Mój własny brat odebrał mi dorobek życia i skazał na wieloletnie wizyty w sądzie. Już teraz wiem, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane.
Za kołnierz nie wylewał
Urodziłam się na Podhalu. Rodzice prowadzili niewielkie, dziedziczone z dziada pradziada gospodarstwo. Kochali ziemię. Uczyli mnie i mojego młodszego brata, że rolę trzeba kochać i szanować, bo dzięki niej żyjemy. I że tak samo trzeba podchodzić do siebie. Więc chociaż od początku z Ryśkiem więcej mnie dzieliło, niż łączyło, żyłam w przeświadczeniu, że możemy wybrać różne życiowe drogi, ale krzywdy sobie nigdy nie wyrządzimy. Po szkole wyjechałam do Krakowa. Zostałam pielęgniarką, znalazłam pracę, a dwa lata później i miłość.
Wiodłam z moim Waldkiem szczęśliwe życie. Rysiek został na gospodarstwie. Po śmierci taty stał się jego właścicielem. Życie upływało mu głównie na nadużywaniu alkoholu i przyciąganiu problemów. Ale mama zawsze go broniła. Bywało, że w tajemnicy dawała mu lwią część skromnej rolniczej emerytury, by Rysiek mógł pójść w tango. Wybaczała mu absolutnie wszystko. Do dnia, kiedy do ich drzwi zapukał komornik.
– Rysiek w tajemnicy nabrał pożyczek pod gospodarstwo! Licytować nas będą, komornik tu był. Wyroki jakieś pokazywał – łkała do słuchawki mama. – Ratuj gospodarstwo, Aniu! My nie możemy tej ziemi stracić! – prosiła.
Nie mogłam uwierzyć, że mój brat jest aż tak głupi. Byłam wściekła, ale wiedziałam, że nie mogę mu nie pomóc.
– Nabroił i należy mu się solidna kara, ale to mój brat. I nasza ziemia. Nie mogę pozwolić, by trafiła w ręce obcych, a mama i Rysiek zostali bez dachu nad głową – przekonywałam męża, zamykając nasze lokaty.
Od kilku lat odkładaliśmy z Waldkiem każdy grosz na zakup mieszkania. Marzyliśmy o swoim własnym M.
– Miałaś zostać właścicielką mieszkania w Krakowie, zostałaś panią na włościach – żartował po licytacji komorniczej, do której stanęłam na szczęście tylko ja.
Uratowałam naszą ziemię
Równo dziesięć lat temu formalnie zostałam nową właścicielką gospodarstwa. Z sądu wyszłam z postanowieniem o nabyciu „nieruchomości opisanej w księdze wieczystej nr 3310” i spokojem ducha, że uratowałam ojcowiznę. Do głowy mi wtedy nie przyszło, jaki wyrok na siebie dzierżyłam w dłoni…
Po licytacji życie płynęło prawie jak dawniej. Skruszony Rysiek mieszkał dalej z mamą w naszym domu. Chociaż jego niefrasobliwość kosztowała nas tyle nerwów, ku zdziwieniu co niektórych nie wyrzuciłam go na zbity pijacki pysk, ale pozwoliłam zostać.
– Marnotrawny, ale brat – śmiał się Waldek.
Z czasem złość o zadłużenie gospodarstwa zupełnie okrzepła. W dodatku Rysiek pił jakby mniej i sprawiał wrażenie, że żałuje swego zachowania.
Nim mama odeszła, podjęliśmy z Waldkiem decyzję, że skoro już zostaliśmy właścicielami tej ziemi, to zamiast dalej zbierać na mieszkanie w Krakowie, zbudujemy na wsi dom. Tuż obok Ryśka. Mama, umierając, cieszyła się, że jej dzieci będą mieszkać obok siebie.
Budowa ruszyła. Nasze skromne środki sprawiały, że dom piął się do góry bardzo powoli. Ale im bliżej końca, tym Rysiek stawał się dziwniejszy. Ciągle gdzieś jeździł. Coś załatwiał. Czułam, że coś kombinuje.
– Coś wisi w powietrzu. Czuję to – mówiłam Waldkowi.
– Czy ty aby nie przesadzasz? Wszystko jest w porządku. Rysiek nie pije. Może i trzyma się na dystans, ale pewnie nadal mu wstyd, że takiego bigosu narobił. Ale czasem wpada przecież na budowę rzucić okiem na postępy – przekonywał mój mąż.
Puścił nas z torbami
Nie zdążyliśmy wnieść do nowego domu nawet pierwszego kartonu z rzeczami, kiedy wybuchła bomba. Pismo z sądu zwaliło mnie z nóg. „Sprostowanie oczywistej omyłki pisarskiej wobec nieprecyzyjnego opisu przedmiotu licytacji”. Nic z tego nie rozumiałam, więc od razu pobiegłam z pismem do kancelarii prawnej mojej koleżanki. Kiedy Iza przeczytała postanowienie, zbladła.
– To cię brat załatwił… – westchnęła. – Z tego pisma wynika, że dziesięć lat temu przedmiotem licytacji nie było całe gospodarstwo, tylko jego część. Działka oznaczona konkretnym numerem. Kupiłaś licytowaną ziemię, ale bez działki, na której stoi dom Ryśka. A teraz także i twój – ściszyła głos. – Ta część była spod licytacji wyłączona.
– Jak wyłączona? Przecież tu jest napisane, że kupuję wszystko, co opisane księgą wieczystą – nerwowo przerzucałam papiery – Wszystko, co opisane księgą numer 3310! Całe gospodarstwo… Spójrz! Tak tu jest napisane.
– I na tym właśnie prostowany błąd polega. W obwieszczeniu o licytacji sąd użył numeru księgi, a powinien wymienić konkretne działki. Bez tej wyłączonej. Postąpił zbyt ogólnie i teraz to precyzuje…
Świat zawirował mi przed oczami. Przecież nasze gospodarstwo było od zawsze jedną działką. Całością. Nic z tego nie rozumiałam. Iza obiecała, że pójdzie ze mną do sądu i tam sprawdzimy, o co chodzi. Ale ta wizyta, zamiast przywrócić mi spokój, odebrała resztkę dobrego samopoczucia.
Okazało się, że Rysiek rok przed licytacją jako prawowity właściciel podzielił gospodarstwo i zrobił z niego dwie działki. Tyle że nikomu o tym nie powiedział.
– A w księgach wieczystych mieli wtedy jakieś migracje danych, ten podział im umknął i nikt tego nie ujawnił. Aż do teraz, kiedy twój brat z aktem notarialnym pod pachą poszedł do sądu z wnioskiem o sprostowanie omyłki – tłumaczyła mi Iza. – Załatwił cię koncertowo – dodała.
– I tak można po tylu latach sobie pójść i powiedzieć: przepraszam, wysoki sądzie, sąd się pomylił, proszę to jeszcze raz napisać? – nie dowierzałam w to, co słyszę.
– Sąd to tylko ludzie. Mogą się mylić. A jak odkryją w swoim orzeczeniu niedokładność, to ją prostują – prawniczy żargon Izy świdrował mi w głowie.
Poczułam jak wzbiera we mnie złość.
– „Niedokładność?”, „sprostować?”! Iza, ja przez tę niedokładność tracę dorobek życia. Wszystko, co mieliśmy, włożyliśmy z Waldkiem w wykup gospodarstwa, a potem w budowę domu. Na naszej ziemi! Przecież to moja ziemia! Podatki za nią płacę, pozwolenie na budowę dostałam na moje nazwisko, bo tam wszędzie stoi, że to ja jestem właścicielem! Że ja ją kupiłam na licytacji. A oni mi piszą po dziesięciu latach, że tego to ja nie kupiłam?! – łzy płynęły mi po twarzy. – Mogę coś jeszcze z tym zrobić?
– Chyba tylko dogadać się z bratem, żeby ci tę działkę podarował… – westchnęła.
Przez niego wszystko straciłam
Przez tydzień siedziałam w domu. Nie mogłam uwierzyć, że mój rodzony brat, którego dziesięć lat temu uratowałam, tak mi się odpłacił. Postanowiliśmy z Waldkiem jechać do Ryśka i porozmawiać. Miał w oczach triumf.
– Rysiek, co to wszystko znaczy?
– Jak to co? – zaśmiał się. – To proste chyba. Wybudowałaś dom na mojej ziemi.
„Boże, jak dobrze, że mama tego nie dożyła” – pomyślałam. Wiedziałam, że Rysiek całe życie czegoś mi zazdrościł. Chociaż niczego mu w życiu nie odebrałam. Oddałam mu nawet przy przepisywaniu po ojcu moją część gospodarki, by nie musiał mnie spłacać. Nigdy nie zrobiłam mu krzywdy. A on potraktował mnie jak wroga.
– Rysiek, ta licytacja była dziesięć lat temu! I teraz sobie o tym przypomniałeś? – czułam, jak się trzęsę.
– No tak wyszło – uśmiechnął się drwiąco.
Poczułam, jak Waldek łapie mnie za rękę.
– Aniu, spokojnie. Na pewno jest jakiś sposób, by tę sprawę rozwiązać. Rysiek jest twoim bratem. Szwagier! Przecież wiesz, że nasz dom…
– …wasz? – Rysiek przerwał Waldkowi w pół zdania. – A prawnik mi powiedział, że wszystko, co jest na tej ziemi, należy do właściciela. A właściciel to ja. Więc coś mi się wydaje, że ten dom to chyba jednak nie jest wasz…
Nie słyszałam, co mówił dalej. Kiedy się ocknęłam, Ryśka już nie było, ja leżałam na ławce.
– Jezu, już wykręcałem numer pogotowia. Zemdlałaś i nie mogłem cię docucić – Waldek wyglądał na przerażonego.
Przez moment miałam nadzieję, że rozmowa z Ryśkiem była tylko złym snem. Ale kiedy odzyskałam w pełni przytomność i popatrzyłam na świeżo wybudowany dom, uzmysłowiłam sobie, że ten horror dzieje się naprawdę.
Nie wiem, czy większe pretensje mam do sądu, czy do brata, który okazał się tak niewdzięczny i perfidny. Wiem tylko, że przede mną lata procesów z Ryśkiem. A więzy krwi nie są gwarancją bycia przyzwoitym człowiekiem.
Poszliśmy z nim porozmawiać. Przecież to jakiś absurd! Ale Rysiek tylko uśmiechał się drwiąco.
Czytaj także:
„Jako najmłodsze dziecko miałam zostać na gospodarce. Rodzice zrobili ze mnie darmowy pług i maszynę do rwania chwastów”
„Mąż wpadł między nogi praktykantki, ale zemstę zaplanuję na chłodno. Nie mam zamiaru stracić połowy firmy”
„Zięć to chytrus i cwaniak, ale nie ze mną te numery. Naiwniak myśli, że dom i działki przepiszę na córkę. Niedoczekanie”