Andrzej zaczął pić, bo zwolnili go z pracy. A potem już tracił kolejne posady, bo pił. Walczyłam z jego alkoholizmem przez trzydzieści sześć długich miesięcy.
Walka polegała na znoszeniu pijackich wybryków, na sprzątaniu po nim, na łataniu domowego budżetu, na ukrywaniu przed dziećmi, że tata znów jest pijany. Pamiętam ten codzienny lęk i wstyd.
Pamiętam, że wiele razy nie potrafiłam spojrzeć w oczy sąsiadom. Jak wtedy, gdy w niedzielny poranek przyjechała pod naszą bramę policja, bo mąż spał na trawniku. Ktoś zadzwonił, żeby zabrali bełkoczącego faceta, bo miał dość patrzenia na tę degrengoladę.
Zostawił nas bez słowa pożegnania
Po prostu nie wrócił na noc do domu. Czekałam jeden dzień, drugi, a potem zgłosiłam sprawę na policję. Ale sama chyba nie chciałam, żeby go znaleźli. Liczyłam na to, że przepadnie bez wieści i w końcu będziemy mieli spokój.
Przyznam szczerze, że byłam tak tym wszystkim zmęczona, że nieomal poprosiłam policjantów, by tylko udawali, że szukają mojego męża. Powstrzymałam się, bo przecież wyszłabym na wariatkę. W końcu jednak policja wpadła na jego ślad.
W schronisku dla bezdomnych na drugim końcu Polski. Na szczęście dla mnie nie chciał wracać, a ja… A ja płakałam jak porzucona nastolatka, zanim odetchnęłam z ulgą.
Po roku uznałam, że trzeba się zająć rozwodem. I to była formalna droga przez mękę, bo nie znaliśmy miejsca pobytu męża. Rozwiodłam się więc przez instytucję kuratora sadowego.
– I tak właśnie – trochę siłą rozpędu, a trochę za sprawą zapomnienia – sprawy toczyły się do przodu.
Dzieci były już w ogólniaku, więc jakoś sobie radziliśmy. Ciężko pracowałam, a i one też dorabiały, kiedy tylko mogły. Pomagali nam również moi rodzice, więc nie cierpieliśmy głodu. Zapomniałam, że jestem kobietą, a skoncentrowałam się na tym, że jestem matką. Tak było najlepiej.
Żyliśmy spokojnie przez pięć lat. Syn z córką skończyli szkołę średnią i poszli na studia. Na szczęście w naszym mieście, więc nie wyjechali z domu. Miałam ich przy sobie i byłam nawet szczęśliwa. Spełniałam się przez ich dokonania, patrząc, jak się rozwijają, jak pracowicie budują swoje życie, by było lepsze od mojego.
Czasem zastanawiałam się, co będzie ze mną, gdy oni już pójdą na swoje. Komu będę potrzebna, co będę robiła? Czy moje życie ograniczy się tylko do pracy i gotowania niedzielnych obiadów na odwiedziny dzieci?
Taka perspektywa z każdym rokiem wydawała się coraz bardziej prawdopodobna i powoli przyzwyczajałam się do tej myśli, gdy nagle wszystko się odmieniło. Jednego popołudnia moje życie znowu wywróciło się do góry nogami. Za sprawą tego samego faceta.
To była sobota
Taka zwykła, przeciętna, jakich w moim życiu było ostatnio wiele. Syn pojechał z kolegami na rowerowy weekend, a córka pracowała. Miała wrócić dopiero wieczorem.
Nastawiłam zupę i zabrałam się za odkurzanie domu. Stary odkurzacz mocno hałasował, a w tle przygrywała mi muzyka z telewizora. W takim szumie prawie nic nie słyszałam, dlatego minęła dłuższa chwila, zanim dotarło do mnie, że ktoś zawzięcie dzwoni do drzwi.
Wyłączyłam odkurzacz i poszłam zerknąć przez wizjer, bo nikogo się nie spodziewałam. Zobaczyłam go i przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, skąd ja znam tę twarz. A gdy już do mnie dotarło, kto stoi po drugiej stronie, błyskawicznie oderwałam głowę od drzwi.
Jakbym chciała się schować, ukryć. Jakbym zobaczyła tam ducha! To był on. Andrzej.
Stałam w przedpokoju i bałam się ruszyć. Chciałam pójść do pokoju i się schować, udawać, że nikogo nie ma w domu, ale muzyka grała zbyt głośno. No i przed chwilą wyłączyłam odkurzacz. Jedna myśl goniła drugą, aż w końcu wyrwało mnie z letargu pukanie. Zapukał raz, drugi, trzeci, a potem usłyszałam jego głos:
– Jeśli nie jesteś gotowa, mogę przyjść jutro… Będziesz miała chwilę na przygotowanie. Co ty na to? – zapytał przez cienkie i stare drzwi, a pode mną nogi się ugięły.
Wróciło dawne życie
Wróciły tamte emocje – odrzucenie, strach, niepewność. Stałam i bałam się ruszyć. Milczałam.
– Przyjdę jutro w takim razie. O tej samej porze. Przepraszam… – powiedział jeszcze i poszedł.
Dosłownie czułam, jak się oddala, jak razem z nim znikają te straszne emocje. Jakbym gdzieś tam w środku czuła każdy jego krok. W końcu zdałam sobie sprawę, że minęło dość czasu, by wyszedł z bramy. Usiadłam na komodzie w przedpokoju i oddychałam ciężko jak po biegu.
Nie potrafiłam się jednak zrelaksować. Przez cały dzień chodziłam jak odurzona. Na niczym nie mogłam się skupić. Zadzwoniłam tylko do moich rodziców, poprosiłam, żeby zaprosili do siebie wnuki na niedzielę pod byle jakim pretekstem.
Nie chciałam, aby dzieci były w domu, gdy Andrzej przyjdzie. Zamierzałam pogadać z nim w cztery oczy. Mimo tych wszystkich złych wspomnień jakaś dziwna ekscytacja opanowywała mnie na myśl o tym, że go znów usłyszę, że po tylu latach go zobaczę.
Kolejnego dnia czekałam przygotowana. W ciągu tych pięciu lat zdarzały się chwile, w których myślałam o tym, co powiedziałabym mu, gdyby wrócił. W jaki sposób dałabym upust frustracji, która wezbrała we mnie przez ten czas. Teraz nie przychodziło mi nic mądrego do głowy. Gdy zapukał, miałam w niej pustkę. Zupełną.
Otworzyłam drzwi i nie powiedziałam nic. Machnęłam tylko ręką na znak, żeby wszedł. Jakbyśmy pokłócili się wczoraj. Byłam tak spięta, że nie wiedziałam, jak się zachowywać.
Nie bardzo miałam ochotę słuchać jego wynurzeń
– Cieszę się, że otworzyłaś – Andrzej też był zestresowany.
– Sama nie wiem dlaczego.
– Tak czy siak… – odpowiedział i zrobił krok do przodu, a potem się zatrzymał i rozejrzał dookoła. – Jak widzisz, u nas prawie nic się nie zmieniło – skomentowałam.
– To miło, że wszystko jest po staremu – powiedział cicho.
– Nie przez sentymenty, nie myśl sobie. Po prostu nie mamy za wiele pieniędzy na remonty..
– Aha, w takim razie przepraszam.
– Nie ma za co. Wejdź.
Zaprowadziłam go do dużego pokoju. Sama poszłam do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę. Stałam oparta o blat i czekałam, aż woda się zagotuje. Chciałam dać sobie jeszcze chwilę, zanim będę musiała zmierzyć się z tą sytuacją. Miałam nadzieję, że powoli się uspokoję. Ale nic z tego.
Każda sekunda oczekiwania jeszcze wzmagała moje zdenerwowanie. Kiedy wróciłam do pokoju, byłam już strzępkiem nerwów. Andrzej chodził po pokoju i oglądał zdjęcia poustawiane na meblach.
– Bałem się, że będą w domu – pokazał na zdjęcie dzieci.
– Specjalnie wysłałam ich do babci.
– Dzięki.
– Nie ma za co. Nie zrobiłam tego dla ciebie. A tak właściwie to dlaczego wróciłeś, skoro nie chcesz się z nimi zobaczyć? – zapytałam, w końcu zdobywając się na odwagę.
– Nie powiedziałem, że nie chcę się z nimi zobaczyć. Powiedziałem, że się boję. A ty nie bałaś się tego spotkania?
– Nie. A dlaczego niby miałabym się go obawiać? Twoja obecność już nie ma dla mnie znaczenia – trema powoli ustępowała miejsca złości.
– Widzę, że tak nie myślisz.
– Andrzej, nie mów do mnie tak, jakbyśmy nie widzieli się tydzień. Minęło kilka ładnych lat. Ja już jestem innym człowiekiem.
– Ja też. I chciałem ci o tym opowiedzieć. Usiądź, proszę.
– A niby dlaczego mam tego słuchać?
– Nie musisz. Pomyśl sobie, że robisz to z czystej ciekawości. Może być?
Przytaknęłam. Tym argumentem mnie przekonał. Siadłam do stołu i posłodziłam sobie herbatę. Andrzej zajął miejsce w drugim fotelu i zaczął opowiadać o tych minionych latach. Zaczął powoli i niechętnie.
Od dnia, kiedy ostatni raz był w domu…
Byłam zdumiona, że mówi o wszystkim tak szczerze. Przyznał się, że wyjechał, bo uciekał od nas, od odpowiedzialności, ale przede wszystkim od wstydu, który czuł przy nas. Już wtedy pozbył się wszelkich hamulców.
Gdy zabrakło nas w pobliżu, żebrał, kradł i pił wszystko, co zawierało w sobie alkohol. Opowiadał mi o tym, że budził się w miejscach, których nie znał, z ludźmi, których nie znał. Także z rozmaitymi kobietami…
Wyznał mi, że trzy razy trafił na ostry dyżur w stanie zagrażającym życiu, a dwa razy uciekł ze szpitalnego łóżka jeszcze przed zakończeniem leczenia. Najbardziej wstrząsnęła mną historia o zapaści wywołanej wypiciem alkoholu z jakiejś meliny. Andrzej opowiadał o tym z grymasem bólu na twarzy. Wspominał, jak ledwo go odratowali.
Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dotyczyło mojego byłego męża; człowieka, który przed chorobą alkoholową był uosobieniem spokoju. Siedziałam i słuchałam tej opowieści z otwartymi ustami. A potem przeszłam do ataku.
– Jeśli chcesz, żebym cię żałowała, jeśli przyszedłeś prosić o litość, to źle trafiłeś. Nam też nie było łatwo.
– Nie jestem tu w swojej sprawie. Chodzi o was. Chcę wam pomóc.
– Ty? A niby jak? – żachnęłam się, bo ciągle widziałam w nim tego złamanego przez życie alkoholika.
– Posłuchaj, Eli…
Słuchałam więc dalej, z ciekawości, tak jak zaproponował. Tym razem opowieść zaczęła się od kroku w przód, od dnia, w którym na ogródkach działkowych znalazł go wolontariusz jakiejś organizacji opiekującej się bezdomnymi. Psycholog, człowiek, który jeszcze tam, w tej starej, zniszczonej altanie, zaczął z mężem rozmawiać. I stawiać go na nogi.
Najpierw były dwie próby leczenia skończone niepowodzeniem. Dopiero przy trzecim podejściu udało się zakończyć terapię. Andrzej wyszedł z lecznicy prawie trzy lata temu i zaczął nowe życie. Przed chorobą był dobrym budowlańcem, więc zatrudnił się na jednej z budów. Nie pił i ciężko pracował, bo harówa pozwała mu zapomnieć o alkoholu. Szybko więc awansował na majstra.
Człowiek, który go zatrudnił, wiedział o jego przeszłości. Chciał mu pomóc, więc ciągle dorzucał mu obowiązków, czynił odpowiedzialnym za coraz ważniejsze zadania. W końcu, po roku takiej współpracy, zaproponował Andrzejowi, żeby założył firmę i robił dla niego prace na zlecenie. Mąż się nie wahał. Dopełnił formalności, zatrudnił dwóch swoich kolegów, z którymi razem przeszli przez odwyk, i zaczął działać.
– Od tamtej chwili mijają właśnie dwa lata, a ja zatrudniam dziesięć osób i zarabiam całkiem niezłe pieniądze. Tym żyję, tylko to mnie zajmuje. Jestem trzeźwy, mam mieszkanie, samochód… – podsumował i patrzył na mnie w oczekiwaniu na moją reakcję.
– Bardzo się cieszę, ale co to ma do nas? Czego oczekujesz?
– Niczego. Mam propozycję. Chciałbym przepisać na ciebie firmę. Chciałbym, żebyś została jej właścicielką.
– Co?
– Ja będę ją dalej prowadził, nie martw się. Zatrudnisz mnie jako kierownika. Nic nie będziesz robić, a co miesiąc na twoje konto trafią pieniądze.
– Ale po co? Dlaczego? – pytałam, choć nie wierzyłam, że mówi prawdę; to wszystko wprawiło mnie w szok.
– Powiem szczerze. Od kilku miesięcy mam kłopoty… Psychiczne. Czuję, że wracają do mnie złe myśli, że przestaję widzieć w tej pracy sens. Nie cieszą mnie sukcesy firmy. Boję się, że znów zacznę… Myślałem nad tym długo i wreszcie doszedłem do wniosku, że nie może mnie cieszyć coś, co niczemu nie służy.
– Jak niczemu? Przecież budujesz domy – zaczęłam go bronić przed nim samym, bo jeśli mówił prawdę, to dźwignął się z nałogu w rzeczywiście imponującym stylu.
– Ale nie mam dla kogo tego robić. Chciałbym dla was. Dla ciebie i dzieci. Chciałbym wam w końcu pomóc. Nareszcie dotarło do mnie, że tylko wy się liczycie – westchnął ciężko, i schował twarz w dłoniach.
Wtedy zrozumiałam, że cała ta opowieść służyła tylko temu wyznaniu. Wtedy też zobaczyłam, że wciąż ma na palcu obrączkę.
Rozpoznałabym ją wszędzie. To była nasza obrączka. Nie mogłam powstrzymać tego gestu. Sięgnęłam ręką i jej dotknęłam. Tęskniłam za tym przedmiotem, bo swoją sprzedałam tuż po rozwodzie. Andrzej wzdrygnął się i wyprostował. Popatrzył na mnie, a potem na swój palec.
– Nie przepiłem jej. Nawet jak byłem w największym cugu, nawet jak umierałem z tęsknoty za wódą. To jest jedyna rzecz, której nie straciłem.
Tak wyglądał powrót Andrzeja do naszego życia
Jego pierwsza wizyta. Potem były kolejne, bo przecież po tylu latach nie wraca się do siebie, o tak, po prostu. Minęło sporo czasu, nim pozwoliliśmy mu się do nas zbliżyć. Dzieci już zaakceptowały, że ojciec znów z nami jest, ale ja nie jestem aż tak optymistycznie nastawiona.
Wróciliśmy więc do siebie jako ludzie, jako rodzice, ale nie jako małżeństwo. Andrzej wciąż mieszka w sąsiednim mieście, gdzie prowadzi firmę.
Często dzwoni, nierzadko przyjeżdża z wizytami i wspiera nas finansowo. Nie przepisał na mnie firmy – nie chciałam, żeby to robił. Wystarczy mi, że współwłaścicielami zostały nasze dzieci.
Żyjemy więc w koleżeńskim układzie. Widujemy się czasem i jesteśmy w ciągłym kontakcie.
Czy kiedyś do siebie wrócimy? Często zadaję sobie to pytanie i nie potrafię udzielić odpowiedzi.
Raz myślę, że to możliwe, a innym razem ogarnia mnie strach, że mogłabym znów przechodzić przez to wszystko. Andrzej na mnie nie naciska. Sam się chyba boi. Na razie cieszymy się tym, co mamy. Cieszymy się, że jest nam wszystkim po prostu łatwiej.
Czytaj także:
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"
„Po rozwodzie mój mąż zastrasza mnie i nęka. Jego to bawi, a ja boję się, że ten potwór zrobi mi krzywdę"
„Kochaliśmy się zadaniowo. To było »robienie dziecka«. I zaszłam w ciążę, ale z barmanem"