„Mąż wynagradza mi zdrady drogimi prezentami. Pozwalam mu na to, bo diamenty są wieczne, a miłość – niekoniecznie”

elegancka para fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Gdy czułam, jak przesuwa swoje dłonie po moim ciele, myślałam ile tych ciał zdążył już dotknąć w tym miesiącu czy tygodniu. Zaczęłam sobie tłumaczyć, że pieniądze, które inwestuje we mnie mąż, zwyczajnie mi się należą. Będą też moim zabezpieczeniem na wypadek, gdyby coś miało nam kiedyś nie wyjść”.
/ 04.11.2023 21:15
elegancka para fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Jak każda nastolatka, wielokrotnie wyobrażałam sobie swojego przyszłego męża. Oczywiście był ideałem. Przystojny, romantyczny, zakochany we mnie na zabój, a do tego bogaty i męski. Wiadomo, takie dziewczyńskie mrzonki.

Bogaty mąż był spełnieniem marzeń

Gdy poznałam Macieja, z początku byłam przekonana, że spełnia wszystkie te wymagania. Aż ciężko było mi uwierzyć, że mogło mi się tak bardzo poszczęścić.

– Julka, ty to masz szczęście… – wzdychały koleżanki. – Nie dość, że taki przystojniak i romantyk, to jeszcze ma kasę i zapewni ci super życie.

Głęboko wierzyłam w to, że złapałam Pana Boga za nogi. Maciej traktował mnie jak księżniczkę. Chyba to mnie zaślepiło i nie czułam potrzeby dowiadywania się o nim więcej. Naiwnie wierzyłam, że tak będzie już zawsze i że to czyni Macieja idealnym partnerem.

Szybko mi się oświadczył, a ja oczywiście go przyjęłam. Moi rodzice byli zachwyceni przyszłym zięciem.

– Ale szarmancki ten twój Maciek, Juleczko! No naprawdę lepiej nie mogłaś trafić – mama tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że podjęłam najlepszą możliwą decyzję.

Nie wzięłam jednak pod uwagę, że moich rodziców łatwo zadowolić. Tak naprawdę zależało im głównie na tym, żebym żyła w dostatku. Nie mieliśmy nigdy zbyt dużo pieniędzy, więc dla rodziców dowodem sukcesu i świetnych wyborów życiowych był tylko zasobny portfel. Byłam pewna, że nie przejęłoby ich, gdyby się okazało, że tak naprawdę wcale Maćka nie kocham. Przecież to drugorzędne.

Czułam, że się mną znudził

Pierwsze miesiące po ślubie były bajkowe. Odbyliśmy przepiękną, luksusową podróż poślubną po europejskich miastach. Nocowaliśmy w najbardziej legendarnych hotelach i restauracjach u najlepszych szefów kuchni. Niestety, po powrocie do domu w nasze życie szybko zaczęła się wkradać rutyna.

Życie z Maćkiem wcale nie było łatwe. Wcześniej, gdy nasz związek był wypełniony randkami, gdy nawet ze sobą nie mieszkaliśmy, wszystko było ekscytujące. Teraz musiałam zmierzyć się z tym, że mój mąż jest wiecznie zapracowany i wiecznie nieobecny. Gdy wracał do domu późnym wieczorem, nie miał nawet siły ani ochoty zamienić ze mną dwóch zdań. Zasiadał przed telewizorem albo przed laptopem, żeby jeszcze popracować.

Czułam się samotna i rozczarowana tym, że mąż nagle stracił mną zainteresowanie. Już nie mówił mi, że jestem piękna, gdy tylko mnie widział. Nie rzucał się na mnie za każdym razem, gdy tylko odsłoniłam centymetr nagiej skóry.

– On chyba się mną znudził – chlipałam w rękaw przyjaciółkom.

– No co ty, to niemożliwe! Po prostu wychodzicie z etapu miesiąca miodowego, nie martw się – pocieszały mnie.

Niestety, wszystko wskazywało na to, że miałam rację. Maciek coraz później wracał z pracy, coraz częściej chodził na biznesowe imprezy, z których wracał pachnący damskimi perfumami…

– Co to takiego? – pytałam go nieśmiało, gdy wąchałam jego kołnierzyki.

– Musiałem się dziś wyściskać z całą masą kontrahentów – zaśmiał się.

No cóż, w końcu przecież pracował z wieloma osobami, na pewno część z nich była kobietami. Tak to sobie tłumaczyłam, ale w głowie zapaliła mi się czerwona lampka.

Przyznał się do zdrady

Niestety, kilka tygodni później znalazłam już bardziej namacalne dowody. Najpierw była szminka w jego samochodzie, a potem płaszcz obcej kobiety w naszej szafie.

– Marcin, czy ty mnie zdradzasz? – zapytałam w końcu zupełnie bez ogródek.

Niepewność i ciągły stres mnie wykańczały, więc postanowiłam postawić sprawę na końcu widelca.

– Julka, to nic nie znaczy… To są tylko takie rozrywki – odpowiedział mi dość lekko mąż.

– Naprawdę? Nawet nie przepraszasz? Nie ukrywasz tego? Nie wypierasz się? – byłam coraz bardziej roztrzęsiona.

– A wolałabyś, żebym cię okłamywał? – zapytał retorycznie.

Nie, nie wolałam. Tylko co teraz, skoro znam już prawdę?

– I jak to sobie dalej wyobrażasz? – zapytałam, gdy już opanowałam emocje.

– Normalnie. Julka, ty jesteś moją żoną. Żadna inna. Ja po prostu potrzebuję tych wyzwań. One mnie wyciszają, uspokajają, dają mi poczucie, że coś zdobywam – wyznał mi z rozbrajającą szczerością.

Nie miałam pojęcia co o tym myśleć. Mój mąż mnie nie chce, nie wystarczam mu. Potrzebuje tabunu innych bab, żeby czuć się spełnionym. Czułam się upokorzona, a jednak nawet przez chwilę nie rozważałam rozwodu. „Co ja niby zrobię, jeśli odejdę od Maćka? Wrócę do rodziców? Będę znowu żyła w nędzy? Harowała gdzieś na recepcji na dwa i pół tysiąca miesięcznie? Za nic!” – myślałam rozgoryczona.

Udawałam, że nic nie widzę

Ciężko było mi powiedzieć mężowi wprost, że i tak od niego nie odejdę. To chyba już zupełnie oddarłoby mnie z godności. Ale jednak musiałam mu milcząco zasugerować, że akceptuję jego „słabość”. Zaczęłam się do niego znowu odzywać, proponować wspólne wyjścia.

Dwa tygodnie później na stole w jadalni czekało na mnie wielkie pudełko przewiązane kokardą. W środku znalazłam bardzo drogą, kultową wręcz torebkę. Obok leżał liścik o treści: „Dziękuję za twoją cierpliwość i wyrozumiałość. Kocham cię”. Być może to płytkie z mojej strony, ale zrobiło mi się ciepło na sercu. Poczułam, że Maciek naprawdę docenia moje poświęcenie i zamierza mi je wynagradzać. Może odezwała się we mnie próżność? A może po prostu było to jakieś smutne pocieszenie przy świadomości, że nie jestem dla mojego męża wystarczająca?

Podobne, bardzo kosztowne prezenty czekały na mnie za każdym razem, gdy odkrywałam kolejne dowody zdrad męża. A to błyszczyk na kołnierzyku, a to bieliznę zapodzianą w służbowej teczce. Nie komentowałam ich, udawałam, że zupełnie ich nie zauważam, ale mąż doskonale wiedział, że to nieprawda. Trwaliśmy w takim dziwnym układzie. Ja przymykałam oko na jego zdrady, a on obsypywał mnie drogimi prezentami. Były luksusowe perfumy, wielkie bukiety kwiatów, biżuteria, buty, akcesoria, bilety lotnicze, vouchery do spa, zaproszenia do fryzjerów gwiazd i szampany.

– Ależ ty jesteś elegancko ubrana, Juleczka! I jakaś taka opalona! To pewnie po tych egzotycznych wakacjach – zachwyciła się któregoś razu mama, gdy przyjechałam z wizytą na swoją rodzinną prowincję. – Ten Maciek to musi cię dopiero kochać! Takie pieniądze na ciebie wydaje… Nie każdy mężczyzna jest taki hojny!

– Tak, to prawda – przytaknęłam z udawanym uśmiechem, choć w środku poczułam smutek.

Gdyby tylko wiedziała… Chociaż właściwie, nawet gdyby wiedziała, co by to zmieniło? Pewnie i tak by uważała, że jestem największą szczęściarą na świecie.

Z czasem zobojętniałam

Zdrady męża bolały mnie przez pierwszy rok, a później jakoś się  przyzwyczaiłam. Wiadomo, prawie do wszystkiego da się przyzwyczaić, nawet do tego, że trwa się w jakimś dziwnym, dysfunkcyjnym związku. Przestałam się czuć zazdrosna o męża, nie czułam już potrzeby bycia przez niego adorowaną. Momentami wręcz mnie to obrzydzało.

Gdy czułam, jak przesuwa swoje dłonie po moim ciele, myślałam ile tych ciał zdążył już dotknąć w tym miesiącu czy tygodniu. Zaczęłam sobie tłumaczyć, że pieniądze, które inwestuje we mnie mąż, zwyczajnie mi się należą. Będą też moim zabezpieczeniem na wypadek, gdyby coś miało nam kiedyś nie wyjść. Torebki czy kosztowna biżuteria renomowanych marek jedynie rosły na wartości.

Czułam się silniejsza ze świadomością, że jestem finansowo bezpieczna, nawet gdy Maciek mnie opuści albo sama postanowię w końcu odejść. Wiedziałam, że powinnam, ale… apetyt rośnie w miarę jedzenia. W samych torebkach i akcesoriach zgromadziłam już z 200 tysięcy złotych. Tak, tyle są warte. Maciek był prezesem polskiego oddziału jednej z największych firm technologicznych w Europie. Poza samymi prezentami mogłam liczyć na wytworne kolacje i kosztowne wakacje dwa albo nawet trzy razy w roku. Moje życie było bajkowe i  wygodne. Nie chciałam z tego rezygnować.

Tak, czasem dopadała mnie chandra. Gdy na romantycznym moście w Wenecji lub na szczycie wieży Eiffla obserwowałam zakochane pary, które wpatrywały się w siebie z zachwytem, było mi przykro i czułam pustkę. Może i to ja byłam ubrana w futra i diamenty, ale to oni mieli prawdziwą miłość, której mnie w głębi duszy brakowało. Ale przeżyłam już wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że diamenty są wieczne, a miłość, jak widać, niekoniecznie.

Czytaj także: „Obracałem milionami i żyłem jak krezus. W jednej chwili los się odmienił i nie miałem nawet grosza przy duszy”
„Święto zmarłych spędziłam w łóżku teścia. Staruszek potrzebował otuchy po stracie żony”
„Trudno było nam uwierzyć, że dziadek zakończył ziemskie pielgrzymowanie. To, co stało się na pogrzebie, jest niepojęte”

 

Redakcja poleca

REKLAMA