„Mój brat przyrzekł mi przed śmiercią, że zawsze będzie mnie chronił. Dotrzymał obietnicy...”

Po śmierci brat zesłał siostrze stróża fot. Adobe Stock, Lightfield Studios
Jestem przekonana, że mój zmarły brat ostrzegł mnie z zaświatów o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Uratował mi życie.
/ 29.06.2021 13:31
Po śmierci brat zesłał siostrze stróża fot. Adobe Stock, Lightfield Studios

Darek był jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Kochałam go bardzo i szanowałam. Jak przystało na starszego brata, w dzieciństwie zawsze stawał w mojej obronie, a i w dorosłym życiu pomógł mi kilka razy wykaraskać się z poważnych kłopotów. Wiedziałam, że zawsze mogę liczyć na jego pomoc. Miał zaledwie 36 lat, kiedy umarł na białaczkę. Długi czas walczył z chorobą, ale dwa lata temu przegrał.

Pamiętam nasze ostatnie spotkanie na dzień przed jego śmiercią… Leżał w szpitalu, blady, słaby. I on, i ja wiedzieliśmy, że odchodzi… Czułam się taka bezsilna! Nie mogłam powstrzymać łez. W pewnym momencie z trudem usiadł na łóżku.

– Aśka, nie płacz już. Obiecuję ci, że zawsze będę cię chronił. Niezależnie od tego, co się wkrótce stanie – powiedział cicho, ocierając dłonią łzy z mojej twarzy.

Tydzień później odbył się pogrzeb. Gdy składałam kwiaty na jego grobie, nie spodziewałam się, że dotrzyma obietnicy.

Nagle przed maskę wybiegł nam wielki czarny kocur

To się zdarzyło rok temu, wczesną wiosną. W piątkowe popołudnie mąż i ja postanowiliśmy pojechać na naszą działkę na Mazurach. Kilka dni wcześniej przeszły nad północną Polską potężne wichury i baliśmy się, że nasz drewniany, stary domek został uszkodzony.

Chcieliśmy ratować, co się da. Po pracy odwieźliśmy więc dzieci do babci, a sami zapakowaliśmy się w auto. Gdy wyjeżdżaliśmy z osiedla, nagle na drogę wyskoczył czarny kot z białymi skarpetkami. Znikąd! Maciek musiał gwałtownie zahamować, żeby go nie potrącić. Tymczasem kot przeszedł przed maską tam i z powrotem.

A potem usiadł na środku drogi i zaczął się w nas wpatrywać. Nie jestem specjalnie przesądna, ale wtedy poczułam jakiś dziwny niepokój.

– Słuchaj, to zły znak, może jednak nie powinniśmy jechać? – powiedziałam.

– Chyba nie wierzysz w takie bzdury? Przez głupiego kota nie będę zmieniał planów! – roześmiał się głośno.

Zatrąbił kilka razy i zwierzak czmychnął na pobocze. Gdy odjeżdżaliśmy, ciągle miałam wrażenie, że czuję na plecach jego świdrujący wzrok. Nie wiem dlaczego, ale byłam pewna, że czyha na nas jakieś wielkie niebezpieczeństwo. I że ten kot chce nas przed nim ostrzec. Na szosie panował olbrzymi tłok. Jakby wszyscy właściciele działek na Mazurach zmówili się, że akurat tego popołudnia wyruszą w podróż. Wlekliśmy się więc w korkach prawie sześć godzin. Sznur samochodów zdawał się nie mieć końca – sięgał aż po horyzont. Jechałam z duszą na ramieniu, wypatrując zewsząd niebezpieczeństwa. Natomiast mąż był wściekły jak osa.

– Miałaś rację, czarny kot faktycznie przynosi pecha – mruknął. – Dotrzemy nie wcześniej niż o północy. A jak na miejscu okaże się jeszcze, że naszego domku już nie ma, to chyba do jeziora skoczę! – denerwował się przez całą drogę.

Dojechaliśmy rzeczywiście dopiero późną nocą. Było ciemno i nie mogliśmy wszystkiego dokładnie obejrzeć, ale wyglądało na to, że domek ocalał. Nawet przewodów elektrycznych nie pozrywało i nie powywracało drzew. Widać wichura musiała ominąć tę okolicę. Weszliśmy do środka. Było zimno i wilgotno. Rozejrzeliśmy się. Wszystko stało na swoim miejscu.

– Uff, chyba niepotrzebnie się martwiliśmy. Jest okej. Włączę ogrzewanie i pakujemy się do łóżka, bo tu zaraz zamarzniemy. A jutro wejdę na dach i sprawdzę, czy tam coś się nie poobrywało – powiedział Maciek, po czym odkręcił gaz w butli i uruchomił piecyk.

Usypiając kilka minut później, czułam bijące od niego przyjemne ciepło…

Obudził mnie jakiś dziwny odgłos

Ni to miauczenie, ni to płacz. Głośny, rozdzierający. A potem drapanie w szybę. Półprzytomna usiadłam na łóżku. Nie wiedziałam, co się dzieje, potwornie bolała mnie głowa. Spojrzałam w stronę okna. W świetle księżyca dostrzegłam czarnego kota. Takiego samego jak ten, który wyskoczył nam na drogę jeszcze w Warszawie…

Siedział na zewnętrznym parapecie, drapał pazurami w szybę i darł się, jakby go ktoś ze skóry obdzierał. Przeraziłam się nie na żarty.

– Maciek, obudź się! Coś złego się dzieje! – szturchnęłam męża, ale nie reagował.

Spał jak zabity. Znów spojrzałam w okno. Kot szalał! Jakby chciał mi nakazać, żebym natychmiast je otworzyła. Zwlekłam się z łóżka, na miękkich nogach podeszłam do okna. Kręciło mi się w głowie, bałam się, że za chwilę zemdleję. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam jedno skrzydło. Kot natychmiast zniknął. Jakby się rozpłynął w powietrzu. Wystawiłam głowę na zewnątrz. Odetchnęłam głęboko kilka razy. Zimne powietrze trochę mnie otrzeźwiło.

I wtedy usłyszałam syczenie i charakterystyczny zapach. Gaz! Spojrzałam w stronę piecyka. Nawet się nie żarzył… Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Otworzyłam na oścież wszystkie okna i drzwi, zakręciłam butlę i zadzwoniłam po pogotowie. No i rzuciłam się na ratunek mężowi. Szarpałam go i tarmosiłam ze wszystkich sił, żeby się obudził. Gdy przyjechała karetka, był zdezorientowany, ale w miarę przytomny.

– Piecyk jest uszkodzony! Omal nie zatruliśmy się gazem! Kot nas uratował! Czarny! Mówiłam ci, że to był znak! – tłumaczyłam mu rozgorączkowana.

Widziałam, że mi nie wierzy. Pewnie myślał, że nałykałam się gazu i w głowie mi się pomieszało. Ratownicy też dziwnie się na mnie patrzyli. Gdy wieźli nas do szpitala, słyszałam, jak mówią przez radio, że nasz stan może być poważny…

Dlaczego mąż mi nie wierzy? Przecież nie kłamię!

W szpitalu spędziliśmy tylko jeden dzień, w dodatku niecały. Okazało się, że nie jest z nami wcale tak źle. Lekarz powiedział mi później, że mieliśmy bardzo wiele szczęścia. I że gdybym się wtedy nie obudziła, mogłoby się stać najgorsze, bo przecież butla była pełna…

Gdy leżałam na oddziale na obserwacji, miałam mnóstwo czasu na myślenie. No i doszłam do wniosku, że to mój brat przysłał z zaświatów tego kota. Aby ten najpierw nas ostrzegł, zniechęcił do podróży, a gdy nie posłuchaliśmy i ruszyliśmy na działkę – żeby nas uratował. Wiem, że to może wydać się śmieszne, ale ja naprawdę jestem o tym święcie przekonana! To nie mógł być zbieg okoliczności!

Darek kochał koty. W dzieciństwie przygarnął nawet jednego. Nawiasem mówiąc, tamten kot wyglądał identycznie jak ten, który nas ostrzegł. Gdy Bazyli pewnego dnia zniknął, brat bardzo to przeżył. Mama wiedziała, że kot wpadł pod samochód, ale tłumaczyła Darkowi, że kocisko odeszło, bo miało do spełnienia jakąś ważną misję. Brat mocno w to wierzył…

Po wyjściu ze szpitala wróciliśmy z mężem taksówką na działkę. Po drodze opowiedziałam mu o kocie, jak to miauczał, drapał, żeby mnie obudzić. No i o tym, że jestem przekonana, że przysłał go do nas Darek. Patrzył na mnie jak na wariatkę.

– Daj spokój, to był pewnie tylko sen, wydawało ci się! Jakim cudem ten sam kot mógł być w Warszawie i potem na Mazurach? Na gapę z nami przyjechał? – śmiał się, a ja byłam na niego wściekła.

Omal się nie pokłóciliśmy! Nie rozumiałam, dlaczego mi nie wierzy. Przecież wiem, co widziałam! W pewnym momencie miałam już dosyć jego głupich żartów i zamilkłam. Do końca podróży nie odezwałam się już do niego ani słowem. Na działce powitał nas sąsiad. W nocy usłyszał, co się dzieje i, gdy zabierała nas karetka, obiecał, że wszystkiego przypilnuje, pozamyka, żeby nas do tego wszystkiego jeszcze nie okradli.

– Co za cholera wam to okno tak zniszczyła? Trzeba je będzie pomalować – powiedział, gdy stanęliśmy przed drzwiami.

Podeszliśmy do okna. Było całe porysowane! Parapet zresztą też. Mąż spojrzał na mnie z wyraźnym przestrachem.

– A co, nie mówiłam?! – triumfowałam.

Maciek oczywiście do dziś nie uwierzył w historię kota z zaświatów. Gdy tamtego dnia wyszedł z pierwszego szoku, machnął ręką i stwierdził, że to pewnie drzewo w czasie wichury tak okno porysowało. Ale ja wiem swoje! Drzewa rosną daleko od domu, a fruwająca gałąź zostawiłaby ze dwie rysy! Jednak nie zamierzam go przekonywać, bo i po co?

Ale gdy idę ulicą lub jadę autem, rozglądam się za czarnym kotem. Wierzę, że gdy będzie mi grozić jakieś niebezpieczeństwo, Darek znów go przyśle. Żeby mnie ostrzec…

Czytaj także: 
„Kochałam dwa razy i dwa razy zostałam wdową. Dlaczego los musi zabierać mi wszystko, gdy jestem szczęśliwa?”
„Poznaliśmy się na cmentarzu. Myślałem, że opłakuje męża, a ona była udręczona swoim życiem. Mąż ją katował”
„Helena po ponad 70 latach odnalazła przyjaciółkę, którą poznała w czasie wojny. Na starość zamieszkały razem”

Redakcja poleca

REKLAMA