To, co mnie spotkało, dla wielu byłoby tragedią. Tymczasem ja – choć moje życie obróciło się o 180 stopni – doznałem jakby objawienia. Wreszcie cieszą mnie zwykłe rzeczy, zauważam świat wokół, no i nikogo nie krzywdzę. Powiem bez fałszywej skromności: cholerny był ze mnie przystojniak. Metr osiemdziesiąt pięć opalonego w solarium ciała, dziewięćdziesiąt kilo wypracowanych na siłowni mięśni. Na szczęce granatowy ślad starannie wygolonego zarostu, na czole gruba zmarszczka a la Bruce Willis, a pod nią czarne, hipnotyzujące oczy. Kiedy wbiłem się w ciemny garnitur, a na szyi zaplątałem kontrastowy krawat, nie było kobiety – czy to dumnie kroczącej po firmie menedżerki, czy szacownej mężatki na stanowisku starszej specjalistki, czy w końcu dziewczątka z entuzjazmem noszącego na biuście plakietkę „asystentka” – która mijając mnie na korytarzu, nie rzuciłaby przeciągłego spojrzenia lub tajemniczego uśmiechu. A skoro tak…
No cóż, rwałem te kwiaty pełnymi garściami
Trzydzieści parę lat, singiel, prestiżowe stanowisko szefa wydziału z perspektywami na awans. Tylko mi nie mówcie, że to nie imponuje kobietom! A przynajmniej tym ze świata międzynarodowych korporacji. W owych, nie tak odległych czasach, inny świat się dla mnie nie liczył…
Tamten dzień, półtora roku temu, jak zwykle zacząłem od joggingu. Byłem wówczas wysportowany, od świtu roznosiła mnie energia. Co rano wykręcałem więc niezłe czasy na ścieżce wokół ogrodzenia opasującego strzeżone osiedle, na którym miałem swój apartament. Potem, w połowie drogi do pracy, basenik. Pół godziny, dwadzieścia długości kraulem na przemian z grzbietowym. Chyba nieźle, co? O dziewiątej trzydzieści byłem w swoim biurze, sączyłem kawkę i przez przeszkloną ściankę patrzyłem, jak uwija się mój zespół. Byłem dumny z tych ludzi. Obejmując to stanowisko, trochę musiałem towarzystwo przerzedzić, podziękować kilkorgu znudzonym robotą leserantom, a reszcie postawić lepsze zadania i wyższe cele. Ostatecznie wszystkim to wyszło na zdrowie. Mój wydział stał się najlepszy w całej polskiej filii korporacji.
Ale wróćmy do tamtego dnia. Popijałem właśnie zrobioną przez moją Beatkę kawkę (milutka dziewczyna: dwadzieścia pięć lat, biust trójka – oczywiście sam sprawdziłem), zarzucone na biurko nogi odpoczywały po basenie. Luz, spokój wodza. I wtedy…
Nie poczułem nawet bólu
Ani strachu. Tylko zdziwienie. Jakby ktoś nagle przekręcił włącznik prądu. Moje ciało zwiotczało, straciłem nad nim kontrolę. Ostatnie, co pamiętam, to widok spod biurka, pod które wpadłem. Oczy otworzyłem dopiero w szpitalu. A konkretnie na oddziale intensywnej opieki medycznej. Pierwsze, co zobaczyłem, to wielka, karbowana rura wznosząca się nad moją twarzą. Byłem podłączony do oddychającego za mnie respiratora. Przez następne tygodnie, to odzyskiwałem, to znów traciłem przytomność. Tkwiłem w jakimś półśnie, pozbawiony świadomości, kim jestem i co się ze mną dzieje. Błogosławiony stan! Bo gdy wreszcie poczucie rzeczywistości wróciło, uświadomiłem sobie, że jestem kompletnie sparaliżowany, nie umiem mówić, jeść ani nawet przełykać. Najpierw ogarnęło mnie przerażenie, potem rozpacz. Ja, człowiek sukcesu, który nie potrafił usiedzieć w miejscu dłużej niż piętnaście minut, zostałem przykuty do łóżka. Gdybym mógł, rzuciłbym się z okna. Ale nie byłem w stanie nawet podrapać się po nosie…
– Miał pan rozległy wylew – powiedział mi lekarz, kiedy wreszcie trafiłem na oddział neurologii.
– Ja? Niemożliwe – wybełkotałem, bo choć skutki udaru już się odrobinę cofnęły, to nadal miałem bezwładną całą lewą połowę ciała (a więc i twarzy). – Uprawiam sport, żyję aktywnie… Czy… Czy to oznacza, że już zawsze będę sparaliżowany?
Lekarz długo nie odpowiadał, aż w końcu wzruszył ramionami.
– Jutro przyślę do pana rehabilitanta – oznajmił. – Musi pan ćwiczyć. Jak najwięcej. Kto wie, może kiedyś nauczy się pan nawet chodzić, wspierając na balkoniku? Albo o kulach.
Tak, kiedyś był ze mnie cholerny przystojniak, to prawda.
Ale to już przeszłość
Obecnie, choć do czterdziestych urodzin nadal brakuje mi kilku lat, łysinę mam większą niż mój dziadek, na twarzy zmarszczki, ważę zaledwie siedemdziesiąt kilo. Ale wiecie co? Bardziej się z tego swojego dzisiejszego „ja” cieszę niż wtedy z wyrzeźbionych mięśni i opalonej cery. Wówczas ciągle biegłem, ścigałem się z życiem, głodny wrażeń, spragniony sukcesów i doznań. Nie doceniałem tego, co mam, tratowałem stojących mi na drodze ludzi. Teraz jest inaczej. W ciągu ostatniego roku straciłem pracę, służbowy samochód, znajomych, mieszkanie (przejął je bank na poczet niespłaconego kredytu) i wszystkie oszczędności (wszak rehabilitacja słono kosztuje).
Można powiedzieć, że zostałem na świecie sam i bez środków do życia. Ale… chodzę! I to bez balkonika. Żmudne, wielogodzinne i codzienne ćwiczenia nie poszły na marne. Zacząłem nowe życie. Tyle że zupełnie inne niż dotychczas. Zamiast apartamentu, ciasna klita w rozpadającej się kamienicy, w mocno zaniedbanej części miasta. Zamiast kontraktu menedżerskiego – renta. Zamiast porannego joggingu – powolne dreptanie do sklepu po mleko i bułkę.
Kiedyś powiedziałbym, że to wegetacja. Teraz jednak jestem innego zdania. Już się nie śpieszę, mam czas się zatrzymać i porozmawiać z ludźmi. Cieszę się życiem, każdą jego ulotną chwilą. Rozbłyskiem słońca na mokrym po nocnej ulewie chodniku, szczebiotaniem ptaków o poranku, zapachem dzikiej róży kwitnącej na klombie pod oknem. No i nareszcie nikogo już nie krzywdzę. Wręcz przeciwnie!
Jako rencista mam sporo wolnego czasu. I mogę poświęcić go innym. Zostałem wolontariuszem w hospicjum onkologicznym. Ja, były korporacyjny rekin, playboy, bywalec najmodniejszych klubów, podaję teraz baseny, myję podłogę albo po prostu trzymam umierających staruszków za rękę. Co z tego mam? Najczęściej nic. Czasem uśmiech wdzięczności, z rzadka łzę wzruszenia albo parę chwil rozmowy. Aha. I jeszcze jedno. Poczucie, że nareszcie robię coś sensownego.
Czytaj także:
„Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a jest to moim przekleństwem. Wiecznie słyszę pytania, gdzie moi rodzice”
„Chciałam znaleźć męża na portalu randkowym, a spotkały mnie gorzki zawód, wstyd i żenada”
„Mam 54 lata, a wyglądam na 70. Jestem zmęczona życiem i pracą ponad siły w fabryce. To był horror”