„Mój brat był rozpuszczony jak dziadowski bicz. Wyrósł na nieodpowiedzialnego pasożyta-moczymordę i nas zrujnował”

kobieta która ma nieodpowiedzialnego brata fot. Adobe Stock, Pamela Au
Mój brat był rozpieszczany i chyba dlatego wyrósł na lesera. Mimo to nie myślałam, że postąpi aż tak nieodpowiedzialnie.
/ 28.06.2021 15:42
kobieta która ma nieodpowiedzialnego brata fot. Adobe Stock, Pamela Au

Zachodzę w głowę, czym sobie zasłużyłam na takie nieszczęście… Przecież zawsze byłam dobrą siostrą! Może nawet za dobrą
i stąd ten problem? Tolek urodził się jako najmłodszy z rodzeństwa, jedyny synuś po trzech córkach. Wszyscy od maleńkości się nim zachwycali. Babcia nalegała, żeby nazwać go Anatol.
– Mój Toluś, mój Toluś – powtarzała czule, trzymając go na kolanach.
Zawsze był ulubieńcem całej rodziny.

Razem z siostrami opiekowałyśmy się nim, najlepiej jak umiałyśmy. Targałyśmy go wszędzie ze sobą – czy do pasienia krów, czy na spotkania z koleżankami. Dawałyśmy mu swoje cukierki, a kiedy już poszedł do szkoły, ukrywałyśmy jego psoty przed mamą. A niezłe było z niego ladaco! Wybite szyby, jabłka zerwane ze szkolnego sadu, przebita piłka – wiadomo było, że winny jest Toluś. To, za co ja na pewno dostałabym lanie od taty, jemu uchodziło na sucho. Wystarczało, że rzucał mu się na szyję i obiecywał, że już więcej nie będzie. I tak sobie Toluś rósł, przekonany, że wszystko mu wolno.

Nie chciał się żenić, żadna panienka mu nie pasowała

My z siostrami jedna po drugiej wychodziłyśmy za mąż i tylko Tolek został z rodzicami i na gospodarce. Ja zamieszkałam po sąsiedzku, więc widywałam się z nim praktycznie codziennie. Mój brat był może i łobuzem, ale znał się na rzeczy. Dokupił spory kawałek ziemi, kilka krów, maciorę, parę dorodnych owieczek i zaczął się zajmować na serio hodowlą zwierząt. Postawił murowany dom i przeprowadził się tam z rodzicami.
– No, to teraz brakuje ci już tylko żony – powiedziałam mu raz.
– A na co mi takie koło młyńskie u szyi? – spytał mnie ze śmiechem.

Prawie co sobota chadzał z kolegami na zabawy w naszej remizie, raz czy dwa widziałam go z jakąś dziewczyną, ale nigdy nie przyprowadził żadnej do domu.
– My przecież wiecznie żyć nie będziemy – załamywała ręce mama. – Znalazłbyś sobie jakąś gospodarną dziewczynę, która się tobą zajmie, gdy nas braknie.
– Wolę do knajpy iść i obiad kupić, niż brać sobie babę na głowę – twierdził tylko. – Mniej problemów ze wszystkim.
– A ta Róża od Wielickich znad rzeki? – podpowiadałam mu. – Przecież to taka fajna i miła dziewczyna...
– Ruda i piegowata – prychnął.
– A Kaśka, sklepowa? – drążyłam dalej.
– Brzydka i ma krzywe nogi – ocenił bezlitośnie. – Wstydziłbym się, jakby na takich kulasach szła ze mną do kościoła!

I tak każdej nieszczęsnej dziewczynie przypiął łatkę. Przymykałam na to oko, bo po śmierci mojego męża to Tolek zajmował się moimi synami. Uwielbiali wujka i codziennie po szkole biegali do niego, żeby pomóc mu przy owieczkach czy cielętach. Byłam zadowolona, że nie włóczą się z innymi chłopakami po wsi i głupoty im do głowy nie przychodzą. Kto wie, jak by na to patrzyła żona Tolka?
– Żadna mu się nie podoba, to trudno – powiedziałam któregoś dnia do mamy. – W końcu serce nie sługa. A ja zawsze go przecież nakarmię i opiorę!

Niestety, niedługo się odwlokło. Moje chłopaki były już w zawodówce, kiedy nasz tato umarł, a niedługo za nim z tego świata zeszła mama. I tak zostaliśmy z Tolkiem zdani tylko na siebie.
Z początku wszystko układało się dobrze. Brat przychodził do nas codziennie na obiady, a moi chłopcy jak dawniej spędzali z nim dużo czasu. Z czasem jednak coraz częściej widywałam go na rauszu.
– Ten bar to prawdziwe nieszczęście – mawiała jedna z sąsiadek i miała rację!
Oprócz dań obiadowych podawano tam teraz alkohol. Właściciel postawił nawet taką altanę, gdzie drobne pijaczki raczyły się piwem, nie odstraszając mu innych gości. I w tym „niebieskim domku” coraz częściej bywał Tolek...
Te pijusy zwąchały okazję i zaczęły go coraz częściej naciągać. Jako jedyny miał pieniądze, a co więcej, chętnie stawiał swoim kompanom następne kolejki. Nieraz go potem widziałam, jak jechał rowerem zygzakiem koło mojego domu. Co gorsza, zaczął zaniedbywać swoje zwierzęta. Krowy stały na pastwisku, mucząc żałośnie. Kucyk raz się wyrwał z zagrody i biegł środkiem drogi wojewódzkiej. Dobrze że sąsiad zdołał go złapać, zanim doszło do jakiegoś nieszczęścia. Brat pozwalał maciorze z małymi biegać wolno. No i chodziła po wszystkich okolicznych polach, a ludzie bali się ją przepłoszyć, bo w obronie małych stawała się agresywna. Owce też łaziły, gdzie chciały, i nikt ich nie pilnował.

Po cichu liczyłam, że ziemię przepisze na moich synów

Wiedziałam, że tak dłużej być nie może. Próbowałam przemówić Tolkowi do rozumu, ale nie chciał mnie słuchać.
– W końcu sąsiedzi się zdenerwują i zadzwonią na policję – ostrzegłam go. – Przecież to się robi niebezpieczne!
– A co cię to obchodzi? – warknął tylko. – To moja sprawa, co robię!
– Twoja?! – nie wytrzymałam. – Gdyby nie moi synowie, ciekawe, jak by ta twoja gospodarka wyglądała!

Bo z moimi synami odbyłam poważną rozmowę i ustaliliśmy, że w fabryce, w której pracują, będą brać inne zmiany, żeby jeden z nich zawsze mógł zająć się zwierzętami. Prawdę mówiąc, liczyłam po cichu na to, że kiedyś Bartek i Zbyszek odziedziczą gospodarstwo. Obaj wyraźnie mają do tego smykałkę.
Dobre z nich chłopaki, robotne, a przy tym do kieliszka w ogóle nie zaglądają... Zresztą komu Tolek miałby wszystko zostawić, jak nikogo innego bliskiego nie miał? Bo kiedy przestał dobrze zarabiać na sprzedaży zwierząt, to i koledzy od kieliszka się wykruszyli... Coraz częściej wpadał do mnie pożyczyć parę groszy.
Chleb ci dam – proponowałam – ale na wódkę nigdy! Do roboty byś się lepiej wziął, sprzedał parę świniaków, bo słyszałam, że znów komuś ziemniaki zryły!
Obrażał się wtedy na mnie wielce i przez kilka dni nie zachodził do domu. Raz, kiedy bardzo go piliło, a ja nie chciałam mu dać kasy, zaczął krzyczeć.
– Mam na oku interes! – darł się. – Jeszcze będziesz chciała czegoś ode mnie!
– Do czegoś ty zdatny? – pokiwałam z politowaniem głową. – Chyba że ożenisz się z jakąś bogatą wdową!

Żebym ja wtedy wiedziała, że wykraczę, tobym się w język ugryzła! Bo nie minęło kilka dni, jak wyglądam przez okno, a tu zajeżdża do Tolka jakiś elegancki samochód. Sam Tolek też ubrany w garnitur, ogolony, słowem – nie ten chłop! Już miałam wyjść z domu, dowiedzieć się, o co chodzi, ale wsiadł w auto i tyle go widziałam. Wrócił po południu.
– Gdzieś był? – napadłam go od razu.
W odpowiedzi pokazał mi serdeczny palec, na którym tkwiła obrączka.
– W imię Ojca i Syna, coś ty narobił?! – przeraziłam się, bo jak można ślub wziąć w tajemnicy przed najbliższą rodziną?
– A co, ja się ożenić nie mogę? – zapytał hardo, zaraz jednak zmiękł. – Znajoma kolegi, Wietnamka, potrzebowała obywatelstwa i musiała wyjść za mąż. Sporo płaciła, to czemu miałem się nie zgodzić?
– Czyś ty na głowę upadł? – nie mogłam uwierzyć. – Obcą babę, do tego Chinkę, sobie tu sprowadziłeś?!
A Tolek na to:
– Więcej się z nią nie zobaczę. Za rok rozwód i koniec cyrku. A do tego czasu będę sobie żył jak król za jej pieniądze!

Czy ta kobieta zachowa się przyzwoicie? Nie wiadomo...

No i co? Do żadnego rozwodu nie doszło. Tolek umarł pół roku później, na zawał. Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie mi go tak brakować... Dobrze, że moi synowie wszystkim się zajęli – i pogrzebem, i zwierzętami...
Kiedy po jakimś czasie trochę się pozbierałam, od razu pomyślałam, że trzeba będzie to wszystko uregulować. Poszłam więc do notariusza, który prowadził postępowanie po śmierci moich rodziców.
Kiedy wyłuszczyłam mu, że chodzi mi o przepisanie majątku na moich synów, zmarszczył tylko brwi.
– Z dokumentów, które mam, wynika, że pan Anatol był żonaty, więc jego żona wszystko dziedziczy – usłyszałam.
Świat zawirował mi przed oczami. Przecież... to niemożliwe!
– Ale ten ślub był tylko na niby! – wykrzyknęłam. – Dla obywatelstwa!
– Nie powinna mi pani o tym mówić – powiedziała z naciskiem notariusz. – Zresztą, to i tak niczego nie zmienia. W świetle prawa ona jest wdową po bracie i przysługuje jej wszystko, co należy.

Siedzę w kuchni i wpatruję się w moją ojcowiznę. Synowie krzątają się po podwórku. Żona Tolka, pani Kim, jeszcze się tu nie zjawiła. Nie wiem, co zamierza. Czy zachowa się przyzwoicie i odda wszystko moim synom? Czy zgodzi się nam odsprzedać gospodarstwo za niewielką sumę? Czy sama tu zamieszka?
A może sprzeda nasz dom rodzinny jakiejś firmie, która zbuduje tu supermarket? Nie wiem. Wiem tylko, że przez głupotę mojego brata cierpi cała rodzina.

Czytaj także:
„Nie szukałam miłości, panicznie bałam się dzieci. Wtedy w moim życiu pojawił się on i… jego córka”
„Matka wychowała mnie na swoją prywatną opiekunkę. Ja się nigdy nie liczyłam, zawsze musiało być po jej myśli”
„Kochałam dwa razy i dwa razy zostałam wdową. Dlaczego los musi zabierać mi wszystko, gdy jestem szczęśliwa?”

Redakcja poleca

REKLAMA