„Żona szefa pożyczyła ode mnie kasę, której już nie ujrzałem na oczy. Boję się, że stracę pracę, gdy upomnę się o swoje”

Mężczyzna, którego okradła żona szefa fot. Adobe Stock, Paolese
„Gdy szef zaprosił mnie na działkę, byłem zaskoczony, ale i mile połechtany. Nie sądziłem jednak, że ten uroczy wyjazd będzie kosztował mnie połowę wypłaty. Żona szefa oskubała mnie z kasy bez żadnych skrupułów. Mam ją wydać? Przecież wiadome, że szef mi nie uwierzy”.
/ 02.04.2022 20:32
Mężczyzna, którego okradła żona szefa fot. Adobe Stock, Paolese

Dzięki temu, że firma zafundowała mi intensywny kurs niemieckiego, wkrótce mogłem wyjechać
w pierwszą delegację. Gdyby Wojtek zaproponował mi lot na Księżyc, odmówiłbym, ale on zaprosił mnie na działkę…

– Wpadłbyś z żoną na dwa, trzy dni. Pojemy, popijemy, na rybki wyskoczymy łódką. Wpadniecie?

Byłem zaskoczony, ale i mile połechtany. Bo to znaczyło, że przypadłem szefowi do gustu, mimo że pracowałem w firmie niespełna pół roku.

Jeszcze w styczniu byłem bez pracy, żyliśmy z cieniutkiej pielęgniarskiej pensji Krysi, od trzech miesięcy zalegaliśmy z czynszem… Nawet na garnitur dla Bartka na studniówkę nie było nas stać, żona pytała po znajomych, żeby pożyczyć.

– Jakoś to będzie. W końcu jestem inżynierem. Ostatecznie pójdę na tego montera do spółdzielni – uspokajałem żonę, choć w środku sam byłem kłębkiem nerwów.

Któregoś ranka, po nieprzespanej nocy, usiadłem do komputera, żeby sprawdzić, czy ktoś odpowiedział na setki moich maili. Znalazłem tylko wiadomość od Wieśka, kumpla ze studiów.

Gapiłem się w monitor i nie mogłem uwierzyć w to, co czytałem: „Cześć, Maciek, dałem twój namiar takiemu ważnemu gostkowi z firmy handlującej sprzętem medycznym. Powinien się odezwać dość szybko, bo mu główny handlowiec prysnął do konkurencji. Trzymaj się”.

Dla pewności, czy dobrze widzę, włożyłem na nos okulary żony. A więc opatrzność nade mną czuwała! No i Wiesiek czuwał… – pomyślałem o kumplu z wdzięcznością.

Telefon zadzwonił po trzech dniach, a tydzień później podpisałem umowę o pracę i tego samego dnia zainstalowałem się w obszernym gabinecie. Zostałem kierownikiem działu sprzedaży w jednym z oddziałów międzynarodowej firmy. Poznałem Wojtka, zastępcę prezesa, dyrektora do spraw sprzedaży na rynek niemiecki i skandynawski.

– A jak z językami? – spytał, przeglądając moje CV. – Biegły angielski, a jak z niemieckim? Widzę po minie, że średnio – podniósł słuchawkę, przycisnął jeden klawisz. – Pani Magdo, proszę do mnie…

Od tamtego dnia włączył mi się tryb turbo. Codziennie o siódmej stawiałem się w robocie i posłusznie pokazywałem pani Magdzie odrobione ćwiczenia, potem było 40 minut konwersacji.

Następnie do wieczora siedziałem w firmie, nocami wkuwałem niemiecki… Po miesiącu pojechałem w swoją pierwszą zagraniczną delegację, potem była następna i kolejna… Sypiałem po 4 godziny na dobę, za to po dwóch miesiącach udało mi się wyjść na prostą z finansami.

Mimo permanentnego zmęczenia byłem szczęśliwy

Miałem interesującą pracę na cały etat, kierownicze stanowisko, służbowy samochód i niemałe zarobki, choć wiedziałem, że trochę mnie firma wykołowała. Mój poprzednik zarabiał więcej, a i tak odszedł, bo konkurencja płaciła jeszcze lepiej.

– Nie narzekaj, ciesz się tym, co masz. Nie pamiętasz już, jak było jeszcze parę miesięcy temu? – Krysia potrafiła mnie przywołać do porządku, kiedy tylko zaczynałem marudzić.

– No to jaka decyzja? – Wojtek ponowił zaproszenie i poklepał mnie po ramieniu.

– Moja Bożenka bardzo się ucieszy z towarzystwa. Weźmiesz jeszcze wolny poniedziałek, to nie będziemy wracać w korkach – przekonywał.

Nie mogłem odmówić, choć przez moment miałem wątpliwości. Nie znałem przecież Wojtka prywatnie. 

– Aha, tylko żadnego żarcia nie przywoźcie. Bożenka uwielbia gotować i ma zapasy… – podał mi adres i się rozstaliśmy.

Od razu zadzwoniłem do Kryśki, żeby kombinowała urlop. Pomysł spędzenia trzech dni na Mazurach, z darmowym noclegiem i jedzeniem, bardzo mi się spodobał. Bo choć w domowym budżecie sytuacja wyraźnie się poprawiła, to potrzeby były coraz większe. A to zepsuła się lodówka, a to syn potrzebował nowych ubrań, a to zbliżał się termin, żeby opłacić mu obóz w górach. Wiadomo, życie kosztuje…

Krysia wróciła z dyżuru w szpitalu  rano, nie zdążyła odespać, a tu taka nowina: trzeba się szybko pakować.

– Kupię kiełbasę na grilla i upiekę placek z truskawkami, co?

– No tak, nie można całkiem z gołą łapą. A może ja wezmę butelkę whisky? Mamy taką jedną drogą… – spytałem z wahaniem. 

– Weź i nie zawracaj głowy, że droga. Mają nas gościć, a ty żałujesz jednej flaszki?

Prawdę mówiąc, żałowałem, bo to był doskonały trunek i pieruńsko drogi. Sam dostałem go w prezencie. Ale czego się nie robi w imię dobrych stosunków w pracy.

GPS zaprowadził nas na miejsce. Kiedy wysiedliśmy z auta pod bramą posesji należącej do Wojtka, szczęka mi opadła. Za gustownym płotem, który ciągnął się przez kilkadziesiąt metrów, w głębi za drzewami stał gigantyczny dom kryty czerwoną dachówką. Wielka rezydencja!

Gospodarz musiał dostrzec nas od razu, bo po chwili cichutko rozsunęła się brama. Wojtek wyszedł nam naprzeciw i pokazał miejsce do parkowania. Po prezentacji wylądowaliśmy na obszernym tarasie, z którego roztaczał się widok na jezioro. Żona Wojtka od razu zaczęła krzątać się przy stole. Pojawiły się owoce, orzeszki, jakieś drobne ciasteczka.

– Piwko? A może kawka? – zwrócił się do nas gospodarz i zatarł ręce.

– O której jadacie obiad? My właściwie już jesteśmy głodni, więc zaraz Wojtek weźmie się za grilla. Prawda, kochanie?

Oczywiście oboje z Krysią zadeklarowaliśmy naszą pomoc. Było miło, choć na początku trochę sztywno. Jednak po kilku piwach i butelce wina, którą wysączyły panie, zrobiło się całkiem przyjemnie.

Wieczorem w doskonałych nastrojach poszliśmy spać. Wielka sypialnia, w której spędziliśmy noc, okazała się bardzo wygodna. Czuliśmy się wspaniale. W niedzielny poranek wypłynęliśmy z Wojtkiem łódką, jednak połów był więcej niż marny. Mój szef złapał trzy małe szczupaczki, ja miałem na haczyku coś większego, ale rybka się zerwała.

– Trzeba te okazy wypuścić z powrotem do wody. Poczekamy, aż podrosną – Wojtek bez żalu wypuścił szczupaki do jeziora.

Dzień zapowiadał się równie miło jak poprzedni

Byliśmy goszczeni po pańsku. W pewnej chwili miałem nadzieję, że gospodarz otworzy łiskacza, którego dostał ode mnie w prezencie, ale przeliczyłem się. Po obiedzie Wojtek odebrał ważny telefon. Musiał wracać niezwłocznie do Warszawy.

– Wy zostańcie, tak jak było umówione. Tylko jutro podjedziecie z Bożenką do Olsztyna, dobra? Zrobi sobie jakieś zakupy, żeby mi z głodu bidula nie umarła.

Okazało się, że Bożenka spędza na działce całe lato, ale właśnie jej auto jest w warsztacie, więc nie ma jak sama pojechać na zakupy. Oczywiście to nie był dla nas problem.

Co prawda musieliśmy w poniedziałek zebrać się wcześniej, niż było planowane, żeby zdążyć zrobić zakupy w Olsztynie, podrzucić Bożenę z powrotem i jeszcze o jakiejś cywilizowanej porze dojechać do Warszawy, ale i tak czuliśmy się wypoczęci i wdzięczni za wspaniałą gościnę.

W Olsztynie okazało się, że Bożenka nie ma przy sobie karty ani żadnej gotówki.

– No ładnie, mam w portfelu 10 złotych i kilka drobniaków. Pożyczysz mi trochę kaski? Wojtek jutro ci odda, ok? – spytała, a ja oczywiście natychmiast się zgodziłem.

Spędziliśmy łącznie około czterech godzin w Olsztynie, jeżdżąc od marketu do marketu, od sklepu do sklepu. Bożena załadowała cały bagażnik. Nie były to zwykłe zakupy: kupiła kilka kilogramów mięsa, w tym polędwicę wołową, w próżniowych opakowaniach wędliny, mule, krewetki, rozmaite soki, owoce, warzywa, jakieś wykwintne konserwy, makarony, mnóstwo środków czystości, brykiety do grilla, zapas papieru toaletowego, ręczniki i oczywiście kilka butelek wina i wódki…

Wydałem bez mała dwa tysiące złotych. Bałem się, że przekroczę dzienny limit. Na szczęście obyło się bez komplikacji. Odwieźliśmy Bożenę na działkę, sami musieliśmy jeszcze zatankować. Dobrze, że Krysia miała trochę gotówki, bo przyszłoby nam iść do Warszawy pieszo…

We wtorek Wojtek mnie wezwał do swojego gabinetu. Przywitał mnie uściskiem dłoni i powiedział:

– No, słyszałem, że Bożenka zrobiła porządne zapasy. Dziękuję ci, chłopie – klepnął mnie w plecy, po czym podał mi kilka stuzłotowych banknotów.

Szybko zorientowałem się, że mam w ręku zaledwie pięćset złotych.

– Ale… – zacząłem niepewnie.

– Nie ma żadnego „ale”. To są konkretne pieniądze! Nie mogę od pracownika brać takich prezentów. Naprawdę jestem ci wdzięczny, bo bym musiał organizować wypad na Mazury w środku tygodnia, żeby ratować żonę przed głodem… – zaśmiał się rechotliwie, a ja wyszedłem z jego gabinetu, chowając do kieszeni pieniądze.

Ktoś się pomylił? – pomyślałem naiwnie

Kilka tygodni później, na spotkaniu z potencjalnym klientem, poznałem swojego poprzednika na stanowisku handlowca.

– No i jak się pracuje koledze? – spytał konfidencjonalnym tonem podczas przerwy w rozmowach.

– W porządku. Dużo pracy, ale ja to lubię… – zacząłem.

– A szef już zapraszał na weekend na Mazury? – facet spojrzał na mnie z ciekawością; gdy nie odpowiedziałem, dodał: – Jakby co, lepiej się wykręcić. Jest miło, ale to się nie opłaca…

Podziękowałem za radę. Szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej.

Czytaj także:
„10 lat temu pozwoliłem odejść kobiecie, która była ze mną w ciąży. Teraz muszę udowodnić, że zasłużyłem na bycie ojcem”
„Zostawiłam męża i rocznego synka, sama pojechałam do pracy za granicą. Teraz syn mnie nie poznaje, a mąż ma kochankę”
„Mąż zostawił mnie dla kochanki poznanej przez internet. Znalazłam jego niezwykle czułą korespondencję z tą kobietą”

Redakcja poleca

REKLAMA