„Mój mąż latami nas okłamywał. Dziś dzieci i wnuki do niego lgną, bo jest bogaty. A ja? Zostałam sama z marną emeryturą”

kobieta, która została sama na starość fot. Adobe Stock, aletia2011
„W pozwie pisał także o naszej niezgodności charakterów i o tym, że moje materialne aspiracje doprowadziły go do przestępstwa. Jakbym słyszała szwagra! Na końcu podawał, że ma zamiar założyć inną rodzinę i że nowe dziecko jest już w drodze… O mało nie zwariowałam!".
/ 17.11.2022 09:38
kobieta, która została sama na starość fot. Adobe Stock, aletia2011

Wystarczy trochę truskawek i cukier. Owoce muszą być dorodne. Dla zaostrzenia smaku mama dodawała do konfitury sok z cytryny. Truskawki w syropie cukrowym smażyła w miedzianym rondlu. Sprzedałam go za grosze, kiedy potrzebowałam pieniędzy na opłacenie adwokata. Wszystko, co cenniejsze, wtedy poszło do ludzi… Zostałam z dwójką dzieci, w ogołoconym mieszkaniu.

Mąż dostał 8 lat w słynnym procesie Srebrnego Śledzia

Nie wiedziałam, że należy do gangu. Tomasz był skromnym radiologiem; cichym, spokojnym człowiekiem bez nałogów, pracował przy rentgenie w miejscowej przychodni. Do głowy mi nie przyszło, że kradnie stare klisze! Po co? Dopiero na sprawie dowiedziałam się, jakie pieniądze za to dostawał. Do dziś nikt mi nie wierzy, że nie widziałam z tego ani grosza!

Kończyły się lata siedemdziesiąte. W sklepach były pustki, jako-tako żyli tylko ci, którzy mogli kupować „od zaplecza” albo spod lady. Reszta wystawała w kolejkach, kombinowała, szukała dojść do ekspedientek i kierowników, albo przepłacała na bazarach i straganach. Wtedy nauczyłam się robić przetwory warzywno-owocowe.

Peklowałam też mięso w słoiki, robiłam gary smalcu, kisiłam kapustę w beczce, magazynowałam w piwnicy cebulę i kartofle. Kamienice śmierdziały wtedy kiszeniną, bo prawie przed każdymi drzwiami stał kamienny gar albo dębowa beka. Jeśli jakaś pani domu nie miała własnych ogórków, dżemów, soków i powideł, mówiło się o niej: „zła gospodyni, niedbaluch, leń wydaje pieniądze na kupne, zamiast samej zadbać o rodzinę”.

Twierdził, że go wrobili...

Tomasz oddawał mi pensję, co do grosza, z paskiem. Zarabiał marnie, ale nic z tego nie przepalał ani nie przepijał, więc starczało od wypłaty, do wypłaty… Kiedy później adwokat mi powiedział, ile miał z tego gangu, o mało nie zemdlałam!

– Gdzie to wszystko jest? – zapytałam na widzeniu. – Coś ty zrobił z taką furą pieniędzy?

– Nie wierz im – zaklinał się. – Mnie wrabiają! Sami nakradli, a teraz szukają kozła ofiarnego.

– To powiedz sądowi prawdę! Udowodnij, że to nie ty!

– Jak? Dobrze to obmyślili, żeby mnie wkopać. Lepiej siedzieć cicho.

– Co ty gadasz? Grozi ci duży wyrok!

– Ale tobie i dzieciom nic nie zrobią! Nie ruszą was, obiecali…

– Co obiecali?

– Że was nie ruszą, mówię przecież. Bo gdybym się nie zgodził brać winy na siebie, to grozili strasznymi rzeczami. Więc niech już tak będzie; odsiedzę i wrócę… Trudno!

We wszystko uwierzyłam. Bałam się

Kiedy przywódca tego gangu wymykał się milicji, i nie było wiadomo, gdzie się ukrywa, bo podobno sami mundurowi go kryją, spałam z siekierą pod łóżkiem. Nabawiłam się ciężkiej nerwicy; walczę z nią do dzisiaj…

Rodzina Tomasza odwróciła się od nas. Jego brat pracował w Komitecie Dzielnicowym PZPR. Gdy wybuchła ta afera, wstrzymano mu awans; był wściekły, ale mniej na Tomasza, bardziej na mnie! Nie rozumiałam dlaczego. Dopiero później dotarło do mnie, że było mu łatwiej opowiadać o bratowej, która zmuszała swojego męża do machlojek, bo ciągle jej było mało: pieniędzy, zaszczytów, przyjęć.

Gdyby ktoś do nas przyjechał, zaraz by wiedział, że to bujda! Chodziłam skromnie ubrana, mieliśmy meble z płyt paździerzowych i mały telewizor. O aucie nawet nie marzyłam. Ale kropla drąży skałę – po jakimś czasie wszyscy plotkowali, że mam zakopane miliony, więc krzywda mi się nie dzieje. Odeszłam z pracy w bibliotece. Za mało zarabiałam, nie wystarczało na nic, musiałam się przestawić na inny tor.

Znalazłam pracę w fabryce, na produkcji…

Po ciszy wśród książek, nie mogłam się przyzwyczaić do huku tkackich maszyn. Wpadłam w kołowrót trzyzmianowy; najgorsze były nocki, bo nie tylko zmęczenie dawało mi się we znaki, ale najbardziej dokuczał strach o dzieci pozostawione same w domu. Wychodziłam przed ósmą wieczorem, bo do roboty miałam godzinę tramwajem i autobusem. O dziewiątej stawałam przy maszynie.

Od pierwszej można było sobie zrobić piętnaście minut przerwy na jedzenie albo papierosa. Kończyłam o piątej, do domu wracałam akurat, żeby obudzić dzieciaki, zrobić im śniadanie i wyprawić do szkoły. Nastawiałam budzik na jedenastą. Wstawiałam zupę, robiłam pranie, sprzątałam. Dzieci wracały, a ja miałam gotowy obiad. Szybko zmywałam naczynia i leciałam po jakieś zakupy; czasami udało mi się trafić na drugą dostawę w mięsnym, między czternastą i piętnastą.

Wracałam z kolejek pod wieczór. Sprawdzałam, czy lekcje odrobione i pół godziny musiałam się zdrzemnąć, żeby nie kimać na zmianie, bo brygadzista strasznie za to gonił. Szykowałam dzieciom pościel i znowu do fabryki… Czasami trzeba było zostawić dzieciaki poprzeziębiane, z gorączką, kaszlące, smarkające, bo lekarz zakładowy nie chciał dawać za dużo zwolnień. Te czasy fabryczne wspominam jak jeden wielki koszmar!

Raz w miesiącu jeździłam na widzenia do Tomasza. Szykowałam mu paczkę, zawsze najlepsze rzeczy, jakie udało mi się zdobyć. Dzieciakom od ust odejmowałam, żeby tylko on miał! Sobie i jemu nie mogę teraz tego wybaczyć!

Dostałam pozew o rozwód

Wypuścili go kilka miesięcy przed czasem, po niecałych sześciu latach. Zamiast Tomasza przyszedł listonosz z pozwem Znowu nikt mi nie wierzył, ale ja naprawdę nie wiedziałam, że on wcześniej wychodzi. Była ciężka zima, przeziębiłam grypę, wdało się zapalenie płuc, ledwo się wykaraskałam.

Nie jeździłam do więzienia ze trzy miesiące; kiedy wreszcie się tam dowlokłam, powiedzieli mi, że wyszedł warunkowo „za dobre sprawowanie”. Dziwili się, że nie trafił do domu. Jego wychowawca sugerował, że może pojechał do tej kuzynki, która go często odwiedzała, i od której dostawał listy… Ja nie miałam pojęcia o żadnej kuzynce!

Jeszcze wówczas mu wierzyłam. Złego słowa nie dałam powiedzieć na swojego męża, tłumaczyłam sobie, że dla dobra mojego i dzieci siedzi niewinnie. Taka byłam głupia!

Czas bez niego podkopał mi zdrowie; od łoskotu maszyn fabrycznych pogorszył mi się słuch, zaczęłam mieć problemy ze stawami i z tarczycą. Myślałam, że kiedy Tomasz wróci, zdejmie mi z karku część obowiązków, podleczę się i odpocznę… Zamiast tego któregoś dnia dostałam pozew rozwodowy!

Jako główny argument Tomasz podawał, że podczas jego odsiadki nigdy nie przywiozłam dzieci na widzenie. To była prawda. Po prostu chciałam je chronić. Były delikatne i wrażliwe, często chorowały, nie chciałam, żeby widziały swojego tatę za kratami. Tłumaczyłam Tomaszowi, czemu ich nie zabieram, i on się ze mną zgadzał. Przywoziłam mu listy od dzieci, laurki, rozmaite malowanki, fotografie. Wiedział, że o nim nie zapomniały. Nie pozwoliłabym na to.

W pozwie pisał także o naszej niezgodności charakterów i o tym, że moje materialne aspiracje doprowadziły go do przestępstwa. Jakbym słyszała szwagra! Na końcu podawał, że ma zamiar założyć inną rodzinę i że nowe dziecko jest już w drodze… O mało nie zwariowałam!

Tomasz był moim pierwszym i jedynym mężczyzną

Kochałam go, miałam z nim dzieci, tyle dla niego zniosłam i wytrzymałam. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, dlaczego tak mnie krzywdzi. Gdyby nie koleżanki z produkcji, pewnie bym się rozsypała z tej rozpaczy i upokorzenia.

To były zwyczajne, proste babki bez wykształcenia i specjalnego obycia, ale serca miały szczerozłote. Dzięki nim przetrwałam. Pilnowały, żebym nie zrobiła jakiejś głupoty, bo mnie wtedy różne myśli dopadały, niektóre naprawdę straszne. Dziećmi się zajęły, zawsze któraś wpadła i pomogła, albo po prostu była przy mnie i pozwoliła się wyryczeć. Będę im wdzięczna do śmierci.

Dzieci też bardzo przeżyły nasz rozwód. Szczególnie starsza Kasia nie mogła się z tym pogodzić. Ciągle pytała:

– Czyja to wina, że tatuś nas nie chce?

Wszystkich oskarżała, z wyjątkiem „kochanego tatusia”. To też musiałam przetrzymać!

Tomasz płacił grosze na dzieci. Robiłam, co mogłam, żeby nastarczyć na ich potrzeby, ale ze względu na zdrowie musiałam odejść z fabryki. Znalazłam robotę w ciastkarni, przy taśmie, potem zatrudniłam się jako woźna w szkole. Pieniądze były marne, ale chociaż młodszego syna miałam na oku. Po godzinach brałam sprzątanie u nauczycielek i zawsze trochę dorobiłam. Sama nie wiem, jak dałam radę, naprawdę.

Kasia zdała maturę i zapisała się do szkoły rachunkowości

Dominik zdał na politechnikę. Nie sprawiali mi kłopotów wychowawczych. Byłam z nich bardzo dumna! O Tomaszu nic nie wiedziałam do połowy lat dziewięćdziesiątych. Wtedy Kasia przyniosła mi jakąś gazetę z reklamą jego przedsiębiorstwa. Był naprawdę szychą…

Już nie musiał ukrywać swoich dochodów. Nasze dzieci były dorosłe, na swoim, nie potrzebowały alimentów od ojca. Mógł się ujawnić. Zrozumiałam, że nie zbudował swojej firmy z niczego. Musiał mieć podstawy, pewnie te ukryte przede mną i przed fiskusem pieniądze, o których wiedziała tylko jego druga żona. Okazało się, że mieli romans dużo wcześniej, niż jego zamknęli!

Nie mam przeciwko niemu żadnych dowodów. Może to są tylko podejrzenia zdradzonej i oszukanej kobiety, która zazdrości innej kobiecie i pragnie zemsty… Zresztą po tylu latach, jakie to ma znaczenie? Oboje jesteśmy niemłodzi. Mamy wnuki. Ja żyję samotnie, bo już nikomu nigdy nie zaufałam i, choć miałam parę okazji, podchodziłam do mężczyzn jak pies do jeża.

Żyję tylko dla Kasi i Dominika. Ich wizyty są dla mnie prawdziwym szczęściem. Robię dla nich przetwory, szczególnie ulubioną konfiturę z truskawek. Po owoce jeżdżę świtem na plac za miastem, gdzie hurtownicy kupują towar od dostawców. Zawsze mi się uda parę złotych utargować i choć te wyprawy są męczące, jestem zadowolona, bo emeryturę mam słabiutką i dwa razy oglądam każdą złotówkę, zanim ją wydam.

Po co im stara matka bez grosza?

W tym roku konfitury udały się jak nigdy. Syrop wyszedł klarowny, ciągnący, a w nim tak apetycznie zastygły czerwone truskawki, że ślinka leciała na sam widok! Zadzwoniłam do dzieciaków, żeby przyjechały po słoiki… Upiekłam ciasto drożdżowe, narobiłam gołąbków i zrazów dla Dominika, bo on je bardzo lubi. Nakryłam stół i czekałam.

Spóźniali się, więc zadzwoniłam. Jeżdżą samochodami i zawsze się boję, kiedy ich nie ma na czas. Kasia odebrała po dłuższej chwili.

– O, mamo! – zawołała. – Właśnie miałam do ciebie dzwonić… Nie czekaj na nas, nie przyjedziemy!

– Czemu? Co się stało?

– Nic takiego. Miałam ci powiedzieć kiedy indziej, ale skoro już rozmawiamy, to ci zdradzę sekret.

– Jaki?

– Jedziemy z Dominikiem do taty. Co ty na to?

Nagle osłabłam. Musiałam usiąść, żeby się nie wywalić…

– Jak „do taty”? Skąd? Dla… dlaczego? – zaczęłam się plątać i jąkać.

Moja córka beztrosko świergotała:

– Wiesz, od dawna mamy z nim kontakt, ale nie mówiliśmy, żeby ci nie było przykro. Napisałam kiedyś do niego. Odpisał bardzo miły list i nas zaprosił z całymi rodzinami.

– I by… byliście?

– Tak, już dwa razy. Nie masz pojęcia, jak on mieszka! Super! Ful wypas! I ta jego żona zupełnie przyjemna. Gościnna i serdeczna.

– Czyli podobało się wam?

– Oj, tak! Nawet bardzo. Dzisiaj jedziemy na grilla. Podobno tata jest specjalistą, zapowiada ucztę! Mają ogromny ogród z oczkiem wodnym, dzieci szaleją ze szczęścia, tak lubią tam jeździć. A dom! Mówię ci, mamusiu, prawdziwa rezydencja!

Coś jeszcze mówiła, ale tak mi szumiało w uszach i głowie, że prawie nie słyszałam. Odłożyłam słuchawkę. Długo siedziałam przy stole nakrytym kolorowym obrusem. Nie chciało mi się nic robić, w ogóle ruszyć. Dopiero wieczorem popakowałam w pojemniki te gołąbki i zrazy; pomyślałam sobie, że rozdam sąsiadom, nie zmarnują się przynajmniej.

W pierwszej chwili chciałam je wyrzucić do kubła

Jednak to przecież grzech marnować jedzenie. To mi zostało z dawnych lat… Słoiczki z truskawkami pochowałam na pawlacz. Jakoś zgasły i nie wyglądały już tak ładnie. Miały taki ciemnawy kolor, jakby je pleśń pokryła, jakby zgorzkniały nagle.

Potem natarłam krzyż maścią, bo od stania przy rondlu całkiem zesztywniałam. Przed pójściem spać wyłączyłam telefon. Do tej pory nigdy tego nie robiłam. Spałam ze słuchawką na nocnym stoliku, bo nie mogłam sobie wyobrazić, że któreś z dzieci zadzwoni, a ja nie zdążę odebrać i dowiedzieć się, czego ode mnie chcą.

Nie czuję do nich pretensji ani żalu. Rozumiem, że chcą mieć ojca, szczególnie takiego bogatego, dobrze ustawionego, z górnej półki. Pewnie całe życie im tego brakowało. Po co im śmieszna, stara matka z głupią konfiturą, której może nawet nie lubią, tylko udają, żeby nie robić jej przykrości! Więc telefon już mi niepotrzebny. Nie jestem niczego ciekawa…

Czytaj także:
„Wyszedłem z domu jako wędkarz, wróciłem jako bohater. Wskoczyłem do wody i naraziłem życie, by ratować małą Agatkę”
„Mój były usta ma pełne frazesów o miłości, ale to tylko kłamstwa na pokaz. Nie potrafi kochać niepełnosprawnego syna”
„Śmiałem się, że bratu >>pękła piniata i cukiereczki się rozsypały". Z powodu wpadki ożenił się i teraz wie, co to tyrka”

Redakcja poleca

REKLAMA