„Mój brat jest opętany. Nigdy nie odsłania okien. Nie opuszcza swojego pokoju, a leki nie pomagają”

mężczyzna, który jest opętany fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Lekarze mówią, że to schizofrenia, ale ja wiem swoje. Od dziecka fascynowaliśmy się złem. I właśnie to zło dopadło Damiana. Bierze leki, ale nie chce z nikim rozmawiać. Siedzi tylko w swoim pokoju, słucha muzyki i czyta”.
/ 25.09.2021 06:52
mężczyzna, który jest opętany fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Damian nie jest chory tylko opętany. Ja również widuję to co on, falującą ciemność, która jest coraz bliżej i bliżej. Opieram się, staram się jej nie dopuszczać. Wiem, że chce mnie posiąść, omotać, tak jak mojego brata. Widziałam, co z nim zrobiła, co chce zrobić ze mną. Nie wiem, gdzie szukać pomocy, jedyną osobą, której ufam, jest Damian, ale brat unika tematu jak ognia.

– Chcę o tym zapomnieć – mówi, kiedy proszę, by ze mną porozmawiał.

Gdyby tak było można! Połknąć tabletkę i zapomnieć. Niestety

Bo ja wierzę, że przypadkowo otworzyliśmy portal, przez który przesączyło się zło. Żadna terapia i leki nie pomogą, trzeba się z tym zmierzyć. W dzieciństwie często siadywaliśmy z bratem na parapecie, wyglądając nocą przez okno. W ciemnościach nasz zapuszczony ogród, oświetlony upiornym blaskiem starej jarzeniowej latarni, ożywał i dopiero wtedy robiło się interesująco.

– Idzie po ciebie! – szeptał Damian, wpychając mi zimne palce za kołnierz piżamy.
– Iiii – piszczałam, czując, że strach ścina mi krew w żyłach.

Uwielbialiśmy się bać! Straszyliśmy się z upodobaniem jak dzieci na koloniach opowiadające po zgaszeniu światła historyjki o duchach. My nigdy nie wyjeżdżaliśmy, w naszej miejscowości było wszystko, czego brakowało mieszczuchom: rzeczka z malutką plażą, las i łąki. Nie było po co szwendać się po świecie i wydawać pieniądze – jak twierdził tata. Przyznawaliśmy mu rację.

Nie znaliśmy innych atrakcji, całkiem zadowalały nas miejscowe. Szczególnie te, które znajdowaliśmy w domu. Odkąd dowiedzieliśmy się, że w naszej kuchni popełniono kiedyś morderstwo, prześcigaliśmy się w wymyślaniu strasznych opowieści. Wszystko, co mogliśmy sobie wyobrazić, było jednak niczym w porównaniu z prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce prawie ćwierć wieku temu.

Stary pan Andrzejewski, właściciel apteki przy rynku uważany był za bardzo zamożnego. Odkąd umarła jego żona, mieszkał samotnie, więc nie było komu wszcząć alarmu, gdy został napadnięty. W miasteczku mówią, że znał swojego oprawcę, ufał mu i wpuścił do domu.

– A ten przywiązał aptekarza do krzesła, o tu, w kuchni – pokazywał Damian – bo miał blisko do ognia i pogrzebacza.
– Czy…? – ledwie oddychałam z wrażenia. Brat skinął uroczyście głową.
– Był potworem, lubił zadawać ból. Przypalał aptekarza, nie raz, nie dwa, a tysiące. Andrzejewski miał skórę podziurawioną jak sito. Widzisz te ciemniejsze miejsca? To ślady po jego krwi, która wsiąkła w deski podłogi. Musiał strasznie cierpieć przed śmiercią.

Nie wiedziałam, czy Damian mówi prawdę, i skąd to wie, ale słuchałam jak zaczarowana. Na podłodze nie było żadnych plam, nasza mama nigdy by do tego nie dopuściła, ja je widziałam oczyma wyobraźni.

Chyba wtedy portal zaczął uchylać podwoje. Dwoje niewinnych dzieci i ich fascynacja złem

Dziwne zabawy, igranie z nieznanymi mocami… to musiało tak się skończyć. To brat pierwszy zobaczył ciemność, która próbowała uformować się w człekopodobny kształt. Coś jakby rozmazaną zjawę, zjawisko z pogranicza snu i jawy, zmaterializowaną myśl. Opowiedział mi o tym, jeszcze wtedy nie mieliśmy przed sobą tajemnic.

Siedzieliśmy jak zwykle na parapecie. Damian chciał się bawić w straszenie, odmówiłam. Instynktownie chciałam zatrzymać nierozpoznane, zamknąć otwierające się coraz szerzej drzwi. Nie wiedziałam, z czym mamy do czynienia, ale zniechęciłam się do głupich zabaw. Damiana nic nie ruszało, więc nadal wpatrywał się w ciemny ogród, opowiadając, co widzi, żeby zachęcić mnie do udziału w wypatrywaniu duchów. Naciągnęłam poduszkę na głowę, nie chciałam go słyszeć.

– Daria! Tam naprawdę coś jest! – Damian nagle znalazł się koło mnie. – Widziałem! Powstało z ziemi. Na początku wyglądało jak wir ciemnego powietrza, potem zaczęło falować.

Nie oparłam się pokusie i podeszłam do okna. Ogród wyglądał jak zwykle, cichy, zapuszczony i spokojny. Wiatr lekko poruszał gałęziami. Pomyślałam, że Damian zmyśla. Tak trudno jest uwierzyć, jeśli samemu się czegoś nie doświadczyło. Dziś żałuję, że nie zaufałam bratu, został sam z nieznanym, tak jak ja dzisiaj. Teraz rozumiem, co przeżywał. Nie dziwię się, że nie chce do tego wracać.

Damian się zmienił. Szybko to poszło

Najpierw przestał sypiać, potem stał się nieobliczalny, nadmiernie podekscytowany lub przeciwnie, apatyczny. Mówił dziwne rzeczy, czasem zmieniał mu się głos. Mój brat nie był sobą, zaczęłam się go bać. Rodzice zawieźli go do lekarza, potem do jeszcze jednego. Postawiono diagnozę – schizofrenia paranoidalna. Konieczny okazał się pobyt w szpitalu, który przeciągnął się, bo Damian nie robił oczekiwanych postępów. W końcu choroba została opanowana i brat wrócił do domu, ale mnie już tam nie było.

Dostałam się do liceum w innym mieście, mieszkałam w internacie i powoli zapominałam o zabawach w duchy. Dorastałam, dziecinne zainteresowanie złem zniknęło, wyparte przez fascynację modą i gwiazdami serialu o wikingach. Do domu jeździłam właściwie tylko na święta. Damian przyjmował leki, był spokojny, ale wciąż nie taki jak kiedyś. Trudno było z nim nawiązać kontakt, odsunął się od ludzi, zagłębił w siebie. Dużo czytał, słuchał muzyki. Rzadko wychodził ze swojego pokoju i nigdy nie odsłaniał okien.

Z czasem trochę zapomniałam o bracie dziwaku

Damian nie ruszał się z rodzinnego domu, podczas gdy ja fruwałam po świecie. Rozpoczęłam studia w Warszawie i byłam bez reszty zajęta wchodzeniem w dorosłość, ale święta jak zwykle należały do rodziny. Tata zawsze wychodził po mnie na stację, żebym nie musiała późnym wieczorem maszerować samotnie przez opustoszałe miasteczko. Tym razem poprosiłam go, by został w domu. Miał grypę, wietrzna noc mogła mu tylko zaszkodzić. Szłam przez ciemność, ciągnąc walizkę z kółkami. Obcasy stukały na chodniku, złapałam się na tym, że próbuję iść na palcach, nie hałasować, nie budzić zła…

Minęłam centrum miasteczka, zwarta zabudowa ustąpiła rozsianym tu i ówdzie domostwom. Zrobiło się jeszcze ciemniej, przesączające się z okien światło nie było w stanie rozjaśnić nocy. Zaczęłam biec, z trudem wyciągając obcasy botków z gliniastego pobocza. Na peryferiach naszego miasteczka nie było chodników.

Z ulgą dopadłam znajomej okolicy. Jeszcze kilkadziesiąt metrów do furtki. Nareszcie! Tu też było ciemno, stara latarnia jak zwykle zgasła, już dawno wymagała naprawy. Uliczka sprawiała wrażenie wymarłej, spoza gnanych wiatrem chmur ukazywał się księżyc, było cicho, pusto i trochę strasznie. Otworzyłam furtkę. Ciemny wir podniósł się z ziemi i sprawnie uformował, jakby robił to już wiele razy przedtem. Był tuż przede mną, na ścieżce prowadzącej do ganku. Nie zbliżał się, ale czułam go. Osaczał mnie, szukał słabego punktu, by wniknąć, obezwładnić, zyskać ciało. Stałam jak skamieniała, nie wierząc w to, co widzę. Rodzina była tuż-tuż, ale ciemny kształt znajdował się bliżej.

– Daria, to ty? – szczęknęła klamka, na ganku stanął tata, wpatrując się w ciemność.

Jego głos odczarował rzeczywistość. Nie dbając o nic, runęłam ku niemu, zanosząc się suchym szlochem. Wpadłam w ramiona taty, bełkocząc coś o ciemnej postaci.

– Daria, błagam, tylko nie ty – tata wydawał się nie mniej przerażony niż ja.

Przypomniałam sobie, że Damian przed atakiem choroby też mówił o falującym wirze ciemności. Dla ojca brzmiało to jak kolejny cios od losu, drugie dziecko wykazujące podobne objawy. Zapewniłam go więc, że przestraszyłam się czegoś, i tyle. Już mi lepiej. Weszliśmy do kuchni, mama kroiła jeszcze ciepłe ciasto, zapach szarlotki wypełniał cały dom. Było miło i przytulnie.

Usiadłam z ulgą przy stole, starając się opanować dygot. Nagle zobaczyłam Damiana. Stał w progu i patrzył na mnie. On wiedział, co mnie spotkało, zbyt dobrze go znałam, żeby się mylić.

– Nie chcę o tym myśleć – uciął, kiedy próbowałam z nim porozmawiać. – I ty, dopóki możesz, trzymaj TO na dystans.
– Tak właśnie robisz?
– Dla mnie jest już za późno, ale ty możesz się uratować – szepnął mój brat.

Potem założył słuchawki i odszedł, nie dbając o to, co się ze mną stanie.

Czytaj także:
Pogodziłam się z tym, że trafię do domu seniora. Ale nie mogłam przeboleć, że muszę oddać kota
Nie przyjęli mnie do seminarium, więc udawałem księdza, by nie robić mamie przykrości
Matka złamała mi serce. Najpierw oddała mnie do domu dziecka, a potem okradła w dniu ślubu

Redakcja poleca

REKLAMA