„Rodzice żyli osobno, bo matka uciekła za granicę. Kiedy tata zmarł, przypomniała sobie o nim i wykradła jego ciało ze szpitala”

Kobieta w żałobie po ojcu fot. Adobe Stock
Trudno mi nawet o niej mówić: „moja matka”. Ta kobieta bowiem nigdy mnie nie chciała i dawno temu zniknęła z mojego życia. Wolałabym, żeby nigdy nie wróciła. Dopiero gdy tata zmarł, matka przypomniała sobie, że była jego żoną i ma jakieś prawa!
/ 05.03.2021 09:28
Kobieta w żałobie po ojcu fot. Adobe Stock

To był zwyczajny dzień. Ani dobry, ani zły, po prostu piątek. Po wyjściu z pracy jak zwykle zrobiłam w supermarkecie. duże zakupy. Dla siebie i dla ojca, bo trudniej mu się robi sprawunki, odkąd jakiś czas temu z powodu słabego wzroku przestał jeździć swoim autem. Samochód oddał mojemu synowi, za co byłam mu bardzo wdzięczna, bo dzięki temu Marek mógł codziennie swobodnie dojeżdżać na uczelnię. Nie musiał godzinę wcześniej zrywać się na PKS i gnieść się w porannym ścisku.

Nikt nie spodziewał się tej tragedii

W zamian za to robiłam tacie raz w tygodniu większe zakupy. Zabraniał mi dźwigać ciężkie siatki na trzecie piętro, więc kiedy przyjeżdżałam pod jego blok, zawsze wysyłałam mu SMS-a, a on schodził na dół, żeby mi pomóc. Tak było i tym razem. Zabrałam z bagażnika torbę z lżejszymi rzeczami i poszłam za ojcem. Chciałam napić się herbaty, pogadać o tym, co się wydarzyło ciekawego i czego mu jeszcze nie powiedziałam przez telefon.

Wysypywałam właśnie na talerz drobne ciasteczka do kawy, kiedy z łazienki dobiegł mnie łomot! Niegroźny, dość stłumiony, więc nie podejrzewałam czegoś złego.
– Tato? Co się stało? – zawołałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Zaniepokojona podeszłam do łazienki i aż krzyknęłam z przerażenia! Mój ojciec leżał w wannie w jakiejś nienaturalnej pozycji! Był nieprzytomny… Natychmiast chwyciłam za telefon i zadzwoniłam na pogotowie.
– Niech pani nie rusza ojca, może mieć uszkodzony kręgosłup! – usłyszałam od dyspozytorki. – To pewnie wylew, już wysyłam karetkę. Ratownicy medyczni pojawili się w ciągu dziesięciu minut.
– Wylew! – orzekli, układając tatę na noszach. – Niech pani się nie martwi, wyjdzie z tego – pocieszył mnie lekarz i stwierdził, że skoro przyjechali tak szybko, to szanse na uratowanie mojego ojca są bardzo duże. Jakże się wszyscy mylili!

Lekarze ulegli rutynie, która uśpiła ich czujność. A ja, uspokojona ich słowami, zaufałam im bezgranicznie. Mój tata nie miał wylewu. Zaatakował go podstępny rak mózgu, który umiejscowił się w móżdżku, rejonie odpowiedzialnym między innymi za utrzymanie równowagi. To dlatego tamtego dnia świat zawirował mu przed oczami i straciwszy równowagę, jak kłoda runął do wanny. Rak okazał się rozległy i nieoperacyjny. Lekarzom nie pozostało nic innego, jak tylko uśmierzanie bólu, aby mój tata jak najmniej cierpiał, i czekanie na ostateczność. Właściwie tata nie odzyskał już przytomności. Czasami otwierał oczy, ale po ich obojętności widziałam, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje i co się z nim dzieje.

Odszedł po dwóch miesiącach. Nie potrafię opisać rozpaczy, jaka mnie ogarnęła. Miałam poczucie, że nawet się z nim nie pożegnałam! Nie byłam gotowa na jego odejście, przecież miał zaledwie 72 lata! Był, nie licząc mojego syna, najbliższą dla mnie osobą, bo moja matka opuściła nas oboje, kiedy miałam zaledwie dwanaście lat. Najpierw wyjechała za granicę, niby do pracy, ale potem okazało się, że zwyczajnie uciekła. Tata nigdy się nie skarżył i nigdy też nie narzekał przy mnie na mamę.

Była wredna i dziecinna

Więcej opowiedziała mi ciotka, jego siostra, niż on. To od niej dowiedziałam się, że małżeństwo moich rodziców nigdy nie było szczęśliwe, bo matka zawsze była strasznie infantylna i egoistyczna.
Chciała, żeby tylko nią się zajmować, wiecznie obskakiwać i adorować. Była jak dziecko, żądne stałej uwagi, więc nic dziwnego, że nie chciała mieć dzieci – usłyszałam.

Podobno zgodziła się mnie urodzić, bo tata bardzo na to nalegał. On marzył o dziecku, ona – nie, i zawsze byłam między nimi kością niezgody. Pamiętam zresztą dobrze, że kiedy byłam małą dziewczynką, często mi wypominała, iż on tylko mnie kocha. Dziwnie się czułam, gdy wypowiadała te pretensje, w końcu miałam zaledwie kilka lat i miłość ojca była dla mnie czymś normalnym.

Nie pojmowałam wtedy, że była zwyczajnie o mnie zazdrosna i do dzisiaj tego zresztą nie rozumiem. Czułam, że uważa mnie za rywalkę i, choć próbowała podtrzymać ze mną kontakt, ja nie lubiłam się z nią spotykać. Przez prawie czterdzieści lat widywałam ją sporadycznie, a ostatnio wcale. Nie, wcale za nią nie tęskniłam. W ogóle nie traktowałam jej, jak kogoś z rodziny. Teraz, kiedy taty zabrakło, poczułam się po prostu sierotą.

Jak ona mogła mi to zrobić?!

Usiłowałam się jakoś pozbierać, aby zaplanować pogrzeb, wszystko przecież było na mojej głowie! Jakież było moje zdumienie, kiedy zadzwoniono z wynajętego przeze mnie zakładu pogrzebowego, że nie mogą odebrać ciała mojego ojca ze szpitala, bo go tam nie ma!
– Jak to, nie ma? – dostałam prawie histerii.
– Bardzo mi przykro, ale proszę osobiście skontaktować się ze szpitalem! – poradził właściciel. Zadzwoniłam więc przerażona, że wydali komuś obcemu ciało taty i usłyszałam, że zostało ono wydane… żonie! „Jakiej żonie?” – zdenerwowana pojechałam na miejsce, aby sprostować pomyłkę. Przecież mój ojciec nie był żonaty!

Jednak, gdy pokazano mi dokumenty, zaskoczona stwierdziłam, że widnieje na nich podpis... mojej matki! „Jak ona śmiała zabrać tatę?” – wściekłam się. „Przecież nie ma do tego prawa! I kto w ogóle powiedział jej, że on nie żyje?” – zastanawiałam się. Okazało się, że to mój syn zawiadomił babcię o śmierci dziadka. Czasem do niej dzwonił, odkąd się odezwała w dniu jego osiemnastych urodzin.
– Skąd miałem wiedzieć, że mi nie wolno? – bronił się Marek. Nie mogłam mieć do niego pretensji, bo przecież sama także bym jej powiedziała o śmierci taty. Pewnie trochę później, kiedy ustaliłabym datę pogrzebu, ale nie zamierzałam przecież tego przed nią ukrywać!

Nigdy by mi przecież nie przyszło do głowy, że zabierze ciało taty i to w majestacie prawa! Jak się bowiem okazało, moi rodzice wcale nie byli rozwiedzieni. Po prostu żyli od lat osobno…
To ja zadecyduję, gdzie i jak pochować męża – stwierdziła moja matka. Mimo moich protestów skremowała ciało taty, a potem urządziła mu pogrzeb na cmentarzu możliwie najbardziej oddalonym od mojego domu. Jestem pewna, że zrobiła to specjalnie, na złość mnie. Nie mogę uwierzyć, że okazała się tak podła!

Znajomi nie kryli zdziwienia, że poddałam ciało ojca kremacji, przecież nigdy nie mówił, że chce być w ten sposób pochowany. Nie miałam siły tłumaczyć, że to nie ja za tym stoję, podobnie jak za wyborem cmentarza. Wiem jedno – kiedy tylko będę mogła, przeniosę tatę bliżej siebie. Urnę przecież łatwo wyjąć ze ściany i zabrać, nie potrzeba na to specjalnych pozwoleń, jak w przypadku ekshumacji. W tym jednym matka poszła mi na rękę.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka

Redakcja poleca

REKLAMA