Wydawało się to niemożliwe, a jednak dałam radę. Pozbyłam się ze swojego życia kuli u nogi. Szybko i zdecydowanie. Niestety nadal pracowaliśmy razem, co gorsza był moim szefem.
Czułam, że moje problemy się nie skończyły
Czy wystarczy mi sił, aby jeszcze raz się postawić? Po czterech latach związku, zerwałam z moim chłopakiem Olkiem. Mieszkaliśmy razem, znaliśmy się na wylot, kiedyś nawet się kochaliśmy. Przynajmniej ja kochałam jego. Ale w pewnym momencie stwierdziłam, że nie wiem, dlaczego wciąż z nim jestem.
Z dnia na dzień pogarszał się jego charakter. Kłócił się ze mną nagminnie i o byle drobiazg, krzyczał tak, że sąsiedzi narzekali, nawet grozili policją, a w weekendy pił stanowczo za dużo. Zaczęłam więc szukać mieszkania do wynajęcia, a kiedy to się udało, już nie zwlekałam: wyłożyłam mu kawę na ławę, spakowałam manatki i wyniosłam się z jego mieszkania. Koniec historii.
Na tym sprawa mogłaby się zakończyć, gdyby nie poważny szkopuł: nadal pracowaliśmy w jednej firmie. Olek nie dawał mi o sobie zapomnieć… Zrobił się nie do zniesienia, odkąd awansował. Potrafiłabym niby zrozumieć nadmiar stresu, odpowiedzialności, która spadła na jego barki. Ale nawet wcześniej był niemiły dla mnie i dla innych kobiet w biurze, wiecznie krytykował naszą pracę, a do tego wspierał przy przenosinach do innych działów i w awansach tylko mężczyzn.
Widziałam, jak jedną z koleżanek doprowadził do płaczu. Kiedy poszedł wyżej, żywiłam nadzieję, że nie będzie już wisiał nade mną każdego dnia jak cień i mówił, co mam robić, a czego nie, i jakie są „właściwe korporacyjne procedury”.
Doprowadzało mnie to do szału, bo dobrze znałam zakres swoich obowiązków i nikt poza nim nie miał zastrzeżeń. Niestety znowu się przeliczyłam. Owszem, zachowywał pozory profesjonalizmu i odnosił się do mnie w miarę uprzejmie, ale za nic nie mogłam się go pozbyć. Przychodził z pytaniami o „stare, niezałatwione sprawy”, wyciągał mnie na papierosa, mimo że dobrze wiedział, iż próbuję rzucić palenie.
Poza tym nadal rządził się w naszym dziale, który od czasu awansu już mu nie podlegał, bo niby się do tego „poczuwał” jako nasz były kierownik. Na wszystko potrafił znaleźć oficjalne wyjaśnienie, zawsze taki był. A jednak widziałam tę urazę w jego oczach, wręcz niedowierzanie. Jakby wciąż nie potrafił pojąć, jak można zostawić kogoś takiego jak on. Jak śmiałam?
Nie zamierzał dać mi spokoju
To była jego zemsta: doprowadzić mnie do depresji albo histerii, wolno, metodycznie i… skutecznie. Bo, na moje nieszczęście, świetnie mu szło. Nie mogłam spać, jadłam coraz mniej. Olek obłudnie zaczął się dopytywać, czy nie choruję i czy aby na pewno zdrowo się odżywiam. Że niby troskliwy…
Czułam się niczym bohaterka jakieś absurdalnej, ale nieśmiesznej telenoweli. Czy naprawdę byłam skazana na tego człowieka do końca życia? Dlatego, że na początku zaślepiło mnie uczucie i nie zorientowałam się, jaki jest naprawdę? Wydawało się to jawną niesprawiedliwością losu, ale tym właśnie stało się moje życie.
Karą za rzucenie Olka. Podjęłaś, dziewczyno, taką bezczelną, samolubną, odważną decyzję, no to teraz masz, żyj z jej konsekwencjami. Czułam się jak zwierzę w pułapce. Nerwy miałam w strzępach do tego stopnia, że zaczęłam planować drugą ucieczkę od Olka – tym razem na gruncie profesjonalnym.
Miałam możliwość zaaplikować o awans z jednoczesnym przeniesieniem do innego oddziału. Nie musiałabym pracować już w tym samym budynku co ten żałosny sadysta. Kłopot w tym, że Olek, będąc na swoim obecnym stanowisku, mógł z łatwością przyblokować mój awans. A gdyby się zorientował, co próbowałam zrobić, upewniłby się, że albo zostanę w firmie na zawsze, albo trafię do psychiatryka.
Widziałam to na jego twarzy tak wyraźnie, jakby miał to wypisane wielkimi literami. Nieustannie rozpatrywałam swoje opcje i szanse. W drugim oddziale firmy pracowała moja koleżanka i mogła przytrzymać mi stanowisko przez jakiś czas, ale z pewnością nie w nieskończoność. Piłka była po mojej stronie. Umówienie rozmowy i całą papierologię potrzebną do awansu należało załatwić przez szefostwo. To znaczy przez Olka i Konrada, drugiego z wyżej postawionych kierowników.
W pracy panowie niby trzymali sztamę, ale czasami zastanawiałam się, czy Konrad przypadkiem nie udaje – żeby wyglądało przed zespołem, iż zawsze przemawiają jednym głosem. Wtedy miałam szansę.
No ale jeśli naprawdę się lubili?
No to pozamiatane. Czy powinnam ryzykować, że Olek dowie się o wszystkim i zmieni moje życie w jeszcze większe piekło niż dotychczas? Rozmyślałam o tym przez długi, długi czas. A potem zdałam sobie sprawę, że dokładnie tak samo wyglądały moje myśli przez ostatnie cztery lata – skłębiona masa lęków i wymówek. P
o raz kolejny musiałam się zdecydować na drastyczne działania. W trakcie przerwy obiadowej Olek zwykł jadać w restauracji na parterze. Wiedząc o tym, zaczekałam, aż zniknie w windzie, i poprosiłam Konrada o chwilę rozmowy w cztery oczy. Zgodził się. Wyłuszczyłam mu swój problem krótko i konkretnie, bez rozwodzenia się starając przestawić skomplikowaną naturę mojego związku z Olkiem.
Przygotowałam też sobie mocne argumenty, moje asy w rękawie. W telefonie wciąż miałam kilka zdjęć stanu, w jakim Olek zostawiał mieszkanie po swoich weekendowych popijawach, kilka nagrań jego wrzasków, wykonanych, gdy bałam się o własne bezpieczeństwo. Przygotowałam je na wypadek, gdyby zaszła potrzeba udowodnienia, że nie jestem histeryczką, że niczego sobie nie ubzdurałam. Konrad wysłuchał mnie z kamienną miną.
Wstrzymałam oddech, gdy skończyłam mówić, czekając na jego reakcję. Niedowierzanie, śmiech, może oburzenie… Tylko skinął głową.
– Rozumiem sytuację. Daj mi kilka dni, załatwię to. Masz tydzień, zanim musisz iść na rozmowę, tak?
Na moment mnie zatkało.
– Taa… tak, oczywiście. Nie mów mu tylko, proszę, ja…
– Wszystko rozumiem – przerwał mi. – Naprawdę. Zatem tydzień.
Wyszłam cała w nerwach, niepewna, czego się spodziewać. Przez następne dni czujnie wypatrywałam nadejścia obu kierowników, nieuchronnej rozmowy na stronie, komentarza od Olka. Musiał przecież dowiedzieć się o wszystkim, na pewno już wykręcał mój numer, dzwonił z pretensjami, już obmyślał kolejne tortury…
Spałam coraz gorzej, ale nadal wykonywałam swoje obowiązki, żywiąc tę nikłą nadzieję, że jednak uda się znaleźć sposób. Że moja decyzja o zaufaniu w zasadzie obcemu człowiekowi, koledze z pracy, przełożonemu, nie okaże się tragicznym w skutkach błędem. Aż wreszcie – poniedziałek.
Konrad czekał już przy moim biurku, gdy przyszłam rano. Żołądek skręcił mi się z nerwów w supeł, ale szef uśmiechnął się krzepiąco.
– Rozpoczęliśmy proces z Oddziałem Trzecim, idziesz dziś do nich na rozmowę. Jeśli pójdzie dobrze, od przyszłego tygodnia będziesz już pracować z nimi. Przyspieszona procedura.
Przyznaję, lekko opadła mi szczęka. Opanowanie się zajęło mi chwilę.
– A… Olek? – odważyłam się zapytać.
– Wysłałem go w delegację do Anglii. Dobrze się złożyło. Miałem lecieć sam, ale niestety moja matka nagle zachorowała i ktoś musi się nią zająć – powiedział to takim tonem, bym nie miała wątpliwości, iż wcisnął Olkowi kit.
Boże… Rozpłakałam się
Po prostu. Już dawno nikt nie okazał mi tyle sympatii i zaufania – a przecież to była tylko prosta, biurokratyczna operacja. Coś, co każdy dobry szef powinien zrobić dla swojej dobrej pracowniczki, która skarży się na specyficzny mobbing. A jednak łzy płynęły mi ciurkiem.
Musieliśmy wyjść przed budynek, bym zaczerpnęła świeżego powietrza. Potem, gdy już poprawiłam makijaż, taksówka zabrała mnie do oddziału na rozmowę. Tak jak przekonywała mnie koleżanka, stanowisko okazało się idealnie skrojone pod moje możliwości i ambicje. Tak oto, choć jeszcze całkiem niedawno wydawało się to niemożliwe, pozbyłam się wreszcie kuli u nogi. Całkowicie. Słyszałam plotki, że Olek straszliwie nawrzeszczał na Konrada, wszem i wobec odsłaniając swoje prawdziwe oblicze, ale nie mógł mi już nic zrobić, nie mógł mnie tknąć, skrzywdzić.
Urzędowo mój awans został przeprowadzony zgodnie z procedurami, a nikt nie miał prawa ani obowiązku informować kierownika na urlopie o zmianach w dziale, który mu nie podlegał. Zmieniłam numer, zrezygnowałam z mediów społecznościowych. Byłam wolna. Uwierzyłam też, że są jeszcze na świecie dobrzy ludzie, a Olek to tylko odosobniony przypadek. Czasem warto zaryzykować i zaufać niby obcej osobie, rzucić się na głęboką wodę, wierząc, że wszystko będzie dobrze, że ktoś pomoże nam płynąć dalej. Wiele rzeczy w życiu kończy się gwałtownie. Ale równie wiele z nich gwałtownie – i wspaniale – się rozpoczyna.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”