„Moi pacjenci, zamiast się leczyć, przychodzą do mnie romansować. Przylgnęła do mnie łatka >>swatki emerytów<<”

Moi pacjenci przychodzili do mnie romansować fot. Adobe Stock, JackF
„– Mam do pani doktor romans… Nie, nie romans – spłoszył się. – Sprawę mam, tyle że nietypową. – Słucham? W czym takim mogę pomóc? – zdziwiłam się. Starszy pan zniżył głos do szeptu: – Podobno Stasia z Mateuszem dali już na zapowiedzi… Znajdzie pani kogoś i dla mnie?”.
/ 31.07.2022 14:30
Moi pacjenci przychodzili do mnie romansować fot. Adobe Stock, JackF

– Pani doktor kłaniam się i życzę miłego dnia – usłyszałam ciężki, sapliwy głos w słuchawce telefonu.

– Jak się pan czuje, panie Mateuszu? – zapytałam.

Westchnął głęboko.

Och, nie chcę narzekać, ale lepiej już chyba nie będzie…

Posmutniałam, co od razu zauważyła siedząca przede mną pacjentka, pani Stasia.

Ta kobieta lubiła pomagać ludziom, podobnie jak ja

– Złe wieści? – zagadnęła, gdy zakończyłam rozmowę.

Pokiwałam głową.

– Myślę, że największą chorobą trapiącą ludzi w starszym wieku jest samotność – stwierdziłam.

Pani Stasia lekko się zarumieniła. Trzy razy w tygodniu ta emerytowana księgowa pomagała nieodpłatnie w klubie seniora działającym przy naszej przychodni. Wychodząc do ludzi, szukała towarzystwa, ale prawda jest taka, że przed samotnością uciec się nie da. Doskonale to rozumiała, bo teraz podsumowała smutno:

Pani doktor, na to akurat nie ma żadnego lekarstwa.

– Jest! Tym lekarstwem jest drugi człowiek! Często równie samotny.

Opowiedziałam o panu Mateuszu. Był emerytowanym nauczycielem matematyki, po siedemdziesiątce. Po śmierci żony mieszkał samotnie. Kiedyś powiedział mi, że bardzo boi się tego, że gdy umrze, nikt się o tym nie dowie. Strasznie to przeżywał. Dzieci nie miał, daleka rodzina przebywała za granicą. Umyślił sobie, że będzie codziennie dzwonił do przychodni, życząc mi miłego dnia.

– „Będzie pani doktor wiedzieć, czy żyję” – powtórzyłam jego słowa.

– Naprawdę nie ma nikogo bliskiego? – dopytywała pani Stasia.

– Przychodzą do niego siostry PCK, robią mu zakupy, ale pani rozumie, że nie o zakupy czy sprzątanie chodzi.

Jednego dnia oboje trafili do szpitala

Pani Stasia doskonale to rozumiała. Regularnie odwiedzała kilka starszych osób, które z powodu choroby nie wychodziły już z domu.

– Pan Mateusz ma początki Parkinsona. Nie powinien być sam – dodałam. – A po śmierci żony rozkleił się zupełnie. Stracił ochotę do życia.

– Wiem, tak samo było ze mną po śmierci Adama. Jakbym grunt straciła pod nogami… – w niebieskich oczach pani Stasi zalśniły łzy.

Nagle drzwi się uchyliły. Weszła rejestratorka z nową porcją dokumentów oczekujących pacjentów. Zza uchylonych drzwi dotarł do mnie pomruk niezadowolenia osób siedzących przed gabinetem.

Może to ja będę dzwonić do tego pana? – zasugerowała pani Stasia, zbierając się do wyjścia.

Obiecałam za kilka dni wpaść do klubu seniora i zastanowić się, jak panu Mateuszowi pomóc. Niestety, pani Stasi tam nie zastałam. Rozchorowała się. Jak mi powiedziano – dopadła ją grypa. Odwiedziłam chorą w domu. Po badaniu stwierdziłam:

– Pani Stasiu, to nie jest grypa, ale poważne zapalenie płuc. Nie wykuruje się pani sokiem malinowym. Zabieram panią do szpitala.

– Ja nie mogę do szpitala! Moi podopieczni na mnie czekają…

– Powiadomię ich, zrozumieją.

Gorączka była tak wysoka, że starsza pani chwilami traciła przytomność. Wezwałam więc pogotowie. Gdy ekipa zabrała panią Stasię, zadzwonił pan Mateusz.

Jestem w szpitalu, pani doktor… – oznajmił, a w jego głosie pobrzmiewała nuta zadowolenia.

– Co się stało? – zdumiałam się.

– Potknąłem się i upadłem. Coś strzeliło mi w nadgarstku, było prześwietlenie, czekam na operację.

Zapewniłam, że jutro go odwiedzę. Co za pech! Dwoje moich pacjentów trafiło jednego dnia do szpitala!

Trzeba było się o nich zatroszczyć

Dowiedzieć. Popytać kolegów po fachu, jak im pomóc. Okazało się, że pan Mateusz doznał złamania kości promieniowej i łokciowej z przemieszczeniem.

– Ja już mam z górki, pani doktor… Odleżyny… Zapalenie płuc… I do widzenia – wieszczył starszy pan.

Głupoty pan opowiada!

Zdenerwowałam się nie tylko na niego, ale i na własną bezradność.

– Nie będę już pani doktor zawracał głowy… Tutaj mam całodobową opiekę. Aż do śmierci – dodał.

Wtedy mnie olśniło.

– Widzę, że myśli pan tylko o sobie. Nieładnie. A miałam nadzieję, że właśnie pan zechce mi pomóc.

Zainteresował się. Pierwszy raz od dawna ktoś go o coś prosił. Opowiedziałam mu o pani Stasi. Właśnie wracałam od niej z oddziału. Jej stan się pogorszył.

– Odwiedzała samotne osoby bez względu na porę roku. Nie dbała o siebie. No i to ją zgubiło… Leży teraz na pulmonologii. Jest sama, podobnie jak pan… – zawiesiłam głos. – Wie pan, że chciała do pana zadzwonić?

– Tak? Po co?

– Opowiedziałam jej o panu, gdy pan zadzwonił do mnie do przychodni. Bardzo się przejęła pana losem. Ona bardzo lubi pomagać innym. To bardzo miła, dobra kobieta.

Przecież ja jej nie znam… Mam tak zawracać głowę przypadkowej osobie? – zastrzegł pan Mateusz, w obronnym geście podnosząc dłonie.

No tak, mówiłam mu o zupełnie obcej kobiecie. A on chyba rzeczywiście był skoncentrowany przede wszystkim na sobie. Przecież wydzwaniając do mnie codziennie, w jakiś sposób przeszkadzał mi w pracy… Nigdy mu tego nie wypomniałam, ale po spotkaniu z panią Stasią cieszyłam się, że znalazła się osoba, która się nim zajmie.

Chyba pojął, że przesadził

Skrzywił się. Zostawiłam go z burzą myśli. Nazajutrz zadzwonił i przeprosił z swoje nieprzemyślane słowa i za to, że mnie nieopatrznie uraził. Poprosił o nazwisko pani Stasi. Podałam mu, nie wnikając po co mu te dane. Moją uwagę przykuwali teraz inni pacjenci odwiedzający mnie w przychodni. Pani Stasia wracała do zdrowia powoli. Kiedy ją odwiedziłam, pochwaliła się pięknym bukietem czerwonych róż…

Był u mnie pan Mateusz.

– Tak? I co? – zdziwiłam się, że zdecydował się zrobić pierwszy krok.

– Nic, spałam. Pielęgniarka przekazała mi pozdrowienia od niego.

– Pewnie jeszcze przyjdzie.

– A jeśli nie, to sama go odwiedzę – powiedziała raźno.

Ucieszyłam się, że starsza pani przemogła chorobę, że znów ma energię do życia. Przez blisko miesiąc pan Mateusz nie dawał o sobie znać. Pewnego dnia odwiedził mnie w przychodni. Była z nim pani Stasia! Oboje rumiani, zadowoleni. Przyznam, że nie wyglądali na zbolałych pacjentów szpitala.

– O! Kogo ja widzę! – ucieszyłam się, że są w tak dobrej formie.

– Ręka się ładnie goi – pomachał gipsem pan Mateusz.

– A ja, pani doktor, o zapaleniu płuc już zapomniałam.

– Jednak trzeba uważać – zaznaczyłam. – Z infekcjami nie ma żartów.

– Już ja uważam, żeby Stasia nie przeszarżowała z tym bieganiem po dworze – powiedział szybko pan Mateusz.

Uniosłam brwi zaskoczona, że już są po imieniu.

Tak, pani doktor, troszczymy się o siebie wzajemnie – dodała lekko spłoszona pani Stasia.

– Co tu kryć, bardzo ładnie razem wyglądacie – pogratulowałam im.

– Wszyscy nam to mówią! – przyznał pan Mateusz z uśmiechem.

Wypisałam im recepty na brakujące leki

Podziękowali. Potem pan Mateusz ukłonił mi się dwornie, przepuścił panią Stasię w drzwiach… Miło było na nich patrzeć. Jeszcze niedawno samotni, teraz sobie bliscy. A więc jednak można pokonać największą chorobę – samotność! Po kilku tygodniach jeden z moich stałych pacjentów, pan Jan, zaskoczył mnie, mówiąc:

Mam do pani doktor romans…

Otworzyłam szeroko oczy.

– Nie, nie romans – spłoszył się. – Sprawę mam, tyle że nietypową.

– No to zamieniam się w słuch!

– Może i mnie by pani pomogła, pani doktor, co?

– Ale w czym? – zdziwiłam się.

Starszy pan zniżył głos do szeptu:

Podobno Stasia z Mateuszem dali już na zapowiedzi… Znajdzie pani kogoś i dla mnie? 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA