„Rodzice kupili mnie od sąsiadki... jak lalkę. Żyłam w kłamstwie, a myślałam, że w uczciwej i kochającej się rodzinie”

Rozpaczająca dziewczyna fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Moi najbliżsi to wstrętni kłamcy! Oszuści. Nie chciałam ich wszystkich znać. Mój świat runął, jego podstawy przestały istnieć. Bo kim byłam? Do kogo należałam? Skąd pochodziłam?"
/ 08.07.2021 12:31
Rozpaczająca dziewczyna fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Kim są ludzie, z którymi żyłam pod jednym dachem, którzy mnie wychowali i nazywali swoją kochaną córeczką. Czy to możliwe, że ci, których całe życie uważałam za rodziców, to oszuści i porywacze?!

Uciekaj, to jakaś wariatka, jeszcze ci zrobi krzywdę!

Bałam się, że to jakaś wariatka, że jeszcze zrobi mi krzywdę. Kobieta wyszła niespodziewanie z ciemnej bramy i chwyciła mnie mocno za nadgarstek. Była starsza ode mnie, ubogo ubrana. Cofnęłam się machinalnie, ale ona nie zwolniła uścisku.

– Dziecko kochane! Tak długo cię szukałam, tak długo… – jej twarz wykrzywił grymas, jakby walczyła ze łzami. Stałam nieruchomo i przez chwilę nie wiedziałam, co robić, jednak szybko się ocknęłam i wyrwałam rękę.

– Proszę mnie zostawić! O co pani chodzi? – krzyknęłam.

– Twoją mamą jestem! – zawołała i wybuchła płaczem. – Twoją złą, głupią matką, która cię zostawiła na pastwę obcych. Wybacz mi, proszę! – szlochała.

Stałyśmy naprzeciw siebie w mroku przejścia prowadzącego na podwórko mojej kamienicy. Coś we mnie krzyczało: „Uciekaj, to jakaś wariatka, jeszcze ci zrobi krzywdę!”. Z drugiej strony coś mnie trzymało w miejscu. Może paraliżował mnie szok? W końcu opanowałam się i bez słowa ruszyłam biegiem w kierunku domu.

– Zaczekaj, zaczekaj…! – wołała dziwna kobieta, ale jej nie słuchałam. W domu zamknęłam drzwi na wszystkie zamki i oparłam się o nie plecami, ciężko dysząc. Zupełnie jakbym cudem uciekła przed złoczyńcą, który w jakiś sposób wciąż mi zagrażał. „Boże, chyba nie szła za mną? Chyba się odczepiła!”.

– Dziecko drogie! Co się stało? – mama wyjrzała z kuchni z przestraszoną miną. Moje gwałtowne wtargnięcie zakłóciło spokój naszego mieszkania, które po śmierci taty stało się miejscem nieomal nieznośnym w swej smutnej ciszy.

– Zaczepiła mnie taka jedna, na pewno wariatka. Mówiła, że jest moją matką i kiedyś mnie opuściła. Nie wiem, o co chodzi. Mam nadzieję, że jej nigdy więcej nie zobaczę – tłumaczyłam pospiesznie.

Mama podbiegła do okna i wlepiła przestraszony wzrok w podwórko pod nami. Nikogo tam już nie było.

– Też mam taką nadzieję – wyszeptała. Jej głos drżał z obawy. Kochana mama… Dorosłam, a ona wciąż się o mnie troszczyła, jak o małą dziewczynę. Podeszłam do niej i objęłam ją mocno.

– Spokojnie. To jakaś nienormalna baba. Pamiętasz starego Kadziołka? Też zaczepiał innych bez powodu i głupoty gadał. Chorzy ludzie tak mają – zaczęłam ją pocieszać, ale ona nadal niespokojnie lustrowała podwórko. Następnego dnia wchodziłam do bramy ostrożnie, sprawdzając, czy nikt się w niej nie czai. Jednak tym razem ciemność przejścia ziała pustką.

Jakim prawem nas pani nachodzi? Proszę wyjść i nigdy nie wracać!

Wspinając się po schodach, usłyszałam odgłosy rozmowy, a raczej głośnej kłótni. O dziwo, dobiegały zza drzwi naszego mieszkania. Przeszył mnie dreszcz złego przeczucia. Podeszłam bliżej. Serce waliło mi tak mocno, że niemal je słyszałam. Z potoku wykrzykiwanych zdań wybijały się dwa słowa, powtarzane przez skrzekliwy głos: „Powiem jej”. Poznałam ten głos! Od razu przypomniałam sobie tę natrętną kobietę w bramie, silny chwyt za nadgarstek i jej absurdalny wymysł, że jest moją matką.

„Boże, ta wariatka jest w środku i kłóci się z mamą! Jeżeli coś sobie ubzdurała, gotowa ją skrzywdzić!”. Czym prędzej otworzyłam drzwi i wpadłam do mieszkania. Niemal zderzyłam się z wychodząca kobietą.

– Co pani tu robi?! Jakim prawem nas pani nachodzi? Proszę wyjść i nigdy nie wracać! – wykrzykiwałam gniewnie.

Nieznajoma minęła mnie i szybkim krokiem zeszła po schodach. Wpadłam do kuchni: mama siedziała przy stole z głową wspartą na rękach. Nie płakała, ale była jak skamieniała.

– Mamo, mamo! – doskoczyłam do niej i przytuliłam się. – Kto to był? Czego chciała ta okropna baba?

Mama nadal milczała, siedząc bez ruchu. Nie rozumiałam, co się dzieje, ale na pewno nic dobrego. Wreszcie po kilkunastu sekundach mama przerwała przedłużającą się ciszę: – Córciu, musimy porozmawiać – szepnęła bardzo cicho. Nie uniosła głowy, nie spojrzała na mnie. Wszystko to było jakieś dziwne.

– To się musiało kiedyś wydać…

– Co się musiało wydać? O co tu chodzi, do diabła? Boże, ja nie wiem, czy chcę wiedzieć… – powiedziałam pełna najgorszych obaw.

 Dogadaliśmy się, że… Że urodzi dla mnie… Dla nas

Mama zaczęła opowieść: – Nie mogliśmy mieć dzieci. Minęło kilka lat od ślubu i nic. Lekarze mówili, że to nieuleczalne… moja niepłodność. Wtedy nie było jeszcze in vitro, a inne terapie były zazwyczaj nieskuteczne. Tylko smutek, żal do życia, że akurat ja, że my… A ona mieszkała poniżej… Ciąża za ciążą. Dzieciaki wiecznie niedopilnowane, głodne i brudne. Jedno dziecko oddała już do sierocińca, drugie też jej chcieli odebrać.

Raz miała takiego chłopa, raz innego, ale zazwyczaj była sama, bez pracy, często pijana… Te dzieci były skazane na biedę i złe życie. Dogadaliśmy się, że… Że urodzi dla mnie… Dla nas. Tata pojechał z nią na porodówkę, pokazał mój dowód. Nikt się nie zorientował, jedna pielęgniarka wypisywała dane, druga już ją prowadziła na oddział. Żadnej historii wizyt u ginekologa też nie miała. Nawet dziś niektóre kobiety nie chodzą na kontrole w ciąży. A wtedy… nikt tego nie pilnował.

Córeczko, pamiętaj, że bardzo cię kocham

Po powrocie do domu powiedziała sąsiadom, że dziecko umarło przy porodzie. Nikt się specjalnie nie dziwił. Przy takim trybie życia… Ale ty byłaś zdrowa i piękna. Pokochałam cię od pierwszej chwili… Zapadła chwila ciężkiej ciszy. Słuchałam z przejęciem i niedowierzaniem. Ale już się nie przytulałam do mamy, która westchnęła i mówiła dalej: – Zaraz na drugi dzień wyjechaliśmy z miasta. Baliśmy się, że ta kobieta zmieni zdanie albo zażąda więcej pieniędzy. Mieliśmy już wybrane nowe miejsce, tata postarał się tu o pracę.

A w twojej dokumentacji wszystko było legalne, ta pierwsza rejestracja w szpitalu wystarczyła, potem papiery wydali na podstawie podanych informacji. Nie mam pojęcia, jak ona nas znalazła… Córeczko, wiem, że to dla ciebie szok, ale pamiętaj, że bardzo cię kocham. Nad życie, nad prawo… Proszę, wybacz mi, że… że nie ja cię urodziłam.

Milczałam. Teraz ja byłam jak skamieniała. Słyszałam jej tłumaczenia, ale docierały do mnie jak przez mgłę. „Jak to? Moja mama… nie jest moją mamą? Nie urodziła mnie, ale też nie adoptowała. Ona… oni… ludzie, których uważałam za rodziców, kupili mnie?!”. Wszystko się we mnie zagotowało. Zaczęłam przypominać sobie słowa tamtej kobiety z bramy. „Oszuści! Okłamywali mnie przez całe życie! Wszyscy oszukują. Jedni mnie sprzedali, drudzy kupili. Jak lalkę. Tyle lat żyłam w kłamstwie, a myślałam, że w uczciwej, kochającej się rodzinie”.

– Wychodzę – warknęłam. Zabrzmiało ostro, nieprzyjemnie. Mama drgnęła, jakbym ją uderzyła, ale nie potrafiłam w tej chwili przejmować się jej uczuciami. Bardziej obchodziły mnie moje emocje. Nigdy nie czułam takiego potwornego zamętu.

– Zosiu, kochanie, poczekaj. Ja muszę ci wyjaśnić…

– Wychodzę i nie próbuj mnie zatrzymywać, bo, naprawdę, nie odpowiadam za siebie – ostrzegłam zimnym tonem. Żegnało mnie przerażone spojrzenie mamy, która zdawała się nie wierzyć, że jej wyznanie może odmienić nasze życie. A ono wywróciło je właśnie do góry nogami.

Mój świat runął, jego podstawy przestały istnieć. Bo kim byłam? Do kogo należałam? Skąd pochodziłam? Jakie choroby dziedziczne mogłam mieć, jakie obciążania, jakie…? Chryste, przecież gdzieś tam żyło moje rodzeństwo! Z tego też mnie okradli. Nie chciałam ich wszystkich znać! Biegłam przez miasto, niemal na ślepo, bo w oczach kręciły mi się łzy. Oszuści! Moi najbliżsi to wstrętni kłamcy!

Pogrążyłam się we wściekłości na cały świat

Zamieszkałam u Anki. Trochę się zdziwiła, że wyprowadziłam się ni z tego, ni z owego z domu, ale mój poziom desperacji był tak wysoki, jak niechęć do rozprawiania o jej powodach. Więc nie pytała o szczegóły, po prostu mnie przygarnęła, jak znajdę, jak podrzutka, jak niechciane dziecko… Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Dopiero później Anka przyznała się, że cały czas kontaktowała się z moją mamą, informując ją o tym, jak się czuję i co porabiam; pilnowała też, żebym nie zrobiła jakiegoś głupstwa. Gdy ochłonęłam, byłam w stanie zrozumieć, co nią kierowało. Ale dobrze, że dowiedziałam się po pewnym czasie, bo w tamtym okresie nie myślałam logicznie. Pogrążyłam się we wściekłości na cały świat. Czułam się zdradzona i oszukana.

Po kilku dniach do tych uczuć dołączyła ciekawość. Zapragnęłam się dowiedzieć, kim jest moja biologiczna matka, poznać swoje korzenie, zmierzyć się z prawdą o sobie i swoim pochodzeniu. Tamta jakby na to czekała, jakby wyczuła… Znowu ją spotkałam na ulicy, niedaleko mojej uczelni. Śledziła mnie? „A może matczyne serce jej podpowiedziało” – pomyślałam z ironią.

– Pani jest moją matką? – spytałam wprost, gdy tylko ją ujrzałam. – Nie zamierzałam już uciekać. Kobieta skinęła głową. Potem się rozpłakała. Ciężko mi opisać wszystkie uczucia, które mną targały. Z jednej strony wiedziałam, że mnie oddała, sprzedała, z drugiej strony ta płacząca starsza kobieta mnie urodziła. Nie da się przejść obok takiego faktu obojętnie. Zaczęła drżącym głosem opowiadać o swoim ciężkim życiu i o tym, jak w szoku poporodowym oddała sąsiadom swoją maleńką, nowo narodzoną córeczkę.

A kiedy po dwóch dniach zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła, i postanowiła mnie odzyskać, było już za późno. Ci ludzie wszystko zatuszowali, papiery wypisali na swoje nazwisko, a potem po prostu zniknęli. Przez lata nie mogła ich znaleźć.

Po prostu wzięli mnie i zniknęli

Z jej opowieści wynikało, że zostałam porwana. Nie było mowy o żadnych ustaleniach z moimi rodzicami, po prostu wzięli mnie i zniknęli. Słuchałam osłupiała. Moi cudowni, rozsądni rodzice byliby porywaczami? Jeszcze tego mi brakowało!

– Szukałam cię, ale mogli mieszkać wszędzie, nawet za granicą. Tak się cieszę, że cię znalazłam! – znowu się rozpłakała i wtuliła we mnie.

– To cud. Tym razem jej nie odepchnęłam.

– A moje rodzeństwo? – spytałam nagle, przypominając sobie słowa mamy o innych dzieciach.

– A, tak, tak, mają się dobrze. Ich nie oddałam nikomu, tylko z tobą… chyba rozum straciłam. Przepraszam, przepraszam… – znowu zalała się łzami. Chciałam się spotkać z nią nazajutrz, ale odmówiła, twierdząc, że musi pilnie wracać, bo skończyły się jej pieniądze i nawet do domu zabierze się okazją. Po chwili wahania wyciągnęłam portfel i dałam jej kasę na powrót. Przecież nie zostawię rodzonej matki bez pomocy. Znowu się rozpłakała.

Potem wymieniłyśmy się numerami telefonów, ona podała mi swój adres i poszła. Sprawa jednak nie dawała mi spokoju. Niewątpliwie w moim życiu doszło do rewolucji, ale… gdy nabrałam nieco dystansu, zaczęłam się zastanawiać.

Rozpoczęłam śledztwo

Rodzice byli załamani brakiem własnego dziecka i dlatego zrobili, co zrobili. Niemniej wersja o porwaniu wydawała mi się coraz bardziej wątpliwa. Przecież mama mówi zupełnie coś innego, a dotąd nigdy mnie nie okłamała – poza tym jednym, fundamentalnym wyjątkiem.

A zresztą nawet jeżeli mnie porwali, zapewnili mi szczęśliwe i dostatnie dzieciństwo. To nie ulega najmniejszym wątpliwościom. No i zdziwiło mnie stwierdzenie o moim rodzeństwie. Ta kobieta (jakoś nie umiałam nazywać jej matką) mówiła, że tylko mnie oddała i nikogo więcej, a mama twierdziła coś innego. Jedno w sierocińcu, jedno chcieli jej odebrać…

Dziwne, wręcz podejrzane. Rozpoczęłam śledztwo. Już jako nastolatka namiętnie szukałam po domu pamiątek rodzinnych, a tych było u nas bardzo mało. Przy tej okazji wpadł mi w ręce list taty z delegacji do mamy – tak poznałam ich dawny adres – datowany na miesiąc przed moimi narodzinami. Zawsze zachodziłam w głowę, dlaczego słowem w nim nie wspomina o ciąży i dziecku. Pisze natomiast o załatwieniu pracy i innych spraw, które określał jako „wiadome i pilne”. Dotąd nie rozumiałam, dlaczego ojciec wyjechał tuż przed rozwiązaniem. Dopiero teraz zagadka się wyjaśniła.

Pojechałam do miejscowości, w której kiedyś mieszkali moi rodzice.

– Pani kogoś szuka? – gruby dozorca niby zamiatał, ale tak naprawdę kontrolował każdy kąt podwórza i pojawiających się obcych.

– Nie, ja tylko tak… Lubię stare kamienice – skłamałam.

– E tam, gadanie. Kogo pani chce odnaleźć? – gospodarz patrzył na mnie uważnie. Czułam, że jak zacznę kręcić, nic mi nie powie. Podałam mu nazwisko rodziców i to przekazane mi przez biologiczną matkę.

– Tak, kiedyś tu tacy mieszkali. Wyjechali jakieś dwadzieścia lat temu. Dość nieoczekiwanie. A ta druga… – machnął ręką. – Zakała kamienicy. Wódka i awantury. Może nieładnie tak o zmarłej gadać, ale nie brakuje nam jej, oj nie.

O zmarłej? – zastygłam, słysząc te słowa.

– A tak – potwierdził. – Będzie ze dwa lata, jak się przekręciła. Leży na parafialnym. Przez chwilę patrzyłam na niego oszołomiona, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Po kilku sekundach otrzeźwiałam.

– Do widzenia – rzuciłam przez ramię, biegnąc już na dworzec kolejowy.

– Mamo, mamo! – wpadłam do mieszkania. Mama siedziała w kuchni. Blada i zmęczona wpatrywała się w okno.

– Kocham cię. Tylko ciebie. I przepraszam, że zwątpiłam, że cię zraniłam. Przepraszam. Przytuliłam się do niej mocno; czułam, jak dygocze z emocji.

– Ja też cię kocham, córciu – szepnęła.

Kocham moją mamę i innej nie chcę

Nachodząca nas kobieta okazała się oszustką. Ja niewiele jej dałam, ale mama zapłaciła sporo. Najpierw za utrzymanie tajemnicy przede mną, potem za milczenie w sprawie porwania niemowlęcia. A ona przychodziła co kilka dni z nowym żądaniem. Mama była tak zestresowana groźbami, że nie umiała na chłodno zanalizować sytuacji i słów szantażystki. Wygląd oszustki mniej więcej się zgadzał, znała kilka faktów z dawnych lat – to wystarczyło.

Ale gdy we dwie się nad tym zastanowiłyśmy, doszłyśmy do wniosku, że mało prawdopodobne, by ktoś oskarżył mamę o porwanie dziecka. Tata dobrze się spisał w szpitalu i kartotekę miałam od urodzenia bez zarzutu. Co do szantażystki, odezwała się do mamy jeszcze raz, ale wtedy ja przejęłam słuchawkę i zagroziłam, że zgłoszę sprawę na policję.

Widać uznała, że ma więcej do stracenie niż my, bo zniknęła z naszego życia. Kim była? Do dziś nie wiem. Prawdopodobnie jedną z koleżanek mojej biologicznej matki; zwietrzyła okazję do zarobienia kasy dzięki swojej wiedzy o wydarzeniach sprzed dwudziestu lat.

Co czuję teraz? Kocham moją mamę i innej nie chcę. Wybaczyłam jej kłamstwo. Jej miłość, opieka, troska nigdy nie były oszustwem. Czułam się chcianym i kochanym dzieckiem, tylko to się liczy. 

Jedyne, co nie daje mi spokoju, to… moje rodzeństwo. Chciałabym ich poznać. Dowiedzieć się, kim są i jacy są. A jeśli mama poczuje się zraniona moim pragnieniem odnalezienia braci i sióstr? Nie mam też pojęcia, jak oni zareagują. Mogę się rozczarować… To trudna decyzja, niosąca ze sobą różnorakie konsekwencje. Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale na pewno nie wykonam żadnego ruchu bez wiedzy mamy. Tkwimy w tym razem.

Czytaj także:
„Mieliśmy właśnie zostać dziadkami, kiedy... sama zaszłam w ciążę. Było mi wstyd, że w tym wieku zaliczyłam wpadkę"
„Żona ujęła mnie swoją pracowitością i ambicją. Nabrałem się: polowała na mój majątek, aby nie robić nic"
„Nie pragnęłam być mamą, rujnowało to moje plany i ambicje. Chciałam odebrać życie własnemu dziecku”

Redakcja poleca

REKLAMA