Miałam swoje zdanie i chętnie je wyrażałam. Za swoje życie brałam odpowiedzialność i chciałam podejmować własne decyzje. Szkoda, że na wsi nadal są podwójne standardy i faceci mogą robić, co chcą, a kobiety mają słuchać tylko swojego męża. Ja sobie na to nie pozwolę.
Nie pasowałam do wiejskiego życia
Wieś nie była moim wyborem. Urodziłam się tam, ale gdyby los chciał inaczej, uciekłabym stamtąd już dużo wcześniej. Wydaje mi się, że byłam na to zbyt nieśmiała. Poza tym chciałam zadowolić rodziców, dla których zawsze wydawałam się przesadnie nowoczesna, rozpasana i niewłaściwa na żonę dla szanującego się rolnika.
Ojcu nie podobało się, że od czasu do czasu mam swoje zdanie w jakiejś kwestii, a winą za to obarczał szkołę. Mówił, że młode dziewczęta są teraz za bardzo wyzwolone, zepsute przez te dzisiejsze media i baby, co to się dopchały do władzy i innych ważnych stanowisk. Matka z kolei załamywała ręce nad tym, jak radziłam sobie w gospodarstwie. Utyskiwała, że w ogóle nie mam do tego drygu i że żaden porządny kawaler mnie nie zechce.
Ciągnąc z nimi te przygnębiające, bezsensowne rozmowy, zaczęłam nawet w to wierzyć. Dlatego zamknęłam się w sobie, robiłam to, co kazali i starałam się być wzorową córką, a zarazem odpowiednią partią dla dowolnego ziemskiego dziedzica.
Mój starszy brat, Janek, nigdy nie miał problemów z rodzicami. Znała go cała wieś, a to dlatego, że wszędzie go było pełno. Nic dziwnego, bo odkąd skończył szesnaście lat, rozkochiwał w sobie wszystkie panny. Co rusz przychodził do domu z inną, a jego relacje nigdy nie były zbyt trwałe ani poważne. Kiedyś zapytałam rodziców, czy nie przeszkadza im, że nie potrafi się ustatkować, tylko skacze z kwiatka na kwiatek.
Matka westchnęła wtedy ciężko.
– Ech, żebyś ty była chociaż w połowie tak dobra, jak nasz Janeczek… – mruknęła z rezygnacją.
– Głupia, to i głupoty gada – dorzucił ojciec. – A chłopak musi przecież zobaczyć, co i jak. Niech testuje, nim wybierze sobie odpowiednią
Nigdy więcej nie wchodziłam z nimi w dyskusje na temat Janka. Z bratem natomiast nie miałam za dobrego kontaktu – ot, traktował mnie jak natrętną młodszą siostrę, która nic nie wie o życiu. A ja tylko chciałam być szczęśliwa.
Wzięłam ślub, bo wypadało
Staszek był jednym z naszych sąsiadów. Zawsze wydawał mi się trochę gburowaty i zapatrzony w gospodarstwo. Nawet mi się nie podobał, był zresztą osiem lat starszy ode mnie, ale kiedy zaprosił mnie na tańce, matka prawie oszalała z radości.
W końcu jakoś się przyzwyczaiłam do towarzystwa Staszka, choć jego wybuchy złości nieco mnie niepokoiły. Szybko doszło do zaręczyn, a potem do ślubu. Nie wiedziałam wtedy, czy go kocham. Raczej nie sądziłam, żeby tak było. Wyszłam za niego, bo tak było trzeba. Tylko w ten sposób mogłam przypodobać się rodzicom i nie okryć hańbą naszej rodziny.
Życie pod jednym dachem ze Staszkiem okazało się koszmarem. Z początku przekonywałam się, że nie będzie tak źle. Zamierzałam jak najprędzej znaleźć z nim wspólny język i za bardzo się nie wychylać. Wiedziałam, że na wszystko, co nie szło zgodnie z jego planem, reagował bardzo gwałtownie. Dotychczas nie skupiało się to na mnie, ale od kiedy miał mnie cały czas pod ręką, zaczęły puszczać mu nerwy.
– Do niczego się nie nadajesz! – wrzeszczał, gdy pierwszy raz spróbowałam przygotować dla niego ogórkową, którą podobno tak lubił. – To ma być zupa?! – cisnął talerzem o podłogę, a jego zawartość rozbryzgnęła się wokoło. – Chcesz mnie otruć?!
Któregoś wieczoru, gdy dostał ataku szału, bo nie wyrobiłam się ze sprzątaniem domu na czas, zaczął rzucać wszystkimi rzeczami, które znalazły się w zasięgu jego ręki. Kiedy ciśnięty wazon zranił mnie w ramię, a on nawet nie przeprosił, uciekłam do koleżanki.
Tylko w niej miałam oparcie
Agnieszka przyjechała do rodziców tylko na weekend. Po tym, jak skończyła szkołę, wyjechała na studia do miasta i tam już pozostała. To ona przekonała mnie wtedy, że nie mogę zostać ze Staszkiem. Wytłumaczyła, że liczy się moje dobro i nie mogę wiecznie przepraszać, że żyję, chodząc w domu na paluszkach. Tym samym pozwoliła mi uwierzyć, że naprawdę potrzebuję rozwodu i muszę koniecznie wyjechać. W niedzielę wieczorem wraz z nią wsiadłam do autobusu wyjeżdżającego do miasta.
Agnieszka pozwoliła mi zamieszkać w kawalerce, którą kupili jej rodzice, bo ona pół roku wcześniej wyprowadziła się do chłopaka. Przekonywała, że zacznę opłacać czynsz, jak już stanę na nogi. Miałam maturę, więc mogłam poszukać sobie jakiejś pracy. Trochę gubiłam się w miejskich realiach, ale już następnego dnia po przyjeździe wyszłam na zewnątrz, zdeterminowana, by znaleźć sobie coś do roboty.
Odwiedziłam kilka miejsc i trochę skołowana wróciłam do kawalerki. Tam, w mieście, wszystko wydawało mi się takie głośne, wielkie, przytłaczające. A mimo to, cieszyłam się, że nie muszę się przejmować wiecznie niezadowolonym mężem. W końcu uznałam, że zadzwonię do domu. Odebrała matka.
– Po co dzwonisz?
Zdziwiłam się jej obcesowym pytaniem. Mimo to próbowałam z nią porozmawiać:
– Chciałam dać znać, że wszystko ze mną w porządku. Ja…
– Nie mam ci nic do powiedzenia – stwierdziła matka wyjątkowo zimnym tonem. – Jeśli nie zamierzasz tu wrócić, przeprosić męża i zrezygnować z tego głupiego rozwodu, więcej do mnie nie dzwoń. Nie jesteś już moją córką. Mam wspaniałego syna i to mi wystarczy.
Rozłączyła się, a ja wciąż stałam z komórką przy uchu, z szeroko otwartymi ustami. Nie wierzyłam, że naprawdę to powiedziała. Że przekreśliła mnie, bo nie zrobiłam tego, co oni uznawali za słuszne. Gdyby chociaż nie wiedziała, jak jest w domu ze Staszkiem… ale nie. Wielokrotnie skarżyłam jej się na męża, a ona twierdziła, że to moja wina, bo widocznie jestem złą żoną. Zdaniem matki takie traktowanie kobiety było normalne. I nie chciała mieć nic wspólnego z córką, która uciekła do miasta.
Mam teraz nowe życie
Mój rozwód ze Staszkiem doszedł do skutku. Jestem teraz wolna i bardzo szczęśliwa, z dala od niego. Obecnie dalej mieszkam w kawalerce Agnieszki, ale opłacam już czynsz i media, a także dokładam do tego opłatę za wynajem. Dostałam pracę w pobliskiej herbaciarni i tego się trzymam. Jest tam wspaniała atmosfera, a dziewczynom wcale nie przeszkadza, skąd pochodzę i że czasem nie za wszystkim jeszcze nadążam. Są bardzo pomocne i zawsze służą radą.
Rodzice nie odezwali się do mnie ani razu. Pewnie nie chcieli mnie znać, ale jakoś nieszczególnie się tym przejmowałam. O dziwo, zadzwonił do mnie Janek. Robił mi wyrzuty, twierdził, że wpędzę matkę i ojca do grobu, a przy okazji, że podobno zepsułam mu reputację. Zignorowałam go. Kiedyś pewnie bardzo bym przeżyła słowa krytyki z jego strony, ale teraz nie uważałam go za żaden wzór. Tu, w mieście, nie miałby życia. Nie z taką postawą, jaką sobą reprezentował.
Agnieszka zaprosiła mnie na swoje imieniny, a tam poznałam Piotrka. To student zarządzania, który bardzo mi pomógł w oswojeniu się z miastem. Oprowadził mnie wszędzie, pokazał najciekawsze miejsca, zaprowadził do najlepszych barów i kawiarni. On… jest zupełnie inny niż Staszek. Wydaje się czuły, pełen optymizmu i nigdy jeszcze nie widziałam, żeby się złościł.
Nie uważa, żeby kobiety nie miały prawa głosu. Chętnie słucha, o czym mówię i często nakłania mnie do wyrażania własnych opinii. Myślę, że bardzo się do siebie zbliżyliśmy. I chociaż moja rodzina mnie wyklęła, czuję, że wreszcie znalazłam prawdziwy dom. A Piotrek wkrótce może stać się jego częścią.
Czytaj także:
„Po rozwodzie dotarło do mnie, że kocham żonę. Nie mogłem znieść myśli, że inny dotyka jej skóry i pieści jej ciało”
„Gdy zgubiłam się w lesie, miałam nadzieję, że wybawcą będzie przystojny grzybiarz. Tę wyprawę omal przypłaciłam życiem”
„Nie byłam w pełni sobą, czułam, jakbym żyła cudzym życiem. Do momentu, gdy na mej drodze stanął ten mężczyzna”