Kiedy powiedziała, że najlepsza w jej sytuacji byłaby śmierć, serce ścisnęło mi się z trwogi. I postanowiłem pomóc tej kobiecie.
Zawsze miała takie trochę przestraszone spojrzenie. Mój brat, Władek, powiedział nawet, że pewnie dlatego się nią zainteresowałem. Bo ja zawsze lubiłem być jak rycerz na białym koniu, który wybawia z opresji swoją damę. Może i jest w tym trochę racji, choć kiedy poznałem Helenę, po prostu spodobała mi się jako kobieta. A jej ciągły smutek i strach w oczach przypisywałem tylko temu, że mimo upływu trzech lat, wciąż nie może się otrząsnąć po śmierci męża. Doskonale ją rozumiałem, bo sam byłem wdowcem.
W dodatku takim, który przez ostatnie dziesięć lat małżeństwa niemal każdego dnia drżał o zdrowie żony. Moja Ewunia chorowała na raka, który to atakował ją z jednej strony, to cofał się na jakiś czas, żeby uderzyć ze zdwojoną siłą. Aż w końcu ją pokonał. Ta długotrwała choroba w jakiś sposób przygotowywała mnie na jej śmierć, a jednak, choć od pogrzebu Ewuni minęło pięć lat, wciąż ciężko mi było żyć bez niej…
Z Heleną, jak to często bywa z wdowcami, poznaliśmy się na cmentarzu. Przez dłuższy czas widywałem ją głównie z którymś z jej dwóch synów, gdy przychodziła posprzątać grób męża. Leżał niedaleko od mojej Ewuni, na przeciwległym końcu tej samej alejki. Pomyślałem, że jesteśmy bratnimi duszami, bo tylko my tak często bywaliśmy na grobach naszych współmałżonków, zwykle co dwa, trzy dni. Ale wtedy jeszcze nawet się nie witaliśmy, po prostu mijaliśmy się.
Ona w ogóle mnie nie zauważała
Miała wzrok wbity w ziemię. Potem jednak, gdy zaczęła już częściej przychodzić sama, zaczęliśmy witać się wzrokiem. A gdy któregoś dnia zobaczyłem, że nie może doszorować pomnika po tym, jak jeden ze zniczy pękł i rozlała się na nim stearyna, pośpieszyłem z pomocą. Przyjęła ją z wdzięcznością, ale wtedy po raz pierwszy zauważyłem jak bacznie, ze strachem, rozgląda się wkoło. Tak więc staliśmy się znajomymi, i nawet mówiliśmy sobie dzień dobry.
Wkrótce potem dostrzegłem kolejną dziwną rzecz. Gdy razem z Heleną przychodził na cmentarz któryś z synów, zawsze odwracała wzrok, jakby nie chciała mnie zauważyć. Nie narzucałem się jej więc ze swoim „dzień dobry”, lecz po kilku takich razach, spytałem ją o przyczynę. Odpowiedziała tylko:
– Wydawało się panu… Przepraszam, muszę już lecieć do domu, synowie niedługo wrócą z pracy, a ja im jeszcze nie ugotowałam obiadu. „Dziwne” – pomyślałem wtedy.
Tak na oko obaj synowie mieli już koło trzydziestki albo i więcej. A w tym wieku raczej nie powinno się już mieszkać z matką gotującą obiadki, prawda?
Mam udawać, że się nie znamy?
Dwa tygodnie po tej rozmowie nad naszym miastem przeszła wielka wichura, nie oszczędziła również cmentarza. Zaraz potem wybrałem się na grób Ewuni. Posprzątałem go szybciutko, usuwając liście, gałęzie drzew i rozbite znicze. A później pomyślałem, że uprzątnę trochę grób męża pani Helenki, bo nie wiadomo, kiedy ona sama dotrze na cmentarz. Kiedy usuwałem liście z grobu, usłyszałem nagle za plecami warknięcie:
– Co pan robi?! Odwróciłem się i zobaczyłem syna Heleny. Zaraz za nim stała ona.
– Chciałem tylko posprzątać, pomóc…
– Już ja wiem, co chciałeś! Ukraść znicze! – młody mężczyzna zrobił krok w moim kierunku, a ponieważ chłop był wielki jak dąb, zrobiło mi się nieswojo.
– Co pan opowiada? Pani Helenko, niech pani wytłumaczy synowi…
– Pani Helenko?! Ty go znasz?! – osiłek odwrócił się w stronę matki.
– To ojciec jeszcze nie ostygł, a ty sobie szukasz kochanków?! I to gdzie?! Na jego grobie?!
– Ale co ty, Łukaszku, ja tego pana nie znam. To znaczy tylko z widzenia. Tam leży jego żona, na końcu alejki.
– W domu porozmawiamy! – wrzasnął wielki jak dąb Łukaszek. – A teraz bierz się za sprzątanie grobu. A pan niech idzie do własnej żony, a nie romansuje z cudzymi! Uznałem, że nie ma sensu wdawać się w sprzeczkę z Łukaszkiem, zwłaszcza że wyraźnie nie życzyła jej sobie Helena. Wiedziałem jednak, że nie mogę tak tego zostawić, bo zachowanie tego drągala było karygodne!
Lecz nie dane mi było z nią w najbliższym czasie porozmawiać. Od tej pory, przez kilka miesięcy, widywałem Helenę wyłącznie w towarzystwie któregoś z synów. Przychodzili, rozsiadali się na ławeczce i przyglądali się, jak matka sprząta, czasem tylko odnosząc jakieś śmieci na cmentarne wysypisko. A ona sama odwracała wzrok na mój widok i nie mogłem sprawdzić, czy tylko mi się wydaje, czy naprawdę zauważyłem raz czy dwa sińce pod jej oczami. Któregoś dnia jednak ten nadzór widać im się znudził, bo kobieta przyszła sama. Postanowiłem od razu wykorzystać ten fakt. Podszedłem do niej, przywitałem się i od razu przeszedłem do rzeczy.
– Jak oni tak mogą panią traktować?!
– Ale co pan mówi? Nie rozumiem…
– Przecież ten pani Łukaszek zachowywał się, jakby była pani jego własnością!
– A co to pana obchodzi?! To są moi synowie i moje stosunki z nimi nie są pańską sprawą – podniosła głos. – Łukaszek po prostu bardzo się zdenerwował, że majstruje pan coś przy grobie jego ojca!
– To mógł się zdenerwować na mnie. Ale na panią?! To niewyobrażalne.
– Ale to moja sprawa. Synowie o mnie bardzo dbają po śmierci męża i nikomu nic do tego! A pan niech się od nas trzyma jak najdalej i nie wtrąca w nasze sprawy! Żegnam.
Rany, to przecież jakiś koszmar!
Odszedłem wściekły na to, że tak broniła swoich synalków. Od tej pory zacząłem jej unikać, i kiedy widziałem ją z daleka, ruszałem do drugiego wyjścia. Ona zresztą, gdy była na cmentarzu przede mną, robiła to samo. I tak przed sobą uciekaliśmy przez trzy miesiące. Aż wreszcie któregoś dnia zobaczyłem, że siedzi na ławeczce przed grobem męża i nie reaguje na mój widok. Zrobiłem kilka okrążeń, żeby na pewno mnie zauważyła. Ale ona wciąż tkwiła nieruchomo. Nawet nie byłem pewien, czy mnie widziała, bo jej oczy były skryte za ciemnymi okularami. Zastanowiła mnie ta zupełna apatia, do tej pory niespotykana u niej.
Zwykle krzątała się przy grobie, chcąc jak najszybciej zakończyć jego porządkowanie. Dlatego podszedłem do niej. Nawet nie drgnęła.
– Pani Heleno, co się stało? – zapytałem.
– Nie mam już siły.
– Ale na co?
– Na życie.
– Co pani mówi?! – przeraziłem się. – Proszę mi wszystko opowiedzieć.
– Niech pan lepiej stąd idzie – poprosiła cicho. – Zaraz tu przyjdą moi synkowie i sprawdzą, czy posprzątałam już grób ich ukochanego tatusia! I jak pana zobaczą… Proszę odejść.
– Nie ma mowy – oświadczyłem stanowczo. – Czy mogę jakoś pani pomóc?
– Nikt nie może mi pomóc. Mnie już nic dobrego w życiu nie spotka. Chyba że śmierć… – oświadczyła kobieta, a potem poprosiła mnie, żebym odszedł. Ale zrobiła to kompletnie bez przekonania, więc uparłem się, żeby opowiedziała mi o swoich problemach. W końcu poddała się i otworzyła.
Usłyszałem historię jej małżeństwa, która przypominała jakiś niewyobrażalny koszmar. Jej mąż ją ciągle maltretował. Ale nie to było najgorsze. Bo ten drań wychowywał synów w ten sposób, że każdy z nich traktował matkę jak szmatę, która zasługuje jedynie na to, żeby dostać po zębach. Ich samych rozpieszczał, jak tylko mógł, dlatego byli w niego bezwzględnie zapatrzeni.
A pani Helenka wciąż się ich bała i nie potrafiła odejść. Nie miała zresztą dokąd, bo jej trzej oprawcy byli jej jedyną, bliską rodziną. Po śmierci męża nic się nie zmieniło. Synowie bardzo pilnowali, żeby matka czciła jego pamięć, i wciąż chodziła sprzątać grób ojca. No i oczywiście, żeby nie ważyła się podnieść wzroku na innego mężczyznę. Jej jedynym zadaniem miało być wciąż obsługiwanie synów.
– Nie wraca pani do nich, nie ma mowy – zadecydowałem, gdy skończyła opowiadać. – Jedzie pani do mnie!
– Ależ co pan opowiada?! Przecież ja właściwie pana nie znam.
– Jestem uczciwym wdowcem i nie mam wobec pani złych zamiarów. Wprawdzie sam mam tylko dwie córki, za to mój brat, Władek, ma dwóch chwatów, a do tego policjantów. Także jeśli nawet pani ze mną nie pojedzie, to ja ich tam poślę i nie chciałbym być w skórze tych pani drabów! Niełatwo mi było przekonać ją do mojego pomysłu. Ale była tak wyczerpana swoją gehenną, że w końcu na niego przystała. I od tego dnia zamieszkała ze mną.
Oczywiście, synowie Heleny nie odpuścili tak łatwo matce. Pobierała wysoką emeryturę po mężu wojskowym, a oni uważali, że mają prawo do tych pieniędzy jako biedne, osierocone dzieci. Próbowali jej oczywiście grozić, jednak po jednej wizycie policji odpuścili sobie. Teraz ja staram się zapewnić Helence to, żeby chociaż jesień jej życia była pogodna i w miarę radosna. Ona czasem mówi, że nawet z tym przesadzam, bo nie pozwalam jej sprzątać, ale ja bardzo nie chcę, żeby choć przez chwilę mogła mnie porównać do swojego męża tyrana.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć