W wieku lat 56 myślałem, że obowiązkowe wyjazdy edukacyjne mam już za sobą, ale dowiedziałem się, że w związku z implementacją nowego systemu komputerowego w naszym banku czeka mnie tygodniowe szkolenie poza miastem.
Jeszcze rok temu byłaby to tylko niewygoda, teraz jednak miałem konkretny problem. Na 55 urodziny moje dzieci przyjechały do mnie z małym psem rasy corgi. Protestowałem, że zwierząt się w prezencie nie daje, ale…
– Tato, potrzebujesz ciepła w tym domu, bo zamarzniesz jak Kaj z Królowej Śniegu – zbyła mnie córka.
Może to śmieszne, ale wolałem wziąć psa, niż wdać się w dyskusję z dziećmi. Córka nazwała go Korgiś, wyjaśniła mi potem, że to jedynie zdrobnienie nazwy rasy, ale było już za późno, imię się przyjęło.
Pies też się generalnie przyjął. Karmię go, wyprowadzam, siedzi przy mnie na kanapie i gapi się, jak oglądam telewizję. Na co dzień nie jest problematyczny, ale w momencie, gdy pojawił się wyjazd, zdecydowanie komplikuje sprawy. Zadzwoniłem do kolegi z pracy.
– E, u nas trzy koty – powiedział Jarek, gdy spytałem, czy zaopiekowałby się psem. – Bardzo terytorialne.
Korgiś zaskomlał. Machnąłem na niego ręką. Stał pod drzwiami ze smyczą w pysku.
– No trudno, dzięki – odpowiedziałem Jarkowi i rozłączyłem się.
Na zegarku siódma jeden – czas na spacer. Mógłbym przysiąc, że ten pies połknął jakiś budzik!
Chyba muszę do niej zagadać
Po drugiej stronie ulicy na trawniku przy jednym z domków ganiały się trzy psy. Przypomniałem sobie, że sąsiadka opiekuje się zwierzętami, pół-zawodowo. Zatrzymałem się na moment. Korgiś wykorzystał okazję, by przykucnąć pod drzewem.
Tak, z jednej strony banalne rozwiązanie, z drugiej jednak wręcz przeciwnie. I nie chodziło tu o pieniądze, które miałbym zapłacić za opiekę.
Sąsiadka ma na imię Anna. Można powiedzieć, że niegdyś się znaliśmy. Po śmierci mojej żony 10 lat temu, Anna, również wdowa mniej więcej w moim wieku, próbowała się mną zaopiekować.
Zapraszała mnie na obiady, chciała wciągnąć do życia towarzyskiego. Płoszyła mnie, nie wiedziałem, o co jej chodzi, a jeśli nawet się domyślałem, to trochę się jej bałem. Jej radosne powitania, gdy spotykała mnie w sklepie, machanie do mnie, gdy szła po drugiej stronie ulicy… Kobieta dała mi w końcu spokój, ale niesmak pozostał.
Westchnąłem ciężko. Wyjazd miał być nazajutrz. To było, niestety, najrozsądniejsze rozwiązanie.
Anna otworzyła drzwi kilka chwil po tym, jak rozbrzmiał dzwonek.
– Remigiusz? – spytała zdziwiona, gdy zobaczyła mnie w drzwiach. – Coś się stało?
– Skąd – zapewniłem ją. – Jak rozumiem, można u pani zostawić psa?
– Ania. Znamy się przecież – przewróciła oczami. – Zostawić psa, ale w jakim sensie?
Poczułem dziwną pustkę
Spojrzała na Korgisia zajętego obwąchiwaniem jej kontenera na śmieci.
– Na tydzień, muszę wyjechać.
– Och. No jasne! – Anna uśmiechnęła się do mnie. – Psa, kota, jaszczurkę, co tam potrzebuje tymczasowego domku – to mówiąc, przykucnęła i poklepała się po kolanach. – Hej, maluch, chodź no tu… Jak się wabi?
– Korgiś.
Pies podbiegł do niej, wymachując ogonem, i hyc, wskoczył jej w objęcia. Anna roześmiała się, łapiąc niezdarnego zwierzaka.
– Ależ słodziak!
Dogadaliśmy się z Anną w sprawie zapłaty i terminu powrotu, po czym zaniosłem jej karmę i zabawki psa. Było mniej niezręcznie niż się tego spodziewałem, na szczęście poświęciła więcej uwagi psu niż mnie.
Gdy wróciłem po tygodniu, myślałem, że będę zadowolony z tego, że umówiłem się po odbiór psa dopiero następnego dnia, ale dom faktycznie wydawał się nieprzyjemnie cichy, coś w nim nie grało. Nie lubiłem zmian, a rok wystarczył, bym przywiązał się do Korgisia. Poszedłem do sąsiadki.
– Witam, witam – Anna zaprosiła mnie do środka.
Korgiś tarzał się po dywanie w dużym pokoju, gryząc jakąś zabawkę.
– Wszystko było w porządku? – spytałem, zwracając się do Anny.
– Jak najbardziej. Świetnie się bawiliśmy, prawda? – przykucnęła przy moim psie i poczochrała go po głowie. – Chodź, pan wrócił, czas do domciu.
Pies popatrzył na nią, po czym wrócił do żucia zabawki.
– Korgiś – zawołałem go. – Chodź tu.
To tędy musiał się wydostać
Szczeknął w odpowiedzi, ale gdy zawołałem go drugi raz, przyszedł do mnie, choć jakby niechętnie. Wróciliśmy na czas, by obejrzeć wieczorny film w telewizji. Zasnąłem wyczerpany na kanapie, jak często mi się zdarzało, obudziłem się jednak dużo lepiej wyspany niż zwykle. Spojrzałem na zegarek – jedenasta.
Jedenasta? Przecież pies o siódmej rano chodzi na spacer, zawsze mnie budzi przed pracą! Ale psa przy mnie nie było. Wstałem, sprawdziłem w innych pokojach, w ogrodzie, ani śladu. Kawałek materiału, którym załatałem dziurę w ogrodzeniu, leżał na ziemi, oddarty od płotu.
Mieszkam na spokojnym osiedlu domków jednorodzinnych pod większym miastem, ruch samochodowy niewielki, więc niebezpieczeństw mało, ale mało nie znaczy żadnych. Musiałem znaleźć psa, dzieci by mi nie wybaczyły, gdyby coś mu się stało.
Szedłem uliczką, wołając zwierzaka, gdy zobaczyłem Annę, która prowadziła go na smyczy w moim kierunku.
– Jest tutaj zguba, jest. Przybiegł do mnie rano i szczekał pod drzwiami – powiedziała, nim się odezwałem.
– Znalazł dziurę w płocie i uciekł – odparłem. – Pewnie się nudził, jak odsypiałem wyjazd.
Anna podała mi smycz i z ciepłym uśmiechem życzyła miłego dnia.
Nazajutrz obudziłem się znów bez psa
Dziura w płocie, naprędce załatana, znów była otwarta. Tym razem udałem się prosto na drugą stronę ulicy. Złapałem Annę, gdy wychodziła, by odprowadzić do mnie Korgisia.
– O co mu chodzi? – spytałem, nim się zastanowiłem, co chciałem powiedzieć i jak; nie podobało mi się to, jak zabrzmiał mój głos – pełen… urazy.
– Może mu czegoś u ciebie brakuje?
– Brakuje? Ma wszystko, co chce. Jedzenie, zabawki, spacery, ogród. Dobrze się nim opiekuję.
To z kolei zabrzmiało, jakbym próbował się usprawiedliwiać.
– Nie wątpię – Anna uśmiechnęła się i wzięła psa na ręce. – Ale psiak potrzebuje też miłości, akceptacji. Jak każdy. Korgiś przybiega tu i łasi się, prosi, żeby po głaskać, drapać. Popatrz… – poczochrała Korgisia po głowie, a ten zaszczekał i polizał ją po brodzie.
Zabrałem psa i wróciłem do domu. Miłości mu brakuje, też mi wymyśliła. Tym razem zablokowałem dziurę w płocie na amen. Pies nie miał szans na ucieczkę.
Korgiś czekał na mnie w pokoju pod kanapą, leżał z pyskiem przy ziemi, patrząc się na mnie wielkimi oczami. Wiedział dobrze, że przeskrobał. Siadłem naprzeciw niego.
– No i co się na mnie tak gapisz? – spytałem. – Tak ci tu źle? Wiesz, że nie jesteś niechciany.
Korgiś pisnął i polizał dywan, jakby i on czuł się niekomfortowo w tej rozmowie. Albo jakby było mu smutno. Wziąłem głęboki oddech. Wyobrażałem to sobie, pies przecież nie rozumie takich zawiłości ludzkiego języka. Jednak mimo to poprawiłem się:
W moim domu nie było czułości
– Wiesz przecież, że cię… lubię – to wyznanie przyszło mi niezwykle ciężko, mimo że, no właśnie, mówiłem do psa, który nawet go nie rozumiał. – Taka prawda, Korgiś. Ja po prostu tego za bardzo nie okazuję. Jestem facetem, to normalne. Przytulanki są dla bab, ale to nie znaczy, że cię tu nie chcę. Jest dobrze, jak jesteś.
W moim domu rodzinnym nie było czułości. Jestem jedynakiem, rodziców miałem zapracowanych, zmęczonych. Byłem ubrany, zadbany, nakarmiony, dobrze się uczyłem. Gdy założyłem własną rodzinę, budowałem ją na podobieństwo tej, w której się wychowałem.
Ożeniłem się z cichą dziewczyną, która dała mi dwójkę dzieci. Trudno mi było złapać z nimi kontakt, są bardzo emocjonalne po matce, a ja nie wiedziałem, jak się przy nich zachowywać. One chciały czegoś, czego ja nie potrafiłem im dać. Dorosły, poszły na swoje, a wkrótce żona umarła tak cicho, jak żyła – wylew we śnie.
Korgiś pisnął i podczołgał się do mnie. Położył pysk na mojej stopie, a po chwili nagle przewrócił się na plecy. Wyciągnąłem rękę i ostrożnie położyłem ją na jego brzuchu. Powolnymi ruchami zacząłem go głaskać.
Ręka trzęsła mi się, jakbym dotykał jadowitego węża, ale to nie był strach. Po raz pierwszy poczułem w sobie coś dziwnego, jakąś… pustkę, dziurę. I skądś wiedziałem, że akurat jej praca nie załata.
No idź, idź do pani!
Na drugi dzień obudziłem się w towarzystwie Korgisia, decha w płocie zrobiła swoje. W sumie, hm, szkoda. Aż się zdziwiłem na tę myśl. Leżąc w łóżku, przyjrzałem się dokładnie swoim emocjom i myślom, i już wiedziałem, co powinienem zrobić.
Gdy wyszedłem z łazienki, pies stał przed drzwiami ze smyczą w pyszczku. Dzisiaj jednak plan był inny. Wziąłem od niego smycz i otworzyłem drzwi.
– No, idź do pani, idź – powiedziałem.
Korgiś szczeknął zdziwiony, ale po chwili zrozumiał. Wybiegł radośnie i pobiegł w kierunku domu Anny. Ja odczekałem pół godziny, zanim poszedłem zapukać do jej drzwi.
– Dzień dobry, Aniu. Nie ma tu mojego psa? – spytałem.
Anna spojrzała na mnie, a po chwili na jej twarzy wykwitł uśmiech.
– A, jest. Przyszedł na śniadanie. Dołączysz do nas?
Zdecydowanie tak, pomyślałem.
Czytaj także:
„Na weselu córki żona mojego eks wyglądała jak gwiazda, ja jak uboga krewna. Nawet to przedstawienie mi ukradła”
„Syn wybrał sobie na żonę zołzę, która mówi mi jak mam karmić rodzinę. Ona nawet sałaty nie umie przyprawić”
„Córka żąda, bym na jej weselu bratała się z byłym mężem. Czy ona zapomniała, jak ten padalec zostawił nas na pastwę losu?”