„Kochałam dwa razy i dwa razy zostałam wdową. Dlaczego los musi zabierać mi wszystko, gdy jestem szczęśliwa?”

kobieta która straciła dwóch mężów fot. Adobe Stock, Rido
Miło jest czasem wrócić myślami do dni, kiedy było się szczęśliwym. Nie ma w tym nic złego.
/ 28.06.2021 14:00
kobieta która straciła dwóch mężów fot. Adobe Stock, Rido

Zazwyczaj w sobotnie popołudnia spaceruję w pobliżu kościoła.
Z ciekawością przyglądam się młodym parom, które po opuszczeniu świątyni otacza grupa bliskich. Pięknie ubrani i bardzo szczęśliwi przyjmują życzenia i prezenty. Wiem dobrze, co przeżywają w tak doniosłej chwili, bo sama dwa razy stawałam na ślubnym kobiercu. I dwa razy zostawałam wdową…

Na drugim roku polonistyki poznałam Tadeusza, studenta Akademii Sztuk Pięknych. Średniego wzrostu, szczupłej budowy ciała, o jasnych, długich do ramion włosach i niebieskich oczach.
– Mam tyle zamówień, że musiałem wziąć urlop dziekański – mówił, pokazując mi pracownię na poddaszu.
Poznaliśmy się na prywatce u koleżanki. Odróżniał się strojem i radosną miną. Był duszą towarzystwa. Bezpośredni, łatwo z każdym nawiązywał kontakt.

Choć bardzo się przed tym broniłam, w moje poukładane życie wdarł się artysta. Potrafił pojawić się o siódmej rano z czerwoną różą i butelką szampana.
Daj się porwać do mojego królestwa! Choć na jeden dzień – ładnie prosił!

Porzucił styl szalonego artysty. Zmienił się dla mnie

Cztery razy odrzuciłam jego propozycję. Dopiero za piątym razem uległam… Zamiast na zajęcia na uczelnię powędrowałam do prywatnej pracowni Tadka.
Jedni potrzebują alkoholu, inni narkotyków, a mnie wystarczy twoja obecność – zapewnił mnie z uśmiechem.
– Ilu dziewczynom już to mówiłeś? – zapytałam, wiedząc, że ma powodzenie.
– Rozejrzyj się… Widzisz tu ślady obecności kobiety? Jestem sam jak palec.
Chciałam mu wierzyć, bo mi się podobał. Miałam nadzieję na coś poważnego. Przebiegłam wzrokiem po pracowni. Pod ścianami stały gotowe kopie mistrzów: Picassa, van Gogha, Kossaka.
– To dobry interes, Bożenko. Ludzie chcą mieć na ścianie Panny z Awinionu, Słoneczniki, Piłsudskiego na Kasztance.
A gdzie są twoje prace? – spytałam.
– Jeszcze przyjdzie na nie czas, moje ty Słoneczko – odparł i pocałował mnie.

Kopiował szybko, starannie i nie zawalał terminów. Odkąd mnie poznał, rzadziej chodził na imprezy, nie tracił już pieniędzy na alkohol. Z jego otoczenia znikły inne kobiety. Zostałam tylko ja. Zrozumiałam, że Tadek zmienia się. Dla mnie!
– Wrócę na studia, zaliczę dwa lata i pobierzemy się… – oznajmił mi kiedyś.
– To mają być oświadczyny? – zdziwiłam się. – Nie tak je sobie wyobrażałam.
Miał artystyczną duszę, bujał w obłokach, nie rozumiejąc, że inni ludzie oczekują od niego określonych zachowań.
Starałam się mu pomóc, ściągając na ziemię i pokazując, co wypada, a co nie.
– Pojedziemy w niedzielę do moich rodziców. Powiesz im o swoich zamiarach i poprosisz o moją rękę. Tak to się załatwia od wieków, mój kochany.

Przyjął wszystko do wiadomości i wykonał perfekcyjnie. Mama była zauroczona Tadkiem, tato również go polubił. Na wesele zaprosiliśmy znajomych z akademii i mojej uczelni. Hucznie powitali nas, gdy wyszliśmy z kościoła. Gratulowali i życzyli wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Czułam się jak księżniczka! Pamiętam swoją białą suknię ślubną i ciemny garnitur Tadeusza.
Mąż z szalonego artysty powoli przemieniał się w spokojnego rzemieślnika. Dostał pracę plastyka miejskiego. Za pieniądze zarobione z kopiowania postawiliśmy dom, rodzice kupili nam samochód. Spełniało się moje marzenie. Miałam u swego boku człowieka, który mnie szanował i kochał. Podjęłam pracę w szkole podstawowej. Czułam się spełniona.

Tadek, wykonując zadania plastyka miejskiego, musiał dużo jeździć autem. Często wracał po nocy. Pewnego wieczoru dwaj milicjanci powiadomili mnie o wypadku samochodowym, w którym Tadeusz zginął. Nie sposób opisać, co wtedy czułam. Nagle cały mój świat się zawalił.
Minęło wiele dni, zanim uświadomiłam sobie, że zostałam sama.
W nowym domu wiało pustką, więc przeniosłam się do rodziców. Co dzień chodziłam na cmentarz. Mam z tatą pocieszali mnie, jak umieli. Wierzyli, że gdy skończy się żałoba, zacznę żyć na nowo.

Mam szukać sobie kogoś na siłę? Po tym wszystkim?!

Ja jednak mimo upływu czasu nie potrafiłam wrócić do pustego domu.
– Może byś wyjechała na trochę, zmieniła otoczenie – zaproponował tata.
Nie chcę tracić z wami kontaktu. Tylko wy mi pozostaliście… – odparłam.
– Córeczko… – mama spojrzała na mnie ze smutkiem. – Przecież my nie będziemy żyć wiecznie. Nie powinnaś być sama. Jesteś jeszcze taka młoda.

Zbliżałam się do trzydziestki. Ten, dla którego byłam Kwiatuszkiem i Słoneczkiem, nie żył. Usychałam z braku miłości. Mimo to nie otwierałam się, a wręcz zamykałam w sobie. Czas oficjalnej żałoby już dawno minął, a ja wciąż nie potrafiłam wrócić do codzienności. Stałam się oschła, wymagająca, niecierpliwa. Wszystko mnie drażniło.
Kilka lat później okazało się, że mama ma raka. Najpierw wierzyliśmy, że wyjdzie z tego. Niestety, nowotwór rozsiał się po organizmie. Odwiedzałam ją w szpitalu codziennie. Tato postarzał się, niewiele mówił, jeszcze mniej jadł. Ja jednak tego nie dostrzegałam. Skoncentrowałam się na odchodzącej mamie. I to był błąd. Mama żyła jeszcze tylko pół roku po diagnozie, tato zmarł we śnie miesiąc po niej.
Zostałam zupełnie sama.

Wzięłam pół roku urlopu dla poratowania zdrowia, musiałam odpocząć. W tym czasie z naszej szkoły odszedł dyrektor, a zastąpił go nowy. Był po czterdziestce, miał rumianą twarz i ciemne, wiecznie śmiejące się oczy, a także… siwe włosy.
– Witam koleżankę na pokładzie! – wymieniliśmy uścisk dłoni, gdy wróciłam do swoich obowiązków. – Czeka na panią mnóstwo pracy… Gdy człowiek rzuci się od razu w wir obowiązków, szybciej zapomni. Wiem coś o tym.
Co on mógł o tym wiedzieć? Straciłam rodziców i męża. Troje najbliższych osób w ciągu dwóch lat! Już chciałam jakoś zareagować na tę jego „radę”, ale sekretarka dyskretnie trąciła mnie w łokieć.
– Pięć lat temu jego żona i jedyna córka utonęły w Dunajcu – szepnęła do mnie, gdy drzwi gabinetu zamknęły się. – Osiwiał w ciągu kilku dni.

Chcąc nie chcąc, zaczęłam stosować się do sugestii dyrektora. Prawie cały swój czas poświęcałam pracy pedagogicznej. Moi uczniowie odnosili sukcesy w międzyszkolnych olimpiadach. Byli chwaleni przez innych nauczycieli. Szybko zauważył to dyrektor. Prosił mnie o pomoc w organizacji akademii. Chętnie się godziłam, wkładając w to całe serce.
Pewnego dnia, gdy byliśmy akurat sami w pokoju nauczycielskim, wypalił:
– Znowu wydaje się pani jakaś smutna. Może zechciałaby pani pójść ze mną do domu kultury na występ kabaretu?
Byłam zaskoczona, ale po chwili odzyskałam rezon i skrzywiłam się.
– Nie w głowie mi kabaret.
Nie przejął się tym:
Pani Bożeno, dramatów mieliśmy już wystarczająco dużo. Nie sądzi pani?

Spojrzałam na jego pogodną twarz, zachęcający uśmiech i… zgodziłam się.
– To było bardzo miłe popołudnie. Dziękuję – powiedziałam po występie.
– Mam nadzieję, że mi pani nie odmówi, gdy zaproszę ją następnym razem.
– Zależy na co…
– Na przykład na kawę i ciastko. Albo na winko. Co tylko sobie pani życzy.
I tak to się zaczęło.

Kto by pomyślał, że jeszcze w życiu poczuję radość

Andrzej był ode mnie starszy o 12 lat. Spotykaliśmy się raz u niego, raz u mnie. Podczas rozmów z nim uświadomiłam sobie, że poza pracą nie mam nikogo bliskiego. On także miał tylko mnie.
– Wiesz, o czym marzę? – zapytał pewnego razu. – Żebyś została moją żoną.
Siedzieliśmy akurat w mojej przytulnej kuchni i rozmawialiśmy o przyszłości. Nasz związek był już na takim etapie, że mogliśmy być ze sobą szczerzy.
– Chciałabym… – odparłam po chwili namysłu. – Ale bardzo się boję.
– Nie bój się – przytulił mnie. – Ze mną nie spotka cię już nic złego.

Na naszym ślubie byli wszyscy pracownicy szkoły i wielu mieszkańców miasteczka. Znów miałam na sobie białą suknię, znów przepełniało mnie szczęście. Goście życzyli nam długiego i szczęśliwego życia. Wierzyłam, że tak będzie. Andrzej sprzedał swoje mieszkanie i zamieszkał w moim domu, który wreszcie przestał wiać pustkami. Przeżyliśmy razem jeszcze 20 długich lat. Cudowny czas. Razem jeździliśmy do sanatorium, pracowaliśmy w ogródku, zajmowaliśmy się domem. Dzieci się nie doczekaliśmy, ale dobrze nam było we dwójkę.
Gdyby mój ukochany nie próbował pomagać dekarzowi, który naprawiał nam dach, na pewno by jeszcze żył. Spadł z kilkunastu metrów, łamiąc sobie kark.

Ja nadal pracuję w szkole. Działam społecznie, pomagając osobom samotnym. Mam jedno przyzwyczajenie. Lubię w sobotnie popołudnia spacerować w pobliżu kościoła i patrzeć na wychodzące ze świątyni, uśmiechnięte i szczęśliwe pary nowożeńców. Niektórzy złośliwie mówią, że szukam tam trzeciego męża. Ale to nieprawda. Ja tylko wspominam… 

Czytaj także:
„Ja byłem zwykłym cieciem, ona – artystką. Nie zdążyłem powiedzieć, co do niej czuję. Popełniła samobójstwo”
„Mój były 9 lat nie interesował się córką. Teraz nagle zaczął kupować sobie jej miłość”
„Nawet jako mężatka nie mogłam przestać myśleć o swojej pierwszej miłości. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia…”

Redakcja poleca

REKLAMA