Puściły mu hamulce

Zaatakowałam Huberta od razu, jak przyszedł do domu. 

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, jak zginęła Iza? – wypaliłam.

– To nie twoja sprawa – niemal krzyknął.

– Chyba jednak moja, szczególnie że prawdopodobnie nie żyje przez ciebie. Będę następna?

Wtedy zobaczyłam, jak narasta w nim furia i wystraszyłam się. Złapał mnie i uderzył w twarz. Bałam się, że zrobi mi krzywdę, ale on nagle zastygł, osunął się na podłogę i rozpłakał.

Patrzyłam na niego, trzymając się za piekący policzek i nie było mi go żal. Wręcz przeciwnie. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy podniósł na mnie rękę. Spakowałam się i wyszłam. Nie zatrzymywał mnie.

Następnego dnia przyjechałam z siostrą po rzeczy. Miałam u niej zamieszkać przez jakiś czas. Hubert w milczeniu patrzył, jak się pakuję. W jego wzroku nie dostrzegłam ani śladu żalu, że wyprowadza się jego ukochana kobieta. Zobaczyłam jedynie nienawiść w najczystszej postaci. I wiedziałam, że ucieczka od niego była najlepszą decyzją.

Nie podjęłam tej pracy. Pojechałam do Poznania i już tam zostałam. Okazało się później, że dobrze zrobiłam. Hubert rzeczywiście planował mnie ukarać za to, że odeszłam. Kręcił się całymi dniami przed mieszkaniem mojej siostry, aż ktoś wezwał w końcu policję.

Czytaj także: „Nadgodziny mojego męża miały rude włosy i nogi po samą szyję. Mówił, że pracuje, a w tym czasie figlował w lesie”
„Żona od zawsze była świętoszką. Gdy podjęliśmy decyzję o dziecku, nasze zbliżenia ograniczyły się tylko do dni płodnych”
„Chłopak zostawił mnie z brzuchem, a teraz wrócił i nagle chciał być tatusiem. Tylko że mój syn już ma innego ojca”

Redakcja poleca

REKLAMA