„Mój dom wyglądał jak melina i nie mogłam zaprosić faceta. Sypał się tynk, rósł grzyb i nie było ciepłej wody”

Moje mieszkanie wyglądało jak melina fot. Adobe Stock, Richard
Armatura w opłakanym stanie, kafelki same odpadały z wykruszającego się cementu, w wannie dziura, trzeba było jak najszybciej zainstalować kabinę prysznicową. Ale remont dla samotnej kobiety to istny koszmar. Płakałam z bezradności, załamana…
/ 17.02.2022 04:09
Moje mieszkanie wyglądało jak melina fot. Adobe Stock, Richard

Wiem, doigrałam się, bo odkładałam ten remont w nieskończoność. Pewnie gdybym zajęła się nim dwa lata wcześniej, nie doszłoby do tego, że z kranu non stop ciekła woda (oczywiście zimna, bo zepsuł się bojler), a kafelki wyłamywały się jeden po drugim. Odziedziczyłam to mieszkanie po ciotce, mojej matce chrzestnej, która zapisała mi je w spadku. Pewnie dlatego, że była samotną kobietą, nie miała dzieci, a mnie kochała jak rodzoną córkę. Zawsze miałyśmy dobre relacje, a pod koniec jej życia, kiedy poważnie się rozchorowała, zamieszkałyśmy razem i przez ponad rok opiekowałam się nią.

Mieszkanie jest duże, jasne, z ładnym widokiem na park, ale ciotka nie inwestowała w remonty.

– Nie będę na stare lata pakować się w kucie tynków i zmianę mebli – mówiła. – Już się przyzwyczaiłam do widoku tych czterech ścian, a ty, jak kiedyś tu zamieszkasz sama, to urządzisz się po swojemu.

Tak, też to planowałam, ale po śmierci ciotki stać mnie było tylko na odmalowanie ścian, wyremontowanie kuchni i zakup podstawowych mebli do salonu i sypialni. Na łazienkę już nie wystarczyło.

– Zrobię ją za rok – mówiłam do koleżanek, które zaprosiłam na parapetówkę. – Ze wszystkich pomieszczeń jest w najlepszym stanie, da się spokojnie z niej korzystać, a na luksusy muszę jeszcze trochę odłożyć pieniędzy – tłumaczyłam sobie i im.

Tylko że rok zleciał jak z bicza strzelił, pieniądze wprawdzie udało mi zaoszczędzić, ale na samą myśl, że mam mieć w mieszkaniu znów ten cement, kurz i piach, robiło mi się niedobrze.

– Zrobię to przed Bożym Narodzeniem – mówiłam mamie, która już po raz kolejny zwracała mi uwagę, że za chwilę nie będę miała gdzie się myć, bo łazienka się sypie w oczach.

Przed świętami się nie udało, więc następnym terminem były wakacje.

„No do wakacji muszę mieć już wszystko na tip- -top” – obiecywałam sobie.

Zwłaszcza, że naprawdę nie było na co czekać

Armatura w opłakanym stanie, kafelki same odpadały z wykruszającego się cementu, w wannie zrobiła się dziura, trzeba było jak najszybciej zainstalować kabinę prysznicową. Ale oczywiście znów mi coś wypadło w pracy. Musiałam wyjechać na miesiąc do Krakowa, szkolić pracowników do nowego oddziału w naszej firmie. I znów termin remontu się przesunął.

– Jolka, żyjesz tylko pracą – robiła mi wyrzuty Agnieszka, moja przyjaciółka jeszcze z podstawówki. – Na faceta nie masz czasu, na zakładanie rodziny nie masz czasu, nawet, żeby doprowadzić mieszkanie do ładu, potrzebujesz pięciu lat. Weź się, dziewczyno, ogarnij, bo ci czterdziestka stuknie, a niczego się w życiu nie dorobisz poza bólem kręgosłupa od tego ślęczenia przed komputerem. Kariera to nie wszystko – powiedziała z brutalną szczerością.

Miała rację. Wiedziałam, że życie przecieka mi przez palce, ale to nie była moja wina. Raczej miałam pecha, myślałam. Pecha do facetów. Miałam dwóch narzeczonych. Każdy okazał się skończonym dupkiem. Jeden zdradził mnie z naszą wspólną koleżanką ze studiów, drugi próbował wciągać w jakieś szemrane interesy. Wyrzuciłam go z hukiem i z domu, i z życia. Żeby zagłuszyć samotność wpadłam w wir pracy, zaczęłam z zapamiętaniem podnosić kwalifikacje, dokształcać się, brać na siebie obowiązki za dwa etaty, wysiadywać w biurze po nocach.

Pomogło o tyle, że nie miałam czasu myśleć o osobistych porażkach. Tamtego wieczoru wracałam na ostatnich nogach do hotelu w Gdańsku. Znów prowadziłam szkolenia wyjazdowe, to był ostatni dzień i byłam naprawdę wykończona po tygodniowym maratonie. Następnego dnia miałam wracać do Poznania. Właśnie wysiadałam z taksówki, gdy zadzwonił telefon. Nieznany numer.

– Proszę natychmiast wracać do swojego mieszkania, bo wyważymy drzwi – grzmiał męski głos w słuchawce.

– Ale o co chodzi? Nie rozumiem. Kto mówi?

– Sąsiad z dołu, zalewa mi pani mieszkanie! – krzyczał.

Za dwie godziny byłam w domu

Pędziłam jak szalona, bo mieszkanie nie było ubezpieczone od zalania. Bałam się, że woda zniszczy ściany kolejnych lokali. Pękł zawór w łazience. Sam z siebie. Rozpadł się, bo, jak wszystko w tym pomieszczeniu, był już stary i do wymiany. Miarka się przebrała. Potrzebowałam ekipy remontowej natychmiast! Zaczęły się poszukiwania. Internet, ogłoszenia, dziesiątki telefonów do znajomych.

– Czy ktoś zna ekipę remontową godną plecenia dostępną od zaraz? – pytałam kogo się da.

Mogłam zapomnieć.

– Kochana, takie rzeczy to się załatwia na kilka miesięcy do przodu – powiedział mi kolega z pracy, którego ojciec zajmuje się remontami.

Nie miałam wyjścia, zgodziłam się na przypadkową ekipę trzech facetów, do których znalazłam namiar w internecie. Za pracę „od zaraz” zażądali podwójnej stawki.

„Trudno” – pomyślałam. „Skoro zwlekałam z tym ponad dwa lata, to teraz muszę zgodzić się na to, co jest”. Wykuli gigantyczną dziurę w ścianie, bo podobno inaczej nie dało się dotrzeć do instalacji hydraulicznej, zaczęli kuć kafelki, zdemontowali sanitariaty i po trzech dniach powiedzieli, że… muszą sobie zrobić tygodniową przerwę.

– No chyba panowie żartujecie?! – myślałam, że nie mówią serio.

– Szefowo, mamy pilną robotę – powiedział jeden z robotników. – Wrócimy do pani, ale tamto to nagły wypadek, nie możemy odmówić, bo to nasz stały klient, a pani, jak się przez kilka dni umyje w kuchni, nic się przecież nie stanie.

Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. To był jakiś zły sen, cyrk na kółkach i szczyt bezczelności. O takich ekipach remontowych słyszałam w dowcipach, a teraz – ci faceci naprawdę sobie poszli i zostawili mnie samą na tym placu budowy.

Patrzyłam na to pobojowisko i płakałam

– Dziewczyno, weź się w garść – powiedziała Agnieszka, gdy przyjechała i zobaczyła, w jakim jestem stanie. – Ci faceci to jacyś idioci, ale to nie koniec świata. Będziemy szukać gdzie się da i znajdziemy kogoś, kto zrobi z tą łazienką porządek.

Ale ja czułam się bezsilna i głupia jak blondynka z kawałów.

„Żeby sobie nie poradzić z marnym remontem!” – ganiłam się.

W końcu zdesperowana napisałam ogłoszenie na Facebooku: „Drodzy Przyjaciele! Jeśli do jutra nie znajdzie się ktoś, kto pomoże mi dokończyć remont łazienki będącej po kataklizmie, przysięgam wprowadzę się do któregoś z was”.

„Wprawdzie tylko raz w życiu wykańczałem dom i było to w Norwegii jeszcze na studiach, ale podobno mam do tego smykałkę, mogę spróbować” – po chwili przeczytałam wiadomość w telefonie.

To był Marek. Kolega z liceum

Nie widzieliśmy się od matury.

– Płacę każdą stawkę. Przyjedź – zażartowałam.

Z dawnych lat pamiętałam tylko, że kochał się we mnie, ale ja wtedy wzdychałam do nauczyciela historii i Marek wydawał mi się dzieciakiem. Gdy następnego dnia otworzyłam mu drzwi, byłam mile zaskoczona. Marek wydoroślał i wyprzystojniał. Remont zakończył się po trzech tygodniach.

– Chociaż mogłem uporać się z tym szybciej – zwykł opowiadać później mój mąż. – Skończyłbym wcześniej, gdyby nie te „zupełnie uzasadnione przerwy w pracy”.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA