Dostałem od ojca wezwanie. Napisał, że umiera, i że mam stawić się danego dnia o wyznaczonej godzinie w jego domu na wsi. Był bogatym człowiekiem, dorobił się ciężką pracą ponad stu hektarów ziemi. Przez całe życie nikomu obcemu nie ufał. Był przekonany, że tylko rodzina może ustrzec przed złem otaczającego nas świata. No i wierzył, że kiedy będzie umierał, jego dzieci nie wyrwą mu spod głowy poduszki, że podadzą mu szklankę wody…
Siedziałem i patrzyłem na ten list. Rozkaz
Od dłuższego czasu nie myślałem o przeszłości, choć zapewne była obecna w każdej sekundzie mojego życia. Bo ona mnie ukształtowała. Jestem taki jak moja przeszłość. A moją przeszłością jest ojciec. Stary zawsze był oszczędny w słowach i w czułości. Wychowywał nas poprzez system kar i nagród. Nie był złym człowiekiem, postępował z nami tak, jak kiedyś postępowano z nim. A nikt nie nauczył go czułości.
Ojciec był przekonany, że stosowane przez niego metody są jedynie właściwe. Był sierotą, wychował się w domu dziecka. Nigdy nie mówił, czy było mu tam głodno i chłodno. W ogóle nie wspominał o tamtych latach. Tylko ja wiedziałem, że było mu źle. Bo sam byłem w bidulu, zanim trafiłem do jego rodziny. Kazimierz i jego żona mieli trójkę biologicznych dzieci. Kiedy tamtego dnia pojawiłem się w progu wiejskiego domostwa, stary wezwał dzieciaki. Zbiegły się z głębi domu. Stałem z tekturową walizką niepewny i wystraszony.
On wskazał na mnie i powiedział krótko: „Od dziś to wasz nowy brat”
Dwóch chłopców i dziewczynka – Romuald, Tadeusz i Eliza – patrzyli na mnie z lekceważącą wyższością. Nigdy nie uznali mnie za brata, chociaż bardzo starałem się zasłużyć na ich akceptację. Kiedy ojciec tego nie widział, traktowali mnie jak służącego. Kiedyś zabawili się ze mną w psa: rzucali mi zabawkę, a ja miałem ją im przynieść. Nie chciałem. Wtedy starsi bracia wytłumaczyli mi pięściami, że oni mnie nie proszą, tylko mi rozkazują. Nie pobiegłem na skargę do ojca ani wtedy, ani po żadnym innym laniu, jakie dostałem od braci.
Ojciec powtarzał, że jeśli ktoś sam nie wyrobił w sobie instynktu obronnego, to nikt go nie ochroni. To samo dotyczyło wyobraźni, ambicji i poczucia własnej wartości. Stary wnikliwie obserwował swoje dzieci i kiedy dostrzegł w którymś jakieś uzdolnienia czy możliwości, wskazywał mu, jak może to wykorzystać. Od tej pory już tylko od nas zależało, co z tym zrobimy, i czy obrócimy dar losu na własną korzyść.
Żona Kazimierza, Anna, początkowo traktowała mnie niczym piąte koło u wozu
Jednak szybko się zorientowała, że mogę się jej przydać. Biegłem na każde wołanie, gotów służyć swą osobą. No i pewnego dnia stwierdziła przy obiedzie, że „Na szczęście nie jestem darmozjadem”. Ojciec kiwnął w moją stronę głową i powiedział: „Wiedziałem, że zasługujesz na zaufanie”. Byłem szczęśliwy. Pierwszy i ostatni raz. Już nigdy więcej nie doświadczyłem w kontaktach z nową rodziną tego uczucia. Przy Kazimierzu wszyscy zachowywali się wobec mnie poprawnie. Miałem swoje miejsce przy stole. Starsi chłopcy odgrywali przed ojcem role troskliwych braci, którzy chcą i lubią się mną opiekować. Nie robili tego bez przyczyny.
Po tym, jak ostentacyjnie klepali mnie przyjacielsko po ramieniu lub wcisnęli w rękę na deser jabłko, dostawali od ojca kilka złotych dodatku do kieszonkowego. To była gra, w której uczestniczyliśmy wszyscy. Oni, bo mieli z tego wymierne korzyści, ja, bo dzięki temu dostawałem od braci i siostry mniej razów i kuksańców.
Kiedy skończyłem 18 lat, ojciec dał mi wybór…
Macocha była prostą kobietą, nie miała ochoty grać przed mężem jakiejkolwiek roli.
– Każde z nas musi nauczyć się życia – wyrokowała podczas posiłków. – Więc jak czasami Albert dostanie od brata klapsa, nic mu się nie stanie. Nikogo nie wychowujemy w naszym domu pod kloszem, więc i on nie może liczyć na żadne przywileje.
Ojciec wtedy kiwał głową, że się zgadza. Zresztą dom niewiele go obchodził. Dzieci miały być czyste, ubrania wyprane, a posiłki podane do stołu na czas. Nikt nie miał prawa wybrzydzać na jedzenie. Nie należeliśmy do najbiedniejszych, ale dla przypomnienia, że „w życiu nigdy nic nie wiadomo”, raz w tygodniu pościliśmy. Wolno nam wtedy było zjeść tylko miskę suchej prażonej kaszy. To znaczy ja ją jadłem. Bracia i siostra dostawali od matki po kryjomu ze spiżarki chleb i mięso. Przed snem zaś wciskała im do ręki słodkie suchary. Kiedy skończyłem osiemnaście lat, ojciec wezwał mnie do siebie i powiedział:
– Jesteś moim synem, więc chciałbym wiedzieć, co chcesz robić w życiu. Gdybyś chciał dalej się uczyć, będę pomagał, ale sam musisz dorobić na własne potrzeby. Jeśli masz już dosyć uczenia się, idź w świat i radź sobie sam. Ale pamiętaj, że tu jest twój dom i prócz pełnej miski zawsze znajdziesz dach nad głową.
Podziękowałem i… poszedłem w świat. Daleko nie zawędrowałem, bo tylko do pobliskiego Olsztyna
Zawsze interesowało mnie gotowanie, pomagałem matce w kuchni, znałem jej przepisy na pamięć, więc poszukałem pracy w gastronomii. Dostałem robotę w restauracji jako chłopak do wszystkiego. Zamiast pensji miałem jedzenie i rozkładane na noc łóżko w komórce. Po dwóch latach awansowałem na pomocnika kuchennego. Okazało się, że mam wyjątkowo wyczulony węch. Nikomu na targu nie udało się wcisnąć mi nieświeżych warzyw i owoców. Skądś wiedziałem, że za kilka dni coś zwiędnie, zgorzknieje, skwaśnieje lub się popsuje. No i miałem smak, który pomagał skomponować najlepsze zestawienia z warzyw, mięs, przypraw i owoców.
Nasz kucharz to dostrzegł i zaczął korzystać z tych moich talentów. Uczyć mnie. Po kilku następnych latach zostałem jego zastępcą. Potem, kiedy założył własną restaurację, zostałem u niego głównym kucharzem. Zacząłem dobrze zarabiać. Wynająłem normalne mieszkanie i wydawałoby się, że dołączyłem do normalnego społeczeństwa.
Przez krótki czas miałem nawet dziewczynę. Ale nie wyszło. Dlaczego?
Nie wiem, czy to taka wspólna cecha ludzi wychowanych w domu dziecka, ale ja także, jak ojciec, nie lubiłem mówić o sobie. Nawet rodzinie. „Cicho jedziesz, dalej zajedziesz” – mawiał stary. A może byłem w niego zapatrzony, jak syn bywa zapatrzony w ojca przytłaczającego go swoją osobowością, i ze wszystkich sił stara się być jak jego idol. I po pewnym czasie, dzięki naśladownictwu – świadomym czy nie – staje się jak on…
W każdym razie kobiety – a przynajmniej te, z którymi miałem do czynienia – chciały, bym się otworzył. Bym opowiedział o swoim dzieciństwie. Bym może nawet zapłakał, a one by ukoiły mój żal. Ale ja nie potrafiłem. Poza tym, jaki żal? Miałem dom, rodziców, rodzeństwo. Że nie było mi łatwo? A ilu dzieciakom nie jest łatwo we własnej biologicznej rodzinie? Nie, nie czułem potrzeby płakania nad własnym losem. Nie czułem potrzeby opowiadania o przeszłości. W ogóle nie czułem potrzeby mówienia.
Chciałem jak ojciec móc milczeć, gdy żona krząta się w ciszy obok niego, chwytając w lot jego pragnienia. Tego już moja dziewczyna nie zniosła. Kiedy dostałem ojcowe wezwanie, spakowałem do starej torby podróżnej rzeczy osobiste i poszedłem na stację kolejową. I tak po wielu latach – jak policzyłem, 23 – znów stanąłem przed domem.
Zorientowałem się, że moje rodzeństwo już tu jest. Na dużym podwórku parkowały niezłej klasy samochody
Na chwilę stanąłem przed drzwiami i głęboko odetchnąłem. Nie wiedziałem, czego oczekiwać, ale z pewnością nie ciepłego powitania. Wszedłem do domu. Rodzina siedziała w stołowym. Bracia i siostra przywitali się ze mną z musu. Jakby moja obecność bardzo ich zdziwiła. Najwyraźniej chcieli mi pokazać, że niepotrzebnie fatygowałem się do obcego domu.
Tylko ojciec uścisnął mi dłoń i była w tym ogromna jak na jego zwyczaje doza serdeczności. Matka nie żyła już od pięciu lat. W domu było brudno, jakby od dawna nikt tu nie sprzątał. Dlaczego? Przecież ojca stać było na wynajęcie gosposi lub sprzątaczki. Pomyślałem, że może stał się jednym z tych starych ludzi, którym brud nie przeszkadza, nie widzą go. A może jego oszczędność zmieniła się w chorobliwe skąpstwo. Nie pytałem, tylko wziąłem się za porządkowanie domu. Nikt z rodzeństwa nie ruszył mi z pomocą. Pomogłem ojcu się wykąpać. Zmieniłem śmierdzącą pościel na świeżą.
Potem coś ugotowałem. Wszyscy zjedli ze smakiem, ale nikt mi nawet nie podziękował. Witaj w domu, Albert – pomyślałem. Byłem już na tyle dorosły, by nie traktować tego osobiście, lecz bardziej z przymrużeniem oka. No jasne, najprościej oddać ojca do domu starców Kiedy ojciec po obiedzie zasnął, rodzeństwo postanowiło naradzić się w stołowym. Ja posprzątałem ze stołu i w kuchni zacząłem myć naczynia. Głosy z jadalni niosły się korytarzykiem, więc słyszałem każde słowo.
– Zamknę drzwi – powiedział Tadeusz.
– Zostaw – odparł Romuald. – Jeśli nawet będzie słyszał, to co z tego. Scheda po ojcu jest nasza. Dobrze, żeby wiedział o tym od razu.
– Więc po co przyjechał? – zdziwiła się Eliza. – Dostał od ojca i rodziny tak dużo, że nie powinien chcieć więcej.
– Stary go wezwał, a do tej pory jego polecenia były prawem – Romuald był rozbawiony. – My też przyjechaliśmy w te pędy.
– Domyśliłam się, że chodzi o spadek.
– Dlatego nie wzięłaś ze sobą tych upierdliwych bachorów? – pytanie Tadeusza było pozornie obojętne.
– Byłam pewna, że przyjedziesz z tą swoją lesbą. Odkąd dowiedziała się, że nie może mieć… bachorów, za dużo pije. Nie chciałam, żeby dzieci widziały ciotkę, która właśnie usnęła w chlewie. Nigdy tego nie rozumiałem.
Tadek i Eliza zawsze rozmawiali ze sobą w sposób, który sugerował, że się nienawidzą, a przynajmniej sobą nawzajem pogardzają. A jednak to właśnie oni byli sobie w rodzinie najbliżsi. W pewnym sensie. Jak wspomniałem, nie rozumiałem charakteru ich wzajemnych relacji.
– Lepiej pogadajmy o starym – Romuald przerwał przekomarzanki rodzeństwa. – Nie wygląda dobrze. Najlepiej będzie, jak umieścimy go w domu starców.
– Wiesz, ile przy naszych dochodach będzie kosztowało jego miesięczne utrzymanie? – zapytał Tadeusz. – Każą nam płacić całą sumę. Wiem, bo sprawdzałem.
– Znajdziemy coś tańszego – uspokoiła brata Eliza. – Nie musi od razu iść do prywatnych luksusów. I tak tego nie doceni.
– Zwróciliście uwagę na Alberta? – Tadeusz zmienił temat. – Jak jest ubrany? Nawet samochodu nie ma. Wiedziałem, że tuman nigdy do niczego nie dojdzie. Dlaczego ojciec wziął taką łajzę z sierocińca?
Ja wiedziałem dlaczego. Ojciec powiedział mi to w dniu, gdy wyjeżdżałem do Olsztyna:
Mnie kiedyś też ktoś wziął na wychowanie. Dał mi szansę na lepsze życie. Tylko dzięki temu doszedłem do tego, co mam. Oddaję zatem losowi, co dostałem. Przed tobą przyszłość. Masz szansę zostać, kim zechcesz. Nie zmarnuj tego.
– Zawsze denerwował mnie ten jego opuszczony wzrok – syknęła Eliza. – Wyczuwałam w nim nieszczerość. Kiedyś nawet podejrzewałam, że podglądał mnie w kąpieli, dopóki nie nakryłam ciebie, świński ryju.
Romuald zaśmiał się, jak z dowcipu. Kiedy wytarłem ostatni półmisek, zacząłem przygotowywać sobie łóżko. Wyciągnąłem ze składziku pod schodami polówkę i pościeliłem sobie przy piecu. Zawsze spałem w kuchni. Na początku ojciec chciał, żebym spał z braćmi. To ja powiedziałem „nie”. Stary był zaskoczony. Spytał dlaczego. Nie powiedziałem, że Romek i Tadek mnie nocami bili. Skłamałem, że wolę samotność. Ojciec to zrozumiał. W tym też byliśmy do siebie podobni.
A to kochani braciszkowie; siostrę chcą wyrolować!
Następnego dnia po śniadaniu zmyłem naczynia i poszedłem do apteki po lekarstwa. Godzinę później wróciłem z miasteczka. Przyciśnięty wypitą w restauracji na rynku kawą poszedłem do sławojki, która stała z boku stodoły. Kilkanaście sekund później usłyszałem zbliżające się głosy.
– Chyba nie masz zamiaru oddać naszej głupiej siostrzyczce jednej trzeciej majątku – powiedział Romuald.
– W tym sęk, że ona nie jest taka głupia, jak sądzisz – mruknął Tadeusz.
– Myślisz, że wyrobiła się przy oszukańczym mężusiu? Wyobrażasz sobie, drań naciągnął ludzi na półtora miliona! Trzeba mieć nerwy, żeby sprzedawać mieszkania, których nie zamierzasz wybudować – zarechotał Romek.
– Jej Boluś jest za głupi na ten numer. Stawiałbym na naszą siostrzyczkę. To ona w ich domu nosi spodnie.
– Skoro tak mówisz – Romek wzruszył ramionami.
– Tak czy inaczej, oni mają kasę, nam jest ona bardziej potrzebna. Co powiesz, żebyśmy ubili interes?
– O co ci chodzi?
– Mama zawsze powtarzała, że ojciec ma na strychu schowane pieniądze i kosztowności. Widziałeś tę skrzynię, która stała w kącie strychu? – spytał Romek.
– Tę obitą blachą?
– Właśnie. Wczoraj wieczorem, gdy ojciec spał, zabrałem z szuflady jego szafki nocnej klucz do kłódki. Problem w tym, że Eliza nieustannie kręci się po domu. Jak nic pójdzie za nami na górę. Teraz też przygląda się nam zza firanki i zastanawia, o czym gadamy.
– Więc czego ode mnie chcesz?
– Może wyciągnij Elizę na jakiś spacer. Powiesz, że chcesz pogadać na osobności o spadku. Będzie ciekawa, o czym teraz rozmawiamy, więc się zgodzi.
– A wtedy ty pójdziesz na strych?
– Otóż to.
– Skąd mam wiedzieć, że powiesz mi prawdę o tym, co znalazłeś?
– Myślisz, że chcę cię oszukać?
– Zawsze to robiłeś. Byłeś pupilkiem matki i przez to mogłeś nas kołować. Kilka twoich numerów się wydało. Poszliśmy z tym do starego, ale wtedy mama wstawiła się za tobą. Ojciec bardziej wierzył jej niż nam.
– Dawno i nieprawda.
– Dlatego teraz nie dam się wyprowadzić w pole. Idę stąd, bo zaraz zemdli mnie od tego wychodkowego smrodu.
– Z tobą zawsze były gówniane interesy – Romuald rzucił za odchodzącym.
Tadeusz nie raczył odpowiedzieć. Przyznam, że ta rozmowa sprawiła mi satysfakcję – że rodzeństwo nie tylko mnie chce wykołować, ale i siebie nawzajem. Pomyślałem z ironią, że w pewien pokręcony sposób jestem jednak częścią ich rodziny.
Godzinę później ojciec wezwał nas do siebie. Mówił powoli, gdyż miał problemy z oddychaniem
Powiedział, że wszyscy z pewnością oczekują, że dokona podziału majątku.
– Kazałem wam wczoraj przyjechać, bo dziś przyjedzie tu dwóch komorników.
Bracia i siostra spojrzeli po sobie zdezorientowanym wzrokiem.
– Ale jak to? Powiedziałeś, komorników? – zapytała ostrożnie Eliza.
– Dobrze słyszysz.
– Po co mają przyjeżdżać? – to znów odezwała się Eliza.
– A po co przyjeżdżają komornicy? – sapnął niecierpliwie ojciec. – Żeby zabrać to, co da się spieniężyć na spłatę długów.
Znów rodzeństwo popatrzyło po sobie z niedowierzaniem. Ja jednak przyjrzałem się ojcu innym wzrokiem. Teraz już rozumiałem stan domu i jego samego. Jego pobrużdżona twarz wciąż była dumna i niedostępna, ale bardziej wymowne były nieświadome ruchy jego dłoni. Nerwowe ruchy palców zdradzające wewnętrzne napięcie.
– Przecież mamy ponad sto hektarów ziemi, sporo lasu, duży park maszynowy, dwa stawy rybne… Mama mówiła, że trzymasz też na strychu w skrzyni gotówkę – jęknął Tadek.
– Wszystko to mieliśmy – stwierdził ojciec.
– MIELIŚMY?! To co się z tym stało? – Eliza była zszokowana.
– No cóż, wasze wykształcenie sporo mnie kosztowało. Potem przez kilka lat musiałem dokładać do gospodarstwa, bo dochody nie były takie, jak należy. Każde z was chciało mieć dom, dobry samochód. A ja na wszystko płaciłem, sto, dwieście, trzysta tysięcy. Chyba nie sądziliście, że miałem worek bez dna?
– Chcesz, ojciec, powiedzieć… – Romuald zaczął ostrożnie – że jesteś bankrutem?
– Owszem, z półmilionowym długiem. Niedługo powinni przyjechać komornicy, a ja chciałem się dowiedzieć, które z was weźmie mnie do siebie do domu. Bo ten – rozejrzał się wokół – idzie pod młotek.
W pokoju zapadło milczenie. Nawet fruwająca pod sufitem mucha skryła się w kąt, jakby przytłoczona nieoczekiwaną ciszą. Pierwsza wstała z krzesła Eliza. Obróciła się na pięcie i wyszła z domu. Chwilę potem odjechała samochodem. Wtedy odeszli również Romuald i Tadeusz. Żaden nie spojrzał na ojca. Po prostu wyszli, jakby nagle znudziło im się siedzenie w rodzinnym domu. Poczułem wstyd. I żal. Jak łatwo odrzucili wspomnienia szczęśliwych lat w tym domu. I miłości rodziców. Prawdziwych rodziców. Tego najbardziej im zazdrościłem.
– Nigdy nie sądziłem – ojciec opadł ciężko na poduszki – że na stare lata zostanę sam. Ale wyraźnie taki już mój los.
Ostatkiem sił starał się zachować godność, ale widziałem, jak dłonie mu drżały.
– Tylko nie wiem, co teraz… – po raz pierwszy w życiu w głosie ojca usłyszałem bezradność i zagubienie.
Nie podobało mi się to. Musiałem coś zrobić, by przestał się bać przyszłości
Eliza miała rację, mówiąc, że dostałem od ojca tyle, że nie powinienem chcieć więcej. Czas spłacić dług.
– Przestań – powiedziałem. – Pamiętasz, jak mówiłeś, że zbierzemy to, co zasiejemy? I dlatego musimy uważnie wybierać ziarno pod zasiew? I nigdy jednego rodzaju?
Patrzył na mnie, nie do końca rozumiejąc.
– Masz jeszcze jednego syna, którego sobie wychowałeś – wyjaśniłem. – Nigdy nie będziesz sam. Nie ma u mnie luksusów, ale jakoś sobie poradzimy. Tato.
I wtedy po raz pierwszy i ostatni ujrzałem na twarzy ojca wzruszenie i łzę spływającą po pobrużdżonym policzku. Nie wiem, co oznaczała, nigdy o tym nie porozmawialiśmy. Nie było potrzeby.
Czytaj także:
Mój były mąż okazał się mordercą, ale to na mnie wszyscy wydali wyrok
Jestem samotną matką i mam raka. Jeśli umrę, syn trafi do domu dziecka
Iwona prawie rozwiodła się z mężem, ale zrezygnowała. Nie chciała wstydu