„Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a ja latami bałam się wsiadać do auta. Mąż zamiast mnie wspierać, wysyła mnie na prawo jazdy"

Trauma nie pozwalała mi usiąść za kierownicą fot. Adobe Stock, Martinan
„Drżącymi rękoma otworzyłam drzwi od strony kierowcy i usiadłam za kółkiem. Czułam narastającą panikę. Po chwili dotarło do mnie, że instruktor coś mówi. – Dobrze się pani czuje? – powtórzył. Wtedy się rozpłakałam. Nie czułam się dobrze! Bałam się! Po chwili opowiedziałam panu Pawłowi o wszystkim. Popatrzył na mnie ze zrozumieniem".
/ 25.10.2022 10:30
Trauma nie pozwalała mi usiąść za kierownicą fot. Adobe Stock, Martinan

Tego ranka czekałam na autobus bardzo długo. A on nie nadjeżdżał. Spojrzałam na Kacpra. Tulił się do mnie, gorączka rosła w zastraszającym tempie. Czemu akurat dzisiaj ten cholerny kierowca musi się spóźniać?

– Pani Rafałowska, pani nie czeka! – z niedalekiego sklepu wyszła stara Jaworska. – Autobus dziś nie przyjedzie!

– Jak to? – spojrzałam zaskoczona. – Syn mówił, że zrobili redukcję połączeń, bo były nieopłacalne. Musi pani zerknąć na rozkład, wczoraj wywiesili nowy.

O tym nie pomyślałam...

Poprzedni rozkład znałam na pamięć. A tu nowa kartka wisi. Gdy ją przeczytałam, włosy mi dęba stanęły. Z sześciu kursów w ciągu dnia, do miasta były teraz tylko dwa! Jak zwykle, oszczędności. I co ja teraz zrobię?

Wróciłam do domu i wezwałam taksówkę. No i 50 złotych, przeznaczonych na buty dla Jagódki, poszło… Drugie tyle kosztowały leki, które musiałam wykupić dla syna. Grypa. A skoro on ją ma, to i pozostała czwórka też przejmie…

Gdy wieczorem opowiedziałam o tym mężowi, tylko pokiwał głową.

– Przecież nieraz ci mówiłem, że powinnaś zrobić prawo jazdy. Ułatwiłoby ci życie. A ty się, kobieto, uparłaś!

– To nie upór! – przypominałam mu po raz kolejny. – Wiesz przecież, że się boję.

Strach przed samochodem paraliżował mnie od dzieciństwa.

Miałam 10 lat. Wracałam z rodzicami znad morza

Spędziliśmy tam dwa tygodnie. Opaleni i naładowani energią jechaliśmy do domu.

Nagle zza zakrętu wypadła rozpędzona Honda. Kierowca wyprzedzał na trzeciego. Usłyszałam tylko huk. Przytomność odzyskałam kilka dni później. I na nowo miałam ochotę ją stracić, gdy okazało się, że w wypadku zginęli moi rodzice. Żałowałam, że nie umarłam razem z nimi. Trafiłam pod opiekę siostry mojej mamy.

Kilka lat terapii u psychologa zaowocowało tym, że zaczęłam zachowywać się jak normalna nastolatka. Może trochę poważniejsza od rówieśników. Po długim czasie od wypadku przełamałam strach przed wsiadaniem do samochodu. Jako pasażer, naturalnie, bo jako kierowca nie miałam ochoty wsiadać nigdy! Najpierw namawiała mnie ciocia.

– Będziesz samodzielna. Każda dziewczyna marzy, aby mieć prawo jazdy!

Każda, ale nie ja. To samo później powtarzałam Karolowi.

Znał moją historię, a mimo to wciąż mnie namawiał

– Zamieszkamy na wsi, a tam bez samochodu, to jak bez ręki – argumentował. – A co będzie, jak pojawią się dzieci?

Początkowo machałam na to ręką. Ale po siedmiu latach mieliśmy już pięcioro dzieci, a ja nie wiedziałam, gdzie mi czas przemknął. Kilka razy w tygodniu zrywałam dzieci wcześnie z łóżek, aby pojechać do pediatry, na terapię, do laryngologa.

Karol całe dnie pracował na utrzymanie licznej rodziny. Musiałam radzić sobie sama. Zakupy także targałam autobusem. Gdy dzieci podrosły, pomagały mi. Mieliśmy samochód, ale stał w garażu. Karol miał niedaleko do pracy, więc jeździł rowerem, aby oszczędniej było. Tysiące razy namawiał mnie na zrobienie prawa jazdy.

– I tobie byłoby łatwiej. I dzieci nie musiałyby stać na zimnym przystanku, przez co ciągle chodzą z zasmarkanymi nosami – argumentował.

Ale nie potrafiłam przełamać strachu.

„A teraz nawet autobusów nie będę miała. Jeden odjeżdżał rano, drugi – późnym popołudniem…”.

Zastanawiałam się, co zrobić

– Mamo, źle się czuję – wieczorem do Kacperka dołączyła Ania.

Potem usłyszałam kasłanie pozostałej trójki. Tej nocy nie zmrużyłam oka. Ganiałam od łóżka do łóżka, modląc się, aby następnego dnia mąż mógł wziąć dzień wolny i zawieźć mnie ze wszystkimi do lekarza. Rano Karol zadzwonił do pracy.

– Tak, to sytuacja awaryjna… Wiem, że nagle biorę wolne… To już ostatni raz… – kajał się szefowi do słuchawki.

Z wdzięcznością popatrzyłam na niego, ale mąż odpowiedział smutnym spojrzeniem.

– Zagroził, że jak jeszcze raz się to powtórzy, to mnie zwolni…

Od lekarza wróciliśmy po 2 godzinach

Gdybym jechała autobusem, nie byłoby mnie co najmniej cztery. A tak, po drodze zrobiliśmy jeszcze zakupy, nie musiałam ich targać sama z dziećmi. Wieczorem, gdy całą piątkę nafaszerowałam lekami, podotykałam ciepłe czoła, popodnosiłam poduszki, aby lepiej im się oddychało, usiadłam z kubkiem herbaty do komputera.

Tego popołudnia podjęłam decyzję.

„Weekendowe kursy prawa jazdy” – wyskoczył mi baner za którymś tam razem.

„Zaczynamy w piątek wieczorem, a kończymy w niedzielę wieczorem. Kilkanaście godzin jazdy, teoria i praktyka. W kolejny weekend utrwalamy wiadomości i umiejętności, a potem egzamin. Zdawalność 90%”.

O to mi chodziło. przespałam się z tym pomysłem

A skoro rano nadal tkwił w głowie, przedstawiłam go mężowi.

– Cieszę się – uściskał mnie.

W piątkowe popołudnie stanęłam przed okazałą willą, za którą rozciągał się plac manewrowy. Przed nim stały trzy samochody. Weszłam do środka. Przywitał mnie właściciel szkoły nauki jazdy, Paweł.

– Oprócz pani będzie jeszcze dwóch uczestników – powiedział. – Teraz zapraszam na kolację, a po niej zaczniemy część teoretyczną.

Wieczór upłynął nam na przeglądaniu materiałów. Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie ich więcej.

Normalne kursy trwają po dwa miesiące – tłumaczył pan Paweł. – A kursanci i tak teorii uczą się zazwyczaj dzień przed egzaminem. Nie trzeba jej wykuwać na blachę. Wystarczy logicznie pomyśleć. I wyłuszczał nam zasady obowiązujące na rondach, skrzyżowaniach, w terenie zabudowanym i poza…

Jakoś nie było to trudne.

– Pamiętajcie o zasadzie prawej strony – słowa te brzmiały mi w głowie, nim zasnęłam.

A następnego dnia po śniadaniu zjawiliśmy się na placu manewrowym. Każdy z nas miał swojego instruktora. Moim był akurat pan Paweł. Omówił ogólnie wygląd samochodu, funkcjonowanie poszczególnych części.

A potem przyszedł najgorszy moment

– Wsiadamy – powiedział instruktor.

Drżącymi rękoma otworzyłam drzwi od strony kierowcy i usiadłam za kółkiem. Czułam narastającą panikę. Po chwili dotarło do mnie, że instruktor coś mówi.

– Dobrze się pani czuje? – powtórzył.

Wtedy się rozpłakałam. Nie czułam się dobrze! Bałam się! Po chwili opowiedziałam panu Pawłowi o wszystkim. Popatrzył na mnie ze zrozumieniem.

– Był czas, że czułem to samo – powiedział i wskazał ręką osoby wychodzące z domu.

A właściwie jedna szła, a druga wyjeżdżała.

– To moja żona i 13-letnia córka – powiedział. – Agatka jest niepełnosprawna. Kilka lat temu wracała ze mną z Warszawy. Uderzyło w nas rozpędzone auto. Jakiś naćpany szczeniak! Obudziłem się dopiero w szpitalu. Tam dowiedziałem się, że Agatka już nigdy nie będzie chodzić…

– Dobrze, że żyje – powiedziałam cicho.

Tak... Miała szczęście… – mężczyźnie zalśniły łzy w oczach. – Przez pierwsze miesiące bałem się wsiąść za kierownicę. Ale gdy okazało się, że Agatkę trzeba dowozić na terapię, na rehabilitację, do lekarzy – to po prostu musiałem. Przecież to moje dziecko! Bezradne, niepełnosprawne, skazane na mnie i żonę…

Ta rozmowa zmieniła wiele w moim życiu.

Trafiłam na osobę, która zrozumiała mój strach

I krok po kroku pomagała mi go przełamać… Podczas pierwszego weekendu opanowałam teorię i plac manewrowy. Podczas następnego wyjechałam na miasto. Pewnie poczułam się dopiero podczas trzeciego pobytu u pana Pawła. Na egzamin pojechał razem ze mną. Skupiona, dobrze przygotowana, zdałam go za pierwszym podejściem! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA