„Mój chłopak twierdził, że jestem nudziarą. Kiedy mnie rzucił, zwątpiłam w miłość. Do czasu"

Chłopak rzucił mnie, bo byłam kasjerką fot. Adobe Stock, Anton
„Jednak na samą myśl o spotkaniu z nim sam na sam serce zabiło mi mocniej. Pojawił się dzień przed walentynkami. Od razu uśmiechnęłam się szeroko. Jednak po chwili uśmiech zamarł mi na ustach. Podeszła do niego jakaś kobieta. Ustawili się w kolejce. Oboje piękni, wysocy, eleganccy. Sposób, w jaki odnosili się do siebie, sugerował zażyłość".
/ 26.10.2022 11:07
Chłopak rzucił mnie, bo byłam kasjerką fot. Adobe Stock, Anton

Byłam młoda i pełna zapału, świeżo po szkole handlowej. Nie każdy musi przecież kończyć studia i robić karierę. Mnie wystarczała praca w osiedlowym sklepie. Lubiłam kontakt z ludźmi, pogaduszki z klientami. Może nie miałam ambicji, jak wypominał mi Marek, ale czułam się szczęśliwa.

– A z czego będziesz żyć? – zapytał Marek, kiedy znowu odmówiłam podjęcia studiów, choćby zaocznych. – Masz pojęcie, ile kosztuje wynajęcie mieszkania? Na razie nie musisz się tym martwić, bo rodzice cię utrzymują – wytknął mi.

– Wciąż tylko gadasz o kasie – zdenerwowałam się.

– Bo w przeciwieństwie do ciebie myślę przyszłościowo. A ten twój handel… to takie dość kosztowne hobby – zakpił. – Przykro mi, nie ratujesz świata, nie masz jakiejś misji, jesteś zwykłą kasjerką.

Nie powiedział: głupią. Ale prawie to usłyszałam i nie wytrzymałam:

– Jeśli się mnie wstydzisz, to zacznij się umawiać ze swoją szefową.

– Czemu nie – odparł spokojnie.

No i tak zakończył się nasz kilkumiesięczny związek

Niby niedługi, ale tęskniłam za Markiem. Niestety on za mną nie. Doszły mnie słuchy, że naprawdę zaczął się umawiać ze swoją szefową. W życiu zawodowym też miałam pod górkę. Kiedy w pobliżu otwarto supermarket, obroty sklepiku, gdzie pracowałam, spadły. I właściciel musiał mnie zwolnić. Było mi przykro, ale rozumiałam jego decyzję. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak poszukać etatu w supermarkecie.

– Praca tutaj różni się od tej, do której pani przywykła – tłumaczyła mi kierowniczka.

Długo wyjaśniała panujące w markecie zasady i wprowadzała mnie w zakres obowiązków. Widząc mój niesłabnący entuzjazm, uśmiechnęła się jak do dziecka zachwyconego nową zabawką i dodała:

– Znudzi się pani jeszcze ta kasa.

– Nawet na kasie może być ciekawie – upierałam się.

I nie pomyliłam się. Nudno nie było. Zawsze trafił się klient, któremu coś się nie podobało. A to, że kolejka długa, a to, że musi chwilkę poczekać na drobne, a to, że towar na półce nie odpowiada jego oczekiwaniom. Uśmiechałam się grzecznie, próbując żartem i życzliwością załagodzić konflikt. I czułam satysfakcję, kiedy taki awanturujący się klient milkł, a nawet wybąkał coś w rodzaju przeprosin.

– Zosiu, nie wiem, jak to robisz, ale widzę, że klienci wolą ustawiać się w kolejce do twojej kasy – pochwaliła mnie kierowniczka.

Może dlatego, że z każdym starałam się zamienić choć kilka słów. Rozpoznawałam już stałych klientów.

Byłam w swoim żywiole

Myślałam, że już bardziej tej pracy polubić się nie da. A jednak. Okazało się, że mam sympatyka. Trudno go było nie zauważyć. Przystojny, wysoki, elegancki facet rzucał się w oczy. I zawsze wybierał moją kasę. Koleżanki mrugały znacząco. Ja wzruszałam ramionami. Wolałam nie wyobrażać sobie Bóg wie czego. Przez Marka nabawiłam się kompleksów. Przystojny nieznajomy wyglądał na jakiegoś adwokata. A kim ja byłam? Zwykłą kasjerką bez większych ambicji.

Choć z drugiej strony, skoro właśnie ta praca sprawiała mi przyjemność, dlaczego miałam na siłę szukać czegoś „lepszego”?

– Zimno się zrobiło, prawda? – zagadał do mnie któregoś dnia ten przystojniak.

Podniosłam głowę zdziwiona, bo dotąd sam rozmowy nie zaczynał. Dostrzegłam jego uprzejmy uśmiech.

– Styczeń, to co się dziwić – odpowiedziałam, sięgając po jego zakupy.

– Podobno gorąca herbata z rumem rozgrzewa – pokazał na niewielką buteleczkę alkoholu.

– Albo z imbirem lub cytryną.

– A promocję na cytryny długo jeszcze będziecie mieli?

– Do końca miesiąca.

Wrzucił buteleczkę oraz herbatę do teczki i odszedł, nie zapominając obdarzyć mnie na pożegnanie uśmiechem. Od tej pory zagadywał do mnie coraz częściej.

– Pani to dobrze – oznajmił pewnego popołudnia. – Wciąż w otoczeniu ludzi. Nie narzeka pani na samotność. Zresztą tak urocza, przemiła dziewczyna zapewne w ogóle tego nie robi.

– Czasami i w tłumie można być samotnym – odparłam.

Obejrzał się za siebie, jakby sprawdzając, czy nikt za nim nie stoi. Akurat tego popołudnia było w miarę spokojnie.

– Czyżby samotność pani dokuczała? – wlepił we mnie brązowe, łagodne oczy.

– Może – odparłam tajemniczo.

Tak łatwo się z nim flirtowało

On uśmiechnął się tylko, a widząc zmierzającą do kasy kobietę z pełnym wózkiem, spakował pospiesznie zakupy i odszedł. Dopiero potem dotarły do mnie jego słowa. Urocza, przemiła? No, no… Do końca zmiany uśmiech nie znikał mi z twarzy. Przez kolejne tygodnie scenariusz się powtarzał. Przystojny klient przychodził, uśmiechał się, zagadywał, po czym widząc, że zaczynają ustawiać się inni klienci, pospiesznie płacił i wychodził.

– Umówiłaś się z nim? – Mariola z kasy obok nie kryła ciekawości. – Przystojny jest – oceniła.

– Przecież mu nie zaproponuję randki – odparłam prędko. – Jakby to wyglądało?

Jednak na samą myśl o spotkaniu z nim sam na sam serce zabiło mi mocniej. Pojawił się dzień przed walentynkami. Od razu uśmiechnęłam się szeroko. Jednak po chwili uśmiech zamarł mi na ustach. Podeszła do niego jakaś kobieta. Ustawili się w kolejce. Oboje piękni, wysocy, eleganccy. Sposób, w jaki odnosili się do siebie, sugerował zażyłość. Kiedy nadeszła ich kolej, unikałam jego wzroku, kasując automatycznie zakupy.

Nie na tyle jednak automatycznie, bym nie zauważyła, co kupowali. Wino, czekoladki, krakersy. Kiedy przyszło do płacenia, to on wyjął kartę.

– No to chyba Romeo znalazł już swoją Julię – powiedziała Mariola, kiedy wychodziłyśmy z pracy.

– Ano chyba znalazł – mruknęłam.

Nazajutrz panowało istne urwanie głowy. W sklepie było pełno par, bo ci z marketingu wymyślili konkurs dla zakochanych. Chociaż zwykle jestem uosobieniem spokoju, tego dnia miałam ich wszystkich dosyć. Snuli się po sklepie, obejmowali, niektórzy całowali, a ja co chwilę kasowałam kiczowate bombonierki w kształcie serc, kartki z wyznaniami miłosnymi, bukieciki kwiatów. Odnosiłam wrażenie, że każdy kogoś ma, tylko ja jestem sama.

Chciało mi się płakać

Z trudem wytrwałam do końca zmiany. Gdy opuściłam sklep, stanęłam przed drzwiami i patrzyłam bezmyślnie przed siebie.

– Dzień dobry – usłyszałam męski głos.

– Dzień dobry – odparłam machinalnie.

Wiele osób kojarzyło moją twarz i często pozdrawiano mnie na ulicy.

– Tak sobie pomyślałem… jeśli nie ma pani planów na dzisiaj… – ten ciepły, męski głos wydał mi się dobrze znajomy.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam przystojnego klienta.

– To znaczy, jeśli nikt na panią nie czeka… – plątał się.

W końcu odchrząknął i dokończył składnie:

– Może dałaby się pani zaprosić na gorącą czekoladę?

– Ja…? A tamta pani? Wyglądaliście jak zakochani! – wyrwało mi się.

Zabrzmiało to dość obcesowo. Ale on wyraźnie się rozluźnił

Jakby moja dociekliwość sprawiła mu przyjemność.

– To moja siostra – uśmiechnął się. – Opowiadałem jej o pani i uznała, że musi sobie panią obejrzeć. A potem kazała mi panią zaprosić na randkę, nim ktoś ubiegnie takiego nudnego księgowego jak ja.

Serce waliło mi jak młotem. Opowiadał o mnie swojej siostrze!

– Zapomniałbym – wyciągnął zza pleców bukiecik różyczek. – To dla pani.

Poszliśmy na czekoladę. Bartłomiej okazał się bardzo miły. Podziwiał moją otwartość i życzliwość wobec innych. I najważniejsze – nie uważał, że jestem tylko zwykłą kasjerką. W tym roku, w walentynki obchodzimy pierwszą rocznicę naszej znajomości...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA