„Odkryłam, że Hubert będąc ze mną, zdradzał swoją narzeczoną! Postanowiłam się z nią skontaktować, by pogoniła drania”

kobieta, która odkryła na fb prawdę o ukochanym fot. Adobe Stock, Dragana Gordic
Jestem w podłym nastroju. Wciąż nie mam pewności, czy postąpiłam słusznie. Ale chyba czułabym się jeszcze gorzej, gdybym nic nie zrobiła.
/ 27.09.2021 09:29
kobieta, która odkryła na fb prawdę o ukochanym fot. Adobe Stock, Dragana Gordic

Poznałam Huberta na koncercie rockowym. Poszłam tam sama, bo koleżanka, z którą się umówiłam, dostała grypy żołądkowej. Jednak w ogóle mi nie przeszkadzało, że nie mam towarzystwa. Przepchnęłam się pod samą scenę, skakałam w rytm muzyki i świetnie się bawiłam. A zrobiło się jeszcze fajniej, kiedy porwał mnie do tańca przystojny nieznajomy. Od początku coś między nami zaiskrzyło. Najpierw tańczyliśmy całkiem niewinnie, ale kiedy zespół zagrał wolną balladę, zaczęliśmy się zmysłowo do siebie tulić.

– Myślisz o tym samym co ja? – szepnął mi do ucha.
– U mnie czy u ciebie?

Roześmiał się.

– U ciebie.

Wyszliśmy z koncertu przed końcem i złapaliśmy taksówkę

Niby to był tylko kwadrans na piechotę, ale nie chcieliśmy czekać. Seks był w porządku, chociaż…

– Już po wszystkim? – zrobiłam rozczarowaną minkę.
– Nie, to był dopiero wstęp. Daj mi chwilę na regenerację i bawimy się dalej.

Został do rana. Kochaliśmy się w sumie trzy razy. A gdy zasnął, tulił się do mnie przez sen. Wzruszyłam się. Byłam przyzwyczajona do tego, że faceci od szybkich przygód szybko po wszystkim znikają. Nigdy nie zostawali do rana. Kto wie, może to będzie coś więcej niż tylko przygoda, myślałam, zasypiając. Rano zjedliśmy śniadanie w łóżku, a potem długo rozmawialiśmy, pijąc kawę za kawą. Przystojny Hubert okazał się również ciekawym, inteligentnym facetem. Byłam nim zachwycona. Około południa powiedział z ciężkim westchnieniem:

– Muszę się zbierać.
– Rozumiem.
– Dasz mi swój numer telefonu? Spotkamy się jeszcze kiedyś?
– Skoro nalegasz…

Po kilku miesiącach znajomości uważałam się za jego dziewczynę

Miałam ochotę podskoczyć pod sufit, ale nie pokazałam mu tej radości. Z doświadczenia wiedziałam, że faceci nie łączą seksu z uczuciami, wolą zdobywać, niż być zdobywani. Chciałam być ostrożna. Jednak Hubert bardzo szybko przebił mur, jakim otoczyłam swoje serce. Naprawdę się o mnie starał: codziennie pisał esemesy, dzwonił, proponował spotkania. Im lepiej go poznawałam, tym bardziej go lubiłam. Właśnie tak. Bo można się w kimś zakochać, ale wcale go nie lubić. Z Hubertem mi to nie groziło. Był oczytany, miał swoje zdanie na każdy temat. Uwielbiałam z nim dyskutować. Sprawiało mi to prawie taką samą przyjemność, jak tulenie się do niego i igraszki w sypialni.

– Czemu nie zaprosisz mnie do znajomych na fejsie? – zagadnęłam go kiedyś.
Nie mam Facebooka. Ani Instagrama. To strata czasu.

Trochę dziwne, ale równocześnie imponujące, niewielu ludzi w dzisiejszych czasach stać na kaprys nieistnienia w mediach społecznościowych. Ale taki właśnie był Hubert: oryginalny, niezależny, chadzający własnymi ścieżkami jak kot. Po kilku miesiącach znajomości uważałam się za jego dziewczynę, chociaż widywaliśmy się dosyć rzadko – co tydzień, co dziesięć dni, różnie. Mówił, że ma bardzo dużo pracy i brakuje mu czasu na życie. Po tamtym pierwszym razie już nie zostawał u mnie na noc. No i nigdy nie byłam u niego w domu, zawsze spotykaliśmy się w moim mieszkaniu. Tłumaczył, że nie zaprasza mnie do siebie, bo ma niewychowanego współlokatora.

– Nie chcę cię narażać na jego żarty. Poczucie humoru Romka jest… oryginalne.
– A może nie chcesz, żeby wpadł mi w oko? – droczyłam się.
– Nieee… nie miałby u ciebie szans. Ty jesteś dziewczyną z wyższej półki.
– Tak? To co niby robię z tobą?
– O ty małpo! – rzucił we mnie poduszką.

Wywiązała się z tego mała bitwa, której namiętny finał był do przewidzenia. Sielankowa miłość skończyła się nagle i nieoczekiwanie. Któregoś dnia, przeglądając Facebooka, zobaczyłam zdjęcie Huberta wśród podsuwanych przez serwis podpowiedzi pod nagłówkiem „osoby, które możesz znać”. Co prawda nazwisko się nie zgadzało, ale twarz i imię owszem. A więc i on dał się w końcu wciągnąć w sieć wirtualnego świata, choć pod pseudonimem, pomyślałam z rozbawieniem. Oczywiście natychmiast weszłam na jego profil. A tam niespodzianka – zdjęcia Huberta z narzeczoną! Poczułam się, jakbym spadała w przepaść.

Nie mogłam w to uwierzyć… ale musiałam. Za dużo faktów

Po dokładniejszym przejrzeniu informacji zawartych na jej i jego profilu dotarło do mnie, że dałam z siebie zrobić idiotkę. Zaręczył się zaledwie miesiąc przed tym, jak po raz pierwszy poszliśmy do łóżka! Mężczyzna moich snów okazał się cynicznym dupkiem. Oszukiwał mnie. I zdradzał dziewczynę, z którą zamierzał się ożenić. Nie potrafiłam tego pojąć. Może mają związek otwarty? Może nie jest aż tak złym człowiekiem? – szukałam dla niego jakiegoś usprawiedliwienia, czegokolwiek, co pozwoliłoby mi zachować do niego resztki szacunku.

Tylko że teoria o związku otwartym zupełnie się nie kleiła. Bo ja się na coś takiego nie zgodziłam… Przepłakałam kilka godzin. Wypłakiwałam z siebie rozczarowanie, żal, wstyd, upokorzenie, wściekłość. Jednak nie przyniosło mi to ulgi. Musiałam zastanowić się, co dalej. Co powinnam, co muszę zrobić? Najchętniej całkowicie zerwałabym kontakt z Hubertem i wymazała go z pamięci. Ale to nie było takie proste, bo dręczyło mnie pytanie: co z tamtą dziewczyną? Czy mam jej powiedzieć prawdę? Wahałam się, bo nie czułam się upoważniona, bo moja szczerość mogła być zrozumiana jako zemsta.

Wahałam się, bo ja na jej miejscu chciałabym wiedzieć, z kim się wiążę. Chryste, przecież mieli się pobrać! Zrobię to, powiem jej, zdecydowałam. Ma prawo wiedzieć, musi znać prawdę, bo inaczej wpakuje się w małżeństwo z kłamliwym, zdradzieckim gnojkiem. Zło już się wydarzyło.

Czułam się podle, chociaż w niczym nie zawiniłam

Wzięłam komórkę, znowu weszłam na profil narzeczonej Huberta, chcąc napisać do niej prywatną wiadomość. I zobaczyłam, że ostatnie zdjęcie, jakie wrzuciła, przedstawia… test ciążowy! Z pozytywnym wynikiem. Dodała do niego krótki opis: „Będę mamą. Jestem taka szczęśliwa”. Telefon wypadł mi z ręki. Nie podniosłam go. Właściwie miałam ochotę go rozdeptać, głośno przeklinając.

Chciałam cofnąć czas, tak by nigdy nie dowiedzieć się, że sypiałam z mężczyzną, który ma ciężarną narzeczoną. Albo jeszcze lepiej: cofnąć się do czasów, gdy w ogóle nie znałam Huberta. Jednak nie mogłam tego zrobić, zło już się wydarzyło. Czułam się podle, chociaż w niczym nie zawiniłam. A może jednak? Może powinnam być bardziej podejrzliwa? Zainteresować się, czemu Hubert jest taki tajemniczy? Jakim cudem świetny facet nie miał żony, narzeczonej, dziewczyny? Może powinnam być mniej zakochana, a bardziej dociekliwa? Zapytać, czemu nie mamy żadnych wspólnych zdjęć? Czemu unika wszelkich ustawek i selfie? Boże, jak mogłam tak bezkrytycznie mu zaufać? Dlaczego byłam taka naiwna?

Rozsypałam się psychicznie. Stanęłam przed największym dylematem moralnym w moim życiu: czy powinnam powiedzieć tamtej prawdę? Czy w ten sposób ustrzegę ją przed popełnieniem ogromnego błędu, czy raczej zniszczę jej życie? Czułam się odpowiedzialna za jej los i był to dla mnie koszmarny ciężar. Bez końca rozważałam wszystkie „za” i „przeciw”. Z jednej strony chciałam postąpić uczciwie, wyznać wszystko jak na spowiedzi. Z drugiej strony byłam już na tyle dorosła i doświadczona, by zdawać sobie sprawę, że są białe kłamstwa i przemilczenia, bo czasem lepiej nie wiedzieć i żyć w błogiej nieświadomości.

Statystyki dowodzą, że zdradzamy się na potęgę. A jednak nie każde małżeństwo się rozwodzi, więc albo zdradzana osoba nie wie, albo wybacza. Może tu też by tak było? Czemu mam się mieszać, zgrywać świętszą od papieża? Czy to nie trąci hipokryzją? Kochanka „ratuje” oficjalną narzeczoną? Nie potrafiłam podjąć decyzji. Mijały kolejne godziny, a ja wciąż nie wiedziałam, co robić. Otrzeźwił mnie dopiero sygnał mojej komórki. Podniosłam ją z podłogi, popatrzyłam na wyświetlacz: Hubert. Nie odrzuciłam połączenia, po prostu nie odebrałam. Kiedy przestał dzwonić, napisałam mu esemesa: „Przepraszam, nie mogę teraz gadać”. Odpisał: „Zadzwonię później, kocham cię”.

Zrozumiałam, że nie mam wiele czasu. Hubert wkrótce się zorientuje, że wiem. I wtedy to on napisze zakończenie tej historii. Wymyśli jakąś bajkę dla narzeczonej. „Wiesz, skarbie, zakochała się we mnie jedna taka wariatka. Powiedziała, że zrobi wszystko, żeby ze mną być”. Coś w tym stylu. Jeśli tamta go kocha, zapewne mu uwierzy. Pomyśli, że kłamię, żeby jej go odbić. Dlatego musiałam być pierwsza. Znów weszłam na Facebooka i napisałam wiadomość do tamtej dziewczyny. Krótko opisałam w niej mój romans z Hubertem – bez szczegółów, które były zbędne. Nie chciałam jej ranić bardziej, niż musiałam.

Na dowód, że nie kłamię, wysłałam jej zdjęcie Huberta w samych bokserkach

Jedyne, jakie miałam. Robił nam wtedy jajecznicę i nie wiedział, że go fotografuję. Potem wyjęłam kartę sim z komórki i wyrzuciłam ją do kosza. Żadnych rozmów, żadnych esemesów. Jeżeli do mnie przyjdzie, po prostu nie otworzę mu drzwi. Minął tydzień, a ja nie dostałam od tamtej kobiety żadnej odpowiedzi, chociaż widziałam, że przeczytała moją wiadomość. Hubert także się ze mną nie kontaktował. Jestem w podłym nastroju. Wciąż nie mam pewności, czy postąpiłam słusznie. Ale chyba czułabym się jeszcze gorzej, gdybym nic nie zrobiła. 

Czytaj także:
Pogodziłam się z tym, że trafię do domu seniora. Ale nie mogłam przeboleć, że muszę oddać kota
Nie przyjęli mnie do seminarium, więc udawałem księdza, by nie robić mamie przykrości
Matka złamała mi serce. Najpierw oddała mnie do domu dziecka, a potem okradła w dniu ślubu

Redakcja poleca

REKLAMA