„Dojrzałam jak gruszka do szczęścia w męskich ramionach. Mam 30 lat i żyję w lęku, że nie założę już rodziny”

kobieta, która chce wrócić do byłego fot. iStock by Getty Images, Ivan Pantic
„Tak wiele nadziei pokładałam w tej znajomości, a wyglądało, że znów skończy się fiaskiem. Po co w takim razie w ogóle się do mnie odzywał? Z zemsty? Oczarować, dać nadzieję i odrzucić? Jak kiedyś ja jego? Niemożliwe, Paweł taki nie jest. Nie mógłby mi zrobić czegoś takiego”.
/ 27.08.2023 20:15
kobieta, która chce wrócić do byłego fot. iStock by Getty Images, Ivan Pantic

Po kolejnym rozstaniu z mężczyzną, który miał być tym na zawsze, postanowiłam nie roztrząsać porażki, szybko stanąć na nogi i szukać dalej. Było to już trzecie rozstanie w ciągu roku, więc niejako przywykłam. Dojrzałam jak gruszka do szczęścia w męskich ramionach i stabilizacji w stałym związku. Już jakiś czas temu przekroczyłam trzydziestkę, więc mój zegar tykał coraz głośniej i jakby szybciej.

– Faceci wyczuwają desperację na kilometr – strofowała mnie przyjaciółka. – Musisz trochę odpuścić.

Nie posłuchałam jej. Jeszcze tego samego wieczoru zainstalowałam w telefonie aplikację randkową. Nie miałam czasu ani cierpliwości, by czekać, aż książę z bajki sam się znajdzie. Cały wieczór przesuwałam palcem po ekranie, na którym zmieniały się męskie twarze. Ale im dłużej patrzyłam, tym bardziej czułam się zniechęcona. Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka, rozmyślając o słowach przyjaciółki. Może faktycznie powinnam odpuścić? Po co mi pakowanie się na siłę w następną uczuciową porażkę? Bo nie umiem być sama?

Boże, on nigdy mi tego nie wybaczy!

Owładnięta lękiem przed samotnością zapadłam w niespokojny sen. To była dziwna noc. Mimo panującej za oknem jesiennej pluchy, w mojej sypialni zrobiło się duszno, tak bardzo, że musiałam wstać i otworzyć okno. Stałam w nim przez chwilę, a chłodny wiatr owiewał moje spocone ciało.

Drgnęłam nerwowo, gdy ciszę przerwało brzęczenie komórki. Półmrok rozświetliła łuna obudzonego powiadomieniem ekranu. Zaskoczona sięgnęłam po telefon. Wiadomość z aplikacji randkowej? Zdziwiłam się jeszcze bardziej.

– Na Boga, jest środek nocy – mruknęłam, ale mimo to przesunęłam palcem po ekranie.

„Nie sądziłem, że cię tu spotkam” – odczytałam, przyglądając się wiadomości opatrzonej miniaturką zdjęcia. 

Hm, skądś znałam tę twarz. Pewność zyskałam, gdy powiększyłam fotografię. Serce zaczęło mi walić jak młotem. Podeszłam z powrotem do okna i wciągnęłam w płuca chłodne, nocne powietrze.

– To niemożliwe – wyszeptałam.

Ponownie zerknęłam na wyświetlacz i… uśmiechnęłam się.

Z Pawłem nie miałam żadnego kontaktu od lat. Po naszym rozstaniu skasowałam jego numer telefonu i przestałam bywać w miejscach, w których mogłabym go spotkać. Po kilku miesiącach doszły mnie słuchy, że rzucił studia i wyjechał. Nikt nie wiedział dokąd. Miałam świadomość, że przyczyniłam się do tej nagłej przeprowadzki. Byliśmy parą od liceum. Bardzo przeżył nasze rozstanie, ale nie namawiał mnie do zmiany zdania, za co samolubnie byłam mu wdzięczna. Nasze drogi po prostu się rozeszły. No, może nie tak po prostu. Kontakt urwał się całkowicie, co wtedy wydawało mi się najlepszym wyjściem. Wszystko skończyło się, jakby nagle ktoś przeciął łączący nas niewidzialny sznurek.

Tamtego popołudnia wybraliśmy się do kina. Nic nie zapowiadało katastrofy. Po seansie Paweł zaprosił mnie do modnej wówczas knajpki, w której podawano moje ulubione sushi. W pewnym momencie zauważyłam, że on nic nie je. Siedział naprzeciwko mnie, wyraźnie podenerwowany.

– Stało się coś? – zapytałam.

Z głośnym szurnięciem odsunął krzesło. Wzrok pozostałych gości od razu skupił się na nas. Poczułam, jak na czoło występują mi kropelki potu.

– Ja tylko… – zaczął niezdarnie i rzucił się na kolana, a potem trzęsącymi się dłońmi wyjął z kieszeni spodni czerwone pudełeczko.

Policzki mi zapłonęły, a do oczu napłynęły łzy. I to nie ze szczęścia.

Wyjdziesz za mnie? – wydusił to w końcu z siebie i wyciągnął w moją stronę dłoń z otwartym pudełeczkiem. W środku spoczywał błyszczący, złoty pierścionek z oczkiem.

Świat zawirował mi przed oczami, a wnętrze knajpy zmieniło się w rozmazaną plamę. W lokalu zapadła cisza jak makiem zasiał. Goście w napięciu obserwowali sytuację, czekając na moją odpowiedź. Ja tymczasem przeżywałam mój pierwszy w życiu napad paniki. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Siedziałam na krześle jak sparaliżowana, wciąż trzymając w dłoni pałeczki z porcją sushi.

Zamknęłam oczy i pozwoliłam łzom spłynąć po policzkach, co sprawiło, że wróciłam do rzeczywistości. Zlękniona rozejrzałam się po sali, napotykając zaciekawione spojrzenia obcych mi ludzi, którzy oglądali tę scenę niczym spektakl w teatrze. Wrażenie zatrzaskującej się pułapki narastało. Niemal widziałam materializujące się pręty, zaciskającą się pętlę… Najpierw na palcu, potem na całym moim życiu… Nie!

Poderwałam się z krzesła i uciekłam. Wypadłam na zewnątrz, zostawiając w knajpie kurtkę i parasol. Biegłam ulicami, a o płyty chodnika bębnił ulewny deszcz. Po kilku minutach całkiem przemokłam. Nasiąknięty wodą sweter krępował mi ruchy, strąki mokrych włosów zalepiały oczy, kolka kłuła w boku. Nie mogłam biec dalej, więc nie zważając na ulewę, usiadłam na chodniku i wybuchnęłam płaczem. Jak bumerang wracała do mnie scena z restauracji. Wizualizowałam sobie minę Pawła i reakcje skonsternowanych gości, będących świadkami jego upokorzenia. Boże, on nigdy mi tego nie wybaczy!

– Halo, pomóc ci w czymś, dziewczyno? Źle się poczułaś? – ktoś położył mi dłoń na ramieniu.

Spojrzałam. Przechodzień, opatulony płaszczem przeciwdeszczowym, przyglądał mi się spod kaptura.

– Nie, nie, wszystko okej – wstałam i otarłam twarz rękawem nasiąkniętego deszczem swetra.

Kłamałam, wcale nie było okej.

Przepraszam, ale nie jestem gotowa…

Następnego dnia nie poszłam na uczelnię. Obudziłam się z wysoką gorączką i jedyne, na co się zdobyłam, to napisanie lakonicznej wiadomości:

„Przepraszam, nie jestem gotowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Przykro mi. Powodzenia”.

Nie potrafiłam inaczej się wytłumaczyć. Z tej paniki i ucieczki. Boże, byliśmy dopiero na pierwszym roku studiów! Kochałam Pawła, ale byłam za młoda i nie miałam pewności, czy to miłość na całe życie. Taka, by ryzykować małżeństwo. Wiedziałam, że go upokorzyłam i zraniłam do głębi, ale w tamtym momencie lęk był silniejszy ode mnie. Zadziałał instynkt samozachowawczy.

No i tak to się skończyło. Paweł zniknął, a ja po jakimś czasie zaczęłam się spotykać z innymi. Trochę ich było, ale żaden nie zagrzał na dłużej miejsca w moim sercu i życiu. Jakby los mnie karał za to, że nie doceniłam mojej pierwszej miłości, że się wystraszyłam i ją odrzuciłam.

Opierając się o parapet okna w moim mieszkaniu na ósmym piętrze i marznąc od zimnego wiatru, przyglądałam się zdjęciu Pawła w aplikacji randkowej. Czyżby to było przeznaczenie? Jeśli tak, postanowiłam mu wyjść naprzeciw. Odpisałam krótkim powitaniem, tak aby nie okazać nadmiernej ekscytacji, choć emocje we mnie buzowały. A potem ściskając w spoconej dłoni telefon, wróciłam do łóżka i odpłynęłam w sen.

Podobno stara miłość nie rdzewieje – podsumowała Ilona, kiedy jej o wszystkim opowiedziałam. – Może warto odnowić znajomość?

– Pracuję nad tym – mrugnęłam do niej. – Choć wiesz, że po tym, co zrobiłam, nie będzie to łatwe.

– Przestań, to było wieki temu – Ilona machnęła ręką. – Oboje byliście smarkaczami.

Fakt, właśnie dlatego się wystraszyłam. Dorosłości, odpowiedzialności, deklaracji po grób. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Dojrzałam do związku i zaczęłam odczuwać potrzebę założenia rodziny. Może to naprawdę było przeznaczenie, że Paweł znów pojawił się na mojej drodze? Wśród tysięcy użytkowników natknął się na mnie? To nie mógł być przypadek.

Pisaliśmy do siebie codziennie. Paweł zdawał się czytać w moich myślach. Jak nigdy wcześniej i z nikim innym czułam, że pasujemy do siebie idealnie. Pewnego dnia wysłał mi wiadomość, która wzruszyła mnie do łez: „Nigdy nie przestałem cię kochać, moja miłość jest silniejsza niż śmierć”.

Te nieco patetyczne słowa zapisały się w mojej pamięci i powtarzałam je sobie codziennie rano, na dzień dobry, na piękny początek dnia. Wszystko układało się wspaniale, niestety nasza znajomość wciąż pozostawała w sferze wirtualnej. Chciałam go znowu zobaczyć, dotknąć. I tu pojawił się zgrzyt. Gdy zaproponowałam spotkanie, Paweł zaczął się wycofywać. Tłumaczył się obowiązkami zawodowymi. Próbowałam kilkukrotnie i za każdym razem mnie zbywał.

– Czarno to widzę – prorokowała Ilona. – Może ma żonę?

– Weź, nie bredź! – obruszyłam się. – Przecież gdyby był żonaty, nie używałby aplikacji randkowej.

– Jakbyś nie znała facetów… – spojrzała na mnie z politowaniem.

Wzruszyłam ramionami, maskując przygnębienie i niepewność.

Tak wiele nadziei pokładałam w tej znajomości, a wyglądało, że znów skończy się fiaskiem. Po co w takim razie w ogóle się do mnie odzywał? Z zemsty? Oczarować, dać nadzieję i odrzucić? Jak kiedyś ja jego? Niemożliwe, Paweł taki nie jest. Nie mógłby mi zrobić czegoś takiego.

– Musimy to sprawdzić, żebyś nie wpakowała się w jakieś bagno – uznała Ilona po moim raporcie.

– Niby jak?

Zostaw to mnie! – rzuciła przyjaciółka i się rozłączyła.

Nie zdążyłam powiedzieć, żeby dała sobie spokój.

– I znowu pewnie ucieknę z podkulonym ogonem – mruknęłam, osuwając się na kanapę.

Przejrzałam ponownie wiadomości od Pawła i jego zapewnienia, że nigdy nie przestał mnie kochać, a potem zapadłam w drzemkę.

Skoro kocha, dlaczego unika spotkania?

Obudził mnie ostry dźwięk dzwonka. Zerknęłam na zegar. Rany, przespałam całe popołudnie. Za oknami dawno zapadł już zmrok i ktoś dobijał się do drzwi.

On kłamie! – wycedziła przez zęby Ilona, gdy tylko jej otworzyłam.

– O czym ty mówisz?

– Zadzwoniłam do firmy, w której rzekomo pracuje ten twój kochaś – wyjaśniła, żywo gestykulując. – Nikt tam nie zna żadnego Pawła. Rozumiesz? Wcale tam nie pracuje. Okłamał cię! – syknęła.

– Ale po co? – krew pulsowała mi w skroniach.

Ogarnęła mnie złość: na Ilonę, że wtyka nos w nie swoje sprawy, że prowadzi jakieś upokarzające śledztwa, i na Pawła, za to, że mnie oszukał.

– Nie chce, żebyś zbyt wiele o nim wiedziała – stwierdziła przyjaciółka. – Pragnie romansu na boku, a była dziewczyna, która kiedyś dała mu kosza, obecnie zaś desperacko szuka miłości, świetnie się do tego nadaje.

– On nie jest taki! – aż zacisnęłam pięści ze złości i oburzenia. – Nie pozwolę ci go obrażać. Ludzie się zmieniają, ale nigdy nie uwierzę, że Paweł z porządnego, uczciwego chłopaka zmienił się w intryganta, playboya i niewiernego drania!

Ilona przyglądała mi się dłuższą chwilę. Wreszcie pokiwała głową.

– Zależy ci na nim, prawda?

W jej oczach dostrzegłam troskę. Wiedziałam, że się o mnie martwi i pragnie, bym ułożyła sobie życie. Tyle razy zawiodłam się na facetach i nie chciała, bym znowu przez to przechodziła. Pewnie bała się, że kolejne z rzędu rozczarowanie w końcu mnie załamie. Prawdopodobieństwo depresji rosło proporcjonalnie do mojego zaangażowania, a ja…

– Tak, zależy mi, bardzo mi zależy… – szepnęłam, po czym klapnęłam na krzesło i zaczęłam płakać.

Sytuacja chyba mnie przerosła. Znowu się bałam, znowu chciałam uciec, tym razem od możliwości, że Paweł sobie ze mną pogrywa.

– Nie rycz. Jeżeli ci na nim zależy, musimy rozwikłać tę zagadkę i dowiedzieć się, dlaczego unika spotkania – Ilona pogładziła mnie po plecach.

Kiwnęłam machinalnie głową, oddając tym samym stery w jej ręce.

Nazajutrz była sobota. Obie miałyśmy wolny weekend, co sprzyjało realizacji planu. Następnego dnia, przywołana klaksonem, zeszłam na dół – prosto w zimny i mglisty poranek. Wsiadałam do auta Ilony.

– No to jedziemy – powiedziała, uruchamiając silnik.

Nie wiedziałam, gdzie mieszka Paweł, bo o tym także nie chciał mówić, ale znałam adres jego rodziców. Minęło wiele lat, ale może się nie przeprowadzili. Trochę to było infantylne. Zachowywałyśmy się jak dwie nastolatki, śledzące najprzystojniejszego chłopaka w klasie, bo ośmielił się nie zwracać na nas uwagi. Niemniej innego sposobu na zdobycie adresu Pawła nie wymyśliłyśmy.

– Dobra, więc podajemy się za koleżanki ze szkolnej ławy, co w twoim przypadku jest świętą prawdą – przypomniała Ilona, parkując na skwerku naprzeciwko rodzinnego domu Pawła.

Parterowy dom kryty czerwoną dachówką w ogóle się nie zmienił. Oczami wyobraźni widziałam na jego progu Pawła w za luźnych spodniach, niedbale zapiętej koszuli i z zarzuconym na ramię plecakiem. Westchnęłam, pielęgnując w sobie to wspomnienie. Serce dudniło mi w piersi jak afrykański tam-tam, kiedy Ilona wcisnęła dzwonek do drzwi. Znajoma melodyjka. Tak, ona też była taka sama! – znów przeniosła mnie w przeszłość, ale tylko na chwilę.

Kobieta, która nam otworzyła, w niczym bowiem nie przypominała mamy Pawła, jaką zapamiętałam. Siwa, przygarbiona, z poszarzałą twarzą, z bezdennym smutkiem w wypłowiałych od łez oczach. Ona też mnie nie poznała, a przynajmniej nic na to nie wskazywało.

– Dzień dobry. Szukamy Pawła – odezwała się Ilona.

Kobieta zmierzyła nas dziwnym wzrokiem. Niemal wrogim. Przez długą chwilę panowała cisza, po czym odezwała się chrapliwym głosem:

– Żarty sobie stroicie?

– Ależ nie! Ostatni raz widzieliśmy się na studiach. Chcemy się z nim skontaktować. Dowiedzieć, co u nie…

Paweł nie żyje – przerwała jej kobieta i zaczęła zamykać drzwi.

Co gorsze: omamy czy pogawędki z duchem?

Wszystko, co nastąpiło później, pamiętam jak przez mgłę. W jednej chwili zrobiło mi się ciemno przed oczami. Gdyby nie refleks mojej przyjaciółki, rozbiłabym sobie głowę o betonowy schodek. Ocknęłam się w kuchni, widząc nad sobą twarz matki Pawła. Kobieta delikatnie klepała mnie po policzku, a kiedy zauważyła, że otworzyłam oczy, podała mi szklankę z zimną wodą.

– Pij – nakazała.

Na krześle obok siedziała Ilona. Blada jak ściana, wpatrywała się w przybrudzone okno. Obie byłyśmy w szoku. Mama Pawła, choć niezbyt rozmowna, okazała się na tyle gościnna, że pozwoliła nam posiedzieć w kuchni i dojść do siebie. Na temat wypadku, w którym zginął jej syn, wiedziała niewiele. Może wolała nie roztrząsać, dlaczego wjechał centralnie w drzewo, pędząc pustą, prostą szosą i nie zostawiając żadnych śladów hamowania na jezdni. Wydarzyło się to zaledwie trzy lata po naszym rozstaniu… Boże drogi, czy to znaczy… Czy to dlatego…? Czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

Mama Pawła wyszła na chwilę.

– To niemożliwe, po prostu niemożliwe… – pierwsza odezwała się Ilona, przerywając nieznośną ciszę.

Nie zmyśliłam tego! – niemal na nią krzyknęłam.

Byłam nie tylko zrozpaczona, ale też wściekła – na nią, na siebie, na cały świat. Pomyślałam, że byłoby lepiej, gdybyśmy tu nie przyjechały i nie poznały prawdy. Rozwiązanie zagadki było absurdalne. Fakty przerażające. Już bym wolała, żeby miał żonę.

– Boję się – odezwała się Ilona, a ja doskonale rozumiałam, co czuje.

Obie podskoczyłyśmy na dźwięk zatrzaskujących się z hukiem drzwi. Sekundę później z przedpokoju dobiegł brzęk tłuczonego szkła. Wstałam i ruszyłam w stronę korytarza.

– Boże…!

W progu kuchni mało znów nie zemdlałam. Przywarłam całym ciałem do framugi i ze zgrozą wpatrywałam się w leżącą na podłodze rozbitą ramkę ze zdjęciem Pawła. Musiała spaść ze ściany, gdy przeciąg zatrzasnął drzwi.

– Chodźmy stąd – przyjaciółka złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzwi wyjściowych. Czułam jej strach. Dzielony wcale się nie umniejszał, tylko wręcz mnożył. – Chodźmy!

Pięć minut później koła samochodu Ilony zabuksowały na błotnistej nawierzchni. Obie byłyśmy zmęczone i wciąż zlęknione, gdy zaparkowała pod moim blokiem.

– Pokaż mi telefon – zażądała, a ja bez słowa podałam jej komórkę.

Przetrząsała zawartość mojego smartfona niczym zazdrosna żona.

– Słuchaj, tu nie ma ani jednej wiadomości od Pawła… – stwierdziła, marszcząc brwi.

Wyrwałam jej telefon z rąk. Drżącymi palcami przesuwałam po ekranie. Wszystko zniknęło! W aplikacji randkowej nie mogłam odnaleźć nawet profilu Pawła. Z kim rozmawiałam? Telefon wysunął mi się z dłoni i z głuchym stuknięciem spadł na podłogę.

Nigdy więcej nie otrzymałam wiadomości od Pawła, jakby to wszystko było tylko złudzeniem, jakby rozegrało się wyłącznie w mojej głowie. Już nie wiem, co gorsze: omamy czy pogawędki z duchem? Jedno jest pewne. Po rozstaniu z Pawłem moje życie uczuciowe było pasmem nieudanych związków. Przypadek, że wciąż źle trafiałam i wciąż źle wybierałam? Czy sabotowałam samą siebie? A może to było moja pokuta za to, co uczyniłam przed laty? Odrzuciłam prawdziwą miłość, nie poznałam się na niej, stchórzyłam. Być może podświadomie tęskniłam za nią tak bardzo, że przywołałam duchy przeszłości.

Teraz pozostał tylko strach. Że już nigdy nikogo nie pokocham, że wiecznie będę sama, z towarzyszącym mi jak cień widmem dawnego ukochanego.

Czytaj także:
„Mój facet zwodził mnie przez lata. Przełknęłam 2 żony, 2 dzieci i tabuny kochanek, nim zrozumiałam, że mnie nie kocha”
„Narzeczony zwodził mnie przez 15 lat, żeby powiedzieć mi, że nigdy nie chciał się ze mną ożenić. Zostałam sama przed 40-stką”
„Byłam egoistką. Przez wiele lat zwodziłam przyjaciela, dając mu nadzieję na coś więcej. Za późno odkryłam, co straciłam”

Redakcja poleca

REKLAMA