„Moi sąsiedzi ze wszystkiego robią problem. Nawet pośpiewać nie mogę na własnym balkonie, bo pan sąsiad chce się wyspać”

Sąsiadka uprzykrzała mi życie fot. Adobe Stock, Srdjan
„– Wie pani, że w budynku wszystko słychać?! Proszę czasami pomyśleć o innych! Ja pracuję w banku, przychodzę do domu naprawdę zmęczona i nie życzę sobie wysłuchiwać wrzasków, kiedy biorę kąpiel – zaatakowała mnie. Chciałam odpowiedzieć, że powinna była kupić dom, a nie mieszkanie w bloku, ale w tym momencie zadzwonił jej telefon”.
/ 08.06.2023 13:15
Sąsiadka uprzykrzała mi życie fot. Adobe Stock, Srdjan

Zimno, ciemno, do domu daleko… Ale i tak za nic nie opuściłabym próby chóru. Nawet kiedy w auli szkoły wysiadło nam ogrzewanie i przez półtorej godziny ćwiczyliśmy solfeże w kurtkach i czapkach. Uwielbiałam chodzić na próby. Nie tylko dlatego, że kocham śpiew, ale także ponieważ spotykałam tam ludzi, z którymi miałam o czym porozmawiać. Z trzydziestoosobowej grupy śpiewaków amatorów niemal wszyscy byli moimi dobrymi znajomymi, a z kilkunastoma osobami wręcz się przyjaźniłam. Uwielbiałam też naszego dyrygenta, pana Zdzisława, który niegdyś występował na największych scenach światowych, a potem sprowadził się do naszej podmiejskiej sypialni, żeby odpocząć od zgiełku wielkiego świata.

To on powołał do życia „Meteoryty”

Dwa razy w tygodniu z ogromną cierpliwością uczył śpiewu strażaków, nauczycielki, urzędniczki, jednego lekarza, kilka gospodyń domowych i właściciela lombardu. Wśród „Meteorytów” mieliśmy też farmaceutkę, mechanika samochodowego oraz krawcową. Po próbie długo jeszcze staliśmy pod szkołą, rozmawiając i żartując.

Mam pietra przed tym występem na gali. Wy nie? – zapytała Ala, farmaceutka.

– To mój trzeci występ, a denerwuję się bardziej niż przed pierwszym – przyznał Witek, właściciel sklepu mięsnego.

– To chyba przez tę telewizję – stwierdziła Monika, dziewczyna z pocztowego okienka.

– To tylko stacja lokalna – pocieszył ją pan Karol, emerytowany strażak. – Jak damy plamę, to tylko na skalę województwa… – mrugnął do nas zawadiacko.

Roześmieliśmy się i zaczęliśmy rozchodzić do domów. Kierowałam się na nowoczesne osiedle, gdzie niedawno kupiłam mieszkanie. To był trochę inny świat. Osiedle było ogrodzone, jakby jego mieszkańcy nie chcieli mieć nic wspólnego ze „starym” miastem. Rozciągało się przy trasie szybkiego ruchu i mieszkali tam głównie młodzi ludzie, którzy codziennie dojeżdżali do miasta do pracy. Moimi sąsiadami byli więc pracownicy korporacji, bankierzy, biznesmeni. Mieszkania były tam stosunkowo niedrogie, a lokalizacja dobra, więc wszystkie lokale szybko się wyprzedały. Kiedy mijałam sąsiadów na klatce, miałam jednak wrażenie, że tylko ja jestem rdzenną mieszkanką tej miejscowości. Co więcej, z krótkich, niezbyt serdecznych rozmów wynikało, że większość z nich nawet nie była w centrum czy na starym rynku.

Dla nich to osiedle było po prostu sypialnią

Miasteczko, jego historia i życie zupełnie ich nie obchodziło. Mimo to, wywiesiłam w windzie plakat zapraszający na galę karnawałową, która była tradycją miejską. Miał występować chór „Meteoryty” oraz finaliści telewizyjnego talent show. Miałam nadzieję, że przyjdzie ktoś z moich sąsiadów i może uda mi się nawiązać z paroma osobami nieco cieplejsze relacje. Bo, jak na razie, znałam ich jedynie od strony narzekania na administrację i przepychanek o miejsce na parkingu. Kiedy do gali zostały niecałe dwa tygodnie, nasz dyrygent otrzymał bardzo złą wiadomość.

– Na czas przerwy w szkole dyrekcja planuje remont auli. Dopiero teraz mi to powiedziano – ogłosił zmartwiony. – Nie mamy więc sali do prób, a gala tuż-tuż!

W auli zaszumiało. Ludzie byli skonsternowani i zirytowani. Jak mamy przygotować się do tak ważnego występu, jeśli nie mamy sali do prób? W końcu strażak zaproponował pomieszczenie w remizie, a właściciel lombardu dodał, że w razie czego możemy ćwiczyć u niego w garażu, bo tam akustyka jest nawet całkiem niezła. I tak przez kolejny tydzień spotykaliśmy się w przeróżnych dziwnych miejscach, starając się jak najlepiej przygotować do występu.  Trzy dni przed galą właśnie wybiegałam z domu, kiedy zaczepiła mnie młoda, elegancka sąsiadka z dołu. Należała do tych osób, którym zawsze coś przeszkadza. Tym razem miała pretensje, że śpiewam w łazience.

– Wie pani, że w budynku wszystko słychać?! – zaatakowała mnie. – Proszę czasami pomyśleć o innych! Ja pracuję w banku, przychodzę do domu naprawdę zmęczona i nie życzę sobie wysłuchiwać wrzasków, kiedy biorę kąpiel.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale w tym momencie zadzwonił jej telefon i pańcia odebrała, nawet nie czekając na moją reakcję.

O rany, co za ludzie…! – westchnęłam. – Człowiek nie może sobie nawet pośpiewać we własnej wannie….

Tego dnia miałam kompletnie zepsuty nastrój i było to widać podczas próby.

– Pomyliłaś się dwa razy… – szepnęła Monika przy trzecim utworze. – I nie weszłaś w tonację. Co się dzieje?

– Nic, mam tylko wrednych sąsiadów – odszepnęłam. – Wszystko im przeszkadza, co chwila ktoś dzwoni na skargę do administracji. Jedni donoszą na drugich, bo a to śmieci nieposortowane, a to pies za głośno szczeka, a to klatka od dwóch dni nieposprzątana… Ech, szkoda gadać…

Po próbie wszyscy byliśmy zbyt podekscytowani zbliżającym się występem, by tak po prostu wrócić do swoich domów. Kilka osób poszło na wino do małej knajpki na rynku; z przyjemnością do nich dołączyłam.

Przepraszam, ale za kwadrans zamykamy – oznajmiła kelnerka, kiedy akurat zaczęliśmy się dobrze bawić.

– Skoro tak, to zapraszam do mnie! – podjęłam szybką decyzję. – Mam jakieś resztki wina.

Towarzystwo w liczbie dziesięciu osób zaakceptowało z aplauzem moje zaproszenie i niedługo potem wchodziliśmy do mojej klatki. Dopiero tu nagle się zestresowałam i zaczęłam uciszać rozchichotanych znajomych. Bałam się, że znowu któryś z sąsiadów na mnie wyskoczy z pretensjami, chociaż do ciszy nocnej była jeszcze ponad godzina.

– Ej, żarówka ci się przepaliła? – zdziwiła się Monika, nie mogąc włączyć światła w przedpokoju.

Po chwili okazało się, że to nie żarówka

W moim mieszkaniu wysiadł prąd… Witek zaoferował się, że „pogrzebie w korkach”, a mnie i innym kazał iść poszukać świeczek. Chwilę później nasz lokalny masarz wrócił na tarczy, wyznał, że to „grubsza sprawa” i jednak trzeba wezwać prawdziwego elektryka, bo on nic nie poradzi. Ale moi goście jakoś nie zbierali się do wyjścia. W porozstawianych po całym dużym pokoju słoiczkach i świecznikach paliły się świece, ktoś puścił z telefonu muzykę, Monika zagrzała na gazie wino z przyprawami i ogólnie zrobiło się bardzo przytulnie i przyjemnie.

– Słuchajcie, a może byśmy coś zaśpiewali? – zaproponował nagle pan Karol z roziskrzonym grzanym winem spojrzeniem. – Tak cichutko, dosłownie murmurando…

Chciałam oprotestować ten pomysł, ale nim coś powiedziałam, towarzystwo już wybrało pieśń, Monika przejęła rolę dyrygenta, dała długopisem znak i popłynęła melodia… Na początku to faktycznie było murmurando, ale kiedy pani Ala weszła w swoje mezzosopranowe trele, nagle we wszystkich wstąpiła nowa energia. Pan Karol gruchnął ciężkim basem, w tym samym momencie zawtórował mu lirycznym barytonem nasz strażak. Nie powstrzymałam się i rozwinęłam partię solową moim długo szkolonym kontraltem, dając jednocześnie znak, że to dobry moment na sopran koloraturowy przy akompaniamencie tenorów. Nie wiem, ile czasu śpiewaliśmy, bo po zakończeniu jednego utworu, ktoś intonował kolejny, a reszta go podejmowała, jakbyśmy byli jednym organizmem. Przez moment czułam się jak w transie! Śpiewaliśmy w okrojonym składzie, a capella, bez dyrygenta, a jednak nam wychodziło! I to jak! To było niemal duchowe przeżycie, to zjednoczenie, pasja, wspólne prowadzenie melodii… Którą z nagła przerwało walenie w drzwi.

– Policja, proszę otworzyć! – usłyszałam i zmartwiałam.

No tak, sąsiadom oczywiście przeszkadzał hałas i od razu postanowili wezwać policję… „Naprawdę, co to za wredni ludzie!” – pomyślałam ze złością. Otworzyłam jednak grzecznie drzwi i zobaczyłam dwójkę funkcjonariuszy, zdziwionych ciemnością panującą w mieszkaniu.

– Nie ma prądu – wyjaśniłam, pstrykając włącznikiem. – Rano przyjdzie elektryk. W czym mogę pomóc?

– Yyy, dostaliśmy zgłoszenie, że w mieszkaniu jest bardzo głośno puszczana muzyka… – pan posterunkowy wyraźnie był zmieszany. – Ale to chyba niemożliwe, skoro nie ma prądu…

– Głośna muzyka? – zza moich pleców wyłonił się pan Karol. – To nie u nas. My tu siedzimy po ciemku i sobie rozmawiamy. Zresztą, może państwo wejdą i sprawdzą, że nie ma siły, żeby sprzęt stereo zadziałał? A może to z mieszkania na dole?

Pan i pani władza jednak nie skorzystali z zaproszenia i zakończyli rozmowę z minami świadczącymi o tym, że zupełnie nie wiedzą, co wpisać w raporcie z wezwania. Zamykając za nimi drzwi, uśmiechnęłam się pod nosem

Raz w życiu zachowałam się mściwie

– Hej, chcecie zaśpiewać „Kalinkę” w mojej łazience? – zawołałam do przyjaciół. – Tu jest fantastyczna akustyka!

Trzy dni później „Meteory” zebrały owacje na gali, a po koncercie nasz dyrygent przedstawił nas w wywiadzie lokalnej telewizji. Było przyjemnie, ale i tak nic nie przebije uczucia, jakiego doznałam, kiedy śpiewaliśmy „Kalinkę” na głosy z zaangażowaniem godnym Chóru Aleksandrowa, tłocząc się między moją wanną a umywalką! To była tylko jedna piosenka, ale wystarczyła, żeby elegancka bankierka z dołu już zawsze obchodziła mnie szerokim łukiem. Może wystraszyła się, że następnym razem w kąpieli usłyszy coś jeszcze głośniejszego. Z chórzystami lepiej nie zadzierać!

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA