„Córka żyła w otwartym małżeństwie. Razem z mężulkiem notorycznie się zdradzali. Tylko czekałam, aż stanie się tragedia”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Na początku myślałam, że po prostu wyjdę z tego samochodu i więcej się do niej nie odezwę. Przyznaję, że straciłam panowanie nad sobą po raz kolejny, i zwyzywałam ją od najgorszych. Wypomniałam jej wszystkie winy, wszystkie rozczarowania. Jak można żyć w takim zepsuciu”.
/ 02.04.2022 21:59
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Wiolka zawsze była trudnym dzieckiem. Nie chciała nas słuchać, nie przejmowała się tym, co pomyślą inni, szybko się nudziła, nie lubiła pracować. Ze zgrozą patrzyłam, jak wyrasta na dziewczynę pozbawioną zasad. Chociaż wpajałam jej podstawy dobrego wychowania, Wiolka nigdy ich nie przestrzegała. Już na początku szkoły średniej zaczęła się zbyt śmiało ubierać i eksperymentować z alkoholem.

– Znowu śmierdzisz winem! – wrzeszczał mąż po tym, jak po raz kolejny wyczuł od niej procenty.  – Ja ci dam, gówniaro! Do swojego pokoju! I siedzieć tam, aż powiem, że można wyjść!

– Siku muszę zrobić… – burczała.

– Wytrzymasz!

– Posikam się, tato. Posikam się… – jęczała, a on powoli tracił impet.

– Nie wytrzymam z nią! Weź ty coś zrób! Przecież obie jesteście kobietami, mi już ręce opadają – mówił do mnie.

Alkohol, papierosy, kiepskie towarzystwo…

Z takimi problemami borykaliśmy się przez całe liceum. Ile razy musiałam tłumaczyć jej, że powinna się szanować. Nie posłuchała mnie. Gdy tylko nabrała kobiecych kształtów, zaczęły się ekscesy z kolegami. Myślę, że bardzo wcześnie straciła dziewictwo. Choć nigdy o tym nie rozmawiałyśmy – co pewnie też było błędem z mojej strony – wydaje mi się, że nie miała wtedy więcej jak szesnaście lat.

Kręcili się wokół niej tacy, co na pewno nie chcieli długo czekać. Jednego czy dwóch znałam bardzo dobrze, bo byli synami naszych sąsiadów. Same gagatki, więc modliłam się, żeby Wiolka z żadnym z nich nie związała się na dłużej. Na szczęście znalazła sobie narzeczonego spoza tego towarzystwa. Gdy nam go przedstawiła, byliśmy oboje z mężem bardzo mile zaskoczeni.

To jest chłopak z dobrego domu. Ma na imię Marcin, jest starszy od Wiolki o rok, a jego rodzice prowadzą firmę ze sprzętem kuchennym. Wiolka poznała Marcina w jakimś klubie. Miała wtedy dwadzieścia cztery lata, pracowała w sklepie z ciuchami i wydawało się, że coraz poważniej myśli o swojej przyszłości. Ten chłopak był tego dowodem.

Dość miły, grzeczny, ustawiony i zakochany w niej po uszy. Nie dziwota, bo przecież to właśnie jej uroda przyciągała tych wszystkich podwórkowych amantów, których tak się obawialiśmy. Marcin był od nich inny, choć wcale nie idealny! Co nam w nim przeszkadzało? Bardzo swobodne, bardzo nowoczesne poglądy na sprawy życiowe.

– Nie chcę mieć dużej rodziny. Moje ambicje nie kończą się na dzieciach. Chciałbym trochę z życia skorzystać. Coś zobaczyć, gdzieś pojeździć. A dzieci to czas i pieniądze. W jakiejś gazecie wyliczyli, że wychowanie dzieciaka od małego do osiemnastki to równowartość sportowego mercedesa…  – przekonywał, kiedy temat schodził na kwestie potomstwa.

– To chyba nie ma sensu tak przeliczać… – wtrącałam.

– Dlaczego?

– Bo dzieci to skarb, sens życia.

– Sens życia można odnaleźć gdzie indziej… W przygodach, podróżach, w próbowaniu czegoś nowego…

– Ja tam wolę to, co stare. To, co sprawdzone – mruczał pod nosem mąż, który ciężko znosił te współczesne teorie.

Obojgu nam nie podobały się ich plany

Mieliśmy jednak nadzieję, że to tylko takie młodzieńcze gadanie. Że w miarę upływu lat im się zmieni. Mówię „im”, bo Wiolce też nie uśmiechało się macierzyństwo. W ogóle ciągle gadała o tym, że chcą z Marcinem korzystać z życia, poszaleć.

– Co to znaczy, „korzystać z życia”? My z ojcem nie korzystamy? – dziwiłam się..

– Oj, mamo. Nigdzie nie byłaś, nic nie widziałaś. Ciągle w domu, z jednym chłopem, bez żadnej odmiany… – uśmiechała się.

– Przecież o to chodzi. A ty co, nie masz zamiaru wyjść za mąż?

– Mam, jasne. Ale moje małżeństwo będzie wyglądało inaczej.

– Czyli jak?

– Inaczej. Weselej! – śmiała się Wiolka, puszczając oko do swojego Marcina.

On widać rozumiał, co miała na myśli, bo odwzajemniał te tajemnicze uśmiechy. Myślałam wtedy, że po prostu dobrze się dobrali. No i pewnym sensie tak było… Ich związek kwitł, aż doszło do ślubu. Nie chcieli kościelnego, ale to akurat nas nie zaskoczyło.

Machnęliśmy na to ręką, bo co innego można było zrobić. Musieliśmy się też pogodzić z tym, że nie chcieli hucznego wesela. Na skromne przyjęcie nie zaprosili prawie nikogo z rodziny. Tylko my, rodzice Marcina i znajomi młodych. Bardzo dziwnie się tam czułam… Wróciliśmy z Heniem do domu przed dwunastą.

Przykro nam było, że nasza córka i zięć mają tak odmienne od naszych wyobrażenia o tym, jak powinno wyglądać małżeństwo. Ale z drugiej strony, tłumaczyliśmy sobie,  najważniejsze, by byli szczęśliwi. Przecież o to chodziło. Zawsze miałam wrażenie, że to mi wystarczy, że na tym tylko mi zależy – żeby moja córka była szczęśliwa. A tu okazało się, że jej pojęcie szczęścia może stać w sprzeczności z moimi przekonaniami.

O jej „nowoczesnym” sposobie na życie dowiedziałam się pół roku po ślubie. Córka wyprowadziła się do mieszkania Marcina i bardzo rzadko nas odwiedzała. Widywaliśmy się naprawdę sporadycznie. Dlatego  byłam nieco zdziwiona, gdy spotkałam ją któregoś dnia na schodach naszej klatki. Wracałam z pracy, taszczyłam zakupy, a ona schodziła w dół. Kiedy mnie zobaczyła, zrobiła dziwną minę.

– O, cześć, taty nie ma w domu? – zapytałam, bo założyłam, że była u nas i pocałowała klamkę.  – Powinien już być. Nie wrócił jeszcze z pracy? – dodałam.

– Nie. Znaczy, nie wiem… Nie pukałam…

– A czemu? Chodź na górę!

– Nie, nie! Właściwie to się spieszę. Muszę lecieć, coś załatwić. Pa, mamo!

Minęła mnie i pobiegła na dół. A ja nawet przystanęłam, taka byłam zdezorientowana. Jednak po chwili znów zaczęły mi ciążyć siaty pełne zakupów i poszłam na górę. Mąż był w domu.

– Wiolkę minęłam na schodach… Nie dzwoniła do drzwi, nie pukała?

– Nie słyszałem. Ale telewizor gra…

– Dziwne. To czemu ze mną nie weszła do mieszkania? Nic nie rozumiem…

Heniek machnął ręką.

– Co tu rozumieć. Za nią nigdy nie nadążysz… – wzruszył ramionami.

Kolejny raz spotkałam ją na naszej klatce tydzień później. Ale tym razem nie minęłyśmy się na schodach. Akurat, kiedy przechodziłam obok mieszkania byłego chłopaka Wioli, otworzyły się drzwi i wyszła z nich właśnie ona.

Była na tyle rozbawiona, że nawet mnie nie zauważyła. A ja stałam pół piętra wyżej i patrzyłam, jak moja córka przytula się do tego wałkonia Jacka. Złapał ją wtedy wpół, pocałował, a potem przesunął ręce na jej pośladki i bez skrępowania obmacywał. Nie wytrzymałam!

– Wiolka, cholera jasna, co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam, a ona natychmiast od niego odskoczyła. – Przecież ty masz męża! – darłam się bez opamiętania.

– Ciszej, mamo! Ludzie słuchają – odpowiedziała i machnęła ręką na swojego kochasia, żeby schował się w domu; tak zrobił.

– Jak tak możesz? I to pod moim bokiem! Z tym obwiesiem, z tym cwaniaczkiem! No szlag mnie zaraz trafi na miejscu!

– Ciszej bądź, mamo, no naprawdę… 

– Ty robisz skandal! Ludzie, czy ja cię tego uczyłam?! Co powie Marcin? Przecież on się z tobą rozwiedzie!

– Mamo, nie histeryzuj! Proszę cię. Ojciec jest w domu? – zainteresowała się naraz.

– Jest! A co to ma do rzeczy?

– Chciałabym ci wszystko wyjaśnić, ale wolałabym na osobności. Znaczy, nie przy nim. Chodź do mojego samochodu…

Rzadko mówiła rozsądnie, ale tym razem miała rację. Gdyby Heniek dowiedział się o jej najnowszych ekscesach, chyba by ją zabił. Od dłuższego czasu i tak był na nią cięty. Na to, że ślub zrobili do niczego, że Wiolka nas nie odwiedza, że zachowuje się jak obca… Gdybym teraz jeszcze powiedziała mu, że nasza córuchna zdradza męża, na pewno by ją udusił.

– Tylko się nie drzyj, bo w aucie też słychać – powiedziała, gdy już wsiadłyśmy do samochodu. – Postaraj się zachować spokój, a wszystko ci wyjaśnię…

– A co tu wyjaśniać?! Puszczasz się z tym leniem! Co tu do tłumaczenia?

– Miałaś się nie unosić, mamo – westchnęła. – A jest co tłumaczyć. Jak się uspokoisz, to ci powiem. Będziesz spokojna?

– Jestem już, proszę bardzo. Mów, co masz do powiedzenia… – powiedziałam.

– Marcin wie, że ja tu przychodzę. Że ja z moim byłym… Że uprawiam z nim seks… – jeszcze raz westchnęła, jakby nabierała sił do powtórzenia tego wyznania. – Tak, Marcin wie, że uprawiam seks z Jackiem!

– Ale jak to? Nie rozumiem. I nie ma ci za złe? Nie jest zazdrosny?

– Nie jest. My jesteśmy nowoczesnym małżeństwem i on też ma… swoje przygody.

– Co ty mówisz?! Nie rozumiem!

– My jesteśmy w otwartym związku.

– Że co?

– Uznaliśmy oboje, że będziemy się spotykać z innymi ludźmi. Marcin ma swoją kochankę, a ja Jacka. No i tak żyjemy…

Na początku myślałam, że po prostu wyjdę z tego samochodu i więcej się do niej nie odezwę. Ale potem – kiedy do mnie dotarło, co powiedziała, kiedy zrozumiałam, że moja córka żyje w jakimś absolutnym zepsuciu – zrobiłam jej karczemną awanturę.

Przyznaję, że straciłam panowanie nad sobą po raz kolejny, i zwyzywałam ją od najgorszych. Wypomniałam jej wszystkie winy, wszystkie rozczarowania. Na końcu powiedziałam, że nie chcę jej znać. Że ma się co u nas nie pojawiać.

– Ojcu powiesz o naszej rozmowie? – zapytała, zanim się rozstałyśmy.

– Chyba żartujesz! Żeby mi padł na zawał? Wstyd, Wiolka… Kto cię tak wychował? Na pewno nie my! Wstydzę się ciebie… – to mówiąc, trzasnęłam drzwiami auta.

Weszłam do klatki i tam się popłakałam

Bałam się jednak, że ktoś mnie zobaczy taką zaryczaną i dlatego wjechałam windą na dziesiąte piętro. Dopiero tam doszłam do siebie. Zajęło mi to dobre pół godziny, ale jak już weszłam do domu, nie było po mnie chyba nic znać. Mąż, w każdym razie, niczego nie zauważył.

Ukrywałam ten straszny fakt przez pięć miesięcy. Modliłam się o Wiolę, ale nie odezwałam się do niej ani razu. Ona też nie dzwoniła, nie przychodziła, nie proponowała spotkania. Czasem zatelefonowała do ojca, ale chyba tylko po to, żeby się niczego nie domyślił. Takie miałam wrażenie… Tłumaczyła, że mają z Marcinem dużo pracy i sporo wyjeżdżają.

Mąż przez jakiś czas wierzył w te bzdury, ale potem zaczął się domyślać, że coś się między nami niedobrego stało. Na początku zaprzeczałam, ale potem powiedziałam, że pokłóciłyśmy się o ślub i przyjęcie. O wszystko, co nas dzieliło. Uwierzył i nawet zaczął mnie przekonywać, żebym jej odpuściła.

– Przecież to nasze dziecko – mówił, a mnie pękało wtedy serce.

Gdyby tylko znał prawdę…

Na szczęście Heniek nigdy nie musiał mierzyć się z prawdą, bo cała przeszłość Wiolki z Marcinem poszła w zapomnienie. Spodziewałam się, że tak będzie. Że ten ich chory układ nie zda egzaminu. Nie wiedziałam tylko, że nastąpi to tak szybko.

Po pięciu miesiącach nieobecności córka przyszła do nas do domu wieczorem. Kiedy zobaczyłam ją w drzwiach, chciałam pogonić, kazać się wynosić, ale poprosiła cicho, żebym ją wpuściła. Wyglądała dość żałośnie, dlatego się nad nią zlitowałam.

W sumie to nawet się zmartwiłam, że może jest chora, że stało się coś tragicznego. Taki miała wyraz twarzy. Okazało się jednak, że to nie żadna tragedia, a zwykły rozwód. Tak jest, Wiola wyprowadziła się od Marcina i chciała do nas wrócić. Ojcu powiedziała, że po prostu się nie dogadywali.

Heniek zrozumiał, bo przecież nigdy za tym chłopakiem nie przepadał. Przytulił ją, zapewnił, że jest dla niej u nas miejsce, a potem poszedł do sklepu po wiśniówkę na uspokojenie. A ja wtedy zapytałam Wiolkę wprost. Nie miałam zamiaru owijać w bawełnę.

– O co poszło!? Pewnie o tę sodomię, co sobie urządziliście z tym zboczeńcem!

– Mamo…

– Nie mamuj mi tu! – wkurzyłam się. –Za dużo miałam cierpliwości, dziewczyno! Mów, o co poszło.

– Jedna z tych jego dziewczyn, dziewczyn Marcina… za bardzo mu się spodobała… – powiedziała i zwiesiła głowę.

Ha! A jednak!

– Weź się w końcu garść, durna dziewucho! Idź po rozum do głowy. Jesteś jeszcze młoda i możesz sobie życie ułożyć z kimś dobrym, rozsądnym. Jesteś ładna, znajdziesz sobie kogoś. Ale szanuj się, bo jak sama nie będziesz się szanowała, to nikt inny nie będzie. Mam nadzieję, że w końcu trochę zrozumiałaś…

– Tak, mamo.

– Zobaczymy. Rzeczy masz w samochodzie? – zapytałam rzeczowym tonem.

– Tak.

– To przynieś je i rozpakuj u siebie w pokoju. I pamiętaj! Jak tylko wykręcisz jakiś numer, wszystko opowiem ojcu i wylatujesz. Zrozumiano?

Wiolka została u nas, rozwiodła się z Marcinem i znalazła nową pracę. Mija właśnie pół roku i muszę przyznać, że nie spotyka się z żadnym z osiedlowych chłopaków. Nie zagląda też do tego Jacka z drugiego piętra.

Mam wrażenie, że trochę zmądrzała, że lepiej się prowadzi i zaczyna myśleć o swojej przyszłości w kategorii rodziny… Czy tak będzie? Nie wiem. Mam jednak nadzieję, że w końcu zacznie żyć jak porządna, normalna kobieta.

Czytaj także:
„Wpadłam jako nastolatka, córkę oddałam rodzicom. Teraz chcę ją odzyskać, ale ona myśli, że jestem jej siostrą”
„Ten urlop miał być czasem spokoju i radości, ale zamienił się w istny koszmar. Tylko cud uratował nas od tragedii”
„Wiesia dała się sprowadzić do roli garkotłuka i sprzątaczki. Całymi dniami służy swojemu panu i władcy”

Redakcja poleca

REKLAMA