„Po rozwodzie mój mąż zastrasza mnie i nęka. Jego to bawi, a ja boję się, że ten potwór zrobi mi krzywdę"

Starsze małżeństwo w kłótni fot. Adobe Stock, Prostock-studio
Byliśmy razem przez 30 lat. Mimo że od lat funkcjonowaliśmy jako małżeństwo, już dawno przestaliśmy nim być. Staliśmy się dla siebie obcymi osobami. A gdy obcym każe się żyć w parze, zaczynają się nienawidzić. Niech moja historia będzie przestrogą dla innych kobiet.
/ 07.07.2021 12:15
Starsze małżeństwo w kłótni fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Byliśmy małżeństwem przez ponad trzydzieści lat. Wydawałoby się, że powinniśmy znać się jak łyse konie. A jednak dziś mam wrażenie, że nic o Leszku nie wiedziałam. Tak bardzo się zmienił? Czy może to ja przez te wszystkie lata byłam ślepa?

Cała prawda o naszym małżeństwie wyszła na jaw, gdy dzieci wyprowadziły się z domu. To dziwne, bo zawsze wydawało mi się, że właśnie wtedy nasz związek nabierze rumieńców. Że w końcu będziemy mieli czas tylko dla siebie. Tymczasem okazało się, że oprócz dzieci, nic nas już nie łączy. Podejrzeń, że tak właśnie jest, nabrałam już dzień po tym, gdy drugi z naszych synów wyjechał na studia.

Obojętność męża jeszcze bardziej mnie przytłoczyła

Rano Leszek wstał z łóżka, zjadł śniadanie, i kiedy ja wyszłam z łazienki, już leżał na kanapie, przerzucając kanały w telewizorze. Pamiętam, że było wcześnie, a pogoda zapowiadała się wspaniała.

– To co robimy? Idziemy gdzieś? – zapytałam męża, przekonana, że jakoś uczcimy nasz pierwszy dzień tylko we dwoje. Miałam nadzieję, że gdzieś pojedziemy, zjemy obiad w restauracji czy wybierzemy się na długi spacer.

– Jak to co robimy? – zdziwił się. – To, co chcemy. W końcu!

– No właśnie. To idziemy gdzieś? Może na spacer albo…

– Nie mam ochoty gdzieś łazić – przerwał mi. – Cały dzień się byczę. W końcu należy mi się.

– A ja?

– Też możesz robić, co chcesz.

– Myślałam, że jakoś poświętujemy ten nowy okres w naszym życiu.

– Ja właśnie zacząłem świętować! – odpowiedział, gapiąc się w telewizor. Nawet nie zauważył, że zrobiło mi się przykro. Poszłam do kuchni, żeby nie widział mojego rozczarowania. Poczułam się samotna i opuszczona. Nie tylko przez synów, ale także przez męża. Potem jednak wzięłam się w garść i zaczęłam sprzątać. Miałam nadzieję, że Leszka znudzi w końcu gapienie się w telewizor i gdzieś wyjdziemy.

No i rzeczywiście, mój mąż stracił po kilku godzinach zainteresowanie sportem i zachciało mu się wyjść z domu. Ale nie ze mną, tylko z kolegą, który zadzwonił do niego i wyciągnął go na piwo. Usiadłam w kuchni na taborecie i zastanawiałam się, co teraz. Już wyprowadzka dzieci wprawiła mnie w kiepski nastrój, ale obojętność męża jeszcze bardziej mnie przytłoczyła.

Przekonywałam samą siebie, że wszyscy mężczyźni tacy są

Najbardziej jednak dziwiło mnie to, że nie potrafiłam zdobyć się na szczerość wobec niego. Nie znalazłam w sobie odwagi, żeby powstrzymać go przed wyjściem, powiedzieć, co czuję. Od dawna już nie wyrażałam swoich pragnień i pewnie dlatego było mi tak trudno. Mój mąż nigdy nie był specjalnie wrażliwy na moje potrzeby, ale jakoś to znosiłam.

Zawsze na pierwszym miejscu stawiałam dzieci. Wiele razy odpuszczałam w kłótniach, ukrywałam przed mężem problemy, żeby się nie denerwował. Miałam nadzieję, że z wiekiem się zmieni, dojrzeje. Zresztą ta wiara towarzyszyła mi od samego początku naszego związku. Przed ślubem byłam w Leszku bardzo zakochana i chciałam wierzyć, że z czasem stanie się bardziej czuły i troskliwy. Byłam też przekonana, że jak urodzą się dzieci, zmieni się na lepsze. Tak się jednak nie stało.

Ciągle mnie ranił, ciągle zaniedbywał, a ja przekonywałam samą siebie, że wszyscy mężczyźni tacy są, że Leszek nie jest wyjątkiem. Tłumaczyłam go przed sobą, że po prostu jest zestresowany, bo przecież ma na utrzymaniu rodzinę. Zawsze znajdowałam jakąś wymówkę dla jego obojętności i gniewu. Tym razem jednak nie było żadnego wytłumaczenia dla jego zachowania.

Leszek zignorował mnie tego pierwszego dnia bez dzieci, a potem lekceważył też przez kolejne. Zachowywał się tak, jakby mnie w ogóle nie było. Jakbym nie istniała. Byliśmy sami, życie mieliśmy poukładane, niczego nam nie brakowało, a on stał się jeszcze gorszy niż wcześniej. Jeszcze bardziej obcy i egocentryczny…

Dotarło do mnie, że już się po prostu nie kochamy

W tych smutnych dniach, kiedy tak mijaliśmy się bez słowa, zrozumiałam, że cisza panuje między nami od dawna. Dotarło do mnie, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. Że już się po prostu nie kochamy. Na domiar złego Leszek zaczął pić. Zawsze lubił alkohol, ale teraz to już codziennie sięgał po piwo.

Gdy szliśmy na jakąś imprezę, wychodził z niej kompletnie pijany. Znosiłam to jednak cierpliwie. Podobnie jak to, że na tych przyjęciach w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Tańczył ze wszystkimi kobietami, a ze mą dopiero wtedy, gdy nie zostawała mu żadna inna partnerka.

Kiedy tylko prosiłam go, żebyśmy gdzieś poszli, żeby mnie zawiózł do miasta, kręcił nosem, że mu się nie chce, bo woli posiedzieć w domu. A kiedy już go wyciągnęłam z domu, ograniczał swoją rolę do funkcji szofera. Wiózł mnie na zakupy i czekał w aucie. Raz, w przypływie desperacji, udało mi się go wyciągnąć z samochodu na obiad do niezbyt drogiej restauracji. I to był błąd. Cały czas narzekał, że za te pieniądze jedlibyśmy w domu przez trzy dni, a za jedno piwo tutaj mógłby kupić cztery w sklepie.

– Poza tym, nie mogę się napić, bo prowadzę.

– A czy to taka tragedia? – zapytałam z przekąsem. Nie odpowiedział. Właściwie to całą godzinę, którą tam spędziliśmy, przemilczeliśmy. Nie kleiła nam się rozmowa. Wszystkie wątki, które podejmowałam, zaraz się urywały. Można było odnieść wrażenie, że przy stoliku siedzą dwie obce sobie osoby.

Nasze wieczory wyglądały podobnie. Gdy Leszka zagadywałam, to on albo krótko odburkiwał, albo śmiał się, że wypytuję go o jakieś bzdury, zamiast zająć się czymś rozsądnym. A ja przecież chciałam znaleźć sposób na to, byśmy siebie na nowo odkryli. Raz mu nawet to powiedziałam, ale on wtedy na mnie naskoczył.

– Elka, co ty wydziwiasz?! Odkąd dzieci się wyprowadziły, przychodzą ci do głowy jakieś głupoty! Masz problemy!? Jak się nudzisz, to sobie poszukaj zajęcia. Ugotuj coś, posprzątaj!

– Nie chodzi o gotowanie. Chodzi o to, że ze sobą w ogóle nie rozmawiamy…

– No bo jesteśmy razem już prawie trzydzieści lat! O czym tu rozmawiać? Wszystko już przegadaliśmy. – Ty chyba żartujesz?

– Nie. Po prostu mówię jak jest. Ja się nie ciskam, żyję sobie spokojnie, tylko ty masz jakieś durnowate pomysły. Restauracje, kina, dyskusje! W domu ci źle? Nudzi ci się?

– Nie muszę chodzić do restauracji, ale chciałabym, żebyśmy chociaż spędzali razem wieczory w domu.

– A teraz co robimy?

– Kłócimy się! – No właśnie. Gdybyś oglądała telewizję jak człowiek, tobyśmy się nie kłócili. A zresztą, co ja się będę z wariatką chandryczył?! Dasz w spokoju posiedzieć, czy mam iść do Adama? Wstałam z fotela, poszłam do sypialni i się rozpłakałam. Nawet do mnie nie przyszedł. Zupełnie mnie zignorował.

Odzywał się tylko wtedy, by wbić mi jakąś szpilę

Nie potrafiłam zrozumieć tego, że on w ogóle mnie nie potrzebuje. Nie potrafiłam sobie poradzić z uczuciem, że nie jestem już w ogóle nikomu potrzebna. Pojawiło się ono wraz z wyprowadzką dzieci, a potem cały czas narastało. Nie miałam jednak wyjścia. Zacisnęłam zęby i żyłam dalej. Wtedy wydawało mi się, że nic nie mogę zrobić.

Na kolejne tygodnie zamknęłam się w sobie i udawałam przed mężem, że wszystko jest w porządku. To nie było zresztą trudne, bo on prawie nie zwracał na mnie uwagi. Odzywał się tylko wtedy, kiedy nadarzyła się okazja, by wbić mi jakąś szpilę. Jak choćby wtedy, gdy oglądałam albumy z rodzinnymi zdjęciami. Lubiłam siadać sobie wieczorem i wspominać stare czasy z dziećmi. Przechodziłam wtedy trudny okres w życiu i akurat to zajęcie koiło moje nerwy. Ale i to musiał mi odebrać.

Kiedy zauważył, że przesiaduję z albumami, zaczął ze mnie drwić. Śmiał się, że jestem mięczakiem, że się rozklejam, że nie potrafię się pogodzić z tym, że dzieci nie ma już w domu. Z każdym tygodniem czułam się coraz gorzej. A moje nastroje coraz bardziej rozwścieczały Leszka. Od wyprowadzki dzieci minęło dokładnie osiem miesięcy. Tyle dni przepychanek, docinek, uszczypliwości. Tyle tygodni narastającej między nami niechęci. I właśnie wtedy wydarzyło się coś, dzięki czemu zrozumiałam, że dłużej tak nie mogę.

 Przecież jesteś moją żoną. Dobrze ci to zrobi! Może w końcu przestaniesz się mazać

Tego dnia Leszek przyszedł z pracy pijany i już od progu zaczął się do mnie przystawiać. Nie muszę chyba mówić, że nasze życie erotyczne praktycznie nie istniało, więc wcale nie czułam, żeby to był odpowiedni moment, by je odnowić. Zaczęłam więc go odpychać i krzyczeć, żeby przestał. Jednak on stawał się coraz bardziej natarczywy. W końcu odwróciłam się od niego i chciałam uciec do sypialni, ale on złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

– Co jest, do cholery?! – wysyczał. – Przecież jesteś moją żoną. Dobrze ci to zrobi! Może w końcu przestaniesz się mazać.

– Przestań! Jesteś pijany i wulgarny!

– A ty walnięta i oschła! – ścisnął mnie jeszcze bardziej.

– Przestań! – krzyknęłam, a on pchnął mnie z całej siły i upadłam na podłogę. Zostawił mnie tam i jak gdyby nigdy nic poszedł do salonu, by włączyć telewizor. A ja wstałam, przemknęłam do przedpokoju i zaczęłam się ubierać.

– Gdzie idziesz? – zapytał.

– Nie wiem – odpowiedziałam mu całkiem szczerze, bo naprawdę nie wiedziałam, gdzie mam iść. Po prostu czułam, że muszę natychmiast wyjść z domu.

– Jak to nie wiesz? Wracaj tu! – warknął i zaczął wstawać z fotela. Otworzyłam drzwi i ruszyłam po schodach w dół klatki schodowej. Serce waliło mi jak oszalałe, ale nie zwalniałam. Wybiegłam z bramy i cały czas odwracałam się za siebie, bo bałam się, że mąż mnie goni. Po chwili zorientowałam się, że został w domu. Sama nie wiedziałam, czy to dobrze czy źle.

Tak naprawdę przecież chciałam, żeby mnie przeprosił. Namawiał, bym z nim została. Takie naiwne myśli pojawiły się w mojej głowie. Długo spacerowałam po osiedlu, nie mając pojęcia, co ze sobą począć.

Po godzinie zaczęły przychodzić SMS-y od Leszka. Najpierw zdawkowy: „Gdzie jesteś?”, a potem kolejne, już w bardziej polubownym tonie: „Wróć do domu”, „Przepraszam, przesadziłem”, „Martwię się o ciebie”. Nie odpowiadałam na nie, więc przestał je w końcu słać. Po dwóch godzinach wędrowania między blokami ochłonęłam i doszłam do wniosku, że muszę wrócić do domu.

Przekonywałam samą siebie, że nie mam się czego bać. Że w sumie to oboje jesteśmy winni tej sytuacji. Ja przez te moje nastroje i on – z powodu swojego nieczułego charakteru. Wróciłam więc do mieszkania.

– Musisz zerwać z przeszłością – wybełkotał 

Myślałam, że zastanę tam skruszonego męża, który w końcu zdobędzie się na czuły gest i mnie przeprosi. Który mnie nareszcie wysłucha. Bardzo się pomyliłam. Od razu, jak tylko otworzyłam drzwi, poczułam bardzo silny zapach spalenizny. W mieszkaniu unosił się dym. Wystraszyłam się, że Leszek zasnął i coś zaczęło się palić. Ale on wcale nie spał. Siedział w kuchni z obłąkańczym uśmiechem na twarzy.

– Coś ty zrobił!? – spytałam.

– Leczę cię z fanaberii – odparł.

– Co to ma znaczyć? Co tam jest!? – wskazałam zlew.

– Twoje ukochane foteczki – powiedział złośliwie, a ja wtedy zobaczyłam, że na podłodze przed nim leżą albumy z rodzinnymi zdjęciami. Rzuciłam się, żeby mu je zabrać, ale zobaczyłam, że nie ma już w nich fotografii. Dopiero wtedy dotarło do mnie, skąd ten swąd i dym. Wstałam i popatrzyłam do zlewu. Zimna woda lała się na zgniecione w papkę resztki papieru i popiołu. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Nie chciałam w to wierzyć.

– Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego spaliłeś nasze zdjęcia? – zapytałam tylko.

– Musisz zerwać z przeszłością – wybełkotał i sięgnął po butelkę wódki, która stała obok i pociągnął z niej potężny łyk. I wtedy właśnie zrozumiałam, że to koniec. Że on mnie już nie kocha. Zrozumiałam też, że i ja nie kocham jego. Że to nie wyprowadzka dzieci tak na mnie źle działała, ale jego towarzystwo.

Mimo że od lat funkcjonowaliśmy jako małżeństwo, już dawno przestaliśmy nim być. Staliśmy się dla siebie obcymi osobami. A gdy obcym każe się żyć w parze, zaczynają się nienawidzić. I ja właśnie poczułam, że Leszka nienawidzę. Tym razem wyszłam z domu już na dobre. Pojechałam do mamy. Następnego dnia, gdy mąż był w pracy, przyjechałam po wszystkie swoje rzeczy. Chciałam zabrać też komputer, na którym były nowsze zdjęcia naszej rodziny, ale i te Leszek zniszczył.

Musiałam się pogodzić z tym, że rozstanie z mężem kosztowało mnie utratę wszystkich rodzinnych fotografii. Zostały mi tylko wspomnienia. Ta historia jest na tyle dramatyczna, że w tym momencie mogłaby się kończyć. Oczywiście rozwodem. Ale jest jeszcze coś do opowiedzenia. Coś, co czyni z niej przestrogę dla wszystkich kobiet, które decydują się na życie z takimi facetami jak Leszek. Z potworami, którzy nie mają w sobie cienia empatii i zrozumienia dla drugiego człowieka.

Wniosłam sprawę o rozwód. Leszek się nie sprzeciwiał. Też miał dość naszego małżeństwa. Sprawa przebiegła więc sprawnie i myślałam, że rozstaniemy się w poprawnych stosunkach. Tym bardziej że udało nam się podzielić majątek tak, że żadne nie było poszkodowane. Na ostatnim procesie, kiedy już wszystko się skończyło, Leszek podszedł do mnie, a ja naiwna myślałam, że chce się ze mną pożegnać, powiedzieć w końcu miłe słowo. Przecież byliśmy ze sobą tyle lat. On jednak wyciągnął z kieszeni kawałek papieru i podał mi go.

– Masz, pooglądaj sobie. Kilka mi jeszcze zostało. Popatrzyłam na jego rękę i zobaczyłam, że ma w niej pomiętą i podartą fotografię, na której jestem ja i dzieci. Wzięłam ją i popatrzyłam mu prosto w oczy: – Dlaczego to robisz? Leszek, dlaczego?

– Bo jesteś złą żoną – odpowiedział i poszedł. Natychmiast poszłam do mojego adwokata i pokazałam mu, jaki prezent pożegnalny dostałam od mojego byłego już męża. Ale on tylko wzruszył ramionami, bo przecież sprawa w sądzie była zamknięta.

Mąż postanowił dalej uprzykrzać mi życie

Przeprowadziłam się do kawalerki, którą dawno temu kupiliśmy dla dzieci na przyszłość. Urządziłam się tam przyjemnie i myślałam, że będę spokojnie żyła. Ale nie było mi to dane. Mój mąż postanowił dalej uprzykrzać mi życie. Pierwszy list od niego znalazłam w skrzynce pocztowej tydzień po rozwodzie. Podpisał się nawet na nim.

Drżały mi ręce, kiedy otwierałam kopertę. Gdy mi się to w końcu udało, na stół wysypały się kawałki kolorowych fotografii. Tych, które rzekomo spalił. Okazało się, że wcale ich nie zniszczył, tylko po prostu przede mną ukrył. Była też w tym liście kartka. Napisał na niej krótko: „Gdybyś się nudziła, przesyłam ci do składania puzzle. Nie przejmuj się, części nie zabraknie. Mam ich tu sporo”.

No i dostaję od niego te strzępy fotografii regularnie. Przesyła mi je pocztą. Zgłosiłam sprawę na policję i właśnie się tym zajmują. Mówią, że sąd może uznać to zachowanie za nękanie i go ukarać. Kolejny raz zagryzam więc zęby i żyję dalej. Ciągle zastanawiam się tylko, czy pokazać dzieciom te przesyłki od ich taty.

Z jednej strony nie chcę ich z nim skłócić, ale z drugiej po prostu się go boję. Czasem myślę, że on mógłby skrzywdzić mnie, a nawet chłopaków, bo skoro jest zdolny do takich okropności, to kto wie, do czego mógłby się jeszcze posunąć. Może gdyby oni wiedzieli, byliby w stanie na niego wpłynąć. Sama nie wiem…. Na razie czekam. Zobaczę, jak sprawy będą się toczyły. Mam cichą nadzieję, że za jakiś czas on się uspokoi. Że mu przejdzie i ochłonie.

Na razie jednak jestem przytłoczona całą tą sytuacją. Staram się w niej jakoś odnaleźć, ale jest mi bardzo ciężko. Nie tylko straciłam miłość, ale nie wiem, czy kiedykolwiek byłam kochana. Bo teraz myślę sobie, że byłam tylko potrzebna. 

Czytaj także:
„Moja mama i teściowa zabrały wnuki na wakacje. Jedna pozwalała im na wszystko, druga ciągle strofowała”
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Remont domu, brak pracy, depresja i samotność dobijały mnie. Chciałam zniknąć z tego świata”

Redakcja poleca

REKLAMA