„Kumpel szalał na drodze i spowodował wypadek, w którym zginął człowiek. Mało brakowało, a i ja bym w nim uczestniczył”

chłopak, który spowodował wypadek fot. Adobe Stock, pololia
„Ledwie wyruszyliśmy, a ja od razu pożałowałem, że w ogóle wsiadłem do tego samochodu. Wszystkie moje wcześniejsze obawy potwierdziły się w stu procentach! Nawet nie wyjechaliśmy za rogatki miasta, a licznik hondy już pokazywał ponad setkę”.
/ 14.06.2022 07:30
chłopak, który spowodował wypadek fot. Adobe Stock, pololia

Był maj… Do matury pozostało już tylko kilka dni, cała klasa zakuwała jak szalona. Nie spotykaliśmy się, nawet nie dzwoniliśmy do siebie. Każdą wolną chwilę poświęcaliśmy na powtarzanie materiału. Nawet ja, choć nie byłem szczególnie pracowity, dałem się porwać tej ogólnej panice i przesiadywałem nad książkami po kilkanaście godzin dziennie. 

Goniłem już resztkami sił, oczy miałem już przekrwione i załzawione. Powoli zaczęło do mnie docierać, że muszę zrobić co najmniej kilkugodzinną przerwę, oderwać się na trochę od tego opętańczego zakuwania. Inaczej padnę z braku sił i przestanę cokolwiek przyswajać.

I wtedy zadzwonił Maciek, kolega z klasy. Mieszkał w sąsiednim bloku – tak blisko, że codziennie, jedząc w kuchni śniadanie, z konieczności patrzyłem w jego okna.

– Jaro, ja już naprawdę nie wyrabiam z tym zakuwaniem. Rozerwijmy się trochę – powiedział.

– Bardzo chętnie, też o tym myślałem, ale co możemy teraz zrobić? Jest już dziewiąta wieczór – odpowiedziałem, zerkając na zegar. – Masz jakiś pomysł?

– Jasne! – wykrzyknął tajemniczo. – Ale przez telefon nie mogę – ściszył głos.

– No to czekam. Znasz drogę – powiedziałem zaciekawiony.

Obiecał mi, że będzie jechał spokojnie

Kilka minut później Maciek usiadł w moim fotelu i pochylił się ku mnie.

– Wiesz, że mój stary w ubiegłym miesiącu kupił nową hondę. Ależ to świetna maszyna! Czytałem, że ma fantastyczne osiągi… Co byś powiedział na to, żebyśmy ją teraz przetestowali? Mała rundka dookoła miasteczka, co ty na to? – uśmiechnął się chytrze.

– Niby jak? – wyraziłem wątpliwość. – Sam przecież mówiłeś, że stary nie pozwala ci nawet dotknąć auta.

– To co?! – roześmiał się Maciek i zamachał mi przed nosem kluczykami.

Zanim zdążyłem się odezwać, zaczął gorączkowo tłumaczyć:

– Ojciec wrócił dziś z roboty mocno napity. Mieli jakąś korporacyjną popijawę, zresztą w ogóle hondy nie brał… Położył się i zaraz zaczął chrapać. Jak go znam, nie obudzi się do rana. No więc wszystkie szosy w naszym powiecie są nasze!

Wbrew oczekiwaniom Maćka pomysł szaleńczej jazdy po otaczających nasze miasto leśnych drogach wcale mnie aż tak bardzo nie zachwycił.

Mój kolega dostał prawo jazdy raptem dwa miesiące wcześniej, a po skończeniu kursu nigdy nie siedział za kierownicą. Poza tym miał naturę narwańca. „Pewnie żeby mi zaimponować, będzie wciskał gaz do dechy – myślałem z niechęcią. – A drogi u nas dziurawe…”.

– Nad czym ty się jeszcze zastanawiasz? – ponaglił mnie Maciek. – Boisz się? Przecież to tylko godzinka, zaraz wrócimy.

Widząc moje wahanie, dodał:

– Ale jak nie chcesz, musu nie ma. Pojadę sam, a ty kiś się nad tymi książkami.

– Okej – zgodziłem się nieoczekiwanie dla samego siebie. – Tylko pod warunkiem, że nie będzie żadnych szaleństw.

– Jasna sprawa! – roześmiał się Maciek. – Tyle się uczyłem do tej matury, że głupio byłoby zabić się właśnie teraz, kiedy zostały do niej raptem trzy dni, co nie?

Ledwo ruszyliśmy, już żałowałem decyzji

– A dokąd to? – zaniepokoiła się mama, kiedy wkładałem kurtkę w przedpokoju.

Na chwilę tylko wyskoczę do Maćka, musimy jeszcze przećwiczyć parę ważnych testów z angielskiego – skłamałem.

– Tylko zaraz wracaj. Bo będę się martwiła – mama przyjrzała mi się badawczo.

Będę za godzinkę, najdalej za półtorej. Nie martw się! – uspokoiłem ją.

Ledwie wyruszyliśmy, a ja od razu pożałowałem, że w ogóle wsiadłem do tego samochodu. Wszystkie moje wcześniejsze obawy potwierdziły się w stu procentach! Nawet nie wyjechaliśmy za rogatki miasta, a licznik hondy już pokazywał ponad setkę. Im bardziej oddalaliśmy się od domu, tym było gorzej. Na prostych odcinkach szosy Maciek przekraczał 150, a czasem dochodził do 180 km na godzinę…

Czułem się jak sparaliżowany i nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Cały czas prześladowała mnie wizja, że Maciek traci kontrolę nad kierownicą, wpadamy do rowu albo rozbijamy się o drzewo, samochód zamienia się w kupę złomu, a to, co z niego zostało, zapala się w ułamku sekundy. Potem wyobrażałem sobie, jak policja zawiadamia mamę o mojej śmierci. Byłem pewien, że jej serce tego nie wytrzyma. Mimo to siedziałem i milczałem jak zaklęty.

Wpatrywałem się we wskazówkę szybkościomierza oscylującą między 140 a 150 km/h. Dopiero gdy na jednym z zakrętów Maciek nie zmieścił się na asfalcie i jedno koło zabuksowało na poboczu, coś się we mnie odblokowało.

– Albo natychmiast zwolnisz, albo ja wysiadam! – wrzasnąłem.

– Nie wymiękaj, stary – mruknął przez zaciśnięte zęby, jak zafascynowany wpatrując się w niewielki odcinek szosy, który reflektory wycinały z otaczających nas głębokich ciemności. – Przecież widzisz, że całkowicie panuję nad sytuacją!

W tym momencie ogarnęło mnie bardzo wyraźne, wręcz namacalne przeświadczenie, że jeśli nie wysiądę z samochodu, to za chwilę stanie się coś strasznego.

– Ale ja nie panuję nad sobą! – krzyknąłem histerycznie. – Albo natychmiast stajesz, albo pociągnę za ręczny hamulec!

Dopiero wtedy Maciek jakby oprzytomniał i z piskiem opon zatrzymał samochód.

– Jeśli chcesz, to wysiadaj! Tylko czy pomyślałeś, jak wrócisz do domu? Jesteśmy jakieś piętnaście kilometrów od miasta. Jak się dobrze postarasz, to może na rano zajdziesz – zachichotał.

– Dam sobie radę – powiedziałem drżącym głosem i wyskoczyłem z auta.

Przez chwilę patrzyłem na oddalające się w ciemnościach tylne światła samochodu Maćka, a potem zacząłem się uważnie rozglądać dokoła. Impuls, który kazał mi natychmiast wysiąść z samochodu, był tak nagły, że nie miałem zielonego pojęcia, gdzie ja właściwie jestem. W lesie, we wsi czy po prostu w szczerym polu…

Przeczucie mnie nie myliło

Ruszyłem brzegiem szosy przed siebie. Po kilku minutach zorientowałem się, że mam mnóstwo szczęścia. Znajdowałem się jakieś 12 kilometrów od naszego miasta, na skraju dużej, znanej z gospodarności wsi, w której zatrzymywały się nawet dalekobieżne autobusy z Warszawy. Wyciągałem dobrze nogi i po dziesięciu minutach dotarłem do całkiem przyzwoicie oświetlonego przystanku autobusowego. Pomyślałem, że jeśli szczęście nadal będzie mi sprzyjać, to może nawet uda mi się złapać autobus. W końcu była dopiero 22.15, żaden środek nocy.

Najwyraźniej był to mój dobry dzień, bo nie zdążyłem jeszcze dobrze zmarznąć (z domu wyszedłem tylko w lekkiej kurtce narzuconej na koszulkę), gdy tuż obok mnie zatrzymał się dalekobieżny autobus z Warszawy do Rzeszowa. Z ulgą wskoczyłem do ciepłego wnętrza i czekając, aż kierowca wyda mi resztę za bilet, zagadnąłem go poufale:

– Widzi pan, nieprzewidziana przejażdżka. Pokłóciłem się z dziewczyną i wyrzuciła mnie z samochodu.

– To i tak była bardzo miła, że wysadziła pana na przystanku– uśmiechnął się kierowca. – Gdyby zrobiła to kilkaset metrów dalej, mógłby pan sobie machać do rana, bobym się nie zatrzymał.

Pół godziny później, cały jeszcze dygocąc – trochę od chłodu majowej nocy, trochę z nerwów – wszedłem do domu.

– Cholera jasna! Gdzie wy się do diabła włóczycie?! – krzyknęła do mnie mama głosem bliskim histerii. – Właśnie dzwoniłam do mamy Maćka. Jego też nie było w domu!

– Oj, mamo, przeszliśmy się trochę, żeby pooddychać świeżym powietrzem. Nie można przecież bez przerwy się uczyć.

W nocy długo nie mogłem zasnąć i przewracałem się w łóżku z boku na bok. Cały czas miałem irracjonalne poczucie, że udało mi się uniknąć jakiegoś strasznego nieszczęścia. Czegoś nieodwracalnego… Rano, kiedy czyściłem zęby po śniadaniu, zadzwonił telefon. Byłem pewien, że to Maciek, i że zaraz zacznie mnie wyśmiewać. Ale to był inny kolega z klasy, Wojtek.

– Wiesz już? – po jego głosie słyszałem, że kumpel aż buzuje z podniecenia.

– O czym? – zapytałem, czując, że palce, którymi trzymam słuchawkę, robią mi się zimne i lepkie od potu.

– Wczoraj w nocy Maciek podprowadził staremu hondę. Szalał jak wariat po okolicznych drogach i stało się. Z dużą prędkością stuknął rowerzystę. Facet nie żyje!

– Rany boskie… – jęknąłem. – A co z Maćkiem?!

– Siedzi w areszcie. Grozi mu nawet do ośmiu lat za kratkami. Jedno jest pewne, maturę ma chłopak z głowy…

Czytaj także:
„Chciałam zachować z byłym mężem przyjacielskie relacje i sama się wkopałam. Natręt wykorzystywał mnie na każdym kroku”
„Żona zamieniła się w ciąży w jędzę, a ja pragnąłem wrażeń. Wskoczyłem innej do łóżka i zostałem podwójnym tatusiem”
„Przyłapałam ojca z kochanką. Nie wiedziałam, co robić: powiedzieć mamie, że mąż ją zdradza, czy oszczędzić jej łez?”

Redakcja poleca

REKLAMA