„Moi sąsiedzi to obłudnicy najgorszego sortu. Oburza ich młódka umawiająca się z facetami, a sami to złodzieje i awanturnicy”

Moi sąsiedzi to obłudnicy fot. Adobe Stock, JackF
„– Hałas i brutalność?! – wrzasnęłam. – A co było, kiedy ten pan – wskazałam na lokatora z pierwszego piętra – kilka lat temu urządzał piekło swojej byłej żonie? Biegała po korytarzach, stukała do drzwi, byśmy ją ratowali. Policja przyjeżdżała codziennie, a nasze dzieci na to patrzyły i słuchały wrzasków. Nikt nie chciał go eksmitować”.
/ 17.11.2022 22:00
Moi sąsiedzi to obłudnicy fot. Adobe Stock, JackF

Dwupokojowe mieszkanie na czwartym piętrze stało puste od pięciu lat, od kiedy sąsiadom się polepszyło i kupili sobie domek na przedmieściach. I w żaden sposób nie mogli sprzedać mieszkania, ani go wynająć. Czwarte piętro bez windy okazało się barierą nie do pokonania. Trzydzieści lat temu – kiedy my się tu sprowadzaliśmy do pachnącego nowością bloku – ludzie z radością brali takie mieszkania, ciesząc się, że wreszcie będą na swoim (ja właśnie mieszkam na czwartym). Teraz brak windy młodym ludziom potrafi obrzydzić i trzecie piętro.

Strasznie zrobiliśmy się wygodni

Obrośliśmy w piórka, nie ma co. Dlatego kiedy wreszcie sąsiedzi znaleźli kogoś, komu się chciało wchodzić po schodach i lokal wreszcie przestał marnieć, byli szczęśliwi. Najemczynią okazała się kobieta około trzydziestki, dość atrakcyjna, na oko miła i sympatyczna. Wyglądała jak nauczycielka z podstawówki. Raz pomogła mi wnieść zakupy, kiedy mój mąż miał atak korzonków nerwowych, biedaczysko. Przez trzy miesiące nic się nie działo. Cisza, spokój. Sąsiadka była niekłopotliwa, nie gotowała śmierdzących potraw, co zdarzało się na przykład tej z pierwszego piętra. Nie puszczała głośno muzyki, jak syn tych z drugiego. Z pewnością jednak nie była nauczycielką, bo wracała z pracy bardzo późno (nie wiem dokładnie o której, bo zazwyczaj spałam, poza tym nie jestem z tych, co to siedzą z okiem przylepionym do judasza) i do południa siedziała w domu. Jak zarabia na życie, dowiedziałam się podczas nadzwyczajnego spotkania rady mieszkańców zwołanego przez sąsiada z parteru. Jak zawsze zebraliśmy się w salce konferencyjnej w biurze spółdzielni.

– Musimy zażądać od nich, by wymówili mieszkanie lokatorce. To... pani do towarzystwa – powiedział sąsiad bez wstępów.

Rozległ się oburzony szum głosów.

– Jak oni mogli?!

No wiecie, tak nas załatwić!

– Dzwonimy! – ktoś powiedział głośniej.

– Już dzwoniłem – facet aż się skrzywił. – Jak zwykle sąsiad patrzy tylko na własny interes. Powiedział, że jak znajdziemy mu innego lokatora, to się zastanowi. Szczególnie że ona dobrze płaci…

– Nic dziwnego. Pewnie nieźle zarabia – zarechotał jakiś facet z trzeciego piętra.

Spojrzałam na męża

Miał posępną minę i zmarszczone brwi. Intensywnie myślał. Próbował chyba ustalić sam ze sobą, jakie on ma stanowisko w tej sprawie. Znałam go czterdzieści lat i wiedziałam, że szybko mu to nie pójdzie. Wszystko robił wolno.

– Dlaczego?! – spytałam głośno, żeby przebić się przez gwar.

Ludzie coś tam zaczęli pokrzykiwać, ale ja chciałam usłyszeć odpowiedź od tego, który to wszystko rozpoczął.

Lusia, akurat tobie chyba nie muszę tego tłumaczyć – powiedział kłótliwy sąsiad protekcjonalnym tonem.

Byliśmy na „ty” – to echa pierwszych lat po wprowadzeniu się. Na początku młodzi lokatorzy, podnieceni własnym mieszkaniem, zawiązywali znajomości z sąsiadami. Niektórzy polubili się bardziej, inni mniej. Tamci należeli do naszego kręgu blokowych przyjaciół, ale Marek okazał się czepliwym pieniaczem i wkrótce zraził nas do siebie. Po kilku konfliktach nasze kontakty rozluźniły się, aż w końcu ograniczyły się do witania się podczas przypadkowego spotkania na klatce czy w sklepie.

– O co ci chodzi? – burknęłam. – Czy ja miałam jakieś kontakty z tym zawodem?

– Mieszkasz naprzeciwko tej kobiety.

– Owszem, i dlatego nie widzę najmniejszego powodu, by ją eksmitować – odburknęłam. – Mnie nie przeszkadza.

– Ale nam owszem. I to bardzo! Jaki to przykład dla naszych dzieci, co? Śpi do południa, wraca do domu nad ranem… – nakręcał się.

– Zupełnie jak twoja żona, jak ma nocny dyżur w szpitalu – zauważyłam.

Nie można tego porównywać!

– Dlaczego? – spytałam. – Jeśli twoim głównym argumentem są godziny jej pracy, to przepraszam, ale się ośmieszasz.

No i się zaczęło

Że zaraz będą przychodzić jej klienci, pijani, z innymi jej koleżankami spod latarni, może nawet zaczną hałasować na klatce, a może się obściskiwać. No i właśnie… dzieci – jaka to dla nich nauka, że nasza sąsiadka jest akceptowana w społeczeństwie? Jeszcze się zarażą tym zepsuciem. Moi sąsiedzi przerzucali się przykładami tego, co ta postać może złego wyrządzić naszej małej społeczności. Patrzyłam i nie poznawałam ich. W tym bloku mieszkałam ponad trzydzieści lat. Wydawało mi się, że znam tych ludzi, wiem, na co można w ich przypadku liczyć. Na przykład babka spod siedemnastki na zebraniach zazwyczaj milczy. Głównie obserwuje, słucha i odzywa się tylko wtedy, gdy uchwały rady się jej nie podobają. A wtedy zaczyna działać. To ona utrąciła projekt zezwolenia na działalność restauracji na parterze. Zaczęła mówić o prusakach, nieprzyjemnych zapachach, zapijaczonych gościach wychodzących o północy ze sprośnym śpiewem na ustach… Wizje były tak sugestywne, że zmieniliśmy zdanie.

Sąsiad z trzeciego piętra jest natomiast racjonalizatorem. Dzięki niemu mamy na przykład automatyczne światła na klatkach schodowych, to on w końcu sprawił, że wymusiliśmy na zarządzie spółdzielni remont klatek po dwudziestu pięciu latach od budowy osiedla. Teraz blok wreszcie nie wygląda jak zaniedbane slumsy. A małżeństwo inżynierów okazało się wystarczająco upierdliwe, by zlikwidować opór spółdzielni w kwestii przeniesienia śmietników spod naszych okien na plac przy parkingu. Walczyli o tę sprawę jak lwy. To dzięki nim śmietniki przestały nam śmierdzieć i psuć widok, w dodatku śmieciarki mają do nich łatwiejszy dostęp. Generalnie więc z sąsiadami nie było jakichś wielkich problemów. Większość z nich wydawała się przyzwoitymi ludźmi bez zaburzeń. Oczywiście były wyjątki, które swoje za uszami miały…

– Hałas i brutalność?! – wrzasnęłam, bo zalała mnie krew. – A co było, kiedy ten pan – wskazałam na lokatora z pierwszego piętra – kilka lat temu urządzał piekło swojej byłej żonie? Płacząca biegała po korytarzach, stukała do drzwi sąsiadów, byśmy ją ratowali. Policja przyjeżdżała tu niemal codziennie, a nasze dzieci na to patrzyły i słuchały wrzasków tego pana. Wtedy jakoś nikt nie chciał go eksmitować. Pamiętam, jak niektórzy z was mówili, że to ich sprawy… Wtedy jakoś nie martwiliście się o wychowanie dzieci. Ilu z was, porządnych obywateli, świadczyło na sprawie w sądzie? Tak, tylko ja i Adela, i dlatego przez następne miesiące musiałyśmy sprzątać psie kupy spod własnych drzwi.

Na sali zapadła cisza

Ludzie się zawstydzili. Ja jednak dopiero się rozkręcałam.

– Pijaństwo i zły przykład? I ty tak głośno o tym krzyczysz, Jurku? – popatrzyłam na sąsiada z drugiego piętra, którego syn ogłuszał nas koszmarnym rockiem. – Trzy lata temu moja nastoletnia córka, kiedy wracała ze szkoły, musiała przechodzić na klatce schodowej obok ciebie, pijanego do nieprzytomności. Jaki to był dla niej przykład?

– Wypraszam sobie. Wiesz dobrze, że już nie piję... – burknął, ale tak bardzo się zarumienił, że chyba do niego dotarło.

Od pewnego czasu chodził na spotkania terapeutyczne, ale co myśmy tu z nim przeżyli, to nasze. Każdy wiedział, o czym mówię.

– Nikt nie chciał cię stąd wyrzucić, bo wiedzieliśmy, skąd się to bierze i ci współczuliśmy. I pomogliśmy stanąć na nogi, prawda? – dodałam, spoglądając po sąsiadach.

Smętnie pokiwali głowami.

– A pamiętacie matkę tamtych z czwartego piętra? Przychodziła do nas niby na herbatkę i plotki, a potem kradła. Chcieliśmy zgłosić to na policję, ale sąsiedzi wytłumaczyli, że ona jest chora. Zrozumieliśmy.

– Lusia, co ty chcesz nam właściwie powiedzieć? – spytała w końcu Adela.

– Nikt nie jest idealny. I nie nasza sprawa, jak kto zarabia na życie, póki nie szkodzi tym innym. A ja wolę mieć za sąsiadkę miłą, porządną i przyzwoitą panią niż kogoś, kto podrzuca mi psie kupy na wycieraczkę – popatrzyłam na lokatora z pierwszego piętra, którego nazwiska mój mózg nigdy jakoś nie chciał zapamiętać.

– A tak przy okazji – niespodziewanie odezwał się mój mąż – Skąd wiesz, Marku, że to pani do towarzystwa? Na pierwszy rzut oka wygląda raczej jak nauczycielka…

Sąsiad znów poczerwieniał. Widać to pytanie było mu nie na rękę. Odchrząknął głośno, otworzył usta, ale chwilę potem znowu je zamknął. Nie był w stanie się wytłumaczyć. Sąsiedzi zaczęli chichotać pod nosem, a żona nagle spojrzała na niego podejrzliwie. Oj, będzie się działo! Kiedy Ilona, moja nowa sąsiadka z czwartego piętra, dowiedziała się, komu zawdzięcza to, że nadal mieszka na naszym osiedlu, przyszła mi podziękować pysznym domowym ciastem. To naprawdę miła i grzeczna dziewczyna. A z sąsiadem-awanturnikiem mój mąż miał rację – okazuje się, że dość często bywał tam, gdzie Ilona pracuje...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA