„Gdy zgubiłam się w lesie, miałam nadzieję, że wybawcą będzie przystojny grzybiarz. Tę wyprawę omal przypłaciłam życiem”

przestraszona kobieta w lesie fot. Getty Images, Counter
„Problemem było to, że znajdowałam się na kompletnym odludziu. Nie znalazłam w zasięgu wzroku żadnych zabudowań czy choćby śladów cywilizacji w postaci słupów wysokiego napięcia. Za plecami i z lewej strony miałam las, a przed sobą i na prawo ciągnące się do skraju następnego lasu nieużytki”.
/ 04.10.2023 18:30
przestraszona kobieta w lesie fot. Getty Images, Counter

Tylko raz w życiu się upiłam i wiem, że nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust. Mój organizm chyba go nie toleruje. Tamtego wrześniowego dnia spłatał mi takiego figla, że do dziś nie mogę otrząsnąć się z szoku.

Miałam bagaż doświadczeń

Zdecydowałam się zostać abstynentką, bo miałam ojca alkoholika i koszmarne dzieciństwo. Matka nie potrafiła się z nim rozwieść, więc przez wiele długich lat musiałam znosić awantury, wyzwiska, a nierzadko rękoczyny. W końcu, przyszła kryska na Matyska, tatuś nachlał się wódy z nieznanego źródła i załatwił sobie wątrobę na amen.

Byłam wtedy w trzeciej klasie podstawówki i zamiast poczuć żal, poczułam ulgę, co może nie najlepiej o mnie świadczy, ale faceta zwyczajnie nie dało się lubić. Tak więc, udało mi się przeżyć ćwierć wieku bez świadomości, czym jest stan upojenia, urwany film czy kac gigant. I może wytrwałabym w abstynencji do końca swoich dni, gdyby nie Fabian.

Właściwie to sama zgotowałam sobie ten los, bo nie powinnam zakochiwać się w żonatym facecie, ale serce nie sługa. Dałam się omamić. Uwierzyłam w zapewnienia, że nic go z żoną nie łączy, że już dawno ze sobą nie śpią i niebawem weźmie z nią rozwód.

Gorący romans trwał do momentu, gdy wyszło na jaw, że ta jego niekochana ślubna, z którą rzekomo nie uprawiał seksu, zaszła w bliźniaczą ciążę. Rzuciłam go z dnia na dzień, bo złamał mi serce, no i też dlatego, że nie jestem pozbawioną sumienia zdzirą. Potrafiłabym zabrać mężczyznę innej kobiecie, ale nie umiałabym odebrać dzieciom ojca.

Jak już wspomniałam, fatalnie ulokowane uczucie zdołowało mnie do tego stopnia, że w akcie desperacji sięgnęłam po alkohol, i o mały włos nie skończyło się to tragedią. Nie chodzi o to, że wlałam w siebie śmiertelną dawkę wódki i wylądowałam na detoksie. Rzecz w tym, że nadmiar promili we krwi, zrobił coś strasznego z moim mózgiem.

Nie wiedziałam, co się stało

Nie planowałam się upić. Poszłam do przyjaciółki, żeby się wypłakać. Kiedy odpracowałyśmy serdeczne powitanie, Magda posadziła mnie na kanapie i podsunęła pod nos pudełko z chusteczkami.

– Czego się napijesz – spytała. – Wody, kawy, soku? Mam pomarańczowy…

– Wódki – odparłam po chwili zastanowienia. – Daj mi drinka!

Nie powinno się pić pod kłopoty – pojechała tekstem rodem z telenowel. – No i jak procenty trafią na dziewiczą glebę, to możesz się pochorować.

– Trudno – wzruszyłam ramionami.

Madzia westchnęła, poszła do kuchni i wróciła z oszroniona półlitrówką i kartonem soku pomarańczowego. Zaklinała się później, że zachowywałam się normalnie, i że ta pierwsza ćwiartka w moim życiu jakby w ogóle nie zrobiła na mnie wrażenia. Gdyby zauważyła, że dzieje się złego, zatrzymałaby mnie u siebie na noc, ale skąd mogła wiedzieć, że tak fatalnie zareaguję na alkohol, skoro nigdy wcześniej nie piłam?

Ja również nie miałam o tym pojęcia. Byłam przygotowana na zawroty głowy, mdłości, a nawet wymioty, ale nie na to, co się stało, gdy wsiadłam do wezwanej przez Magdę taksówki. Bo od tego momentu już niczego nie pamiętam.

Prywatne śledztwo, które potem przeprowadziłam, wyciągnęło na światło dzienne, że kazałam zawieźć się kierowcy na dworzec, i że tenże kierowca zapakował mnie osobiście do pociągu relacji Łódź Kaliska – Szczecin Główny. Pojęcia nie mam, co robiłam przez kolejne godziny, i pewnie nigdy się tego nie dowiem.

Gdzie ja właściwie byłam?

Ocknęłam się bladym świtem na skraju lasu. Leżałam w pozycji embrionalnej, pod rozłożystym klonem, z głową na wilgotnym kamieniu. Byłam wychłodzona, rozdygotana i kompletnie zdezorientowana. Przez długą chwilę myślałam, że śnię, ale gdy kac ścisnął mi głowę żelazną obręczą, a żołądek powędrował do gardła, nadzieja, że jeszcze się nie obudziłam, umarła.

Kiedy przestałam chorować, zorientowałam się, że nie mam torby, butów, skarpetek, i że zapodziałam gdzieś zegarek. Musiałam te rzeczy zgubić, bo złoty łańcuszek z przywieszką i pierścionki znajdowały się na swoim miejscu. Poza tym byłam podrapana, posiniaczona, boleśnie pokąsana przez leśne stworzonka, pewnie mrówki, a na widok poranionych stóp, zrobiło mi się słabo. Dżinsy, kurtka i sweter też przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. W materiał wżarło się błoto, krew i coś, co śmierdziało jak krowi placek.

Słyszałam opowieści o urwanych filmach. Pamiętałam zdziwioną minę ojca, gdy matka pokazywała mu siniaki, lecz w najczarniejszych snach nie mogłam przewidzieć, że spotka mnie podobna przypadłość. Nie schlałam się przecież jak świnia, więc nie rozumiałam, dlaczego mam w głowie czarną dziurę.

– Nigdy więcej – mruknęłam.

Przez głowę przemknęła mi myśl, że wszyscy cierpiący na zespół dnia następnego składają podobne obietnice. Z trudem podniosłam się z ziemi.
Skaleczenia i otarcia zaczęły piec mnie żywym ogniem, a rozcięta pięta krwawić, więc szybko wróciłam do pozycji siedzącej.

– Dostanę gangreny i utną mi nogi – wygłosiłam ponure proroctwo.

Sięgnęłam pod sweter i jednym pociągnięciem, zerwałam z siebie koszulkę. Nie był to żaden cenny ciuszek, tylko zwykła bazarowa tandeta. Udało mi się przedrzeć ją na dwie części i owinąć nimi stopy. Chyba ciągle byłam oszołomiona, bo kiedy wreszcie wstałam, gwałtownie pociemniało mi w oczach. Ale nie to wydawało się największym problemem.

Problemem było to, że znajdowałam się na kompletnym odludziu. Nie znalazłam w zasięgu wzroku żadnych zabudowań czy choćby śladów cywilizacji w postaci słupów wysokiego napięcia. Za plecami i z lewej strony miałam las, a przed sobą i na prawo ciągnące się do skraju następnego lasu nieużytki.

Od jakiejś osady, domu, szosy mogły dzielić mnie kilometry, co zważywszy na brak komórki i pokiereszowane nogi nie nastrajało optymistycznie.
Nie załamałam się jednak i nie wpadłam w panikę, bo Polska to nie Afryka, las nie dżungla i istniało małe prawdopodobieństwo, że umrę z pragnienia lub zjedzą mnie dzikie zwierzęta.

Ból był nie do zniesienia

Był wrzesień, weekend, sezon na grzyby, więc żywiłam nadzieję, że rychło kogoś spotkam. A nawet jeśli nie, to wcześniej lub później dotrę do jakiejś drogi czy wsi. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że okupię to cierpieniem, ale nie miałam innego wyjścia. Najpierw musiałam znaleźć telefon i zadzwonić po pomoc. O resztę zamierzałam martwić się później.

Łażenie po lesie bez odpowiedniego obuwia to średnia przyjemność. W moim przypadku była to prawdziwa katorga. Po przejściu pierwszego kilometra zaczęłam szczerze wątpić, że gdziekolwiek dojdę. Poza tym strasznie chciało mi się pić. Zaciskanie zębów i powtarzanie w myślach: „Dasz radę!” na niewiele się zdało. W pewnej chwili łzy same popłynęły mi z oczu, a ciało odmówiło posłuszeństwa.

Na domiar złego dotarłam chyba do starej części lasu, bo ścieżki były ledwie widoczne, drzewa tworzyły gąszcz, a korony słabo przepuszczały światło, przez co zewsząd otaczał mnie półmrok. „Brakuje tu jeszcze sfory wygłodniałych wilków” – przebiegło mi przez głowę. Pomyślałam to chyba w złą godzinę, bo na dróżce, jakieś dwadzieścia metrów przede mną, ujrzałam… wilka.

W pierwszej chwili serce we mnie zamarło, ale gdy przyjrzałam się zwierzakowi dokładniej, odkryłam, że to pies. Wyglądał groźnie, ale nie wydawał się zdziczały. Był zadbany, dobrze odżywiony i miał na szyi obrożę. Poczułam ulgę, bo istniało duże prawdopodobieństwo, że w pobliżu znajduje się jego właściciel.

– Cześć, piesku! – krzyknęłam, nie kryjąc radości, a on szczeknął i wlepił we mnie  swoje niesamowite czarne ślepia.

Pojawiła się znikąd

Nie mam pojęcia, jak mogłam nie zauważyć jej nadejścia. Może mrugnęłam, a może zostałam zahipnotyzowana, bo w moim odczuciu, zmaterializowała się na ścieżce jak duch. Serce znów we mnie zamarło, przypominała bowiem postać z sennych koszmarów. Była stara, łysa, odziana w jakieś brudne łachmany i nawet z daleka dało się zauważyć, że ma oszpeconą twarz.

Pomimo tego, ruszyłam w jej kierunku. Chciałam spytać o drogę, opowiedzieć o swoim dramatycznym położeniu, ale głos ugrzązł mi w gardle, a bolące stopy wrosły w ziemię. Nie przeraził mnie jej wygląd, bo widziałam w życiu wiele okropności. Struchlałam, bo pies zawył jak potępieniec, zbliżył do mnie na metr i zawarczał.

Intuicja podpowiedziała mi, że jeśli wykonam krok, zaatakuje. Wyczytałam to w jego ślepiach i białych, obnażonych kłach. Nie był z natury agresywny. Po prostu bronił swojej pani. Tak sądzę. Chwilę potem dołączyła do niego staruszka. Nie wiem, co ją spotkało, ale głowę miała w bliznach, a brak włosów, rzęs i brwi czynił z niej żywego upiora. Jak na mój gust, były to ślady po oparzeniach, więc zamiast się przestraszyć, poczułam współczucie.

Zrozumiałam też, że źle oceniłam jej wiek i wygląd, bo miała oczy młodej kobiety, nie nosiła łachmanów, lecz luźne, sprane ciuchy i pachniała ziołami.

– Dzień dobry – dygnęłam niezgrabnie.

Nie odpowiedziała od razu. Najpierw obejrzała mnie od stóp do głów, zatrzymując wzrok na dłużej na poranionych nogach, potem pogłaskała czworonoga i dopiero na koniec kiwnęła głową.

– Wskaże mi pani drogę do najbliższej osady albo pozwoli skorzystać z telefonu? – poprosiłam zbolałym głosem. – Straciłam pamięć, nie wiem, gdzie jestem, i jak się tutaj znalazłam.

– Nie mam telefonu. Chodź ze mną – rzekła, odwróciła się i zaczęła oddalać.

Pies podreptał za nią, więc po krótkim namyśle ruszyłam ich śladem. Szliśmy kwadrans, może krócej, a mnie się zdawało, że przedzieram się przez leśne ostępy całymi godzinami. Kobieta wyprzedzała mnie o kilka, chwilami kilkanaście metrów i ani razu się za siebie nie obejrzała. Nie próbowała też nawiązać rozmowy. Prawdę mówiąc, miałam wszystkiego dość, a przez głowę przelatywały mi coraz bardziej absurdalne pomysły.

Bałam się coraz bardziej

Zaczęłam fantazjować, że jest czarownicą albo wariatką, że przywiąże mnie do drzewa i zostawi na pewną śmierć, że poderżnie gardło, wytnie wątrobę i rzuci wilkom na pożarcie. W pewnej chwili tak się tych wizji zlękłam, że zapragnęłam zrobić w tył zwrot i zwiać, ale pies wyczuł chyba moje zamiary, bo podbiegł i ostrzegawczo szczeknął.

Niedługo potem zobaczyłam między drzewami skromny parterowy dom. Stał na malowniczej polanie i skojarzył mi się z domkiem letniskowym Fabiana, bo też był drewniany, też miał ganek, i też zbudowano go na odludziu. Z tą różnicą, że za jego chatką rozciągało się niewielkie jezioro. Mieliśmy tam kilka romantycznych schadzek, więc mimowolnie zalała mnie fala wspomnień.

Do rzeczywistości przywołał mnie dotyk kobiety. Słońce wyjrzało akurat zza chmur i dokładnie oświetliło jej twarz. Tym razem spuściłam wzrok, bowiem nie chciałam mieć potem nocnych koszmarów. Jej skóra… No cóż… Przywodziła na myśl wyjętą z pieca pizzę.

– Sąsiad zasnął w łóżku z papierosem. Był pijany – wyjaśniła lakonicznie, bo pewnie zobaczyła w moich oczach i pytanie, i odrazę. – To się stało czternaście lat temu. Od dziesięciu mieszkam tutaj.

Niczego więcej nie powiedziała, a ja, taktownie, nie pytałam o szczegóły.
Sądziłam, że zaprosi mnie do środka, poczęstuje herbatą i udostępni środki opatrunkowe, abym opatrzyła rany. Zamiast tego posadziła mnie na ławeczce przed domem i kazała czekać. Wróciła kilka minut później z miednicą, aluminiowym garnkiem, ręcznikiem, parą pocerowanych skarpetek i starymi tenisówkami.

W misce było coś, co skojarzyło mi się z zarośniętym rzęsą stawem, czyli zielonkawa woda, w której pływały jakieś roślinki.

– Zioła zdezynfekują rany i złagodzą ból. W kubku masz coś, co uspokoi żołądek i ugasi pragnienie – powiedziała.

– Naprawdę nie ma pani telefonu? – spytałam dla pewności, bo trudno było mi uwierzyć, że w dzisiejszych czasach można się bez niego obyć.

– Komórki tutaj nie działają. Mam radiostację, ale używam jej tylko w przypadku zagrożenia zdrowia albo życia, a ty na ciężko chorą czy umierającą nie wyglądasz – odparła, i ponownie znikła we wnętrzu domu, zostawiając mnie w towarzystwie psa.

Bardzo mi pomogła

Zanurzyłam obolałe stopy w zielonkawej cieczy i wypiłam duszkiem tajemniczą miksturę. Nogi przez minutę okropnie mnie szczypały, ale potem poczułam ulgę. Z kolei znajdująca się w kubku woda była zimna i miała orzeźwiający, cytrynowo-miętowy smak.

Siedziałam tak kwadrans. Wykorzystałam ten czas na dokładną lustrację otoczenia i próbę załatania dziury w pamięci. To drugie zakończyło się klęską, bo dalej miałam w głowie czarną pustkę. Wyglądało na to, że kobieta mieszkała w bardzo prymitywnych warunkach. Wodę czerpała ze studni, a potrzeby załatwiała w stojącym na skraju lasu wychodku. Na drzwiami wejściowymi wisiała naftowa lampa, świadcząca o tym, że w domu nie miała też prądu.

– Za godzinę będzie autobus do K. – wyrwał mnie z zamyślenia jej głos.

– K.? – powtórzyłam, bo poczułam się tą informacją ogłuszona. – Tego koło P.? Jakim cudem?

– Nie wiem, i chyba nie chcę wiedzieć – burknęła i położyła na ławeczce plaster opatrunkowy, nożyczki i dwudziestozłotowy banknot.

– To na bilet i jakiś posiłek – dodała chłodno. Zdaje się, że wzięła mnie za niestroniącą od alkoholu imprezowiczkę. – Dalej radź sobie sama .

Nie obraziłam się, nieszczęsna kobieta miała prawo czuć niechęć do wszystkich pijaków świata, zwłaszcza po tym, co ją spotkało. Nie chciałam też niczego wyjaśniać, bo i tak by pewnie nie uwierzyła. Wyciągnęłam stopy z wody, osuszyłam je ręcznikiem, okleiłam plastrem głębsze skaleczenia, wciągnęłam skarpetki, włożyłam pepegi i podniosłam się z ławki. Ból znikł, a nogi zrobiły się dziwnie lekkie.

– Bardzo pani dziękuję – rzekłam z wdzięcznością. – Proszę podać mi numer konta albo skrytki pocztowej, żebym mogła zwrócić pieniądze.

– Obejdzie się – mruknęła. – Pies odprowadzi panią na przystanek. Żegnam.

– Pies? – uniosłam brwi.

– Tak – przytaknęła, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

– Ale przecież…

– Homer? – zwróciła się do czworonoga. – Idź z panią do autobusu, rozumiesz?

Zwierzak zrozumiał, przekonałam się o tym czterdzieści minut później.
Gdy chowałam do kieszeni pieniądze i kartę, przyplątał się skądś rudy kot i rzucił pod nogi kobiety martwego ptaszka.

– Rysiek, ty zbóju, prosiłam, żebyś tego nie robił! – zganiła go całkiem serio.

Futrzak nie okazał skruchy, tylko wskoczył na ławkę i zaczął w wielkim skupieniu lizać sobie łapki.

– Musisz już iść – usłyszałam. – Autobus nie będzie czekał.

– Tak. Jeszcze raz za wszystko dziękuję – wyciągnęłam ku niej dłoń.

Kiedy po krótkim wahaniu uścisnęła mi końcówki palców, przeszył mnie prąd,  a w głowie rozbłysło ciepłe światło.

– Idź już – powtórzyła.

Zniecierpliwiony pies trącił łbem moje udo i pobiegł w stronę lasu, więc niespiesznie ruszyłam za nim. Udało mi się zdążyć na PKS dosłownie w ostatniej chwili. Myślę, że to wina psa, bo kluczył, jakby chciał celowo mnie skołować, no i zrobił to po mistrzowsku, bo nie trafiłabym do domku na polanie za skarby świata.

Chciałabym wiedzieć, kim była kobieta

Dotarłam do K. kilkanaście minut po dziesiątej. Najpierw zadzwoniłam do Madzi, a potem, za jej radą, kupiłam w sklepie bułkę i kefir. Przyjechała trzy godziny później.

– Wyglądasz jak pani Gienia spod czwórki, ale ona pije codziennie – stwierdziła na mój widok.

– Wielkie dzięki.

– Powinnaś się dokładnie przebadać, bo to nie jest normalne, żeby mieć taki odlot po ćwiartce wódki. Aż strach się bać, co byś zrobiła po połówce?

– Umarła – stwierdziłam ponurym tonem i wsiadłam do samochodu.

Może miała rację, może powinnam się przebadać, ale muszę do tej decyzji dojrzeć. Nie czuję się chora. Mój organizm najwyraźniej nie toleruje alkoholu, więc nie będę pić i po kłopocieZgubione dokumenty ktoś łaskawie odesłał mi do domu, ale komórka, torba, portfel, zegarek i inne osobiste drobiazgi przepadły. Moja pierwsza i ostatnia libacja kosztowała – lekko licząc – tysiąc złotych. O stratach moralnych i uszczerbku na zdrowiu nie wspomnę, choć, jak głębiej się nad tym zastanowić, miałam chyba więcej szczęścia niż rozumu.

Jedynym pozytywem w całej tej historii było spotkanie z tajemniczą kobietą. Uznałam ją za kogoś, kto z powodu przeżytej tragedii zaszył się w leśnej głuszy i zdziwaczał. Dziś myślę, że była kimś więcej niż tylko skrzywdzoną przez los samotniczką. Chciałabym wiedzieć, kim.

Czytaj także:
„Ta kobieta najpierw zgubiła dziecko, a później zaatakowała sąsiada. Żałuję, że podałam jej pomocną dłoń”
„Znalazłam naszyjnik, który zgubiła moja kumpela. Mam dylemat: sprzedać go i zabalować czy oddać i dalej klepać biedę”
„Gdy odebrałam telefon z przedszkola, mało nie padłam. Ci ludzie zgubili mi synka”

Redakcja poleca

REKLAMA