„Mój chłopak spowodował wypadek, a ja wzięłam winę na siebie. Byłam głupia, ale po latach dostał, co mu się należało”

kobieta, która zemściła się na partnerze fot. iStock by Getty Images, MangoStar_Studio
„Wiedziałam, do czego jest zdolny, i nie ufałam mu. I to nie tylko dlatego, że przed laty złamał mi życie. Bardzo nie podobała mi się ta sprzeczność zeznań jego i pasierbicy. Skoro jedno mówiło coś całkiem innego niż drugie, to znaczy, że nie uzgodnili zeznań, i któreś kłamie. I ja już dobrze wiedziałam, które”.
/ 15.06.2023 22:30
kobieta, która zemściła się na partnerze fot. iStock by Getty Images, MangoStar_Studio

Cały dzień zajmowałam się papierkową robotą, w biurze panował dzisiaj bowiem wyjątkowy spokój. Pracowałam tu od kilku lat jako policyjny psycholog. Zdarzało się, że w nagłych wypadkach wykorzystywano moje umiejętności interwenta kryzysowego, ale dzisiaj nikt nie potrzebował mojej pomocy. Za godzinę powinnam już skończyć, cieszyłam się, że wreszcie całe popołudnie będę mogła spędzić z Tymonem i synami, a ostatnio nie zdarzało się to zbyt często. Niestety, gdy składałam już papiery, w drzwiach gabinetu ukazał się mój szef.

– W szpitalu jest młoda dziewczyna, uczennica jeszcze, sprawczyni wypadku. Potrąciła rowerzystę, który jest w stanie krytycznym – powiedział. – Ona nie została ranna, ale zablokowało ją całkowicie, jest w szoku, może tobie uda się z nią porozmawiać, trzeba ją przesłuchać. To jest bardzo pilne – dodał, uprzedzając moje pytanie.

– Sama jechała, czy z kimś? – spytałam, zbierając się niechętnie.

– Z ojcem. Ona prowadziła i mocno przekroczyła dozwoloną prędkość. Ale była całkiem trzeźwa – odparł, podając mi teczkę z protokołem. – Teraz kiepsko z nią, jest w bardzo złym stanie psychicznym.

Pewnie, że musi być w złym stanie! To w końcu uczennica, dziecko jeszcze… Chociaż skoro prowadziła, to już pełnoletnie. Ale i tak pewnie doznała szoku, skoro ten rowerzysta walczy o życie. Że też ten ojciec nie widział, z jaką szybkością jechała. Klapki na oczach miał czy co, że jej na to pozwolił?! Zawsze mnie denerwowali tacy rodzice, ich beztroska i nieodpowiedzialność. Przecież gdyby ten typek miał trochę więcej wyobraźni, jego córka nie władowałaby się w takie nieszczęście. I to za jego cichym przyzwoleniem. Jednak mała miała już skończone osiemnaście lat, więc też można się było spodziewać po takiej pannicy trochę więcej zdrowego rozsądku.

Wchodząc do szpitala, sądziłam, że zastanę tam pewną siebie, rozkapryszoną nastolatkę, próbującą udawać dorosłą… Zapewne dziewczyna nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, że jeżeli ten rowerzysta nie przeżyje, to ona dostanie wyrok i nawet jeśli nie pójdzie siedzieć, to będzie mieć spaprane papiery na wiele lat.

Była podobna do mnie sprzed lat

Skończyłam psychologię, specjalizowałam się w trudnych przypadkach dzieci i młodych ludzi, którzy mieli zatargi z prawem. Dobrze wiedziałam, że nie do końca byli winni. Często to ich rodzice i opiekunowie powinni odpowiadać za ich uczynki, nawet, jeżeli te dzieciaki, według papierów, były dorosłe. Moja obecność podczas przesłuchań i rozmowy z nimi łagodziły ich stres, pomagały przejść przez to trudne doświadczenie.

To nie był przypadek, że wybrałam właśnie taką drogę zawodową. Mnie kiedyś także życie nie oszczędziło tego wszystkiego, w czym teraz uczestniczyłam, tyle że stojąc po drugiej stronie barykady. Miałam zaledwie rok lub dwa więcej od tej dziewczyny, z którą szłam porozmawiać, gdy na własnej skórze doświadczyłam zatrzymania, długich przesłuchań, rozprawy sądowej, groźby więzienia...

Ale ten koszmar minął wiele lat temu i teraz próbowałam pomagać takim, jak ja kiedyś, zagubionym, przestraszonym, zmanipulowanym, i z niczego nie zdającym sobie sprawy, dzieciakom.

Taka właśnie była tamta dziewczynka. Siedziała na łóżku, z podkurczonymi pod brodą nogami, głowę miała schowaną między kolanami. Gdy usłyszała, że weszłam, podniosła na mnie spłoszone spojrzenie i mocniej ścisnęła dłońmi kolana.

– Masz na imię Olga, tak? Nie bój się, chcę z tobą tylko pogadać – powiedziałam łagodnie, podchodząc bliżej. – Jestem psychologiem – usiadłam na krześle obok jej łóżka.

Rzuciła mi szybkie spojrzenie, potrząsnęła głową i zaczęła się kiwać. Coraz mocniej, z prawa do lewa, głowę skuliła w ramionach, kostki jej dłoni pobielały, tak mocno zacisnęła ręce na kolanach. Patrzyłam na jej mizerną, wciąż noszącą jeszcze ślady łez, twarz, na jej w nieładzie rozrzucone na plecach kasztanowe włosy.

– Zaraz spadniesz i potłuczesz się – powiedziałam cicho. – Przestań…

Znieruchomiała, ale nadal nic nie mówiła. Milczałyśmy obie, ja nie chciałam jej ponaglać, czekałam, aż oswoi się z moją obecnością. Po chwili rzuciła mi szybkie ukradkowe spojrzenie, ale jej wargi zacisnęły się mocniej. Nie chciała mówić.

Nie zrobię ci nic złego – uśmiechnęłam się przyjaźnie. – Porozmawiajmy, to przecież nic nie kosztuje…

Wciąż nie chciała się odezwać. I nawet już na mnie nie patrzyła.

– Kręci cię szybka jazda samochodem, co? – spytałam z zaskoczenia, trochę ostrzejszym głosem.

I wtedy spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem i zamachała rękami, jakby chciała coś od siebie odgonić. Wiedziałam, że już ją mam. Zaraz zacznie gadać!

– Opowiesz, co się stało? – spytałam łagodniej. – Jechałaś z tatą, tak? A mama już wie o wypadku?

Nabrała głęboko powietrza, spojrzała na mnie w miarę normalnym już wzrokiem. Matka, to był najwyraźniej bezpieczny temat.

– Mama wyjechała na sympozjum, wróci dopiero za kilka dni – odpowiedziała niezbyt wyraźnie. – A to nie jest mój tata, tylko ojczym.

– Rozumiem – skinęłam głową.

– Od dawna masz prawo jazdy?

– Od miesiąca, ale ja jeżdżę bardzo ostrożnie, naprawdę, nigdy nie przekraczam… – zamilkła, patrząc na mnie z przerażeniem, dłonią zasłoniła usta. – Ja nie widziałam tego jadącego rowerzysty… Dopiero w ostatniej chwili, naprawdę… Ja nie chciałam, niech mi pani wierzy – rozpłakała się głośno, po dziecinnemu, twarz zasłoniła dłońmi, głowę położyła na kolanach.

Czekałam, aż pierwsza fala histerii minie, a dziewczynka się wypłacze, da upust swojej rozpaczy i strachowi. Wciąż była przerażona, potrąciła przecież rowerzystę, nie wiadomo było jeszcze, czy go nie zabiła…

Gdy go zobaczyłam, od razu go poznałam

I w tym momencie błysnęła mi pewna myśl. Zaraz, co to było, ona powiedziała, że rowerzysta jechał, a jej ojczym zeznał, czytałam to w protokole, że ten człowiek prowadził rower… A zatem, jaka była prawda? Ich zeznania nie pokrywały się.

– Opowiedz mi wszystko po kolei, proszę – powiedziałam łagodnie, przysuwając się bliżej niej. – Od momentu, gdy usiadłaś za kierownicą.

W tym momencie Olga popatrzyła na mnie z takim przerażeniem, że aż się cofnęłam. No ale przecież nie powiedziałam niczego takiego, co by mogło ją aż tak wystraszyć! Tymczasem ona sprawiała wrażenie kogoś zapędzonego w ślepy zaułek…

– Już mówiłam – szepnęła, nie patrząc na mnie. – Jechałam i nie widziałam tego rowerzysty, dopiero jak już nie mogłam zahamować ani go wyminąć, uderzyłam w tył roweru, a on wtedy spadł do rowu – potrząsnęła głową i zamilkła.

Nie udało mi się z niej wydobyć już ani słowa. Zaczęła głośno i spazmatycznie płakać, przyszedł lekarz, a ja musiałam wyjść z sali. Ale to, co usłyszałam od dziewczyny, nie zgadzało się z zeznaniami jej ojczyma.

Jeszcze raz szybko rzuciłam okiem na protokół z wypadku. No tak, stało tam czarno na białym, że mężczyzna prowadził rower poboczem, od strony jezdni. Ten rower uratował mu właściwie życie, bo gdyby go nie osłonił, to przy takiej prędkości facet nie miałby żadnych szans. Dlaczego więc ta mała tak uparcie twierdziła, że on jechał, a potem spadł z roweru?

Musiałam koniecznie porozmawiać z jej ojczymem. Po moim powrocie do biura, okazało się, że jest jeszcze na komisariacie. Wciąż składał wyjaśnienia, bo był jedynym świadkiem.

Gdy otwierałam drzwi pokoju, w którym przesłuchiwano tego mężczyznę, myślami wciąż byłam jeszcze przy Oldze, zastanawiałam się, skąd się wzięło to jej przerażenie... Na twarz jej ojczyma spojrzałam dopiero w momencie, gdy stanęłam po drugiej stronie biurka. Na moment zastygłam bez ruchu i wciągnęłam głośno powietrze. Nie mogłam się opanować! Mężczyzna na mój widok uniósł się lekko na łokciach i uśmiechnął się. To był Antoni.

Nie mogłam go nie poznać. Przez te kilkanaście lat trochę się zmienił, ale to był z całą pewnością on. Koszmar sprzed lat dopadł mnie znowu. I strach, taki sam pewnie, jaki czuła ta młoda dziewczyna, której przed godziną usiłowałam pomóc. Ale teraz to ja potrzebowałam wsparcia, przez moment poczułam się, jakbym znowu miała dwadzieścia lat…

Usiłowałam uspokoić bijące jak szalone serce i karuzelę w głowie. Przecież tamto dawno minęło, teraz byłam bezpieczna, a ten mężczyzna, który właśnie niewyraźnie uśmiechał się do mnie, to już nie był mój ukochany Toni. Facet, którego kochałam nad życie, dla którego gotowa byłam uczynić wszystko, nawet pójść do więzienia. To był ojczym dziewczyny, która spowodowała wypadek drogowy, a ja byłam na służbie…

I znowu mocne uderzenie serca! Nagła myśl, która poraziła mnie jak błyskawica. Czy na pewno to ona go spowodowała, czy było tak samo, jak kiedyś, przed dwudziestu laty?

– Chcesz rozmawiać z panem? – spytał kolega, który spisywał wyjaśnienia ojczyma Olgi.

– Tak, mam kilka pytań – skinęłam wolno głową. – Czy mógłbyś nas na chwilę zostawić samych?

Gdy wyszedł, odetchnęłam głęboko, stanęłam za biurkiem, ale nie usiadłam, wolałam patrzeć na tego mężczyznę z góry. To w pewnym sensie dodawało mi pewności siebie. Bo nie mogłam pozwolić, aby on przejął kontrolę nad naszą rozmową, a dobrze wiedziałam, że był do tego zdolny.

– Chciałabym usłyszeć od pana opis przebiegu zdarzeń – powiedziałam oschłym, urzędowym tonem. – Jestem psychologiem i usiłuję pomóc pańskiej córce… to znaczy pasierbicy. Przed chwilą z nią rozmawiałam.

Widziałam, jak podnosi ze zdziwieniem brwi. Zaskoczył go mój ton. Widać nie sądził, że będę rozmawiać z nim w taki sposób. Na pewno poznał mnie od razu i spodziewał się zupełnie innego przebiegu rozmowy.

Kochałam go, więc zgodziłam się mu pomóc

Przez chwilę patrzył mi w oczy w milczeniu. Antoni, mężczyzna, którego kiedyś kochałam do szaleństwa, do utraty tchu, ponad życie... Zabrał mi radość młodości, wiarę w ludzi, w zaufanie, w miłość – na wiele lat… Przed oczami stanął mi dzień moich dwudziestych urodzin, który na wiele lat stał się koszmarem, śniącym mi się po nocach.

Był ode mnie starszy o kilka lat i natychmiast zawładnął moim sercem. Już wtedy, w dyskotece, gdy po raz pierwszy z nim zatańczyłam, poczułam jakieś dziwne przyciąganie. Przyjechałam na studia z małej wioski, a on był obytym, przystojnym, pewnym siebie i swojego uroku facetem z miasta. Dla mnie był całym światem, wielką miłością, sądziłam, że nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Niestety, nic dla niego nie znaczyłam i przekonałam się o tym właśnie w dniu swoich urodzin, po kilku miesiącach związku.

Tamtego wieczoru przyjechał po mnie samochodem i wyruszyliśmy na romantyczną kolację. Potem mieliśmy się udać do motelu, na szampana. Cieszyłam się, że spędzimy razem upojną noc, może nawet oczekiwałam od niego jakichś deklaracji, w końcu to były moje urodziny.

Wyjechaliśmy za miasto, Toni prowadził szybko, wiedziałam, że lubi ostrą jazdę. Ale z radia płynęła dobra muzyka, mój ulubiony przebój, odchyliłam więc głowę na oparcie fotela, przymknęłam oczy, czułam jego dłoń, wsuwająca się pod moją spódnicę. Było mi bardzo dobrze.

I nagle poczułam dość mocne szarpnięcie i usłyszałam jakiś dziwny odgłos, a potem głośne przekleństwo Toniego. Zaczął ostro hamować...

Chyba kogoś potrąciłem – obejrzał się za siebie zdenerwowany.

Przerażona, zrobiłam to samo. W zapadającym zmroku zobaczyłam leżącą na poboczu kobiecą postać, jakoś tak dziwnie skurczoną, obok rozrzucone torby z zakupami.

– Musimy tam iść! – krzyknęłam przestraszona. – Trzeba jej pomóc!

Wypadł z samochodu, podbiegł do leżącej, obok zatrzymał się jakiś inny wóz, potem następny, dookoła zaczęli gromadzić się ludzie. Byłam zbyt przerażona, żeby cokolwiek zrobić. Po chwili Antek wrócił, widziałam, jak nad leżącą kobietą ktoś przyklęknął, zaczął jej robić sztuczne oddychanie.

– Żyje, ale jest nieprzytomna – Toni patrzył na mnie ze strachem w oczach. – Tam jest jakiś lekarz, reanimują ją.

Nagle przypadł do mnie, chwycił mnie za ręce i zaczął szybko mówić:

Musisz mi pomóc, zaraz tu będzie policja. Ja jej nie widziałem, zapadał zmierzch, wyrosła jak spod ziemi…

– Zbyt szybko jechałeś –  odparłam.

– Ja już mam wyrok w zawiasach, za wypadek – nie puszczał moich dłoni. – Pójdę kiblować, jeżeli mi nie pomożesz… Rozstaniemy się na długi czas. Chyba tego nie chcesz?

Zażądał, żebym zeznała, że to ja prowadziłam. Byłam młoda, zakochana, no i tak strasznie głupia… Zgodziłam się, bo przekonywał mnie, że nic mi nie zrobią. Poza tym zrobiłabym wtedy dla niego wszystko. Zupełnie zapomniałam o winie wypitym przy obiedzie. Badanie alkomatem wykazało, że prowadziłam po alkoholu. Na szczęście tej potrąconej kobiecie nic poważnego się nie stało, te toboły z zakupami zamortyzowały uderzenie i uratowały jej życie. I tylko to uratowało mnie przed więzieniem.

Dostałam jednak dwa lata w zawieszeniu i kuratora. Mój ojciec przypłacił to zawałem serca. A ja straciłam rok na studiach i swoją wielką miłość. Bo Toni po tych wydarzeniach bardzo szybko zniknął z mojego życia. Nie było go przy mnie, gdy tak bardzo potrzebowałam jego wsparcia. Zdarzały się potem chwile, że żałowałam swojej decyzji. Mój ukochany okazał się zimnym, bezwzględnym draniem, ale ja już nie mogłam się wycofać.

Tym razem mu się nie uda

Długo nie potrafiłam się odnaleźć po tym wszystkim. Przestałam wierzyć w jakiekolwiek uczucia, stroniłam od ludzi, w moim życiu nie było miejsca na przyjaźń i miłość. Tak to wyglądało przez kilka lat, nauka i praca wypełniały mi dni bez reszty. Dopiero Tymon ze swoim wielkim sercem pokazał mi, że nawet z takim balastem, jak mój, można żyć. To on namówił mnie na studia podyplomowe na wydziale psychologii, o specjalizacji interwenta kryzysowego. On i nasi dwaj synowie, Kuba i Tomek, byli dla mnie całym światem.

A teraz siedział przede mną Antoni, koszmar z mojej przeszłości. I tak jak dawniej, zaczął mnie czarować uśmiechem, słowami, tembrem głosu, całym sobą. Ale ja już nie byłam tą głupią gąską sprzed lat. Wciąż patrzyłam na niego z góry, jego urok nie robił na mnie wrażenia.

– Pan jest ojczymem Olgi, podejrzanej o spowodowanie wypadku – zaczęłam jeszcze raz.

– No właśnie, a co z nią? – przerwał mi z nagłą troską w głosie.

– Jest w szpitalu, pod dobrą opieką – odparłam sucho. – Mam tu pana zeznanie, spisane przez kolegę, ale chciałabym usłyszeć od pana jeszcze raz cały przebieg zdarzenia.

Nagle wyraz jego twarzy zmienił się, patrzył teraz na mnie z niechęcią. Zaczął mówić, a ja wytężyłam całą swoją uwagę, żeby nie umknęło mi ani jedno jego słowo, żadna, najmniejsza nawet zmiana tembru jego głosu. Wiedziałam, do czego jest zdolny, i nie ufałam mu. I to nie tylko dlatego, że przed laty złamał mi życie. Bardzo nie podobała mi się ta sprzeczność zeznań jego i pasierbicy. Skoro jedno mówiło coś całkiem innego niż drugie, to znaczy, że nie uzgodnili zeznań, i któreś kłamie. I ja już dobrze wiedziałam, które.

– Zupełnie nie rozumiem, jak Olga mogła nie zauważyć tego mężczyzny... – Antoni starał się mówić spokojnie, ale ja słyszałam w jego głosie zdenerwowanie. – Przecież mogła go zwyczajnie ominąć! Prowadził ten rower skrajem szosy, już prawie poboczem, z naprzeciwka nic nie jechało

– Pańska pasierbica zeznała, że potrącony jechał na rowerze – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Uciekł spojrzeniem w bok, przez chwilę panowało milczenie.

– Musiała się pomylić… – zająknął się, jego twarz przybrała dziwny wyraz, dobrze mi znany.

Patrzył na mnie w taki sam sposób, jak wtedy, przed laty, gdy prosił mnie, abym zeznała, że to ja prowadziłam. I w tym momencie nie miałam już wątpliwości, kto siedział za kierownicą, kto potrącił tamtego rowerzystę.

To nie ona prowadziła, tylko ty – powiedziałam twardo, darując sobie formy grzecznościowe i udawanie, że go nie znam. – Ale tym razem ci się nie uda. Olga zezna prawdę, a ty jej w tym nie przeszkodzisz, zapewniam cię – nie patrząc na niego, podeszłam do drzwi, chcąc wyjść z pokoju.

– Odgrywasz się za tamto! – zawołał za mną. Był wściekły.

Ale ja go już nie słuchałam, musiałam szybko pojechać do szpitala, do mojej pacjentki i jeszcze raz z nią porozmawiać. Tym razem szczerze.

Gdy tylko mnie zobaczyła, przestraszona usiadła na łóżku.

– Zajmę ci jeszcze chwilkę, kochanie – uśmiechnęłam się do niej. – Wiem, że to nie ty prowadziłaś, wracam właśnie z rozmowy z twoim ojczymem…

– Więc jednak powiedział pani... – przerwała mi, oddychając z ulgą. – Ja mu chciałam tylko pomóc! Prosił mnie o to, mówił, że nic mi nie zrobią, bo jestem młoda. Ale ten człowiek... On może umrzeć, prawda? – w jej oczach pojawiły się łzy. – A ja nikogo nie chciałam zabić przecież, nawet go nie widziałam, drzemałam, jak on go potrącił – popatrzyła na mnie z rozpaczą.

To właśnie chciałam usłyszeć. Nie pragnęłam zemsty, tylko ochrony dla tej biednej, naiwnej dziewczyny, która, tak jak ja kiedyś, dała się omotać temu draniowi. Olga była młoda, nie znała prawa, nie wiedziała, że nawet wyrok w zawieszeniu zmieni jej życie. I odciśnie się na nim piętnem, którego nigdy się nie pozbędzie.

Nie mogłam pozwolić, aby tę biedną dziewczynę spotkało to samo, co mnie przed laty. I gdy tak słuchałam teraz tego, co mówiła do mnie Olga, czułam się nie tylko psychologiem. Byłam też tą zakochaną w Tonim młodziutką głupią gąską, która zapłaciła wysoką cenę za swoją ślepą miłość. Olga nie może za nic płacić i ja musiałam tego dopilnować.

Czytaj także:
„Sąsiad spowodował wypadek. 2 osoby straciły życie, a 1 zdrowie. Co za diabeł go podkusił, żeby po pijaku wsiadać za kółko?”
„Kumpel szalał na drodze i spowodował wypadek, w którym zginął człowiek. Mało brakowało, a i ja bym w nim uczestniczył”
„20 lat temu mąż przyjaciółki spowodował wypadek. Ten dzień wciąż tkwi w jej pamięci, bo nie każdy wyszedł z niego cało...”

Redakcja poleca

REKLAMA