„Mój brat to chciwy intrygant bez skrupułów. Nie cofnął się przed oszustwem, by zgarnąć pieniądze z rodzinnego majątku”

poważny mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„Niespełna pół roku później duża firma deweloperska zaproponowała mi odkupienie przysługującej mi części kamienicy i placu. Pozostałe 3/4 było już w jej dyspozycji! Jeśli zdecyduję się teraz, zapłacą mi tyle, co pozostałym, a im dłużej będę zwlekał, tym mniej pieniędzy dostanę”.
/ 17.02.2024 14:30
poważny mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

Sądziłem, że z Tadkiem gramy w jednej drużynie, i że jemu, tak jak i mnie, zależy na tradycji, nie tylko na forsie.

Ten dom był naszym majątkiem

W naszej rodzinie od lat głównym tematem rozmów, zwłaszcza przy świątecznym stole, była dziadkowa kamienica. Dziadek postawił czteropiętrowy potężny budynek na gruncie odziedziczonym po swoim ojcu, czyli moim pradziadku. Dom miał być zabezpieczeniem dla całej rodziny na długie lata.

Jeszcze przed odzyskaniem niepodległości pradziadek Teodor kupił na skraju miasta duży plac. Zamierzał tam zbudować rodzinną siedzibę – typowy dwór szlachecki. Tak się jednak nie stało – kroniki rodzinne nie wyjaśniają  dlaczego: czy zabrakło mu pieniędzy, czy może nie chciał budować pod zaborem. Dość, że dwór nie powstał, a pradziadek zmarł. Plac odziedziczył jego syn Tobiasz. W naszej rodzinie od wieków obowiązuje zasada, że pierwsze imiona mężczyzn zaczynają się na literę „T”.

Dziadek Tobiasz był przedsiębiorcą, projektował oraz budował drogi i mosty. Po odzyskaniu niepodległości jego przedsiębiorstwo miało masę zamówień. Dzięki temu, co zarobił, stać go było na realizację dzieła swojego ojca. I tak przy ówczesnej ulicy Zajazdowej powstała kamienica. Potężny czteropiętrowy budynek górował nad okolicą.

Tobiasz zmienił nieco plany swego ojca. Zbudował kamienicę, która miała stanowić źródło dochodu dla rodziny. Mieliśmy żyć z wynajmu mieszkań i lokali użytkowych. Parter od frontu zajmowały cztery sklepy, a całe pierwsze piętro było przeznaczone na mieszkania dla naszej rodziny. Na drugim, trzecim i czwartym były mieszkania na wynajem.

Ze starych zdjęć, które cudem się zachowały, wynika, że z pierwszego piętra, z mieszkania dziadków, można zejść schodami do ogrodu, w którym stała altanka i wesoło szemrała fontanna. Był wyjątkowo piękny i zadbany, dziadkowie zatrudniali dwóch ogrodników.

Kamienica ma bogatą historię

Sielanka trwała do wybuchu II wojny światowej. Krótko potem kamienicę zajęli Niemcy. Dziadek został aresztowany i wywieziony do obozu pracy. Po wyzwoleniu miasta rodzina chciała wrócić na Zajazdową. Dom nie został zburzony, ale prawie wszystkie lokale zajęli dzicy lokatorzy. W każdym mieszkaniu koczowały co najmniej dwie rodziny. Koczowały, bo budynek nie był ogrzewany. Nie było wody ani elektryczności. Ludzie cieszyli się, że w ogóle mają dach nad głową.

Dziadkowi udało się odzyskać część mebli i dwa pokoje z kuchnią, która także służyła za łazienkę. Przez pewien czas gnieździło się tam dziesięć osób, w tym kuzyni z Nowego Sącza. Z czasem kamienicę upaństwowiono. O tym, kto będzie w niej mieszkał, decydował kwaterunek. K. nie mieli nic do powiedzenia. Przy okazji zmieniono nazwę ulicy z Zajazdowej na Zjazdową na cześć zjazdu zjednoczeniowego i powstania Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Moi przodkowie niedługo mieszkali w swoim domu. Wkrótce pewien dygnitarz postanowił powiększyć przydzielony mu lokal o dwa pokoje Tobiasza. Dziadek z rodziną zostali wykwaterowani, otrzymali mieszkanie w innej części miasta. Przy okazji powiedziano mu, by nie interesował się swoją kamienicą.

Zanim dziadek zmarł, w ręcznie pisanym testamencie przekazał kamienicę, którą przecież zabrała mu władza ludowa, swojemu synowi, czyli mojemu ojcu, Tytusowi. Jednocześnie nakazał mu odzyskać plac i budynek. Do ostatnich chwil swojego życia wierzył, że nadejdzie czas, kiedy kamienica wróci do rodziny. Nie mam pojęcia, skąd brał tę nadzieję. Aż do 1989 roku nie można było nic zrobić.

Po zmianach ustrojowych mój ojciec wystąpił o zwrot budynku i posesji.
Sprawa wcale nie była prosta, mimo obietnic i zapewnień, o dobrych chęciach nie mówiąc; miasto nie spieszyło się ze zwrotem. Brakowało odpowiednich przepisów. Żaden z urzędników nie chciał podejmować decyzji. Szukano więc różnych powodów, by odmówić zwrotu. A gdy w końcu pojawiły się odpowiednie regulacje prawne, brakowało aktów wykonawczych. Sprawa ciągnęła się latami. Nasz ojciec zmarł i nie doczekał jej finału.

Zależało mu na tej sprawie

Po śmierci taty sprawą zajął się mój młodszy brat, Tadeusz. Tak się złożyło, że zostaliśmy jedynymi spadkobiercami rodzinnego majątku. Przynajmniej tak wówczas sądziłem. Nasz ojciec miał wprawdzie starszą siostrę, ale wszystko wskazywało na to, że zaginęła w czasie wojny i nigdy nie miała dzieci.

Tadek z niespotykanym dotąd u niego zapałem zabrał się do załatwiania sprawy. Biegał do prawnika, chodził po urzędach, zdobywał opinie, wykazy i plany zagospodarowania przestrzennego oraz tysiące innych potrzebnych lub nie dokumentów. Miałem do niego zaufanie. Niestety jego starania nie posuwały sprawy do przodu.

Moim marzeniem było odbudować dawną pozycję K. Chciałem, aby po odzyskaniu kamienicy nasza rodzina znów mogła zamieszkać na pierwszym piętrze, a pozostałe wynajmować. Marzyło mi się, że odbudujemy dawne schody prowadzące z salonu do ogrodu. Zdawałem siebie sprawę, że na ten cel potrzeba dużych pieniędzy, ale miałem też pewien pomysł na to, jak je zdobyć.

Pewnego dnia Tadeusz zaprosił mnie na kawę i spytał wprost.

– Co zamierzasz zrobić, gdy już odzyskamy tę ruinę?

– Znasz moje marzenia – odpowiadałem powoli, zastanawiając się jednocześnie, jak w najatrakcyjniejszy sposób przedstawić bratu swoje pomysły. – Chciałbym przywrócić dawną świetność siedzibie rodu.

– To znaczy? – spytał sceptycznie i jakby z niedowierzaniem.

– To znaczy, że chciałbym tam zamieszkać, tak jak dawniej dziadkowie, na pierwszym piętrze, a resztę moglibyśmy wynajmować. Oczywiście mam nadzieję, że zamieszkamy tam razem – rozmarzyłem się, a on patrzył na mnie tak, jakbym mówił w obcym języku.

Miałem wrażenie, że widzi we mnie człowieka niespełna rozumu.

– Ty to mówisz poważnie?! – nie brzmiało to jak pytanie, a raczej stwierdzenie, choć w tonie słyszałem iskierkę nadziei na to, że jednak żartowałem.

– Całkiem poważnie – odpowiedziałem. – Chciałbym spełnić marzenia dziadka, naszego ojca, a także swoje.

– To idiotyzm! – stwierdził sucho.

– Nie rozumiem! – tym razem to ja byłem mocno zdziwiony.

– A co tu jest do rozumienia! – podniósł głos. – Odzyskujemy tę starą kamienicę, sprzedajemy ją i plac, dzielimy się kasą  na pół i obaj żyjemy jak królowie. Kumasz?! Po jaką cholerę komplikować sobie życie? Będziesz miał kasę, za którą możesz wybudować sobie dom nad brzegiem ciepłego morza. Po co ci ta ruina?!

Przecież nasza ciotka nie miała dzieci!

Rozmawialiśmy jeszcze długo, ale żaden nie przekonał drugiego. Byłem zmartwiony, bo sądziłem, że gramy z Tadkiem w jednej drużynie, że jemu tak jak mnie zależy na tradycji, nie tylko na forsie. Przecież wychowywaliśmy się w jednym domu. Bardzo się myliłem.

Nie wiedziałem, co będzie dalej. Sądziłem, że uda mi się w końcu przekonać brata do moich pomysłów. Gdy miesiąc później zatelefonował prawnik, byłem niemal pewien, że Tadek zgadza się ze mną i chce wszystko uzgodnić. Mecenas przywitał mnie jak zawsze doskonałą kawą.

– Czy zna pan Amandę i Chrisa A.? – od razu przeszedł do rzeczy.

– Nie!? Nie znam!

– A to szkoda, bo to także spadkobiercy kamienicy pańskiego dziadka.

– Słucham?! To niemożliwe! Nie ma innych spadkobierców poza mną i moim bratem! – serce zabiło mi mocniej.

– Rodzeństwo A. zdołało udowodnić, że są dziećmi siostry pana ojca.

– Jakim cudem?! Przecież ciotka Wanda była bezdzietna i zaginęła podczas
II wojny światowej.

Zapewnił mnie, że wszystko zostało skrupulatnie sprawdzone.

– Nikt nie wie, czy pana ciotka zginęła!  Z dokumentów, które mi przedstawiono, wynika, że pana ciotka zmarła w Anglii na początku 1947 roku. Dokumenty przedstawione przez Andersonów są jednoznaczne i autentyczne. Chris i Amanda są dziećmi Wandy K. i Georga A. a więc legalnymi spadkobiercami kamienicy.

– Co to dla mnie oznacza w praktyce? – spytałem zrezygnowany.
– To znaczy, że nie należy się panu połowa spadku, lecz jedna czwarta! Pana bratu także – stwierdził prawnik.

– No pięknie! A wie pan może, w jaki sposób moi kuzyni dowiedzieli się o spadku? – spytałem jeszcze.

– Od dłuższego czasu szukali polskiej rodziny swojej matki – wyjaśnił. – Ich adwokat dotarł do informacji o kamienicy K. i próbach jej odzyskania.

Dziwił mnie jego spokój

Po wizycie u prawnika spotkałem się z Tadeuszem. Był dziwnie spokojny! On także stracił część spadku na rzecz naszych nowych kuzynów, ale wyglądało na to, że w ogóle się tym nie przejmuje.

– Co ty jesteś taki spokojny? – spytałem go na dzień dobry. – Straciliśmy połowę majątku na rzecz całkiem obcych ludzi. I co teraz będzie?!

– Nic! Podzielimy się! – odparł beztrosko, jakby go to wcale nie obeszło.

– Ale sprawdziłeś ich chociaż? To na pewno są dzieci ciotki Wandy?

– Nasz prawnik twierdzi, że tak! A ja nie mam innego wyjścia niż mu wierzyć.

Dalsza rozmowa wydała mi się pozbawiona sensu. Dziwiło mnie, że Tadeusz nie próbuje walczyć o swoje, ale przecież nie mogłem go do niczego zmusić. Postanowiłem skontaktować się z naszymi nowymi kuzynami. Nie odpowiedzieli jednak na moją prośbę o spotkanie.

Szkoda, bo chciałem przekonać ich do swojego pomysłu, do przywrócenia kamienicy jej dawnej roli siedziby rodu. Gdy Tadeusz o tym usłyszał, zapewnił mnie, że z nim także nasi kuzyni nie chcieli rozmawiać. Dziwnym trafem, gdy tylko znaleźli się dodatkowi spadkobiercy, sprawa zwrotu kamienicy nabrała tempa. Byłem już tak  tym wszystkim zmęczony, że nie dociekałem dlaczego. Cieszyłem, że coś się ruszyło i zanosi się na szczęśliwy finał.

Martwiło mnie natomiast, że dostanę mniejszą część majątku, niż zakładałem. Sąd podzielił spadek na cztery równe części pomiędzy nas. Musiałem się zastanowić, skąd wziąć pieniądze na realizację swoich planów. Nie chciałem z nich rezygnować.

To była zmowa przeciwko mnie

Niespełna pół roku później duża firma deweloperska zaproponowała mi odkupienie przysługującej mi części kamienicy i placu. Pozostałe 3/4 było już w jej dyspozycji! Jeśli zdecyduję się teraz, zapłacą mi tyle, co pozostałym, a im dłużej będę zwlekał, tym mniej pieniędzy dostanę.

To był cios w samo serce. Moje marzenia, plany przywrócenia dawnej świetności kamienicy K. legły w gruzach. Z częścią majątku, którą dysponuję, nie mogę zrobić nic, skoro pozostali spadkobiercy sprzedali resztę deweloperowi. Pojechałem na Zjazdową. Na placu już trwały prace budowlane. Jedna ekipa zabrała się za rozbiórkę kamienicy. Pozostałe robiły wykop pod nowe budynki. Przygotowywano się do wylewania fundamentów. 

Jak to zobaczyłem, o mało mi serce z żalu nie pękło. Wszystko przepadło! Przez te dzieci ciotki Wandy, którym chodziło tylko o forsę. Tadeusz też nie okazał się lepszy od nich. Nie wiem, po co pojechałem do brata.

– Dlaczego mi to zrobiłeś?!

– Co masz na myśli?! – udawał, że nie rozumie, o co mi chodzi.

– Dlaczego sprzedałeś naszą rodzinną tradycję?! – spytałem. – Wiesz, że chciałem zrealizować marzenia dziadka i naszego ojca! Chciałem, aby…

– Daj spokój z tymi mrzonkami! Ty wiesz, ile pieniędzy trzeba włożyć, żeby było jak dawniej? Powinieneś mi podziękować, że zdjąłem ci kłopot z głowy!

– Jak to zdjąłeś mi kłopot z głowy? – nie zrozumiałem, co ma na myśli. – Dla mnie to nie był kłopot, tylko marzenia. A ty mi zabrałeś moje marzenia!

– Dla ciebie marzenia, a dla mnie kłopot – stwierdził zimno Tadeusz. – Mówiłem ci już, że potrzebuję kasy, miałem długi. Ty nie chciałeś się zgodzić na sprzedaż. Musiałem to jakoś załatwić…

– Co załatwić?! – domyślałem się, co mój braciszek ma na myśli.
Czyżby podstawił spadkobierców?! Nie zrobiłby mi chyba takiego świństwa.

To nie mieściło mi się w głowie…

– A rozmawiałeś może z naszymi kuzynami. Mogli chociaż podziękować, w końcu spadło im z nieba mnóstwo kasy.

– Jakimi kuz… – ugryzł się w język, ale było już za późno. – Aaa nie, nie rozmawiałem, wzięli pieniądze i wyjechali…

– Szkoda! – stwierdziłem, udając, że nic nie zauważyłem.

Wszystko stało się jasne. Tadek wrednie mnie oszukał. Podstawił lewych spadkobierców, zapłacił im za „usługę” i dzięki temu mógł sprzedać 3/4 spadku. Okradł mnie nie tylko z pieniędzy, ale i z marzeń. Wyszedłem. Nie byłem w stanie dłużej z nim rozmawiać.

Czytaj także:
„Dla mojej żony zdrada to nie problem. Łóżkowej rozrywki szuka u obcych facetów, bo wie, że zawsze pozwolę jej wrócić”
„Pozwoliłam koledze męża wejść do mojego łóżka, ale to nie była zdrada. Mógł mieć moje ciało, ale serca mu nie oddałam”
„Mój narzeczony zostawił mnie przed ołtarzem. Wolał pozamałżeńskie baleciki i zdejmowanie majtek cudzym żonom”

Redakcja poleca

REKLAMA