Czuję przede wszystkim bezradność, dopiero potem złość. Ewa, moja przyjaciółka, która na okrągło czyta psychologiczne książki, powiedziała mi, że zabiorę się do tego na serio dopiero wtedy, gdy ta kolejność uczuć się zmieni. Gdy najpierw i przede wszystkim poczuję złość. A bezradność sama zniknie – opadnie jak pył na leśnej drodze po przejechaniu samochodu. I to chyba właśnie się teraz dzieje. Wiem, że jeśli nie wezmę swojego życia we własne ręce, nikt za mnie tego nie zrobi.
Cała lata żyłam w przekonaniu, że jestem winna matce opiekę i troskę. Że muszę poświęcać jej cały swój czas. Zawsze się czułam wewnętrznie rozdarta, bo przecież ją kocham. Ale chcę mieć także własne życie, prywatną przestrzeń. Podejmować tylko swoje decyzje i nie tłumaczyć się z nich nikomu.
Chyba po prostu brakowało jej miłości i czułości taty
Od czego to się właściwie zaczęło? Chyba od tego, że mój ojciec nigdy nie był nią naprawdę zainteresowany. Nie wiem nawet, czy ją kochał. Może gdyby okazywał jej uczucie, ona nie uwiesiłaby się na nas? Na moim bracie, ale przede wszystkim na mnie? Tak było od dzieciństwa. No i te jej wieczne migreny...
– Ciii! – ojciec kładł palec na ustach, gdy wracałam ze szkoły, a ona leżała z kompresem w zaciemnionym pokoju.
– Nie hałasuj, mamę boli głowa.
To samo mówił Maćkowi, który z hukiem wpadał do domu, wołając już od progu, że jest potwornie głodny. Ale to był chyba jedyny gest mężowskiej troski.
Kiedy mama miała dobry dzień, szykowała nam obiad z deserem, a potem zabierała na długi spacer. Szliśmy przeważnie na oddalone o pół kilometra inne osiedle, na którym były nowoczesne huśtawki i wysoki koń do bujania na sprężynie – wówczas absolutny hit. W drodze powrotnej kupowała nam lody.
Lubiliśmy tylko te dni. Bo w pozostałe leżała w pokoju jak kłoda. Firanki musiały być zasunięte tak, żeby do środka nie przedostawała się nawet smużka światła. Donosiliśmy jej z Maćkiem wodę i tabletki z krzyżykiem. Trzeba było chodzić na palcach i porozumiewać się szeptem.
Ta migrena z czasem stała się jej kartą przetargową. Gdy cokolwiek szło nie po jej myśli, a ja chciałam postawić na swoim – łapała się za głowę i wołała, żebym przestała, bo ona już czuje nadciągający ból. Milkłam wtedy, bo wiedziałam, czym to się może skończyć: trzydniowym leżeniem niemal bez ruchu, a wtedy życie
w całym domu musiało zamierać.
Ojciec niby był obok, ale jakby go nie było. Fakt, dużo pracował. Głównie on nas utrzymywał, bo mama jako rencistka z trzecią grupą inwalidzką zarabiała domowym chałupnictwem – szyła drelichowe rękawice ochronne. Oczywiście, kiedy się źle czuła, nie robiła nic.
Rozumieliśmy to. Po cichu odgrzewaliśmy sobie barszcz albo żurek i siadaliśmy do lekcji. W domu nie czuło się ciepła ani miłości. Dziś myślę o tym już nie z wielkim żalem i rozgoryczeniem, tylko z obojętnym spokojem. Tak po prostu było i koniec. Zresztą nie tylko u nas.
Prawie każde małżeństwo, które wtedy znałam, żyło ze sobą wyłącznie dla dzieci. Kłócili się, jednak głównie milczeli. Zimne dni i obojętność to według mnie znak tamtych czasów. Mało kto miał odwagę się rozwieść. Ludzie latami mieszkali ze sobą, ale wcale się nie znali.
Myślę, że mamie po prostu brakowało czułości ojca, jego miłości i troski. Chciała to chyba w jakiś pokręcony sposób uzyskać od nas, swoich dzieci. Choroby stały się idealnym pretekstem. Do migren doszły kłucia w mostku i duszności. Twierdziła, że ma chore serce, nie można jej denerwować, przychodzić ze złymi wiadomościami.
Na początku nie brałam jej słów poważnie. Jednak kiedy raz i drugi poskarżyłam się jej na niesprawiedliwą nauczycielkę, nielojalną przyjaciółkę albo Maćka, który mi dokuczał, a ona w połowie moich żalów sięgała ręką do skroni i robiła zbolałą minę – przestałam jej się zwierzać.
Wyszła na jaw jego zdrada i zaczęło się piekło
Na początku złościłam się albo płakałam, ale ona wtedy łapała się za serce.
– Marzenko, dziecko, błagam cię, nie rób mi tutaj scen – siadała z rozmachem na krześle i prosiła, żeby zawołać ojca, który miał ją gdzieś, bo oglądał w stołowym mecz. – Czuję, że zaraz mi serce wyskoczy! Zobacz, czy mi posiniały usta?
Biegłam wtedy po lusterko i kanadyjski ciśnieniomierz, który dostała kiedyś od kogoś w prezencie. Jej usta oczywiście nigdy tak naprawdę nie były sine. Ciśnienie trochę skakało, ale podejrzewam, że po prostu sama się nakręcała. To jednak uzmysłowiłam sobie dużo później. Wtedy, jako mała dziewczynka, denerwowałam się o nią. Krzyczałam nawet na tatę, że chyba jest bez serca, skoro ogląda mecz, zamiast wezwać pogotowie.
Raz sama je wezwałam. Byłyśmy akurat w domu same, a mama potwornie się zdenerwowała. Przed chwilą zadzwonił znajomy ojca, który doniósł jej, że ojciec ma w pracy romans z kadrową. Mama znała tamtą kadrową. Babeczka była szczupłą, zadbaną blondynką na stanowisku, a ona co? Gospodyni domowa, która szyła drelichowe rękawice… Gdy moja rodzicielka odłożyła słuchawkę, jej usta naprawdę posiniały.
– Dzwoń po pogotowie – zdołała wyszeptać i padła koło stolika z telefonem.
Myślałam wtedy, że sama zejdę na zawał. Miałam 12 lat, ale ręce mi się trzęsły, gdy wystukiwałam numer pogotowia. Potem długo nie mogłam wykrztusić słowa. W końcu podałam adres. Karetka była kilka minut później. Lekarz nie stwierdził niczego poważnego. Mama dostała zastrzyk uspokajający i poszła spać.
Za to ja przez następne dni nie spałam w ogóle. Martwiłam się o nią, o nasze życie, o to, że tak rzadko się uśmiecha.
Kilka dni później słyszałam w kuchni, jak rodzice się kłócili. Ojciec krzyczał, że to jakieś głupoty, pomówienia. Długo się do siebie nie odzywali. Było mi coraz smutniej. Kompletnie nie wiedziałam, jak mam sobie z tym wszystkim poradzić.
W tamtym czasie po raz pierwszy się zakochałam. W Tomku z mojej klasy. Niebawem miała się odbyć w szkole zabawa choinkowa. Przez tydzień zastanawiałam się, w co się ubrać, jak uczesać. Aż w końcu przyszła tamta sobota. Mama od rana źle się czuła, więc co do wieczoru w szkole zaczęłam mieć złe przeczucia. Ojciec wyszedł na brydża do kolegi, Maciek czmychnął na łyżwy.
– Marzenko, proszę cię, żebyś dziś nigdzie nie szła – wyszeptała mama, gdy ostatni raz mierzyłam przed lustrem cekinową bluzkę. – Fatalnie się czuję. Serce mi nawala, wolałabym nie być sama.
Zakochałam się, Łukasz wytrzymał dwa lata
Nic nie powiedziałam, lecz poczułam, jak cała lodowacieję od środka. Jakby mnie zamrażały niewidzialne nitki lodu. Tyle marzeń i planów zniweczonych jednym zdaniem! Godzinami przed zaśnięciem wyobrażałam sobie, jak Tomek mnie obejmuje i razem tańczymy…
I koniec. Nagle wszystko się urwało. Wielka kula urosła mi w gardle. Ledwo udało mi się stłumić płacz. Mama oczywiście niczego nie zauważyła. A ja milczałam. Zwyczajnie się bałam, że wybuchnę, a ona znów każe mi wzywać pogotowie.
I dokładnie tak samo było przez kolejne lata. Moje plany i pragnienia nigdy się nie liczyły. Rosłam, dojrzewałam i coraz wyraźniej czułam, że coś tu jest nie tak. Jako dziecko nie umiałam powiedzieć co. Dużo później zrozumiałam, że nasze role się odwróciły. To ja musiałam być zawsze silniejsza, to ja się martwiłam o to, jak ona się czuje. Matkowałam jej. Ona zaś nieustannie oczekiwała, że nagnę do niej wszystkie swoje życiowe sprawy.
Na zawsze przepłoszyła moją pierwszą wielką miłość… Łukasz nie był modelem ani orłem intelektu, ale był dobrym, zakochanym we mnie chłopakiem.
– Stać cię na kogoś lepszego – słyszałam ciągle. – Zostaw tego wymoczka. Ani toto wyglądu nie ma, ani wykształcenia.
Nie mogłam tego słuchać, więc gdy się zbuntowałam i postawiłam warunek: żadnych uwag na temat Łukasza. Umilkła, lecz jeszcze bardziej kombinowała, jak mnie zatrzymać w domu. Nie umiałam jej odmówić, naprawdę się o nią martwiłam. Łukasz wytrzymał dwa lata.
– Jak weźmiesz rozwód z matką, to daj mi znać – powiedział na pożegnanie. – Wtedy możemy wziąć ślub.
Przeryczałam dwie noce. A potem matka trafiła do szpitala. Tym razem sprawa była poważna: podejrzewano nowotwór tarczycy. Po dwóch tygodniach alarm okazał się fałszywy, ale ja straciłam niemal pięć kilo. Ojciec nie odwiedził jej w szpitalu ani razu. Maciek wpadł raz. Ze swoją dziewczyną, którą – o dziwo – matka lubiła i akceptowała. Czułam się podle. Samotna, gorzkniejąca, bez przerwy na dwóch łapkach przy matce.
– To jest czas, gdy musisz wreszcie coś zmienić – Ewka tłukła mi to ostatnio bez przerwy do głowy. – Teraz albo nigdy!
Ma rację. Zwłaszcza że poznałam kogoś. Jest ratownikiem medycznym. Wpadliśmy na siebie, jak odwiedzałam mamę. Pewnie by się jej nie spodobał, więc jeszcze nic jej nie mówiłam. A może w ogóle nic nie powiem? Jednak mam już 33 lata, nie chcę stracić kolejnej miłości… I reszty życia! Więc tak: po świętach jej powiem, że się wyprowadzam. Tylko… Boże, co będzie, jak znowu dostanie migreny?
Czytaj także:
„Ktoś okradł mój sklep na 20 tysięcy złotych. Nie spodziewałem się, że to moja najbardziej zaufana pracownica”
„Między pieluchami a wycieraniem błota z twarzy córki zapomniałam, że jestem też kobietą. I zupełnie się tak nie czuję”
„Kochałam dwa razy i dwa razy straciłam. Dlaczego los musi zabierać mi wszystko, gdy jestem szczęśliwa?”