Rodzice przepisali na mnie swoje mieszkanie, a sami wyprowadzili się do małego domu na wsi. W związku z tym zdecydowałam się wrócić na stare śmieci, czyli do Katowic. Czy raczej – zdecydowaliśmy się, bo mój chłopak przeniósł się wraz ze mną. Dla niego to była większa rewolucja, gdyż Maciek od urodzenia mieszkał we Wrocławiu.
Kilka dni po przeprowadzce zadźwięczał dzwonek u drzwi. Jeszcze leżałam w łóżku, więc Maciek poszedł otworzyć.
– Kto to był? – zapytałam go, kiedy wrócił do pokoju; wyglądał na zmieszanego.
– No… Biust – bąknął w końcu.
– Co proszę? Biust to ty masz w swoim łóżku, przypominam nieśmiało – wysilałam się na dowcip, ale nieco otępiała mina Maćka wskazywała, że go nie zrozumiał. – Więc jaki biust? Sam przyszedł czy na kimś?
– No, na kimś...
– Na kobiecie, zakładam, bo inaczej byś nie był pod takim wrażeniem. Ogarnij się, człowieku! Młoda była, stara? A może goła przylazła, że tak cię siekło? Tylko się na nią gapiłeś czy rozmawialiście?
Trochę się uniosłam, przyznaję, ale Maciek zachowywał się, jakby pierwszy raz w życiu widział u kobiety piersi.
– Ubrana była, no i nie najmłodsza, czterdziestka może, chyba blondynka, ale ten biust... Taki wyeksponowany miała, że tylko jego widziałem – zaśmiał się speszony. – Chciała pożyczyć śrubokręt, a przy okazji powitała nas w sąsiedzkiej społeczności.
– Wita cię wyeksponowanymi cyckami i pyta o śrubokręt? Ciekawa sąsiadka. Nie przypominam sobie, żeby tu taka mieszkała za moich czasów. Panią Anastazję z drugiego piętra pamiętam, bardzo miła starsza pani. Ona by nas przywitała pyzami z sosem, nie biustem.
– Ty zazdrośnico! – Maciek rzucił się na mnie i zaczął łaskotać, więc po chwili tarzaliśmy się po łóżku, śmiejąc się w głos.
Co nie zmienia faktu, że postanowiłam być czujna. Nie będzie mi tu jakiś obcy biust konkurencji robić, zwłaszcza że szczególnie imponującym rozmiarem poszczycić się nie mogłam! Każdy ma jakiś kompleks. Ja mam taki. Wiem, liczy się wnętrze, wzajemne porozumienie, miłość połączona z przyjaźnią, ale... facet to tylko facet. Jak mu jakaś wygłodniała czterdziestka biustem w oczy zaświeci, może oślepnąć.
Poczęstowała go nawet obiadem
Nazajutrz był poniedziałek. Oboje szliśmy do pracy, którą znaleźliśmy bez trudu, zdalnie – jeszcze z Wrocławia, co uznaliśmy za znak, że decyzja o przeprowadzce jest słuszna. Maciek miał zamiar wrócić trochę wcześniej, bo umówił się z fachowcem od internetu. Nie mogłam doczekać się końca swojej zmiany. Wyobrażałam sobie, jaki wspaniały obiad ugotuje mój narzeczony. Nie, żebym go do tego zmuszała czy wykorzystywała. Po prostu czasem, gdy miał trochę wolnego czasu, lubił coś upichcić.
Wparowałam do mieszkania głodna jak wilk. Niestety, żaden cudowny aromat mnie nie przywitał. Poza tymi cudzymi, wyczuwalnymi na klatce. Sąsiedzi jakby się zmówili. Pachniało plackami, kotletami, pieczenią. Aż ślinka ciekła. Zrobiłam sobie jajecznicę. Siedziałam w kuchni i kończyłam jeść ten prowizoryczny posiłek, gdy usłyszałam rozbawione głosy na korytarzu. Męski i damski. Czyżby właścicielka obfitości? I Maciek? Pogłos nieco zmieniał ton, więc nie byłam pewna. Mogłabym wyjrzeć, ale stwierdziłam, że nie zniżę się do takiego szpiegostwa.
Wkrótce narzeczony stanął przede mną.
– Cześć, kochanie. Jak się masz? Przepraszam, że wracam tak późno...
Nie odpowiedziałam i nie słuchałam zbyt uważnie. Byłam zazdrosna, do czego nawet przed sobą nie chciałam się przyznać.
– Świetna ta sąsiadka. Miałaś rację, bardzo sympatyczna. Pomogłem jej, a ona zrewanżowała mi się obiadem. Był pyszny. Dla ciebie też mam...
Wyciągnął przed siebie piętrowe menażki.
– Obejdzie się – warknęłam.
W gardle by mi stanęły pyszności tej podstępnej żmii. Kiedy ja niby powiedziałam, że ona jest sympatyczna? Jak zachwycał się jej biustem?! Ciekawe, czy kiedy będę w jej wieku, też się będzie zachwycał moim? O ile dożyję. Może wcześniej skonam w męczarniach, otruta obiadem przez sąsiadkę, która postanowiła odbić mi faceta… Własnego nie ma? Oj, czułam, że moje relacje z sąsiadką nie będą należały do najcieplejszych. A ten rozanielony idiota dał się złapać na tandetną sztuczkę. Słaba kobietka potrzebująca pomocy...? Ratunku!
– Na pewno nie chcesz? – Maciej postawił menażki na stole.
– A co podała? Piersi na sałacie? – zapytałam, ale mój oczarowany narzeczony nie złapał ironii.
– Nie, rolady, prawdziwe śląskie, i modrą kapustę. Nie miała tylko klusek – westchnął niepocieszony.
– Wszystko przed tobą…
W końcu do Macieja coś dotarło. Spojrzał na mnie uważnie.
– Masz mi za złe, że jej pomagam? – spytał. – Nie podoba ci się...
– Ależ skąd – zaprzeczyłam, bo nie chciałam wyjść na chorą z zazdrośni paranoiczkę.
Niemniej zaczęłam się zastanawiać, co zrobić. Iść do sąsiadki, pogadać jak kobietą z kobietą? Prosić, żeby dała mojemu Maćkowi spokój? Boże, nie! Ośmieszę się tylko. Okropna sytuacja. Gdybym wiedziała, że przeprowadzka tak wpłynie na Macieja, na krok bym się z Wrocławia nie ruszyła!
Byliśmy razem od pięciu lat. Gejzery namiętności osłabły, czasem zachowywaliśmy się bardziej jak rodzeństwo niż kochankowie, ale małżeństwa nie buduje się wyłącznie na seksie i przereklamowanych motylach w brzuchu. Kochaliśmy się, przyjaźniliśmy i ufaliśmy sobie. Dobrze się ze sobą czuliśmy. To wydawało się najważniejsze. Maciej był moim wyborem dokonanym sercem i głową. Wierzyłam, że będziemy szczęśliwi do grobowej deski. Wierzyłam w to święcie, póki na scenę nie wkroczył biust sąsiadki...
Następnego dnia po powrocie z pracy zastałam puste mieszkanie. Tym razem sama zadbałam o swój żołądek i kupiłam paczkę mrożonych pierogów. Mogłam coś ugotować, wolałam jednak szybko uwinąć się z obiadem, bo przeczuwałam kolejne ekscesy z udziałem Maćka i sąsiadki. Dziwne... Uświadomiłam sobie nagle, że dotąd nawet jej nie widziałam. Czyżby mnie unikała?
Zjadłam pierogi, zdążyłam pozmywać, a Maćka wciąż nie było. Zrobiłam kawę i przeniosłam się razem z nią na fotel. Upiłam może dwa łyki, gdy na klatce schodowej usłyszałam kroki. Ktoś szedł powoli po schodach, co chwila przystając. Pomyślałam, że to ktoś z wyższych pięter. Nowych sąsiadów nie zdążyłam jeszcze poznać, a starych – tych, którzy mieszkali tu za moich czasów – nie było.
Zdumiało mnie, jak wiele się tu pozmieniało w ciągu ostatnich kilku lat. Właściwie wszystko. Starzy lokatorzy powyprowadzali się, kilka osób z tych bardziej wiekowych zmarło. Tylko pani Anastazja „ocalała”. Widziałam ją i pomogłam wnieść zakupy. Kazała mi pozdrowić narzeczonego.
– Bardzo miły młody człowiek – powiedziała. – Taki uczynny…
A pewnie, aż zanadto! Kroki minęły nasze drzwi i poczłapały dalej. Potem ktoś wbiegł, zatrzymał się na naszym piętrze. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, jakby ów ktoś się wahał; wreszcie usłyszałam pukanie do drzwi naprzeciwko. Maciek...? To zadziwiające, ile można usłyszeć, jeśli się chce. Wystarczy posiedzieć w ciszy. Pukanie się powtórzyło. Kusiło mnie, żeby podejść do wizjera, ale to by znaczyło, że jestem w desperacji. O nie, tak nisko jeszcze nie upadłam!
Tymczasem sąsiadka otworzyła, dotarły do mnie jakieś szepty, chichoty, potem trzask zamykanych drzwi. Cisza. A jeżeli to naprawdę był Maciek...?!
– Nie, to nie mógł być mój Maciej. Wykluczone. Ufaj, dziewczyno, przecież macie się pobrać. Musisz mu ufać – motywowałam się na głos, ale kiepsko mi szło.
Babka rzeczywiście miała romans
Serce trzepotało jak u przestraszonego ptaka, pierś falowała, dłonie się pociły. Sięgnęłam po książkę, żeby nieco się uspokoić. Po półgodzinie pojawił się Maciek. Wreszcie się doczekałam! Wyglądał, jakby dostał awans, a wchodząc, wniósł ze sobą całkiem przyjemne obiadowe zapachy.
– To ty przesiadujesz w knajpie, a ja…
– Od progu pretensje? – dziwił się. – Jeśli chcesz wiedzieć, to nie byłem w knajpie, tylko robiłem dobry uczynek. A obiad zjadłem w ramach podziękowania. Teraz muszę się szybko przebrać i wracam do roboty...
– Myślałam, że wieczór spędzimy razem.
Maciek zrobił przepraszającą minę.
– Wiesz, że jestem na cenzurowanym jako nowy pracownik. Może innym razem – rzucił i zniknął w łazience.
Po chwili usłyszałam szum prysznica. Z łazienki Maciek przemieścił się do sypialni. Wychynął stamtąd po kilku minutach, zadziwiająco elegancko ubrany. Z coraz większym niepokojem obserwowałam jego przygotowania. Ponownie zniknął w łazience, a gdy wyszedł, roztaczał woń swoich najlepszych perfum. Coś mnie tknęło, tętno mi przyspieszyło. Dla kogo on się tak stroi? Co to za robota?
– A komu tak pięknie pomogłeś? – zapytałam podejrzliwie, mając nadzieję, że się mylę.
Niestety...
– Sąsiadce zepsuł się bojler. A wiesz, że po drodze do firmy mijam market budowlany, więc wszedłem i kupiłem.
– Kupiłeś jej bojler?!
– No, nieduży, trzydzieści litrów. Oddała mi pieniądze oczywiście. Chyba nie sądzisz, że jestem aż tak pomocny, głuptasie? – zaśmiał się i pocałował mnie w czoło.
Gdzie, skąd! Myślę natomiast, Judaszu jeden, że albo mnie zdradzasz, albo wkrótce zdradzisz!” – chciałam mu to wykrzyczeć, ale ugryzłam się w język. Boże, co się z nim porobiło? Zmiana otoczenia tak na niego podziałała? Gdzie zniknął mój poczciwy, dobry i wierny Maciek?!
Byłam załamana. Nawet nie zapytałam, dokąd się wybiera wystrojony jak stróż w Boże Ciało. Za to tkwiłam pod drzwiami, nasłuchując. Zapuka do niej czy nie? Zszedł na dół. Może dla niepoznaki? To stawało się nie do zniesienia! Wkurzyłam się. I dobrze, wolałam złość od rozpaczy. Zamknęłam drzwi na zamek. Maciek swoje klucze zostawił na wieszaku, czyli wejdzie, gdy go wpuszczę. Albo nie. Niech śpi na wycieraczce albo... u tej flądry!
Wróciłam na fotel i zaczęłam się zastanawiać. Kochałam Maćka, w każdym razie tego z Wrocławia, zamierzałam z nim spędzić życie, ale zdrady – albo co gorsza zdrad – nigdy nie zaakceptuję. Nigdy się nie pogodzę z tym, że ja mu nie wystarczam. Maciej z Katowic był kimś zupełnie innym. Choć może jeszcze do niczego nie doszło? Może się opamięta? W ostatniej chwili zrozumie, jak wiele może stracić? Oby!
Nie wiem, jak długo siedziałam w fotelu. Nie chciało mi się wstawać, nie miałam pomysłu, co zrobić. Ze sobą, ze swoim życiem, związkiem... Odnosiłam wrażenia, jakby mój świat się zawalił.
Nagle na schodach rozległy się zdecydowane kroki. Dotarły na nasze piętro i zatrzymały się pod mieszkaniem sąsiadki. Na schodach zrobiło się cicho. Po chwili zabrzęczały klucze, usłyszałam zgrzyt zamka, trzask zamykanych drzwi... A potem nastąpiło trzęsienie ziemi. Tym razem nie zastanawiałam się, tylko ruszyłam do wizjera.
– Co tu się dzieje?! Jak możesz?! – krzyczał męski głos, ale to nie był Maciek.
– A co ci tak nagle zaczęło zależeć? W domu jesteś rzadkim gościem, olewasz mnie, więc radzę sobie sama!
– Radzisz sobie? Puszczając się z takim smarkaczem? Mógłby być twoim synem!
– Jak śmiesz? Jeszcze mnie obrażasz!
– Sama się obrażasz takimi romansami! Niech się ten gówniarz wynosi z mojego domu, zanim mu pysk obiję!
Jakiś rumor, krzyki, odgłosy szamotaniny. Zamarłam. Chciałam odejść od wizjera, ale nie mogłam. Zdradzany mąż zaraz wyrzuci kochanka za drzwi... A ja zobaczę Macieja w sytuacji, w jakiej nigdy nie chciałam go zobaczyć i której nigdy nie zapomnę. Przyłapanego. Upokorzonego! Drgnęłam. Nie ma odwrotu. Chcę czy nie, muszę spojrzeć mu w oczy. To oszczędzi nam później żenujących wyjaśnień, wszystko będzie jasne. Uchyliłam drzwi, stanęłam w progu i patrzyłam, jak z mieszkania naprzeciwko wynurza się wściekły gospodarz, ciągnąc za sobą... jakiegoś obcego mi chłopaka.
To nie był Maciej!
– Wynocha! Żebym cię tu więcej nie widział! – wrzasnął mężczyzna i popchnął młodzika, który spłoszony, czerwony, unikając mojego wzroku, pomknął w dół.
Po drodze potrącił Maćka, który akurat wchodził na górę.
Wpatrywałam się w niego, jakbym zobaczyła ducha. Maciek zbliżył się do mnie, objął. A gdy sąsiad bez słowa zatrzasnął drzwi, spytał:
– Co tu się dzieje? Co to za włoski dramat? Film kręcą?
– Mąż przyłapał żonę na zdradzie z tym tam... – wskazałam ręką schody.
Pociągnęłam Maćka do domu. W korytarzu spojrzałam mu w oczy i spytałam:
– Gdzie byłeś?
– Na spotkaniu biznesowo-towarzyskim z ważnym, ale śmiertelnie nudnym klientem. Nie mówiłem ci? Montaż bojlera u pani Anastazji jawi mi się przy tym jak superrozrywka. Obiecałem, że jutro jej pomogę. Chyba że masz coś przeciwko? No bo obiad od niej wyrzuciłaś...
– Nie byłam sobą – bąknęłam.
Na razie nie wyjaśniłam więcej, tylko mocno się do niego przytuliłam, żeby ukryć rumieńce wstydu. To nie Maciej nie zdał testu z wierności, to ja oblałam egzamin z zaufania. Nie on się zmienił, tylko we mnie coś wstąpiło i objawiła się moja mroczna, nieładna strona. Nie sądziłam, że tyle we mnie niepewności i kompleksów, że potrafię być aż tak zazdrosna, aby stracić rozsądek i właściwą ocenę sytuacji. Słyszałam, co chciałam słyszeć. Widziałam, co chciałam widzieć.
Przecież Maciej mówił o miłej sąsiadce, która dziękowała mu za pomoc obiadami… Powinnam się była domyślić, że chodzi o panią Anastazję! Tę samą, która gratulowała mi uczynnego narzeczonego… Co mnie napadło?!
Czytaj także:
„Mąż chciał dziecka, ale ja byłam zajęta karierą. Dziś jestem gotowa, by być mamą, ale... chyba przegapiłam swoją szansę”
„Natarczywy sąsiad uprzykrzał mi życie po to, by zdobyć moje serce. Jak widać, kto się czubi, ten się lubi”
„Przyjęłam siostrzenicę w potrzebie, a ta zrobiła sobie z mojego domu hotel. Na koniec nie usłyszałam nawet >>dziękuję<<”