Zawsze, kiedy pytałam moją mamę o to, co by chciała dostać w prezencie na urodziny czy imieniny, słyszałam, że ona naprawdę wszystko ma i absolutnie niczego nie potrzebuje. Już się do tego przyzwyczaiłam. Ale ostatnio zaczęła dodawać coś, co wyjątkowo mnie denerwowało.
– Po co wydajesz na mnie? Lepiej byś wspomogła brata. On taki biedny. Jemu się przydadzą pieniądze, a nie mnie, starej…
Czułam wtedy, jak skacze mi ciśnienie. Miałam ochotę odpowiedzieć, że nie jestem kasą zapomogową. Sama mam dwoje dzieci i pracujemy z mężem ciężko, aby zarobić na utrzymanie. Nie stać mnie na to, by wyrzucać pieniądze w błoto, bo do tego sprowadza się pomaganie mojemu bratu.
Ledwo wiązała koniec z końcem
Miło wspominam czasy swojego dzieciństwa. Kiedy jeszcze żył mój tata, byliśmy zgraną rodziną, w której mnie i mojego o dwa lata młodszego brata traktowano tak samo. Sprawiedliwie. Nadszedł jednak dzień, kiedy tatę zabrała choroba, a wtedy mama przelała wszystkie swoje uczucia na Michała. Miał wtedy dziewiętnaście lat, a zachowywał się jak gimnazjalista. Miłość mamy była mu na rękę, bo już nic nie musiał robić w domu. Ona usługiwała mu we wszystkim i stale pobłażała, twierdząc, że jest bardzo inteligentnym chłopakiem, tylko przez wszystkich niedocenianym.
Najpierw uprzykrzali mu życie nauczyciele, którzy nie chcieli dopuścić go do matury, bo notorycznie nie przychodził na lekcje i nie zaliczał sprawdzianów. Mamie jakoś jednak udało się ubłagać dyrektora, który uznał, że może faktycznie lepiej Michała wypuścić ze szkoły, niż go w niej trzymać i się z nim męczyć. Brat wprawdzie zdał jakimś cudem maturę, ale na studia już się nie dostał i utknął przed komputerem na dobre trzy lata.
W tym czasie nie tylko grał w gry, ale i podrywał dziewczyny. W realu. Nie zamierzał jednak się ustatkować, co chwilę widziałam go z inną. Nie zdziwiło mnie wcale, kiedy jedna z nich zaszła z nim w ciążę. Przyznaję, że przez moment mi się wydawało, że to dobrze, bo Michał wreszcie będzie musiał wydorośleć.
Ale nic z tego. Brat najpierw próbował podważyć swoje ojcostwo, żeby nie płacić alimentów, a kiedy testy DNA niezbicie dowiodły, że córka jest jednak jego, stwierdził, że płacić nie może, bo nie ma pracy. Sędzia jednak nie uznała jego argumentów, powiedziała, że ma dwie zdrowe ręce i powinien się zabrać do roboty. Alimenty zostały zasądzone i kiedy Michał nadal ignorował wyrok, matka jego dziecka zagroziła mu komornikiem.
– Ale ja nic nie mam – roześmiał się jej w twarz mój brat.
– W takim razie pójdziesz do więzienia – odparła dziewczyna.
Moją mamę tak bardzo przeraziła wizja ukochanego synka za kratkami, że zaczęła płacić alimenty za niego. Przez długi czas nie miałam o tym pojęcia, bo z pewnością bym zaprotestowała. Niestety, wiem, że pewnie i tak nic by to nie dało, bo mojej mamie trudno jest przemówić do rozumu, jeśli chodzi o Michała. Ciągle uważa go za ideał i nie pozwoli o nim powiedzieć ani jednego złego słowa.
O dziwo, nadszedł taki moment, kiedy mojemu bratu znudziło się siedzenie przed komputerem i postanowił jednak pójść do pracy. Oczywiście bez studiów i jakiegokolwiek doświadczenia mógł co najwyżej zostać ochroniarzem, i właśnie taką pracę dla siebie zdobył. Mama była wtedy w siódmym niebie, a ja sądziłam, że mój brat przynajmniej zacznie dokładać się do rachunków, skoro z nią nadal mieszka. Niestety, nic z tego, Michał całą pensję wydawał na siebie i na własne przyjemności, a mama nadal ledwo wiązała koniec z końcem.
Jej emerytura była bardzo niska, więc pracowała jako recepcjonistka w szpitalu . Wracała do domu przemęczona, bo przed okienkiem zawsze kłębił się tłum pacjentów. A poza tym dorabiała sprzątaniem. Nic dziwnego, że podupadła na zdrowiu. Była słaba, miała zawroty głowy i lekarz zalecał jej odpoczynek.
– Ale jak mam odpoczywać, skoro jest tyle rzeczy do zrobienia?! – wzbraniała się
Martwiłam się o nią, dlatego kiedy zbliżał się Dzień Matki, uradziłam z mężem, że kupimy jej na prezent pobyt w sanatorium.
– Kiedy jej wszystko opłacimy, to po prostu będzie musiała jechać – stwierdziłam.
– Ale nie trzeba było. Mnie nic nie dolega. Może powinnaś była te pieniądze dać Michałkowi – usłyszałam od mamy w podziękowaniu za to, że opłaciłam jej pobyt i zabiegi w nadmorskim kurorcie.
– Mamo, musisz odpocząć – namawiałam.
– Ale ja już nie mam siły tak daleko jeździć – próbowała nadal protestować. I na to miałam przygotowaną odpowiedź:
– Zawieziemy cię samochodem. Zrobimy sobie taką jednodniową wycieczkę.
Zadzwoniłam do sanatorium
Wydawało się, że wszystko jest ustalone. Tydzień przed wyjazdem mama powiedziała, że nie musimy się fatygować, bo Michał obiecał, że ją zawiezie swoim nowym autem.
– Kupił samochód! Jaki ładny. Duży, wygodny, srebrny… Taki, o jakim zawsze marzył – opowiadała wniebowzięta, z błyskiem w oczach.
Podejrzewałam, że pewne mu dołożyła do kupna tego auta jakieś pieniądze, ale nic się nie odezwałam.
„Jak Michał chce, to niech ją zawiezie” – pomyślałam. Pożegnałam się z mamą i życzyłam jej miłego pobytu. Dzień po jej wyjeździe zadzwoniłam, aby się upewnić, czy wszystko jest w porządku i czy jej się tam podoba.
– Jest cudownie – mama rozpłynęła się w zachwytach, a mnie ulżyło, bo bałam się trochę, że będzie narzekała.
Powiedziała mi, że ma w pokoju dwie przemiłe panie, że chodzi na zabiegi…
– To był dobry pomysł z tym prezentem – powiedziałam mężowi.
Po kilku dniach znowu zadzwoniłam do mamy, ale nie odebrała komórki. Próbowałam jeszcze kilka razy, aż w końcu zaczęłam się niepokoić. Znalazłam numer do recepcji tego sanatorium i zadzwoniłam z prośbą, aby mnie połączyli z jej pokojem.
– Nie mamy takiej pensjonariuszki – usłyszałam, gdy podałam nazwisko mamy.
– Jak to, nie macie? Przecież sama opłacałam mamie pobyt – zdziwiłam się.
– No tak. Faktycznie, była na liście, ale w ostatniej chwili wycofała pieniądze, mówiąc, że nie może przyjechać. Oczywiście w tej sytuacji nie mogliśmy oddać całej kwoty, tylko połowę, ale…
Już dalej nie słuchałam. Pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Rozumiałam każde słowo, a mimo wszystko nie mogłam uwierzyć w to, co mi przed chwilą powiedziano. Mojej mamy w ogóle nie było w sanatorium. To znaczy, że kiedy do niej dzwoniłam, kłamała.
Roztrzęsiona, wsiadłam w samochód, aby do niej pojechać i dowiedzieć się, dlaczego tak postąpiła. Stałam pod jej drzwiami i dzwoniłam, ale mi nie otwierała, chociaż widziałam przecież wyraźnie, że w kuchni świeci się światło. „Nie otwierasz drzwi, nie odbierasz telefonu… To nie w porządku!” – pomyślałam. Na szczęście miałam przy sobie klucze do mieszkania rodziców.
Kiedy do niego weszłam, uderzył mnie panujący w nim zaduch. A potem usłyszałam dziwne jęki. Stwierdziłam, że dobiegają z kuchni, poszłam tam od razu. Moja mama, ledwie przytomna, leżała na podłodze. Przerażona wezwałam pogotowie. W szpitalu dowiedziałam się, że mama poprzedniego dnia miała wylew krwi do mózgu. Leżała dobę na podłodze w kuchni, cudem przeżyła, ale pewnie nigdy już w pełni nie odzyska sprawności.
Teraz jest rehabilitowana. Płacimy za to z mężem, bo Michał oczywiście do niczego się nie poczuwa i nie zamierza dokładać do wydatków związanych z mamą. W ogóle mało go to wszystko obeszło.
Po ostatniej awanturze z moi bratem postanowiłam, że zwyczajnie nie chcę go więcej znać. To przecież jego wina, choroba mamy. Oczywiście miałam rację, to on skłonił ją do tego, by zrezygnowała z wyjazdu do sanatorium. Przekonał ją, że potrzebuje tych pieniędzy na samochód. Mówił, że przecież będzie mogła sobie wypocząć w domu, bo on na tydzień wyjeżdża służbowo. Prawda była jednak taka, że za moje pieniądze, przeznaczone na jej sanatorium, pojechał sobie w góry z jakąś nowo poznaną dziewczyną. I nawet nie zainteresował się przez kilka dni, co dzieje się z matką.
Nie potrafię mu tego wybaczyć. Tym bardziej że jestem pewna – gdyby mama pojechała wtedy do sanatorium i naprawdę wypoczęła, to może nie dostałaby wylewu i dziś byłaby zdrowa.
Czytaj także:
„Byłam naiwna i ślepa. Marek żerował na mnie niczym pasożyt. Myślałam, widzi we mnie żonę, a on kochał tylko moją kasę”
„Mam syna, na którego czekałem sześć lat. To ukoronowanie mojego idealnego życia. Tylko jak powiedzieć o tym żonie?”
„Wstydziłam się utraty pracy, nikomu się nie przyznałam. Żyłam, jak dotychczas, a sterta niezapłaconych rachunków rosła”