„Mieliśmy właśnie zostać dziadkami, kiedy... sama zaszłam w ciążę. Było mi wstyd, że w tym wieku zaliczyłam wpadkę"

Pozytywny test ciążowy fot. Adobe Stock, Elnur
Myślałam, że mąż mnie wesprze, pocieszy. Tymczasem on zareagował wyparciem. Gorzej, obarczył mnie winą za tę „żenującą, niestosowną” sytuację. Według niego to ja powinnam zadbać o zabezpieczenie, skoro przez lata brałam tabletki.
/ 06.07.2021 15:09
Pozytywny test ciążowy fot. Adobe Stock, Elnur

Zamknęłam drzwi do łazienki i wyjęłam z torebki różowe opakowanie. Kilka minut czekania na wynik testu dłużyło mi się niemiłosiernie, by wreszcie…

– O cholera!

Jak byk dwie kreski. Z szoku osunęłam się z sedesu na podłogę. Co ja teraz zrobię? To nie powinno się wydarzyć. Tydzień temu Ola poinformowała mnie, że zostanę babcią…

– Nie, to musi być pomyłka – szepnęłam.

Zacisnęłam powieki i znowu je otworzyłam. Niestety druga kreska nie zniknęła w magiczny sposób. Na miękkich nogach wyszłam z łazienki. Marek oglądał jakiś mecz. W najgorszych snach nie podejrzewał, że zaraz ja strzelę mu karnego. Bez słowa podałam mu do ręki test.

– Ola to zostawiła? – spytał. – Oddaj jej, może zechce zachować go na pamiątkę.

Przed oczami stanęła mi nasza córka. Była taka szczęśliwa, kiedy przekazywała nam nowinę o ciąży. Trzymała wtedy identyczny test i niemowlęce buciki. Endokrynolog, z powodu problemów Oli z tarczycą, nie dawał jej dużych szans na dziecko w najbliższym czasie. Dlatego tak bardzo się ucieszyliśmy, że jednak się udało.

A teraz ja stałam przed mężem z tą samą „radosną nowiną” i wcale nie emanowałam szczęściem. Głównie się bałam. Problemów, samej ciąży, ponownego bycia rodzicem na stare lata, chorób u mnie i płodu, wizji wychowywania niepełnosprawnego dziecka albo konieczności podjęcia trudnej decyzji...

Chciałam, żeby mąż mi to ułatwił. Chociaż domyślił się, o co chodzi

– To nie Oli – powiedziałam w końcu.

– A kogo? – zapytał głupio Marek.

– Zgadnij.

Byłam w tym domu jedyną kobietą. Mieliśmy jeszcze piętnastoletniego syna, ale Maciek nawet nie miał dziewczyny. Mąż spojrzał na mnie z paniką w oczach. Wreszcie zrozumiał.

– Jak to? Przecież my tylko raz, więc skąd… jak… – plątał się. – W twoim wieku to praktycznie się nie zdarza.

– Jednak się wydarzyło.

Myślałam, że Marek mnie wesprze, pocieszy. Tymczasem on zareagował wyparciem. Gorzej, obarczył mnie winą za tę „żenującą, niestosowną” sytuację. Według niego to ja powinnam zadbać o zabezpieczenie, skoro przez lata brałam tabletki.

Ostatnio z nich zrezygnowałam, bo po tabletkach źle się czułam i puchły mi nogi. O tym małżonek raczył zapomnieć. A do tanga trzeba dwojga. Sama sobie tego dzieciaka nie zrobiłam.

Przez resztę tygodnia – do wizyty u ginekologa – chodziłam jak struta. Marek odzywał się do mnie półsłówkami. Dziwnie obrażony, zawstydzony, a może równie wystraszony jak ja.

Tyle że on reagował złością. Jakbym podstępnie złapała go na dziecko.

Zachowywał się jak gówniarz. Nie jak dojrzały mąż i ojciec, niebawem dziadek

Czy dlatego był zły? Bo zakładał przewijanie wnuka, a nie kolejnego dziecka? A mnie to się niby uśmiechało ponowne pakowanie się w pieluchy i tę całą wychowawczą kołomyję?

Ginekolog potwierdził ciążę. Siódmy tydzień, serce dziecka już biło, choć ja jeszcze niczego nie czułam. Dostałam skierowanie na szereg specjalistycznych badań.

– Późna ciąża zwiększa ryzyko wystąpienia wad wrodzonych – pouczył mnie lekarz.

Jakbym nie wiedziała… W domu od razu pognałam do łazienki. Od rana męczyły mnie nudności.

– Mamo, co się stało? Strułaś się? – spytała z troską Ola.

Odwiedziła nas, żeby pomóc Maćkowi przy matematyce.

– Chyba tak…

– Dlaczego nie pochwalisz się córce? – rzucił zgryźliwie Marek. – Powiedz jej, co zmajstrowałaś…

– Ja? A ty to co? Duch święty? – krzyknęłam. – A może to było niepokalane poczęcie?

– O czym wy mówicie? Mamo, ty chyba… nie jesteś…? – Ola zasłoniła rękę usta, jakby słowo „ciąża” w stosunku do mnie nie chciało jej przejść przez gardło.

Nie było sensu kłamać. Skinęłam głową. Jeśli jednak liczyłam na zrozumienie z jej strony, to srogo się zwiodłam. Moja córka powiedziała mi wprost, że jestem za stara na wychowywanie małego dziecka.

– Jak ono będzie miało dwadzieścia lat, tobie stuknie prawie siedemdziesiątka. Mamo, naprawdę… jak mogłaś być taka nieodpowiedzialna?

Maciek, który przysłuchiwał się rozmowie, wcale nie zareagował lepiej. Oznajmił, że nie życzy sobie żadnego bachora, trzasnął drzwiami do swojego pokoju i tyle go widziałam. Nie ma to jak rodzinne wsparcie, myślałam gorzko.

Odkąd dowiedziałam się o ciąży, stałam się kimś w rodzaju persony non grata we własnym domu.

Zostałam sama z problemem i decyzją

Nikt też nie docenił mojej odwagi, gdy mimo wszystko zdecydowałam się urodzić. Nie mogłabym dokonać aborcji. Mniejsza o prawo czy religię – po prostu nigdy bym sobie nie wybaczyła. Zjadłyby mnie wyrzuty sumienia i już zawsze bym się zastanawiała, jakie byłoby to dziecko, gdybym tylko dała mu szansę. To nie wina tego malucha, że trafił mi się tak późno.

Moja rodzina widziała to jednak po swojemu, czyli: chciałaś, babo, to masz. Twój brzuch, twój problem. Nie powiedzieli tego otwarcie, ale podejrzewałam, że łatwiej by zaakceptowali aborcję. Nawet nielegalną. Przykre.

Czułam się strasznie samotna… A skoro własna rodzina mnie nie rozumiała, to co będzie w pracy? Mogłam sobie wyobrazić te uśmieszki i plotkowanie po kątach, że taka stara baba zaciążyła… Nie chciałam się mazać ani stresować. Choćby dla dobra dziecka, które i tak miało pod górkę z „przekwitającą” matką, ale czasem łzy same napływały mi do oczu.

Gdy czułam, że sytuacja mnie przerasta i dłużej nie wytrzymam, chowałam się w sypialni i ryczałam w poduszkę. A to był dopiero trzeci miesiąc. Jak przetrwam sześć następnych? A potem długie lata, zanim moje najmłodsze dziecko podrośnie?

W takim stanie zastała mnie moja siostra Marysia.

– Co tu się stało? Ktoś umarł? – zapytała.

– Jak tu weszłaś? – chlipnęłam.

– Zwyczajnie, otworzył mi Marek. Powiedział, że jesteś na górze.

Otarłam łzy rękawem i spojrzałam na siostrę. Dopiero teraz dostrzegłam, że trzyma niebieskie i różowe balony.

– A to co? Ktoś ma dziś urodziny? Zapomniałam?

Nie, świętujemy z twojego powodu. Przyszłam ci pogratulować, mamusiu.

Po jej słowach znowu się rozpłakałam. I wyszlochałam, że nikt w tym domu nie cieszy się z powodu mojej ciąży. Dokładnie tak: mojej. Wszyscy mnie winią, jakbym zrobiła coś złego.

Bałam się, że młodsza siostra też powie mi coś kąśliwego. Może nie będzie przykra, ale…

Siostra zaczęła mnie stawiać do pionu

Skoro podjęłam decyzję, powinnam być twarda, a nie chlipać po kątach. I wymagać zainteresowania oraz opieki, jakie się należą każdej kobiecie w ciąży.

Zanim tu weszłam, pogadałam sobie z Markiem. Głupek, spanikował jak smarkacz. Pewnie, że lekko nie będzie, ale z faktami się nie dyskutuje. Dzieciakami też się nie przejmuj. Potrzebują czasu. Ale oswoją się, muszą.

Miała dar przekonywania albo porządnie tych moich chłopaków zrugała, bo po jej wizycie dostrzegłam, że coś się zmieniło w nastawieniu rodzinki. Mąż nawet mnie przeprosił, a syn przygotował napar z imbiru na mojej poranne nudności.

Tylko Ola wciąż się boczyła, mimo gadek umoralniających ciotki. Może krępowało ją, że będzie miała rodzeństwo w tym samym wieku co jej własne dziecko.

Może czuła nie do końca uświadomioną urazę, bo to ona, ze swoją wymarzoną, wymodloną ciążą, powinna być najważniejsza, a nie ja z moją wpadką. Odebrałam jej część uwagi i chwały. Pewnie też liczyła na moją pomoc i wyrękę przy niemowlaku, a tu – niestety. Nasze relacje poprawiły się dopiero krótko przed jej rozwiązaniem.

Wobec cudu narodzin wszystko inne bladło, poza tym potrzebowała mojego wsparcia i praktycznych porad.

W pracy było, jak podejrzewałam. Gdy mój stan zrobił się widoczny, zaczęły się pojawiać mniej lub bardziej złośliwe komentarze. Podobnie jak wśród sąsiadów moja ciąża była małą sensacją. O dziwo, wspierała mnie przełożona, radząc, żebym się nie przejmowała głupim gadaniem. I sugerowała, bym skorzystała ze zwolnienia lekarskiego do końca ciąży. Tak też zrobiłam.

Aurelka przyszła na świat w piękny wrześniowy dzień

Miesiąc wcześniej urodziła się Hania, córka mojej Oli. Trochę mi dziwnie z myślą, że moja mała jest już ciocią. Ale taki urok bycia późnym dzieckiem. Pewnie będziemy ją bezwstydnie rozpieszczać. Tak, mój mąż też przepadł, gdy tylko zobaczył Aurelkę.

Zarazem będziemy chcieli jak najwięcej ją nauczyć i jak najwięcej z nią przebywać. Póki możemy, póki mamy siły. Nie będzie jej łatwo być dzieckiem starszych rodziców, tak jak mnie nie jest łatwo być mocno dojrzałą mamą. Ale miłości i cierpliwości mam w sobie całe morze. Jakby z wiekiem mi ich zasobów przybywało…

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”

Redakcja poleca

REKLAMA