Rodzice byli zamożni. Ojciec zarabiał na życie jako taksówkarz, co w czasach PRL-u przynosiło niezłe dochody. Posiadał również ziemię, którą wynajmował hodowcom warzyw i kwiatów, znanym wówczas jako badylarze. Moja matka pracowała jako kierowniczka sklepu. Byliśmy zatem zabezpieczeni finansowo. Mimo to brakowało nam obecności rodziców, którzy byli nieustanie poza domem. O nasze wychowanie dbała babcia oraz różne osoby wynajmowane do pomocy w domu.
Sytuacja zaczęła się komplikować w latach 80. Sklep prowadzony przez moją matkę przestał przynosić zyski, z racji pustych półek nie miała jak prowadzić biznesu. Ojciec też mniej pracował, ze względu na brak paliwa, a jego najlepsi klienci, czyli cudzoziemcy, zniknęli. Matka nie potrafiła pogodzić się z tym, że nie może już zapewnić nam dotychczasowego standardu życia. Nakłoniła ojca do sprzedania ziemi.
Początkowo się sprzeciwiał, ale w końcu jej uległ. Podejrzewam, że już wtedy miał problemy z alkoholem.
Mój brat cechował się słabą kondycją zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Bardzo przeżywał wszystko, co działo się wokół niego. Problemy naszych rodziców spowodowały, że zaczął uciekać w nietypowe środowisko. Czasami wracał po kilku dniach, a czasami tygodniach. Ostatecznie na dobre zniknął bez śladu. Uciekł z domu. Pozostawił list, w którym wyraził, że nie chce utrzymywać z nami żadnych relacji, że pragnie odnaleźć ukojenie i wybawienie w tajemniczej wspólnocie religijnej, której nazwy nam nie zdradził, i że więcej o nim nie usłyszymy. Był już pełnoletni, miał prawo do podejmowania decyzji o swoim życiu. Policja nawet nie przyjęła zgłoszenia o jego tajemniczym zniknięciu.
Zawiodłam rodziców
Sama starałam się poukładać swoje życie. Spotkałam Janka, który był atrakcyjny, niesamowity i troskliwy. Byliśmy szczęśliwi, szczególnie kiedy dowiedzieliśmy się, że oczekujemy dziecka. Ale pewnego dnia, Janek nagle zniknął.
– Zorientował się, że jesteśmy na dnie – powiedział ojciec. – Leciał na kasę i ulotnił się, kiedy zrozumiał, że już nic nie posiadamy.
– Nie! – zawołałam. – Musiało coś się przytrafić. Wypadek, tragedia...
– Nie tylko jesteś nieatrakcyjna, ale także naiwna – skwitowała matka.
– W jednym się z ojcem zgadzacie: w rujnowaniu życia własnego dziecka! – wybuchłam łzami.
– Niedorajda – podsumował ojciec, z charakterystyczną dla niego nieugiętością.
Ale mimo wszystko, ojciec w pewnym sensie miał rację. Janek faktycznie mnie porzucił, gdyż – jak przyznał na sprawie alimentacyjnej w sądzie – zawiodłam jego oczekiwania.
Zawiodłam swoich rodziców, zostając młodą matką. Nieustannie mnie krytykowali, za każde moje posunięcie. Moja matka usiłowała zrobić ze mnie w służącą, a mój ojciec, który był ciągle pod wpływem alkoholu, mówił mi o hańbie, jaką przyniosłam naszej rodzinie. Następnie dochodziło do kłótni między nimi. Mój brat nie dawał znaku życia. To był koszmar. W końcu zdecydowałam opuścić dom rodzinny.
Czułam się naprawdę samotna
Początki były trudne, ale dzięki wsparciu przyjaciół i życzliwych ludzi z pracy, udało mi się stanąć na nogi. Mój syn, Krzyś, rozwijał się i był moim największym powodem do dumy. Kontakty z rodzicami były rzadkie, od czasu do czasu rozmawiałam przez telefon z matką, unikałam jednak rozmów z ojcem, by nie słuchać jego alkoholowego bełkotu. Podczas jednej z tych rzadkich rozmów matka powiedziała mi, że jest po rozwodzie z ojcem i że on "wyrzucił" ją z domu bez niczego.
– Chyba nie miał już za bardzo co ci zabrać– odpowiedziałam z lekkim sarkazmem.
– Zawsze nas nienawidziłaś! Pomimo wszystkiego, co dla ciebie zrobiliśmy. Wydziedziczę cię! – wrzasnęła ze złości, a ja zakończyłam rozmowę.
Gdy przestałam dzwonić do ojca, straciłam z nim wszelki kontakt. Również z mamą nie utrzymywałam żadnych relacji. Nikt z moich znajomych nie miał pojęcia co dzieje się z moim bratem. Wraz z moim synem byliśmy jak para sierot. Czasami czułam się naprawdę osamotniona...
Z Krzysiem zawsze wybieraliśmy się nad morze w okresie letnim, spędzaliśmy czas na plaży, a także organizowaliśmy wycieczki. Podczas jednej z nich spotkałam Willa. Pływaliśmy Kanałem Elbląskim, podziwiając niesamowitą przyrodę oraz cud techniki, jakim jest sam kanał. W pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać. Niemiecki znałam od szkoły podstawowej, więc nie miałam problemów z rozumieniem i prowadzeniem rozmowy. Dojrzały wiek Willa dawał mi poczucie bezpieczeństwa, czułam, że nie próbuje mnie podrywać.
Wymieniliśmy się numerami telefonów, adresami e–mail i po kilku miesiącach korespondencji oraz rozmów przez Skype’a, zdecydowaliśmy się na spotkanie na neutralnym terytorium, w Pradze. Nie, nie rozgorzał między nami namiętny romans. Raczej zawiązała się między nami mocna więź zrozumienia, sympatii i zdecydowaliśmy, że nasze drogi powinny się połączyć.
Ja taka nie jestem
Kiedy wyjeżdżałam do Niemiec z Krzyśkiem, Janek nie protestował. Było mu to obojętne. Rozpoczęłam nowe, spokojne życie u boku szlachetnego i szanowanego męża, w ogromnym domu z XVII wieku, który był wypełniony pięknymi meblami.
– To nie jest moje miejsce, a raczej licznych krewnych mojego taty. Ja jestem tylko strażnikiem tego zabytku – od razu zaznaczył Will. – Nie wejdzie to do spadku.
– Dla mnie to nie ma większego znaczenia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Widziałam jak wiele nieszczęść, sprowadziła na moją rodzinę chciwość – Ja nie jestem taka – dodałam.
Żyliśmy w spokoju i przyjaźni, Krzyś nie bez problemów, ale wreszcie przystosowywał się do nowego kraju i otoczenia. Szybko opanował język niemiecki i w szkole wykazywał się talentem informatycznym.
– Powinnaś być z niego dumna – rzekł pewnego dnia Will.
– Jestem – odparłam z uśmiechem i wtedy akurat zadzwonił telefon.
Zobaczyłam na wyświetlaczu numer mojej matki i natychmiast pomyślałam, że opowiem jej o tym, jakiego ma wspaniałego wnuczka. Być może to jakoś poprawi nasze relacje... Nie dostałam takiej szansy. Zamiast matki, odezwał się nieznajomy mi mężczyzna. Przedstawił się jako adwokat, poprosił o mój adres i oznajmił, że wyśle mi list.
– Mam nadzieję, że jest pani świadoma, że pani matka nie żyje – rzucił na zakończenie.
Zamarłam.
– Co? Nic o tym nie wiem!
– Zmarła miesiąc temu. Nikt pani nie poinformował? – zdawał się zaskoczony.
– Nie.
Miałam wrażenie, że nie do końca mi uwierzył. Cóż, nie utrzymywaliśmy kontaktów od lat. Kto mógł mnie o tym poinformować? Tylko ojciec. Ale z nim nie miałam kontaktu od wieków. Postanowiłam do niego zadzwonić. Wykręciłam numer.
Zrzekłam się spadku
– Przeczuwałem, że zadzwonisz – wypowiedział zaskakująco trzeźwym głosem. – Czy już wyczułaś spadek? Nic z tego. Matka była mi dłużna i nigdy mi nie zwróciła. Wszystko, co posiadała, zostanie sprzedane i ja będę pierwszy, który odzyska swoje pieniądze. Dla ciebie, córeczko, nic nie zostanie – zaśmiał się.
– Ale co się wydarzyło? Dlaczego mama nie żyje? – zapytałam.
– Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Prawdopodobnie zawał, bo poszła spać i już się nie obudziła. W nocy demon zabrał ją do piekła. He, he, he – zaśmiał się ojciec.
Z obrzydzeniem zakończyłam rozmowę. Wszystko wskazywało na to, że alkohol coś mu zrobił z mózgiem. Na pewno nie był normalny.
Gdy otrzymałam dokumenty z Polski, zdałam sobie sprawę, że matka posiadała mały szeregowy dom z lat 60., położony na obrzeżach Warszawy, jak również pewne osobiste przedmioty, w tym nieco niedrogiej biżuterii. To wszystko, co miała. Poczułam smutek. W porównaniu do innych żyła w ubóstwie.
Przypuszczałam, że zakup domu sfinansowała z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży biżuterii, którą gromadziła przez całe swoje życie.
Odkryłam także w dokumentach stertę roszczeń, które mój ojciec wysuwał do jej majątku. Wyobraziłam sobie, jak przez kolejne lata będę toczyć batalie sądowe z człowiekiem, który nie jest do końca stabilny psychicznie. Odbyłam poważną rozmowę ze swoim mężem, następnie z naszym prawnikiem i podjęłam decyzję o zrzeczeniu się spadku. Niech ojciec robi z tym, co zechce.
Ojciec wszystko stracił
Cieszyłam się, że odzyskałam spokój. Ale nie na długo. Mniej niż rok później zmarł mój ojciec. Poinformował mnie o tym prawnik. Natychmiast też przestrzegł mnie, że sytuacja finansowa mojego ojca jest skomplikowana i muszę pojawić się w Warszawie, aby w obecności wierzycieli oddzielić osobiste i bezwartościowe przedmioty od tych wartościowych, które będą przedmiotem postępowania.
Przez kilka ostatnich miesięcy stopniowo odkrywałam, jak nietypowe wybory podejmował mój ojciec. Udzielał pożyczek swoim znajomym, dając im pieniądze na podstawie prostego pokwitowania – podpisu na kartce wyrwanej z notesu. W zamian oczekiwał zwrotu większej sumy. Niestety, jeden z pożyczkobiorców nie uregulował długu. W ten sposób ojciec stracił swoje środki. Potrzebował pieniędzy, więc zdecydował się na grę w kasynie. Tam jednak szybko wszystko przegrał i dostał zakaz wstępu. Następnie zaczął obstawiać nielegalne zakłady bukmacherskie... Trudno to wszystko opisać.
Ojciec zmarł w domu, który jednak nie był już jego własnością, ale przechodził na własność wierzycieli. Mimo to nie pozwolił sobie go odebrać. Był ubogi jak kościelna mysz, a nawet gorzej – miał długi. Zdecydowałam, że zrzeknę się spadku, który tak naprawdę nie istniał.
Powróciłam do Niemiec z Polski z kilkoma albumami ze zdjęciami rodzinnymi (chciałam je zachować dla syna) i obrączkami moich rodziców, które znalazłam w cukiernicy na kuchennym stole. Myślałam, że te dwa symboliczne pierścionki, symbol małżeństwa moich rodziców, będą jedyną pamiątką po nich.
Niestety, miałam zbyt wiele negatywnych myśli i wspomnień z nimi związanych. Za każdym razem, gdy patrzyłam na pudełko ze świecidełkami, które otrzymałam od Willa, a do którego włożyłam obrączki, przypominały mi się trudne chwile z domu rodzinnego. Postanowiłam się ich pozbyć. Podczas porannego spaceru nad Renem, wrzuciłam złote pierścienie do rzeki. Zniknęły natychmiast w szybko płynącej wodzie.
Pójdę za tobą gdzie tylko chcesz
Na całe szczęście moje życie małżeńskie toczyło się swoim torem. Ze swoim mężem Willemem, doskonale nam się układało. Zawsze był przy mnie. Przekonywał, że wiele przeszłam, że jestem odważna i że świetnie sobie poradziłam. Czasami mówił, że musi mnie zabezpieczyć, zważywszy na to, że jest ode mnie starszy o wiele lat, ale nigdy mu nie pozwalałam mu skończyć.
– Nie chcę słuchać o dziedziczeniu. Sam widzisz, co z tego wynika. Po prostu musisz żyć!
– Postaram się dla ciebie – obiecywał.
Pewnego dnia, podczas podobnej dyskusji, mąż wyznał mi, że załatwił sprawy rodzinne ze swojej przeszłości i że teraz dom należy tylko do niego.
– W razie czego, będziesz miała coś po mnie.
Nie chciałam tego słyszeć.
– Żadnego dziedziczenia więcej – zakryłam uszy.
I tak z dnia na dzień toczyło się nasze życie. Krzyś dojrzewał, skończył liceum, a następnie wyjechał na studia. Pewnego dnia z mojej skrzynki pocztowej wyjęłam grubą kopertę, na której widniało moje nazwisko. Wewnątrz znalazłam wiele dokumentów napisanych po angielsku. Postanowiłam je przeczytać w gabinecie, ponieważ język angielski znam gorzej niż niemiecki. Wtedy do pokoju wszedł Will i spojrzał na mnie.
– Mogę ci pomóc – zaoferował.
Z dokumentów jasno wynikało, że mój brat nie żyje, a ja jestem jego jedyną spadkobierczynią.
– Natychmiast rezygnuję z dziedziczenia! – wykrzyknęłam. – Nie chcę wiedzieć, co on tam wyprawiał. Nie miałam o nim informacji od wielu lat…
– Zaczekaj – zaapelował Will. – Przyjrzyjmy się temu dokładnie. Adwokaci z USA są bardzo precyzyjni i dokładni, zaraz się wszystko wyjaśni.
I tak właśnie było. Z dokumentów wynikało, że mój brat zmarł w Kalifornii, gdzie posiadał rozległą posiadłość w pobliżu San Francisco z ośrodkiem medytacyjno–szkoleniowym, winnicą i stadniną koni. Drugą część jego majątku stanowił ośrodek w Indiach, zarządzany przez wspólnotę religijną, której mój brat był współzałożycielem.
– Moja droga – zaczął Will. – Mówimy o milionach!
– Nie chcę ich! Obawiam się, że coś tu jest nie tak! Pewnie są jakieś zobowiązania do zapłaty albo jakaś organizacja będzie mnie ścigać po sądach, albo…
– Nie. To jest wyraźnie napisane. To wszystko jest twoje – utrzymywał Will.
– I co dalej? – zapytałam bezradnie.
– Musimy pojechać do Kalifornii.
Zdaję sobie sprawę, że Will jest inteligentny, prawnicy precyzyjni, a prawo amerykańskie klarowne, ale i tak obawiam się, że na koniec będę zmuszona zmierzyć się z problemami mojego brata.
– Nie martw się na zapas. A okolice San Francisco są cudowne. Będzie ci się tam podobało – namawiał Will.
– Chcesz tam pojechać i przejąć tę własność?
– Tak.
– W takim razie pojedziemy. Zdecyduję się na to, bo ty tego pragniesz. Przez wiele lat dokładałeś starań, abym była szczęśliwa, teraz zamieszkam w Kalifornii, jeśli to cię uszczęśliwi – powiedziałam i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że mężczyzna, którego poślubiłam z rozsądku, jest miłością mojego życia. I pojadę za nim wszędzie. Nawet do Kalifornii. Dlatego ten trzeci spadek przyjęłam.
Czytaj także:
„Chwaliłam się, że córka jest menedżerką w wielkiej firmie. W rzeczywistości była panią do towarzystwa. Brzydzę się nią”
„Wszyscy współczuli rodzicom, że mają niepełnosprawnego syna. Nikt nie pytał, jak ja się czuję, a ja wstydziłam się brata”
„Myślałam, że Szymek to brat Mirka. Dowiedziałam się dopiero po ślubie, że to jego syn, którego spłodził w wieku 15 lat”