„Mój brat potrącił moją przyjaciółkę na ulicy. Gówniarz był pijany, pędził autem, a matka prawniczka jeszcze go broni…”

Mój brat spowodował wypadek po pijaku, a matka go broni fot. Adobe Stock, Kzenon
„– Chcesz czy nie, i tak zostaniesz prawnikiem, to twoje przeznaczenie – powtarzała. Gotowało się we mnie, ale znowu wymiękłem. Nie zaoponowałem, nie powiedziałem, że prawo jest nudne i męczy mnie jak czkawka, że chcę studiować muzykologię… Nie dałem rady. Ciągle byłem za miękki i dawałem się popychać jak drewniana zabawka na kółkach”.
/ 11.10.2022 16:30
Mój brat spowodował wypadek po pijaku, a matka go broni fot. Adobe Stock, Kzenon

Rozmowa musiała być trudna. Denerwowałem się. Wiedziałem, że kiedyś dojdzie do tej konfrontacji, ale czas mijał, a nasza kochana mama, która po śmierci ojca grała w familii pierwsze skrzypce, traktowała mnie tak, jakbym był dzieckiem. Nie zauważała, że właśnie zdałem maturę. Manipulowała mną, żebym się nie buntował. Wyczuwała, że nie chcę zostać prawnikiem. Drażniła mnie rodzinna tradycja, śmieszyły portrety przodków, oprawione w dębowe ramy dyplomy rejentów, mecenasów i notariuszy, a rodzinna kancelaria prawnicza nie wzbudzała we mnie żadnych emocji.

Nie chciałem kontynuować tradycji

– To wszystko kiedyś będzie twoje – mawiała mama, gdy miałem kilka lat, a ja gapiłem się na to wszystko jak ciele na malowane wrota.

Nie miałem pojęcia, że moja familia jest genetycznie obciążona „bakcylem palestry”. Trudno byłoby znaleźć choćby kuzyna czy kuzynkę, którzy nie byliby związani z prawem. A teraz siedziałem naprzeciw matki i czekałem na bitwę.

– Zdałeś maturę, Jakubie, i w październiku zaczniesz studia prawnicze – zaczęła matka, a ja dostawałem szału, gdy zwracała się do mnie per „Jakubie”. – Wiesz, że twój świętej pamięci ojciec życzyłby sobie, byś z czasem przejął kancelarię i wspólnie z bratem kontynuował rodzinną tradycję.

Matka przyglądała mi się uważnie, jakby wypatrywała oznak sprzeciwu. A ja siedziałem nieruchomo jak figura Indianina przed sklepem tytoniowym i czekałem na tradycyjne „czy chcesz coś powiedzieć?”, którym rodzicielka zawsze zamykała rozmowę.

– …najlepiej więc będzie, gdy zamieszkasz w Warszawie u ciotki Reginy – przedstawiała plan mojego życia. – Odpadną ci zbędne dojazdy i opłaty. Regina doskonale prowadzi dom, więc niczego ci nie zabraknie. Jestem pewna, że doskonale się dogadacie. Zresztą zawsze lubiłeś Reginę, prawda? Czy chcesz coś powiedzieć? – twarz matki miała taki sam wyraz jak wtedy, gdy odziana w togę z zielonym żabotem zza swojej ławy zwracała się do jakiegoś „wysokiego sądu”.

Gotowało się we mnie, ale znowu wymiękłem. Nie zaoponowałem, nie powiedziałem, że prawo jest nudne i męczy mnie jak czkawka, że chcę studiować muzykologię… Nie dałem rady. Ciągle byłem za miękki i dawałem się popychać jak drewniana zabawka na kółkach.

– Nie, mamo. Wszystko jest jasne – powiedziałem spokojnie.

– Wspaniale. A do końca tygodnia daj mi znać, jak spędzisz wakacje. Potem zaczniesz dorosłe i odpowiedzialne życie, Jakubie. Powodzenia!

Spróbowałem się uśmiechnąć, choć byłem na siebie wściekły.

„Oferma!” – wrzeszczałem na siebie w myślach. „Kukła i popychadło!” – poszedłem do swojego pokoju, trzasnąłem drzwiami i przez kilka minut ryczałem, jak dziecko.

A potem widziałem, jak mama przytula mojego młodszego brata Krzysia, który nie dostał świadectwa z czerwonym paskiem, więc potrzebował pociechy.

„Biedny Krzyś” – pomyślałem i poszedłem na spacer do lasu.

Coraz lepiej czułem się poza domem. Mój plan był prosty: prawo zamierzałem skończyć, ale równolegle studiować muzykologię. Z tym że drugie studia zachowałem w tajemnicy. Nie chciałem robić żadnych demonstracji, nie chciałem awantur, nie chciałem niczego nikomu udowadniać, a na otwarty konflikt z matką nie byłem jeszcze gotowy. Już sam plan uznałem za sukces i czekałem na pierwszy studencki październik. Przeprowadzka do ciotki Reginy okazała się prosta: dwie torby ciuchów, laptop i trochę elektronicznych dupereli zupełnie mi wystarczyło, a biblioteka ciotki mogła spokojnie rywalizować z wydziałową.

Ciotka, oczywiście, była wdową po prawniku

– Możesz się urządzać w szafach i komodach według uznania – Regina pokazywała mi meble, które pamiętały pewnie powstanie listopadowe. – Ale w kuchni rządzę ja. Szybko się nauczysz, co gdzie jest. I jeszcze jedno: jak mam do ciebie mówić? Bo nie sądzę, żeby podobało ci się matczyne „Jakubie”.

Roześmiałem się, ciotka też.

– Normalnie ciociu, Kuba.

– Świetnie, a ja proszę, żebyś mi mówił po imieniu – Regina nie przestawała się uśmiechać. – Samo słowo „ciotka” postarza mnie o pół wieku. Nie to, że chcę się odmładzać, ale postarzać się nie mam zamiaru – mrugnęła. – Przyzwyczaisz się. Myślę, że szybko się dogadamy.

– Na pewno – odpowiedziałem. – No, to chodź na pierwszą kolację. Mało dietetyczna, ale smaczna.

Smakowała! Gołąbki z młodej kapusty i ziemniaki z koperkiem pachniały rewelacyjnie. Regina nalała po kieliszku wódki.

– Witaj w nowym świecie! – wzniosła toast. – Czuj się tu normalnie. Wiesz, co mam na myśli – znowu mrugnęła.

Życie w tym świecie od razu przypadło mi do gustu. Nawet nie zauważyłem, kiedy minęły trzy lata. Miałem dużo zajęć, ale nie cierpiałem z tego powodu. Studia na muzykologii zacząłem po pierwszym roku prawa. Nie miałem problemów z zaliczeniami i egzaminami. Koledzy uważali mnie wręcz za kujona, który nie wychodzi z biblioteki. A tymczasem ja korzystałem z notatek stryja, które Regina podsuwała mi, gdy zbliżała się sesja lub zaliczenia. Były świetne: staranne, rzeczowe, zwięzłe.

– Pamiętam, jak Sylwester uczył się do egzaminów – Regina wspominała męża profesora. – Był nieznośny z tą swoją wiarą w cuda. Przed ważnymi egzaminami wkładał swoje kajety pod poduszkę i spał na nich przez kilka nocy. Zdawał wszystko śpiewająco i twierdził, że to dzięki tym sennym sesjom. I strasznie się złościł, kiedy żartowałam z tej jego magii.

– Skoro mu to pomagało – rozłożyłem ręce w teatralnym geście. – Może i ja spróbuję? Za dwa dni mam kolokwium. Na pewno nie zaszkodzi.

– Jasne! – Regina pokiwała głową. – Po co być przesądnym, skoro można odpukać. Próbuj!

No i spróbowałem: gruby zeszyt wylądował pod poduszką. Kolokwium napisałem jako pierwszy z grupy. Aż głupio mi było wychodzić po godzinie. Wynik zaskoczył nawet mnie: maksymalna liczba punktów!

„Magiczne metody czy zdolny Kubuś?” – śmiałem się w myślach.

Od domu odwykłem. Mimo nieustannych pretensji matki wpadałem tam bardzo rzadko. Jedynie w święta pojawiałem się na krótko i szybko zwiewałem z powrotem do Reginy.

– Izolujesz się, Jakubie – mówiła matka z wyrzutem. – Czasem odnoszę wrażenie, że mam tylko jednego syna.

Ja przez całe lata tak myślałem – odpowiedziałem pogodnie, ale wyczułem, że strzał był celny. – Nie martw się o mnie, mamo. Krzysztof na pewno zaspokoi twoje oczekiwania.

– Skończysz prawo, Jakubie, i wrócisz do domu. Twój brat dopiero tej jesieni zacznie studia, więc musisz się uzbroić w cierpliwość – mama najwyraźniej chciała mi pokazać, na jak krótkiej jestem smyczy. – Jeszcze o tym nie wiesz, Jakubie, ale jesteś urodzonym prawnikiem. Nie można porzucać rodziny ot tak. Przekonasz się, że prawo nas połączy.

W głosie matki wyczułem wtedy groźbę.

„Co ja jej zrobiłem?” – zastanawiałem się po każdej takiej rozmowie.

Studiowanie muzykologii okazało się przyjemnością, ale wymagało sporo pracy. Widocznie genetyczne obciążenie prawem sprawiało, że inne dziedziny nie wchodziły mi do głowy zbyt łatwo.

– A może lepiej, żebyś był prawnikiem – ciotka z troską patrzyła na sterty muzycznych dzieł, które studiowałem po nocach. – Wiesz jak to jest: jeden umie malować, inny pisać wiersze, ktoś budować mosty…

Wolę muzykę.

– A jednak prawo szybciej łapiesz niż historię muzyki baroku – ciotka znów się ze mnie nabijała.

– Bo do muzyki nie mam magicznych kajetów...

– Jasne… Musisz się na coś zdecydować. Szkoda marnować talent, nie uważasz?

Regina zostawiła mnie w moim pokoju, który nagle wypełnił się wątpliwościami. A kiedy usnąłem, przyśniła mi się Temida, która zamiast wagi i miecza dzierżyła w dłoniach tamburyn i trąbkę.

– Cześć, Kuba. Możemy chwilę pogadać? – Lena zatrzymała mnie po zajęciach z analizy muzycznej. – Mam do ciebie prośbę.

Jasne, chodźmy gdzieś na kawę.

Kiedy siedliśmy pod parasolem kawiarnianego ogródka, Lena wyraźnie się speszyła.

– Głupio mi prosić… – zaczęła i urwała.

Ręką z łyżeczką dałem jej znak jak dyrygent

– Eroico! – zawołałem i dziewczyna roześmiała się.

– Okej, niech będzie odważnie. Otóż mam kłopot, a ty jesteś prawie prawnikiem i może jakoś mi doradzisz… – i zaczęła opowiadać.

Na przejściu dla pieszych potrącił ja samochód. Upadła, zwichnęła solidnie rękę, była potłuczona i zakrwawiona. Kierowca samochodu, jakiś małolat, zamiast jej pomóc, wyskoczył do niej z pretensjami. Wrzeszczał i wyzywał ją od idiotek. Kiedy tak ryczał, nachylił się nad nią i poczuła zapach alkoholu.

„Jesteś pijany!” – krzyknęła i wtedy chłopak rzucił się do auta.

Miała na tyle refleksu, że zdążyła pstryknąć kilka zdjęć. Jest na nich samochód, tablice rejestracyjne, wsiadający i uciekający kierowca. Ludzie, którzy widzieli zdarzenie pomogli jej się pozbierać, wezwali pogotowie, dali jej swoje namiary, obiecali zaświadczyć, co i jak. Wylądowała w szpitalu, następnego dnia była w domu.

– To było dwa tygodnie temu – kończyła opowieść. – Nie wiem, co mam robić. Komu to zgłosić, jak? Mam tylko zaświadczenie, obdukcję z oddziału ratunkowego i kawałek pomarańczowego plastiku z kierunkowskazu, który wbił się w moją nogę. Mam iść na policję i co powiem? Po tylu dniach?

– Nie możemy tego tak zostawić. Pijany łachudra potrącił cię na pasach! Daj mi wszystko co masz, zdjęcia, namiary świadków, papiery ze szpitala, ten plastik. Zajmę się tym, wiem jak. Mam możliwości. Pogadamy jutro, spisz numer – podsunąłem jej swój telefon.

Wyjęła z plecaka foliową teczkę ze strunowym zapięciem i wręczyła mi ją.

Tu jest wszystko. Dziękuję, Kuba. To do jutra.

Uścisnąłem rękę Leny i po chwili zrobiło mi się zimno na myśl, że będę musiał poprosić o pomoc matkę. Nigdy! Przez kilka dni wydzwaniałem do świadków wypadku, spisywałem ich oświadczenia, jeździłem po podpisy, gadałem ze znajomymi glinami, a nawet samochodziarzami.

– Jak prawdziwy prawnik – żartowała Regina, kiedy opowiedziałem jej o całej historii. – Nie dąsaj się, Kuba. Chcesz pomóc i ważne, że wiesz, jak się do tego zabrać. Ale na wszelki wypadek przed snem włóż wszystkie dokumenty pod poduszkę – zachichotała i pogłaskała mnie po twarzy.

Nie wiem, dlaczego nie byłem na nią zły

I zupełnie irracjonalnie zrobiłem to, co mi poradziła. Następnego dnia fachowo przygotowałem kilka pism, zadzwoniłem do Leny i poszliśmy na komisariat, by złożyć pozew i zeznania. Po raz pierwszy wsadziłem własne paluchy w tryby potwornej machiny prawa. Z Leną rozmawiałem co pewien czas, żeby dowiedzieć się, „co tam w naszej sprawie”, ale nic się nie działo. Mijały kolejne miesiące – ciągle nic. I nagle, kiedy szykowałem się już powoli do obrony pracy magisterskiej dotyczącej prawa autorskiego w muzyce, zadzwoniła Lena.

– Pójdziesz ze mną do sądu? Mam wezwanie jako świadek.

– Świadek? W swojej sprawie?

– Na razie tak. Pójdziesz?

– Jasne. Przyślij mi termin i namiary.

Tej nocy bardzo źle spałem. Śniło mi się, że matka krzyczy na mnie i wykreśla mnie z testamentu. Obudziłem się zmęczony. Nie to, żeby mi zależało na rodowym majątku, ale nie było to przyjemne. Kiedy szykowałem się do wyjścia, podeszła do mnie Regina.

– Trzymaj się, Kuba – ścisnęła moje ramię. – To będzie bardzo nieprzyjemna rozmowa, ale mimo wszystko pozdrów matkę ode mnie.

Chciałem powiedzieć, że nie wybieram się do matki, ale nie odezwałem się. Poszedłem do taksówki i zamówiłem kurs pod sąd rejonowy. Lena siedziała przed drzwiami. Była zdenerwowana. Udzieliło mi się.

– Wejdziesz ze mną, dobrze?

– Wejdę – odpowiedziałem i zerknąłem na wokandę – żadnych nazwisk, same sygnatury.

Wreszcie wywołano „nasz” numer i weszliśmy do niewielkiej sali. Szybko wcisnąłem się w kąt przy oknie. Nie rozglądałem się, z przymkniętymi oczami zastanawiałem się nad słowami ciotki. I wtedy usłyszałem głos sędziego sprawozdawcy.

– Proszę wstać. Sprawa numer 1242/01 przeciwko Krzysztofowi K. z powództwa Leny D., dotycząca… – podniosłem wzrok, ale ława oskarżonych była pusta, odetchnąłem.

Głos sędziego docierał do mnie jak przez mgłę.

W imieniu pozwanego występuje mecenas Anna K. Proszę usiąść.

Spojrzałem na ławę adwokacką i zobaczyłem matkę w todze. Nie patrzyła na sędziego i na dokumenty, tylko na mnie. Jej wzrok wbijał się we mnie jak laser. I nie wiem dlaczego pani mecenas się uśmiechała. I wtedy usłyszałem w głowie jej głos. „Jeszcze o tym nie wiesz, Jakubie, ale jesteś urodzonym prawnikiem”. I wtedy się odważyłem. Patrzyłem na matkę i bezczelnie się uśmiechałem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA