W poniedziałek moja firmowa koleżanka Mariola, wpadła do pracy rozanielona.
– Tomasz mi się oświadczył! – oznajmiła od progu i, machając mi przed nosem pierścionkiem z imponująco dużym kamieniem, zaczęła opowiadać o uroczystej kolacji, niespodziance, jaką udało mu się jej zrobić i łzach szczęścia. – Kompletnie się nie spodziewałam! Znamy się w końcu tylko pół roku, a ten wyskoczył z pierścionkiem! – paplała.
Pogratulowałam jej, wyściskałyśmy się i wróciłam do pracy. Lubiłam ją i szczerze życzyłam jej szczęścia, jednak te zaręczyny dziwnie zwarzyły mi nastrój. Do domu dotarłam zmęczona i smutna.
Jurek kręcił się po kuchni – przygotowywał właśnie leczo – jedno ze swoich popisowych dań.
– Podaj słodką paprykę, kocie – mruknął na mój widok, dorzucając do olbrzymiego garnka drobno skrojoną cebulę. – Coś taka nieswoja? Szefowa dała ci do wiwatu? – zapytał, mieszając leczo.
– Nie, głowa mnie boli – skłamałam.
„Nie powiem mu przecież wprost, co tak naprawdę mnie gryzie” – pomyślałam. Dyskusje o naszym ślubie kończyły się ostatnio tylko jednym – awanturą. Jurek miał już chyba na ten temat alergię, a ja nie chciałam go denerwować.
– Zażyj coś – powiedział i podał mi pudełko z lekami. – Niedługo jemy. Mam nadzieję, że nie zjadłaś niczego przed wyjściem z pracy?
– Nie. Umieram z głodu.
– To super! – ucieszył się.
Przepasał się moim kuchennym fartuszkiem i wyglądał słodko. Dwudniowy zarost, bary jak u tura, a w ręku drewniana łyżka i ten śmieszny fartuszek...
– Wykąpię się – powiedziałam.
Zrzuciłam z nóg niewygodne buty i rozpięłam bluzkę. Jerzy przyglądał mi się z lekkim uśmieszkiem, w końcu zaproponował, że się przyłączy.
– Lecza pilnuj – uśmiechnęłam się i wyszłam, zostawiając go samego w kuchni.
Pod prysznicem, w strugach ciepłej wody, zachciało mi się płakać. Za trzy miesiące kończę trzydzieści jeden lat. Od czasów studiów byliśmy z Jurkiem parą – niedługo minie osiem lat od naszej pierwszej randki. Kochałam mojego faceta, fajnie nam było razem. Problem w tym, że nasz związek utknął w martwym punkcie, z którego nie bardzo potrafiliśmy ruszyć do przodu.
Ja chciałam hucznego ślubu, czegoś więcej niż życie na kocią łapę. Jerzemu nie przeszkadzał fakt, że żyliśmy jak w studenckich czasach – w wynajętym mieszkaniu, bez skonkretyzowanych planów na przyszłość, beztroscy jak dzieciaki. Dookoła nas znajomi wyprawiali wesela, brali kredyty i mościli wspólne gniazdka, my wciąż uchodziliśmy za parę, która niby jest razem, ale chyba nie do końca…
„Może ze mną jest coś nie tak?” – zastanawiałam się, susząc włosy. „Co ma w sobie Mariola, że facet oświadczył się jej po pół roku znajomości? Więcej od niego wymaga? Jaśniej wyraża swoje pragnienia?
A może wręcz przeciwnie – nie naciska go w tym temacie?” Ostatnio Jurek miał do mnie żal, że stale mówię o ślubie, ale nic nie potrafiłam na to poradzić – marzyłam o obrączce na palcu.
Kilka dni później Jerzy na moment pojawił się u mnie w pracy
– Wieczorem zabieram cię w fajne miejsce. To niespodzianka – powiedział.
– Uchylisz rąbka tajemnicy?
– Nie. To niespodzianka. W każdym razie długo tego nie zapomnisz – uśmiechnął się. – Muszę lecieć, pa!
Nagle przyszło mi do głowy, że on chce się w końcu oświadczyć. Fajne miejsce, niespodzianka…
„Czyżby zamierzał zabrać mnie do jakiejś modnej restauracji i wręczyć pierścionek?” – myślałam. Tak się na to nastawiłam, że wyrwałam się wcześniej z pracy i poszłam do fryzjera. Niestety – szybko się okazało, że moje nadzieje były płonne – zamiast się oświadczyć, Jurek zabrał mnie na… paintball!
– Mówiłem, że długo tego nie zapomnisz? – cieszył się jak dziecko, kiedy wracaliśmy do domu.
Byłam wściekła, obolała po całej tej głupiej grze i bliska łez. I wcale nie chciałam tego powiedzieć, ale tak jakoś wyszło…
– Baśka z Grześkiem biorą ślub. Spotkałam ją wczoraj w tramwaju i…
– Nie zaczynaj, okej? – wszedł mi w słowo Jurek.
– Mówię tylko…
– Rzucasz kolejną aluzję, Marta! Nie rozumiesz, że ja się do tego nie nadaję?! Małżeństwo to kanał. Przyjrzyj się mojemu ojcu – trzecia żona, wieczne awantury, pretensje, wyzwiska! To nie dla mnie!
– Nie ożenisz się ze mną, bo twojemu ojcu nie wyszło?!
– Nie ożenię się, bo to nie ma sensu! Chodzisz do kościoła? Nie! To po co ci ślub kościelny? A ten papier z urzędu, po co nam jest?!
– Zależy mi na tym papierze, wiesz?! Czemu twoi kumple nie robią z tego takiego problemu? Adaś się ożenił i Michał, i Artek! Zależy mi na ślubie, nie możesz tego zrozumieć?! – krzyknęłam.
– A może po prostu chcesz pomachać przed nosem koleżanek zaręczynowym pierścionkiem, co?
– Świnia z ciebie! – rozpłakałam się.
– Kocham cię, Marta. Kocham cię i jest mi z tobą fantastycznie, ale nie proś, żebym się z tobą ożenił. To nie dla mnie – uciął dyskusję Jurek i chyba po raz pierwszy odkąd byliśmy razem, postawił sprawę tak jasno – nie miałam już po co czekać na oświadczyny.
A jednak… wciąż czekałam
Na ślubach przyjaciół, w święta, walentynki i moje urodziny – za każdym razem naiwnie wierzyłam, że Jerzy wyjmie z kieszeni aksamitne puzderko i wsunie mi na palec pierścionek. Ale nie działo się nic takiego, w dodatku mój facet zarzucał mi, że przesadzam. „Przecież ludzie na całym świecie się pobierają!” – myślałam, jednak na kolejne dyskusje nie miałam już siły.
Jakieś pół roku później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nie planowałam tego – zawiodły tabletki. Jurek bardzo się ucieszył, wyglądał na szczęśliwego.
– Może będzie dziewczynka? – pogłaskał mnie po brzuchu.
W niedzielę moi rodzice zaprosili nas na obiad. Rzadko u nich bywaliśmy – ojciec nie akceptował Jurka, drażnił go fakt, że żyjemy na kocią łapę. Mama była bardziej pobłażliwa, ale nie tym razem.
– Skoro jesteś w ciąży, to chyba się pobierzecie? – zapytała, krojąc sałatkę.
Spojrzałam na Jurka. Siedział wyraźnie poirytowany, z zaciśniętymi ustami.
– Nie wiem, mamo... – odparłam.
– Nie planujecie?! Pomyśl o dziecku, na miłość boską! – uniosła się mama.
Obiad był okropny – miałam wrażenie, że Jurek marzy tylko o tym, aby już wyjść. Rodzice rzucali aluzje dotyczące ślubu i czułam się strasznie.
Kilka dni później Jerzy… wręczył mi pierścionek
– Może rzeczywiście powinniśmy się pobrać? – zapytał.
Spojrzałam mu w oczy – wyglądał na zrezygnowanego. W dodatku był chyba przerażony i z całą pewnością nie sprawiał wrażenia kipiącego szczęściem przyszłego pana młodego. Wsunęłam sobie na palec pierścionek i pocałowałam go w usta.
– Zaręczmy się, dobrze? A z tym ślubem jeszcze poczekajmy.
– Serio? – zdziwił się.
Marzyłam o ślubie, ale nie o takim wymuszonym. Poczekam, aż Jurek oświadczy mi się bez presji, albo… nie pobierzemy się w ogóle. W końcu przez osiem lat było nam razem dobrze. Zrozumiałam, że nie da się siłą przekonać kogoś do czegoś, czego nigdy nie chciał? A Jurek ślubu brać nie chciał. Może kiedyś to się zmieni… A na razie mam pierścionek. Zawsze to jakiś pierwszy krok.
Marta, 31 lat
Czytaj także:
„Partner mojej przyjaciółki to kompletny burak. Traktował ją jak gosposię, a później przychodził z bukietem”
„Kumpela umówiła mnie na randkę życia. Miałam hasać po lesie jak nimfa, delektować się korzonkami i przytulać do drzew”
„Zacząłem podejrzewać, że żona znalazła sobie kochasia. Okazało się, że ukrywa przede mną coś znacznie gorszego”