Henryka, dziewiętnastolatka z Katowic, poznałam we wrześniu na zapleczu pokazu Valentino podczas paryskiego tygodnia mody. Miał niewinne spojrzenie anioła i kuszący uśmiech młodego Marlona Brando. Zanim włożył ubrania na wybieg, miał na sobie koszulkę z wizerunkiem kota Garfielda i zniszczone trampki – każdy w innym kolorze.
Przypadek sprawił, że to ja przygotowywałam go do pokazu. Byłam makijażystką od pięciu lat. Lubiłam swoją pracę. Dzięki niej zwiedzałam najpiękniejsze miasta świata i malowałam sławy rozpoznawalne w każdym jego zakątku. Sądziłam, że jestem profesjonalistką, ale gdy dotknęłam podbródka tego nastolatka, poczułam, że drży mi ręką.
– Jesteś z Polski – stwierdził, przyglądając mi się uważnie.
– Skąd wiesz? – unikałam jego spojrzenia.
– Zawsze poznaję – błysnął zębami w odpowiedzi. – Mieszkasz w Paryżu na stałe?
– Tak – odparłam lakonicznie.
– Fajnie – skwitował i zamilkł.
Obserwowałam pokaz zza kulis. Środek wybiegu przecinała czerwona świetlna wstęga. Henryk otwierał show. Przyglądały mu się setki zachwyconych i zazdrosnych oczu, a on przemierzał ten krótki odcinek z typowym dla modeli niewzruszonym wyrazem twarzy. Jego młodzieńcza delikatność utonęła w ostrym świetle stroboskopu. Zastanawiało mnie, co tak naprawdę skrywa ta fasada absurdalnej wręcz urody. Czy jak zawsze była to chorobliwa ambicja, czy może autentyczne harmonijne piękno... W wypadku Henryka była to – jak się okazało – rozpaczliwa potrzeba akceptacji.
Potrzebował z kimś pogadać
Kiedy pokaz dobiegł końca, marzyłam tylko o tym, by znaleźć się w moim mieszkaniu. Ale przy wyjściu czekał na mnie Henryk. Złote dziecko paryskich wybiegów patrzyło mi w oczy bez cienia skrępowania.
– Idziesz do domu? – zapytał.
– Tak, do widzenia – i go minęłam.
– Czekaj! Pójdziemy razem na colę?
– Nie umawiam się z modelami.
– Dlaczego?
– Masz dziewiętnaście lat, a ja dwadzieścia sześć – wyjaśniłam krótko.
– Proponuje ci colę. Nie małżeństwo.
Powiedział to tak aroganckim tonem, że musiałam się odwrócić. Ze wszystkich sił starałam się wymyślić i posłać mu jakąś ciętą, inteligentną ripostę, ale spojrzenie jego oczu po prostu mnie rozbroiło. Kwadrans później siedzieliśmy w kafejce.
– Twoi znajomi mówią na ciebie Henryk? Trochę staroświecko brzmi – zagadnęłam.
– Mówią na mnie Buźka. Lubią mnie gnębić – odparł i wgryzł się w hamburgera.
Pochłaniał go tak łapczywie, jakby nie jadł od dwóch dni. Przeraziła mnie myśl, że może specjalnie głodził się przed pokazem. Wolałam się od takich problemów trzymać z daleka. Coś mi mówiło, że ta znajomość to zły pomysł. Chwyciłam torbę i wstałam.
– Jestem tutaj kompletnie sam – powiedział, widząc, że chcę wyjść. Na brodzie miał krople musztardowego sosu. – Od trzech miesięcy nie byłem w domu. Cały czas pracuję. Nie zdałem matury. Rodzice są wściekli, nie gadają ze mną. Mam strasznego doła.
Powoli opadłam z powrotem na kanapę.
– Zobaczyłem, że masz naszyjnik z Buddą. To fajny, pogodny koleś, no nie?
– Można tak powiedzieć – odparłam, zszokowana jego wcześniejszym wyznaniem.
– No więc pomyślałem, że ty też jesteś fajna i pogodna. Muszę pobyć z kimś takim.
Nasza rozmowa przeszła w monolog. Patrzyłam na twarz wschodzącej gwiazdy świata mody, a słuchałam słów wypowiadanych przez zaburzonego i zagubionego młodego człowieka.
– Za cztery dni mam lecieć do Tokio, ale nie chce mi się. Wszystko jest do dupy!
– Twój pokaz dzisiaj nie był do dupy. Sukces tej kolekcji to głównie twoja zasługa – wyznałam. Potrzebował to usłyszeć. Poza tym była to najszczersza prawda.
Wystawiłam mu rzeczy za drzwi
Zatrzymaliśmy się przy moim samochodzie. Henryk patrzył na mnie w milczeniu, jakby na coś czekał. Odniosłam wrażenie, że był bliski płaczku. Zrobiło mi się go żal. Nie przypominał macho z reklamy męskich perfum, raczej porzucone dziecko.
– Chcesz do mnie pojechać? Może obejrzymy jakiś polski film? – zaproponowałam.
Radość i ulga rozświetliły mu oczy. Bez zastanowienia zajął siedzenie pasażera.
Kilka pierwszych nocy spędził na mojej kanapie, ale wszystko nieuchronnie prowadziło do przewidywalnego finału. Pierwszy raz pocałował mnie na pożegnanie, gdy leciał do Nowego Jorku na pokaz Calvina Kleina. Drżały mu ręce, policzki miał gorące od rumieńców. Uwiodła mnie jego bezbronność, kontrastująca z posągowa urodą. Zakochałam się do szaleństwa, ale nikomu nie mówiłam, z kim się spotykam. Nie byłam pewna, co nas czeka. Sądziłam, że raczej nic.
Czekałam na chwilę, kiedy odbierze mi go eteryczna blondynka z okładki Vouge’a. Przerażało mnie to. Zazdrość wypalała mi w sercu dziurę ziejącą panicznym strachem. Buźka miał wiele zalet, ale też wiele wad. Był rozkojarzony i leniwy. I miał zaskakujące niskie poczucie własnej wartości.
Żeby przypodobać się nowym kolegom z agencji, sprowadził ich do mnie. Wyjedli wszystko z lodówki, uświnili łazienkę. Byłam wściekła. Czułam się jak matka sprzątająca po synu, który zaliczył pierwszą pijacką imprezę.
Na 20. urodziny kupił sobie playstation i tydzień spędził przed telewizorem. Nie planował ponownie zdawać matury. Twierdził, że ją sobie kupi. W rankingach modeli piął się coraz wyżej, a jego samopoczucie ostro pikowało w dół. Chronił się u mnie przed rodzicami, odpowiedzialnością i dorosłym życiem. Kochałam go, jednak pewnego dnia nie mogłam dłużej osłaniać go przed światem. Chciałam mężczyzny, a nie dziecka. Wystawiłam za drzwi jego rzeczy. Przyznaję, postąpiłam jak tchórz, ale nie byłam gotowa na konfrontację twarzą w twarz.
Wieczorem podszedł pod drzwi. Kopniakami niemal je roztrzaskał. Ktoś wezwał policję. Nazajutrz ujrzałam na ścianie wielkie, czerwone, obelżywe słowo PUTE. I tak szaleńczo za nim tęskniłam. Godzinami ślęczałam przed monitorem, szukając jego nowych zdjęć. Albo przeglądałam wspólne fotki zrobione komórką. I przekonywałam samą siebie, że postąpiłam słusznie.
Dwa miesiące po rozstaniu przeczytałam na jego Instagramie, że zaczął ćpać i przegiął. Ledwo go odratowali. Nie chciałam w to wierzyć, ale pamiętałam wyraz jego oczu, kiedy coś go gnębiło. Wydawał się strasznie kruchy. Bał się świata, choć stał w jego centrum. Postanowiłam dowiedzieć się, co u niego. Dziewczyna z agencji, z którą podpisał kontrakt, po setce błagalnych esemesów podała mi nazwę szpitala, w którym leżał.
Zanim weszłam do sali chorych, długo się wahałam. Leżał odwrócony plecami do drzwi. Słyszałam stłumiona muzykę dobiegającą z białych słuchawek telefonu. Zabandażowanymi dłońmi obejmował swój brzuch. Wydawał się taki wątły. Usiadłam przy łóżku i po prostu rozpłakałam się.
– Co ty tutaj robisz? – zapytał, kiedy się zorientował, że nie jest sam.
– Co ty wyprawiasz, co robisz ze swoim życiem? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, ale tylko wzruszył ramionami i wbił wzrok w sufit.
Nie wytrzymałam i chwyciłam go za ręce. Przytuliłam je do ust. Poczułam smak szpitalnego opatrunku.
– Przerażasz mnie... – szepnęłam. – Dlaczego bierzesz te świństwa? Masz przed sobą cały świat. Wielką karierę. Tyle możesz osiągnąć, tyle odkryć i doświadczyć.
– Ty nic nie rozumiesz – westchnął, ale nie zabrał dłoni, które przytulałam mocno do moich policzków.
Opuszki jego palców były zimne jak lód.
– Czego nie rozumiem?
Spuścił głowę. Czarne potargane włosy przysłoniły jego pociemniałe od bólu oczy.
– Jedyna rzeczą, jaką chcę odkrywać, to życie z tobą. Jedyną osobą, jakiej chcę doświadczać, jesteś ty. To się nigdy nie zmieni, choćby nie wiem co. Bez ciebie znikam. Wróć do mnie. Zrobię tę maturę, jeśli tak ci zależy.
Patrzyłam na niego, ważąc każde wypowiedziane przez niego słowo. Jeśli się zgodzę, już zawsze będę zazdrosna, już zawsze będę się o niego martwić, walczyć z jego nastrojami i wrodzonym przygnębieniem. Ale będę też kochana. Że nie tak wyobrażałam sobie miłość? Najwyraźniej nie można wybrać sposobu, w jaki się kocha. Ja jego, a on mnie. Robimy to tak, jak umiemy. Mogę się tylko zgodzić albo nie.
– Okej – odparłam.
Czytaj także:
„Miałem ochotę na skok w bok i umówiłem się z pięknością z Tindera. Szczęka opadła mi, bo w kawiarni zastałem... żonę”
„Córka żyła w otwartym małżeństwie. Razem z mężulkiem notorycznie się zdradzali. Tylko czekałam, aż stanie się tragedia”
„Żona szefa pożyczyła ode mnie kasę, której już nie ujrzałem na oczy. Boję się, że stracę pracę, gdy upomnę się o swoje”